Zawsze wydawało mi się, że Aneta jest moją przyjaciółką. Znałyśmy się od podstawówki, skoczyłabym za nią w ogień! Byłyśmy nierozłączne – razem przed szkołą, podczas lekcji i po nich, razem robiłyśmy prace domowe i zakuwałyśmy do sprawdzianów. Razem przeżywałyśmy pierwsze miłości i zawody z nimi związane, razem chodziłyśmy na dyskoteki i wymiotowałyśmy w łazience po pierwszej w życiu butelce wódki.
Razem – mimo wszystko
Miałyśmy kompletnie różne charaktery. Ja – spokojna, cicha, trochę nieśmiała, chcąca zbawić cały świat. Ona – przebojowa, głośna, pewna siebie i nieco egoistyczna. Moi rodzice nie lubili Anety. Uważali, że mnie wykorzystuje i na mnie żeruje.
Rzeczywiście, częściej to ja dawałam jej ściągać na sprawdzianach i pisałam za nią wypracowania, ale tłumaczyłam to sobie faktem, że jestem lepsza z przedmiotów humanistycznych. Aneta była za to lepsza z matmy i czasem to ja korzystałam z jej pomocy.
– Dziecko, jej źle z oczu patrzy. Jest fałszywa jak modliszka. Albo ta, no… – zamyśliła się mama – pijawka! Żeruje na tobie. Bierze wszystko, nie dając nic w zamian. Przecież nie martwi się tobą, nie liczy się z twoim zdaniem, wszystko musi być tak, jak ona chce. A ty się jej podporządkowujesz. To nie jest ani normalne, ani zdrowe!
Dziś przyznałabym jej rację, wtedy uważałam, że jest zazdrosna, bo sama nigdy nie miała przyjaciółki. A to, że chodziłyśmy zawsze na filmy sensacyjne, chociaż wolałam komedie romantyczne? Albo że ciągle zamawiałyśmy pizzę hawajską, mimo że nie lubiłam ananasa? Wydawało mi się, że to normalne, że dla przyjaciół jest się w stanie zrobić wszystko, nawet przekonać się do ich wyborów.
Miałam wręcz wrażenie, że to czyni naszą przyjaźń jeszcze silniejszą. Jakoś nigdy nie pomyślałam o tym, że Aneta ani razu mi nie ustąpiła. Przyzwyczaiłam się, że jest odwrotnie. Zawsze.
Ta stara raszpla jest okropna!
Po maturze nasze drogi się rozeszły. Poszłyśmy na studia – każda na inny kierunek. Ja wybrałam filologię, Aneta zarządzanie. To był chyba pierwszy raz, gdy podążyłam za swoimi marzeniami. Aneta próbowała przekonać mnie, żebym poszła tam gdzie ona. Kusiła wizją pracy u jej wujka, który mieszkał w Niemczech i planował otwarcie filii swojej firmy w Polsce.
– Zobaczysz. Mówił, że rusza właśnie za trzy lata, jak będziemy po licencjacie. Obiecał, że obie nas zatrudni i jeszcze opłaci nam magisterkę!
Ja byłam jednak realistką. Nie miałam żadnej pewności, że tę filię otworzy ani że nas zatrudni. A poza tym… Nie dałabym sobie rady na takich studiach, przedmioty ścisłe zawsze były dla mnie czarną magią. Aneta trochę się dąsała, ale ostatecznie przebaczyła mi moją „zdradę”. Po trzech latach okazało się, że wujek oczywiście nawet nie rozpoczął żadnych działań w kierunku otwarcia u nas filii swojej firmy. Aneta postanowiła wyjechać na wakacje za granicę, by dorobić.
– Tak naprawdę mam pełne trzy miesiące wolnego, wiesz, ile mogę w tym czasie zarobić? – mówiła.
Przez jakąś agencję zatrudniła się jako opiekunka dla osób starszych w Niemczech. Język znała średnio, ale nie zrażało jej to.
– Nie mam zamiaru harować przy truskawkach czy innych ogórkach. A tak – herbatka, obiadek, spacerek – to jestem w stanie ogarnąć. I niemiecki z liceum trochę jeszcze pamiętam. A gadać z żadną staruchą i tak nie mam zamiaru – stwierdziła.
Ja, jak co roku, zostałam w domu i pomagałam rodzicom w gospodarstwie agroturystycznym. Aneta przyjechała po trzech tygodniach i przybiegła do mnie z miną, która zwiastowała kłopoty.
– Musisz mnie uratować! Wkopałam się z tą umową jak dziecko! W tobie cała nadzieja!
Okazało się, że Aneta podpisała umowę na pełne dwanaście tygodni, bez możliwości jej wcześniejszego zerwania. Gdyby to zrobiła, nie tylko straciłaby wynagrodzenie, ale też zostałaby obciążona kosztami znalezienia nowej opiekunki. Chyba że sama znajdzie kogoś na swoje miejsce.
Błagam, nie zostawiaj mnie w potrzebie!
– Wpadłam tylko na dwa dni i muszę albo wrócić, albo kogoś tam wysłać. Błagam cię, pomóż mi! Ta stara raszpla jest okropna, ciągle coś gada, a ja nic nie rozumiem. I wyobraź sobie, że nawet ubrać się sama nie potrafi! Dobrze, że chociaż do łazienki nie muszę za nią chodzić! Jej dom jest na strasznym zadupiu, nie ma gdzie pójść nawet… – relacjonowała histerycznie i nagle zorientowała się, że raczej mnie tym nie zachęca, więc zmieniła front: – Ale ładna okolica jest! I można naprawdę niezłe pieniądze zarobić. A ty masz podejście i znasz język, dogadacie się. Błagam, nie zostawiaj mnie w potrzebie!
Musiałam podjąć decyzję dosłownie w kilka godzin! Ewentualny wyjazd miał być już następnego dnia. Targały mną mieszane uczucia. Z jednej strony bałam się, że sobie nie poradzę. Nie chciałam też zostawiać rodziców samych w pełni sezonu. Z drugiej czułam, że mam szansę, by spróbować czegoś nowego i przy okazji zarobić. No i przede wszystkim nie wyobrażałam sobie, że mogłabym nie pomóc Anecie. Potrzebowała mnie! Od razu poszłam przedyskutować sprawę z rodzicami i… następnego dnia siedziałam już w busie do Monachium.
Moje pierwsze wrażenie były inne od spostrzeżeń Anety. Okolica rzeczywiście była przepiękna, ale ja za nic nie nazwałabym tego zadupiem! Wokół lasy, łąki, nawet małe jeziorko! Uwielbiałam takie zielone tereny. Pani Rita, którą miałam się opiekować, również zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie.
Była miła, uśmiechnięta, pozytywnie i serdecznie do mnie nastawiona, mimo że widziała mnie po raz pierwszy w życiu. Przywitała mnie razem z panią Marią, która była jej pielęgniarką. Ta na osobności wyjaśniła mi, że pani Rita jest całkowicie sama – jej mąż zmarł kilka lat temu, a jedyny syn zginął w wypadku. Wnuków się nie doczekała, a synowa traktuje ją jak zbędny balast – zdecydowała się płacić za opiekę nad teściową i mieć święty spokój.
– Pani Rita potrzebuje towarzystwa. Uwielbia długie rozmowy przy herbacie. Ale nie ma nikogo, nikt jej nie odwiedza. Ostatnio dodatkowo zaniemogła na zdrowiu, ma problemy z kręgosłupem, dlatego wymaga pomocy przy większości czynności.
Słuchałam tego nieco wystraszona, ale nie wizją pomagania staruszce, a raczej tym, czy temu podołam. Miałam jednak nadzieję, że tak. Jeszcze tego samego dnia omówiłam z panią Ritą zasady naszej współpracy. Potrzebowała pomocy przy porannym założeniu i wieczornym zdjęciu specjalnego gorsetu, miałam też przygotowywać posiłki, zajmować się zakupami, praniem i sprzątaniem.
U pani Rity było mi bardzo dobrze
– Lubię pogaduszki przy herbacie i czytanie książek, ale wzrok już nie ten. Przy ładnej pogodzie możemy wychodzić do ogrodu albo na werandę. A w deszczu zaszyć się w salonie. Oczywiście jeśli będziesz miała ochotę. Bo to nie jest już twój obowiązek – mówiła.
Poza tym każdego dnia miałam od 14 do 16 czas wolny, bo pani Rita ucinała sobie wtedy drzemkę. W piątki i soboty przysługiwało mi „wychodne” – od 18, a w niedzielę już od 14. Praca jak marzenie po prostu! Szybko wpadłam w rytm.
Po śniadaniu siadałyśmy z panią Ritą z filiżanką herbaty i rozmawiałyśmy o życiu. Pani Rita opowiadała mi o swojej młodości, o mężu, synu. Była niezwykle mądrą kobietą. Ja mówiłam jej o sobie. Okazało się, że o Anecie miała podobne zdanie, co moi rodzice.
– To nie jest dobry człowiek, od razu to wyczułam. Jakiś dziwny chłód od niej bije, aż ciarki człowieka przechodziły… – mówiła.
Czasem kończyłyśmy pogaduszki wcześniej, bo musiałam zrobić zakupy. Potem zajmowałam się obiadem, w międzyczasie sprzątając mieszkanie lub wstawiając pranie. Po obiedzie pani Rita kładła się spać. Po jej pobudce przeważnie trochę czytałyśmy lub szłyśmy na spacer. Pani Rita korzystała wtedy z wózka, ponieważ jej nogi odmawiały posłuszeństwa przy dłuższym chodzeniu.
– Moje dziecko, to dla ciebie nie jest problem, tak pchać wózek ze starą kobietą? – pytała czasem.
– Żaden problem, proszę mi wierzyć, niech się pani cieszy piękną pogodą i świeżym powietrzem! – uśmiechałam się do niej.
A potem jadłyśmy kolację, czasem obejrzałyśmy jakiś film, pograłyśmy w karty albo jakąś planszówkę. Nie zawsze korzystałam ze swojego wychodnego. Najzwyczajniej w świecie nie miałam gdzie iść. Czasem na spacer czy zakupy, ale nie czułam takiej potrzeby każdego dnia. Również weekendowe wolne spędzałam zwykle z panią Ritą. Czytałyśmy, grałyśmy. Postanowiłam też zająć się ogrodem. Był piękny, ale strasznie zaniedbany!
Była dla mnie jak babcia
– Ale nie musisz! Przecież ręce ci się zniszczą, dziecko – przekonywała pani Rita, a ja pieliłam dalej.
Nie czułam się tam źle czy samotnie. Przeciwnie – pani Rita od samego początku była dla mnie jak babcia. Kiedy minął ostatni tydzień umowy, obie płakałyśmy jak bobry. Nie chciałam zostawiać pani Rity samej, ale musiałam wrócić do domu, skończyć studia. Pani Rita wręczyła mi kopertę.
– Ale pani synowa wczoraj już ze mną wszystko uregulowała, nawet dostałam premię – zaprotestowałam.
– Ale to jest premia ode mnie. Za czytanie, za przywrócenie ogrodowi jego dawnego piękna, za spacery i wieczory przy grach, za wspólne herbaty i oglądanie filmów. A przede wszystkim – za twoje serce! Jesteś naprawdę niezwykła! – mówiła wzruszona.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. W kopercie była naprawdę spora suma… Obiecałam, że będę dzwonić do pani Rity. I słowa dotrzymałam – rozmawiałyśmy przez telefon niemal każdego popołudnia. Raz na kilka miesięcy starałam się jeździć do starszej pani na weekend. Wiedziałam, że ma opiekę, bo pracuje u niej inna dziewczyna.
– To nie to samo, moje dziecko – mówiła pani Rita. – Niby nic jej nie mogę zarzucić. Gotuje, sprząta. Ale czasu dla mnie nie ma. Ani nie porozmawia, ani herbaty się nie napije. Że o spacerze, czytaniu czy wspólnych grach nie wspomnę! Ciągle zabiegana taka, zajęta, z telefonem siedzi…
Żal mi było pani Rity, ale niestety nic nie mogłam zrobić. Nie chciałam przerywać studiów. W międzyczasie moje kontakty z Anetą nieco osłabły. Nie miała dla mnie czasu, spotykała się z jakimś biznesmenem i to jemu poświęcała każdą chwilę. Poza tym nie mogła zrozumieć, „co mnie opętało, że tak się tą Niemrą przejęłam”.
Szczególnie kiedy podzieliłam się z nią swoim pomysłem, na który wpadłam pod koniec listopada. Nie zraziło mnie to jednak. Ustaliłam wszystko z rodzicami, potem z synową pani Rity, a na końcu z samą zainteresowaną.
Powinnaś podzielić się ze mną łupem!
– Ale jak to tak? Ja przecież obca jestem! I Niemka do tego, a Polacy przecież Niemców za bardzo nie lubią… – mówiła zaskoczona .
– Pani Rito, wszystko jest już ustalone i proszę nie marudzić! 22 grudnia po panią przyjeżdżam, a 3 stycznia odwiozę panią z powrotem. Zobaczy pani, jak wygląda prawdziwe polskie Boże Narodzenie.
To był rzeczywiście magiczny i wyjątkowy czas. Moja rodzina przyjęła Panią Ritę bardzo ciepło, kilka razy widziałam łzy wzruszenia spływające po jej policzkach. Kiedy wracałyśmy do Niemiec, dziękowała mi, płakała i śmiała się na przemian.
– Pani Rito, może przeniosłaby się Pani do nas na stałe? Przecież rodzice mają kilka pokoi do wynajęcia, mogliby jeden przeznaczyć dla pani. I tak wyjdzie to taniej niż koszt opiekunki, a nie byłaby pani tak samotna… – zaproponowałam w pewnym momencie.
Pani Rita nie chciała mnie słuchać.
– Starych drzew się nie przesadza – powiedziała – Ale latem was na pewno odwiedzę – obiecała.
Niestety, nie dotrzymała słowa. Zmarła w połowie marca, we śnie. Bardzo to przeżyłam. Stała mi się naprawdę bliska, prawie jak babcia, której nigdy nie poznałam, bo obie zmarły bardzo wcześnie… Prawdziwy szok przeżyłam jednak kilka tygodni później, kiedy okazało się, że pani Rita do końca o mnie pamiętała i ujęła mnie w swoim testamencie!
Dom przypadł jej synowej, ale ja dostałam całą biżuterię i oszczędności pani Rity, a była to naprawdę ogromna suma. Nie mogłam uwierzyć, że ta staruszka mogła tyle odłożyć! I wtedy nagle przypomniała sobie o mnie Aneta. Dziwnym trafem akurat wtedy, kiedy dostałam pieniądze pani Rity, a ją właśnie zostawił jej bogaty chłoptaś. Poprosiła mnie o spotkanie, ale nie bawiła się w konwenanse i uprzejmości, tylko wypaliła z grubej rury:
Była modliszką, pijawką, pasożytem
– Słuchaj, kochana, w sumie to ja ci naraiłam tę bogatą świruskę. Uważam, że powinnaś teraz podzielić się ze mną swoimi łupami. Nie jestem chciwa – zaznaczyła z godnością. – dasz mi trochę kasy, kilka błyskotek i będziemy kwita. No wiesz, gdyby nie ja, nie dostałabyś nic. Tak prawdę mówiąc, odstąpiłam ci ten majątek, podałam go na tacy, więc raczej nie masz wątpliwości, że coś mi się należy…
Spojrzałam na nią z pogardą i wtedy zrozumiałam, że moi rodzice i pani Rita mieli świętą rację. Aneta nie była moją przyjaciółką. Była modliszką, pijawką, pasożytem wykorzystującym mnie – i wszystkich dookoła – w każdy możliwy sposób. Od zawsze!
Sama przecież po kilkunastu dniach zrezygnowała z opieki nad panią Ritą, brzydziła się jej, źle o niej wyrażała. Mnie również ignorowała przez ostatnie miesiące. A teraz nagle przychodziła, nie pytała nawet, co u mnie, tylko wyciągała rękę po pieniądze, „bo jej się należy”! Otwarcie powiedziałam jej, co sądzę na ten temat. Pokłóciłyśmy się. Chyba po raz pierwszy w życiu. Usłyszałam, że jestem samolubną i egoistyczną materialistką, że nie liczę się z innymi, jestem niewdzięczna i wredna.
– W sumie nie wiem, dlaczego tak długo się z tobą kumplowałam. Chyba tylko z litości, bo było mi ciebie żal. Ale nigdy na mnie nie zasługiwałaś! Udław się tymi niemieckimi ochłapami! – rzuciła wściekła i wyszła, trzaskając drzwiami.
Płakałam cały wieczór, ale w gruncie rzeczy poczułam ulgę. Wreszcie wyzwoliłam się z tej chorej relacji. Pieniędzy od pani Rity na razie nie ruszyłam. Może, jak zrobię magisterkę, kupię za nie mieszkanie w mieście? Tego jeszcze nie wiem, ale na pewno nie roztrwonię ich na głupstwa. Pani Rita by tego nie chciała…
Czytaj także:
„Przygarnąłem młodą, ładną i chętną smarkulę do swojego namiotu. Może jestem frajerem, ale nie tknąłem jej nawet palcem”
„Na imprezie wpadłam na faceta, któremu kiedyś dałam kosza. Wtedy przypominał żabę, teraz był... księciem z bajki”
„Andrzej miał plan idealny: kochanka na boku, w domu oddana żona i... żadnych dowodów zdrady. Jednak kłamstwo ma krótkie nogi”