Wiatr zawsze odgrywał ważną rolę w moim życiu, choć przez bardzo długi okres nie byłam tego świadoma. Nawet kiedy podczas przyjęcia weselnego nagły podmuch otworzył na oścież wszystkie okna i zrzucił z hukiem kwiatki w doniczkach na ziemię, nie zwróciłam na to większej uwagi. A to wcale nie był zbieg okoliczności.
Po upływie ośmiu miesięcy okazało się, że podczas naszej ceremonii ślubnej mój małżonek zapatrzył się w moją koleżankę, pełniącą rolę druhny. Przez kolejne miesiące potajemnie się spotykali. Ostatecznie Staszek doszedł do wniosku, że nie potrafi dłużej utrzymywać tej sytuacji w tajemnicy i postanowił mi wszystko powiedzieć. Byłam kompletnie zaskoczona. Kiedy poprosiłam mamę o poradę, odpowiedziała: „Świata nie naprawisz, męża nie odkochasz, czasu nie cofniesz. Daj mu rozwód. W końcu lepiej mieć obok siebie przyjaciela niż wroga”.
Musiałam zaakceptować porażkę
Po kilku dniach płaczu zdecydowałam się zaakceptować rozstanie. Mama powtarzała, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem i w końcu przyznałam jej rację. Czasem tylko dumałam, czy wszystko potoczyłoby się inaczej, gdybym nie poprosiła wtedy Kaśki o bycie druhną. Ale przecież nie mogłam tego przewidzieć – chyba że poszłabym do jakiejś wróżki, śmiałam się gorzko pod nosem.
Po sfinalizowaniu rozwodu postanowiłam rozpocząć nowy rozdział. Przeprowadziłam się do niedalekiego Torunia, gdzie udało mi się załatwić posadę w urzędzie miasta i znaleźć małe mieszkanko do wynajęcia. Liczyłam, że nowe miejsce pomoże mi zapomnieć o bolesnych wspomnieniach i porażce mojego małżeństwa.
Ledwo zaczęłam nową pracę, a już na korytarzu wpadłam na bardzo atrakcyjnego faceta. Od razu posłał mi szeroki uśmiech. Było widać, że wpadłam mu w oko – my, kobiety, mamy szósty zmysł do takich spraw. Tylko że akurat nie byłam zainteresowana żadnymi romansami, bo niedawne doświadczenia skutecznie mnie do nich zniechęciły. A gdy dowiedziałam się, że nazywa się Stanisław, to już w ogóle straciłam jakiekolwiek wątpliwości. To imię budziło we mnie same złe skojarzenia.
Miałam nietypowe przezwisko
Czas płynął nieubłaganie. W trakcie tych wszystkich dni poznawałam nowe osoby, a z częścią z nich nawiązałam prawdziwe przyjaźnie. Zauważyłam, że Staszek wciąż na mnie spogląda i się nieśmiało uśmiecha, ale jakoś nie kwapił się do nawiązania bliższego kontaktu. Postanowiłam więc zapytać koleżanki z pokoju biura, czy jest z kimś związany.
– Nie – odpowiedziała. – Sporo dziewczyn się w nim kochało, ale zawsze im tłumaczył, że szuka tej wyjątkowej, którą ma mu pokazać wiatr.
– Co? Wiatr? Jak to?
– Twierdził, że jakaś wróżka przepowiedziała mu dawno temu, że to wiatr wskaże mu jego prawdziwą miłość.
– W jaki niby sposób? – zapytałam z rosnącą ciekawością.
– Tego akurat nie wiedział – Danka wybuchnęła śmiechem.
Spacerując po mieście, rozmyślałam o tym, co dotarło do mnie na temat Staszka. Musiałam przyznać, że zaczął mi się podobać i moja początkowa niechęć gdzieś zniknęła. Prawdą było również, że ilekroć mijaliśmy się w budynku urzędu, jego spojrzenie zawsze za mną podążało. Co do tej opowieści o wietrze – wciąż byłam sceptyczna. Chociaż... nagle przyszło mi do głowy przezwisko z dzieciństwa, którym nazywała mnie mama: Wichrowa Panienka. To dopiero dziwny przypadek.
Byłam tak pogrążona w myślach, że nie dostrzegłam jak przechodnie się zatrzymują przed przejściem na czerwonym. O mały włos nie wkroczyłam na ulicę. W tym momencie podmuch powietrza przywiał jakąś gazetę, która wylądowała mi na twarzy. Stanęłam jak wryta. W następnej chwili tuż koło mnie zatrzymało się rozpędzone auto. Kiedy zdjęłam papier z głowy i spojrzałam wokół, dotarło do mnie – ta przypadkowa gazeta uratowała mi życie! Z pojazdu natychmiast wyskoczył zdenerwowany mężczyzna, który prowadził.
– O mało co nie doszło do wypadku! – krzyknął, a po chwili jego twarz pobielała, kiedy mnie zobaczył.
Okazało się, że to Staszek
Zatrzymał się i powiedział, żebym zaczekała moment, podczas gdy on pojedzie kawałek do przodu. Znalazł miejsce parkingowe dla swojego forda parę metrów dalej. Niedługo później znów stał obok mnie.
– Ten porywisty wiatr i fruwająca gazeta... – spojrzał na rozłożone na chodniku strony. – Strach myśleć, jak mogło się to skończyć. Chodźmy się uspokoić. Przyda nam się kawa.
Złapał mnie za rękę i bez słowa poprowadził do pobliskiej kawiarenki. Gdy już usiedliśmy, zamówił kawę i wodę. Wpatrywał się we mnie intensywnie.
– O co chodzi? – zapytałam zniecierpliwiona.
– Na pewno zdajesz sobie sprawę, że od dłuższego czasu mi się podobasz. Wiesz, kiedyś jedna wróżka ostrzegła mnie przed pochopnym małżeństwem. Powiedziała, że to wiatr przyprowadzi do mnie prawdziwą miłość. Myślę, że los nas ze sobą połączył.
– Naprawdę dajesz wiarę takim przepowiedniom?
– Po tym co się stało – pokiwał głową. – Przecież to właśnie przez ten podmuch wiatru rozmawiamy tu razem, prawda?
Gdy spojrzałam prosto w oczy Staszka, olśniło mnie. Przed oczami przewinęły mi się niczym w filmie różne momenty z przeszłości, gdzie wiatr okazał się kluczowy. Wcześniej nie zwracałam na to uwagi.
Wszystko stało się jasne
Według opowieści mojej mamy, tuż przed tym jak przyszłam na świat, w całym szpitalu zrobiło się niezwykle cicho. W momencie gdy wydałam z siebie pierwszy krzyk, na zewnątrz rozpętała się potężna burza, a konary drzew zaczęły walić w okna. Doktor, uśmiechając się, powiedział wtedy do mamy: „Wiatr chce zobaczyć pani córeczkę” i przez moment trzymał mnie przy oknie, jakby przedstawiał mnie żywiołowi.
Matka nadała mi przezwisko Wichrowa Panienka. Mimo to ja sama strasznie bałam się wiatru. Ilekroć docierał do moich uszu jego świst dobiegający z okiennych ram albo kiedy z jękiem przedostawał się szparą pod drzwiami, czułam nieprzyjemny ból w okolicach skroni. Zawsze wtedy wydawało mi się, że za chwilę złapie mnie potworny ból głowy.
Z okresu szkoły podstawowej pamiętam szczególnie jedną sytuację z ósmej klasy. Pod koniec pierwszego semestru doszłam do wniosku, że mogę odpuścić naukę, bo nazbierałam już dość wysokich ocen. Nie spodziewałam się jednak tego, co wydarzyło się na biologii. Tego dnia nasza nauczycielka wyraźnie podkreśliła, że nie podoba jej się, gdy uczniowie z wysokimi stopniami przestają się przykładać do nauki, bo czują się bezpieczni. Po tych słowach sięgnęła po dziennik i to właśnie mnie wywołała do odpowiedzi. W tamtej chwili pomyślałam, że już po wszystkim i na pewno stracę szansę na piątkę na koniec roku.
Powoli podniosłam się z krzesła, czując się jak skazaniec idący na egzekucję. Nagle silny podmuch wiatru z hukiem rozwarł okiennice. Doniczki pospadały z parapetu, roztrzaskując się na kawałki. W klasie zapanował chaos, a zanim zdążyliśmy ogarnąć cały ten bałagan po niespodziewanej katastrofie, rozległ się dźwięk dzwonka. Los się do mnie uśmiechnął.
Los dawał mi znaki na ślubie
Wydarzyło się to wieczorem. Mimo że zegar wskazywał ledwie szóstą, na dworze było już ciemno – typowa zimowa pora. Musiałam wyskoczyć do biblioteki wypożyczyć książkę do szkoły. Gdy przekroczyłam próg mieszkania, usłyszałam złowieszczy świst powietrza. Na moment wszystko ucichło. Dziwne było to, że choć na okolicznych ulicach szalał porywisty wiatr, na mojej trasie panował kompletny bezruch – nawet jeden podmuch nie musnął mojego policzka. Załatwiłam sprawę w bibliotece i zdecydowałam się wrócić skrótem przez park. Zawsze uważałam się za odważną osobę i nawet przez myśl mi nie przeszło, że w centrum miasta może czekać na mnie jakaś przykra niespodzianka. Niestety myliłam się. Kiedy byłam w połowie drogi do domu, zobaczyłam jak spośród parkowych drzew wychodzi dwóch młodych, nietrzeźwych chłopaków. Pierwszy z nich kończył właśnie pić wódkę prosto z butelki, którą zaraz potem cisnął w zarośla.
– Wygląda na to, że zgubiła się nam dziewczynka – zaśmiał się jeden z nich.
– W takim razie trzeba jej wskazać którędy wyjść – parsknął śmiechem drugi.
Nagle do parku wdarł się porywisty wiatr, który wcześniej szalał tylko na okolicznych uliczkach. W następnej chwili usłyszałam trzask łamanego drzewa za moimi prześladowcami. Zanim zdołali odskoczyć, spadła na nich wielka korona starego drzewa, które znajdowało się kilkanaście metrów od nich. Pijani napastnicy nie odnieśli żadnych obrażeń, ale zostali uwięzieni w swoistej pułapce z gałęzi, z której ciężko było się wydostać. Stałam jak wryta, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Naraz usłyszałam cichy szept przy uchu, mówiący bym natychmiast stamtąd uciekała. Bez zastanowienia posłuchałam tej rady i nie patrząc na tych łobuzów, rzuciłam się do ucieczki.
Przez kolejne lata moje życie płynęło całkiem zwyczajnie, bez żadnych nietypowych zdarzeń. No może poza tym, co się wydarzyło na ślubie. Dziś patrząc na to z perspektywy czasu, myślę że natura próbowała mi wtedy coś przekazać. Jakby chciała dać znać, że ta historia źle się skończy.
Kiedy opowiedziałam Staszkowi o wszystkich tych wydarzeniach, musiałam się z nim zgodzić – biorąc pod uwagę te wszystkie dziwne sytuacje z mojego życia i jego przepowiednię, wyglądało na to, że los faktycznie chciał nas połączyć.
Po roku wzięliśmy ślub, a dwa lata później urodziła nam się córka. W momencie, gdy pielęgniarka transportowała mnie na porodówkę, w całym szpitalu zapanowała kompletna cisza. Ułożyli mnie na łóżku i zaczęłam rodzić. W trakcie porodu doktor zaskoczony zerknął na pielęgniarkę położną.
– Czy tylko mi się zdaje, że wszystko wokół tak nietypowo ucichło?
Nie doczekał się odpowiedzi, bo chwilę potem usłyszałam pierwsze kwilenie mojej maleńkiej. Nagle za szpitalnymi oknami rozpętała się prawdziwa burza, a konary drzew zaczęły walić w szyby.
– Wygląda na to, że nawet wiatr chce poznać pani malutką – zażartował doktor, po czym odwrócił się i uniósł dziecko w stronę okna.
Kamila, 35 lat
Czytaj także:
„Marzyłam, by dzień ślubu na zawsze zapisał się w mojej pamięci. Teraz robię wszystko, byle zapomnieć o tej katastrofie”
„Ja próbowałem być idealnym mężem, a żona zdradzała mnie od dnia ślubu. Aż wreszcie przesadziła z pewnością siebie”
„Nie tak wyobrażałem sobie swój własny ślub. Stałem jak wryty, chowając się za drzewem, bo miałem powód”