„Gdy córka wyznała, że ksiądz Marek zachowuje się niewłaściwie, nie uwierzyłam. Sama popchnęłam dziecko w ramiona potwora”

matka pociesza córkę fot. Adobe Stock, Kateryna
„Nie rozumiem tych ludzi, przecież znają Dominikę od dziecka, wiedzą, że nigdy nikogo by nie uwiodła. Nigdy się nie malowała, nie stroiła w wyzywające ciuszki, nie chodziła po klubach, stroniła od alkoholu i chłopaków. Dlaczego więc to ją wyzywają od ladacznic, a nie prześladują jej oprawcy?”.
/ 29.08.2022 14:30
matka pociesza córkę fot. Adobe Stock, Kateryna

Wytykają nas palcami, obgadują za plecami, nie przejmując się, że słyszymy rzucane przez nich obelgi. Co odważniejsi potrafią splunąć pod koła wózka, gdy Dominika wyprowadza synka na spacer, albo zarzucić jej wprost, że się puściła. Mówią o mojej córce, jakby była jakąś prostytutką, a nie osiemnastoletnim dzieckiem uwiedzionym przez potwora w sutannie.

Już widzę, jak czytając te słowa, uśmiechacie się z politowaniem nad moją naiwnością. Słyszę, jak powtarzacie to, co mówią w moim miasteczku o dzisiejszych, wyuzdanych nastolatkach, ale mylicie się. Moja Dominika nie jest taka. Najgorsze, że wyraźnie nie ma już sił się bronić i boję się, aby któregoś dnia nie zrobiła sobie czegoś złego.

Gdybym wcześniej dostrzegła, co dzieje się z moim dzieckiem… Gdybym mogła cofnąć czas, nie walczyłabym tak zaciekle o uratowanie małżeństwa, rzuciłabym w diabły mediacje i terapię, na które zgadzałam się przed sądem, nie próbowałabym zatrzymać męża, szantażując go podziałem majątku. Machnęłabym ręką na swój ból, poczucie straty i osamotnienia…

Tyle że wtedy, zdradzona i porzucona dla młodszej, nie potrafiłam się zatrzymać. Łudziłam się, że Dominika nie widzi moich łez, nie słyszy moich prób dodzwonienia się do jej ojca, przekonania go, by wrócił albo chociaż zapłacił za kolejne wizyty u psychoterapeuty. Gdyby jeszcze nasze rozstanie trwało rok, może wtedy dostrzegłabym zagubienie Dominiki, ale my szarpaliśmy się ze sobą ponad trzy lata…

Rozwód pochłonął mnie całkowicie

Pamiętam, jak w połowie pierwszej klasy liceum Dominika rzuciła przy obiedzie, że chociaż nowych nauczycieli ma strasznych, to ksiądz wydaje się fajnym człowiekiem.

– Traktuje nas jak równych sobie, a nie jak głupie dzieciaki, które zatruwają mu życie.

– Naprawdę? – odpowiedziałam, próbując skupić się na niedzielnym posiłku.

Nie za dobrze pamiętam tamtą rozmowę, ponieważ przez cały czas moje myśli błądziły wokół męża i jego nowej partnerki. Nie mogłam przestać zastanawiać się nad tym, co robią w tej chwili. Czy tak jak my jedzą obiad, czy może zdzierają z siebie ubrania albo w ogóle nie wyszli jeszcze z łóżka… Dominika opowiadała coś z zapałem, a ja ledwie rejestrowałam poszczególne słowa – fajny, zabawny, ma podejście, traktuje nas jak dorosłych.

– Zgodzisz się? – zapytała w pewnej chwili.

– Hę?

– Mamo, jesteś tutaj, czy znowu… – jej wzrok na powrót stał się przeraźliwie smutny.

– Kochanie, jestem, zastanawiałam się nad twoimi zajęciami z tańca. Dawno na nich nie byłaś. Chcesz zrezygnować po tylu latach? – starałam się zatuszować swoje rozkojarzenie.

– Taniec już mnie nie interesuje, za to ksiądz Marek chce całą naszą klasę zabrać w weekend na wycieczkę do Trójmiasta. W planach jest teatr, spacer po molo, wizyta w muzeum i pewnie jakaś modlitwa, ale z nim to zupełnie inna sprawa – jej drobną buzię znów rozświetlił uśmiech. – Wiesz, on mówi, że Bóg jest wszędzie, w każdym z nas. Nie gada o grzechu, nie straszy nas piekłem.

– Bo i nie ma po co. Wystarczające piekło mamy tu, na Ziemi. To kiedy ta wycieczka? – odwzajemniłam jej uśmiech.

Księdza Marka poznałam dwa tygodnie później. Zaskoczył mnie jego młody wiek i wysportowana sylwetka. Wyglądał na góra 30 lat i mógł podobać się kobietom w każdym wieku, zwłaszcza że oprócz koloratki nic nie świadczyło o jego duchownym stanie. Zachowywał się, jakby był starszym kumplem uczniów, który świetnie zna się na panujących wśród nich trendach i rozumie ich problemy. Patrząc na jego relacje z dzieciakami, pomyślałam, że być może potrzeba im takiego katechety – bezpośredniego i oddanego.

Wtedy jeszcze traktował mnie jak jedną z wielu matek, ale po powrocie z Trójmiasta coś się zmieniło w jego relacjach z Dominiką, w tym także i ze mną. Dzisiaj wiem, że na wyjeździe upatrzył sobie cztery dziewczyny, wśród nich moją córkę – niepewną, zagubioną w nowej sytuacji rodzinnej szarą myszkę.

Nie chciałam widzieć, co się z nią dzieje

Ani się obejrzałam, jak stał się jej powiernikiem. Przez długi czas sądziłam, że w podobny sposób traktuje wszystkie dzieci, więc nie zdziwiło mnie, kiedy po roku pracy w szkole zadzwonił z pytaniem, czy może wpaść do nas wieczorem i porozmawiać o Dominice, gdy ta będzie na dodatkowych zajęciach. Przyszedł, jak twierdził, zatroskany jej stanem. Martwiło go, że Dominika rezygnuje ze swoich dotychczasowych pasji, wycofuje się z planów na przyszłość i kontaktów z rówieśnikami.

– Zamyka się w sobie, bo czuje się gorsza z powodu państwa rozwodu… Ale spokojnie, wspólnie na pewno temu zaradzimy – mówił, patrząc mi prosto w oczy.

Przerażona, chciałam porozmawiać ze szkolnym psychologiem, może zabrać Dominikę na terapię, ale ksiądz mnie powstrzymał, tłumacząc spokojnie, że zbyt intensywną interwencją możemy tylko spłoszyć moją córkę.

– Pracowałem w ośrodku z trudną młodzieżą i wiem, że bardzo łatwo można stracić ich zaufanie, a tego byśmy nie chcieli…

Oczywiście nie chciałam stracić kontaktu z własnym dzieckiem, więc obiecałam wspierać go we wszystkich działaniach. Czułam się spokojna, kiedy córka zaczęła chodzić na rekolekcje i spotkania młodzieży w domu parafialnym przy plebanii. Przynajmniej ma swoją grupę znajomych – cieszyłam się. Fakt, że znowu zaczęła się uczyć i wspominać o studiach, tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że zmierzamy w dobrym kierunku. Bez wahania przystałam na wyjazd Dominiki na letnie rekolekcje, dzięki czemu miała szansę odpocząć ode mnie i od rozwodu.

Tamtego lata nawet mój mąż jakby się uspokoił i zaczął częściej do nas wpadać. Sądziłam, że nieśmiało próbuje wkupić się w moje łaski i wrócić, ale po kilku tygodniach zrozumiałam, że stara się mnie udobruchać tylko po to, by sprzedać nasz dom i podzielić się majątkiem. Ośmieszona i ponownie zdradzona, przystąpiłam do kolejnego ataku, wynajęłam najlepszego adwokata i zaczęłam dwuletnią batalię o dom oraz swoje dobre imię.

Nie jest prawdą, że zamroczona gniewem zapomniałam o Dominice, zależało mi na niej, mszcząc się na mężu chciałam zadbać także o jej byt, poza tym wiedziałam, że jest bezpieczna. Ma księdza Marka, swoich przyjaciół, wiarę i nie jest już tak samotna jak ja.

Nie zauważyłam, kiedy moje dziecko stało się osaczoną nastolatką. Nie rozumiałam, dlaczego przestała chodzić na rekolekcje, opuściła się w nauce, wagaruje na lekcjach religii i coraz częściej ma wyłączoną komórkę. Urządzałam jej awantury, żądając powrotu na zajęcia księdza Marka. Prowadziłam z nim długie dyskusje, gdy nie chciała odebrać od niego telefonu. Przekonywałam, że nikt jej nie rozumie tak jak on, nikt nigdy oprócz mnie i jego nie będzie jej tak bliski.

Dlaczego to ją wytykają palcami?

To ja odwiozłam ją, gdy uciekła ze zorganizowanego przez księdza zimowiska. Kazałam przyjmować prezenty od niego, otwierać mu drzwi, gdy przychodził do nas zatroskany jej zachowaniem. Gdy powiedziała, że ksiądz Marek dziwnie ją dotyka, zwyzywałam ją od idiotek, a jej własna babcia, moja matka, uderzyła Dominikę w twarz za obrażanie tak wspaniałego duchownego.

– On nie jest taki jak twój ojciec. Nie obrażaj dobrego człowieka – krzyczałam.

Oprzytomniałam dopiero, gdy znalazłam ją w łazience, zapłakaną, z testem ciążowym w ręce. Pozytywnym testem ciążowym. Zrobiłam jej awanturę, żądając wyjaśnień, a w tedy wreszcie wprost wykrzyczała mi, że ksiądz Marek ją krzywdził. Tym razem jej uwierzyłam i zrozumiałam, że to przeze mnie, przez to że byłam ślepa i głucha, życie mojej córki zmieni się na zawsze...

Rozsadzała mnie wściekłość. Sądziłam, że wspólnie z mężem będziemy walczyć o dobre imię naszego dziecka, ale on, jak zwykle, zrzucił całą winę na mnie i ograniczył się jedynie do kilku wizyt u córki i banałów w stylu: „Będzie dobrze”. Obiecałam sobie, że tak tego nie zostawię. Interweniowałam u dyrekcji szkoły i proboszcza. Wszystko na nic. Ksiądz Marek miał nieposzlakowaną opinię.

– Żadna dziewczyna nie zgłaszała niestosownego zachowania, więc może to z pani córką jest coś nie tak? – zasugerowała dyrektorka. – Może próbowała zrekompensować sobie brak ojca i uwiodła biednego księdza? To święty człowiek, wie pani?

Musieli nas rozdzielać sekretarka i woźny, bo udusiłabym tę kobietę, a zaraz po niej równie butnego proboszcza. Na nic też zdała się interwencja w komisariacie. Córka miała prawie 18 lat, więc według funkcjonariuszy już nie była dzieckiem.

– Dzisiejsza młodzież tak szybko dojrzewa… – skwitował jeden z nich.

Na aborcję było już za późno, zresztą nie przyszło mi to do głowy.

Nie pomogła też interwencja w prokuraturze. Osiągnęłam jedynie tyle, że ten drań w sutannie uznał przed sądem swoje dziecko. Dostał wyrok w zawieszeniu, choć sąd, podobnie jak policja i prokuratura, nie był przekonany o jego winie. Zaraz potem został przeniesiony do innej parafii, której nazwy nam nie podano, przez co całe miasteczko odwróciło się od nas.

Nie rozumiem tych ludzi, przecież znają Dominikę od dziecka, wiedzą, że nigdy nikogo by nie uwiodła. Nigdy się nie malowała, nie stroiła w wyzywające ciuszki, nie chodziła po klubach, stroniła od alkoholu i chłopaków. Dlaczego więc to ją wyzywają od ladacznic, a nie prześladują jej oprawcy? Dlaczego on wciąż jest na wolności? Może gdzieś w Polsce próbuje uwieść kolejne dziewczyny!

Czytaj także:
„Czułam, że ta kobieta jest uczciwa, więc zaoferowałam jej pomoc. Wyszłam na tym, jak Zabłocki na mydle, była złodziejką”
„Mama i babcia wciskały mi bzdury o klątwach i rodzinnych zabobonach. Nie wierzyłam w to, ale nie chciałam igrać z losem”
„Syn wypił kilka piw, a potem wsiadł za kółko. Naiwny dzieciak uwierzył kumplowi, który wcisnął mu cudowne >>lekarstwo<<”

Redakcja poleca

REKLAMA