Bardzo się bałam tej operacji. Długo przekonywałam Włodka, dzieci i samą siebie, że z jaskrą można żyć, tak bardzo nie chciałam iść do szpitala.
– A jak się nie wybudzę z narkozy? – pytałam, nieomal dusząc się z paniki. – Albo coś mi przetną w oczach i już zawsze będę kompletnie ślepa?
– Mamo, przestań! – prosiła Agata. – To rutynowy zabieg, będziesz pod doskonałą opieką.
W końcu dałam się przekonać, bo ból oczu i głowy był już bardzo silny. Tydzień przed operacją nie mogłam spać ani jeść ze stresu, bałam się, że o czymś zapomnę albo coś zrobię nie tak. I oczywiście zapomniałam.
– Trzeba zmyć lakier z paznokci – poinformowała mnie pielęgniarka już na oddziale. – I zdjąć biżuterię.
Spojrzałam na swoje dłonie. Obrączkę nosiłam bez przerwy od ponad trzydziestu lat, a pierścionek zaręczynowy o dwa lata dłużej. Jedno i drugie zdjęłam tylko dwukrotnie, w każdej ciąży, bo puchły mi palce.
– Włoduś, przechowaj mi to – podsunęłam pierścionek i obrączkę mężowi.
Rozczuliło mnie, kiedy włożył sobie moją obrączkę na mały palec. Było w tym coś symbolicznego
Nie miał jednak tyle odwagi, by nosić damski pierścionek z brylantem, więc schował go do portfela. Operację miałam mieć z samego rana i mąż przyjechał jeszcze przed otwarciem oddziału dla gości. Jadąc na blok operacyjny, mogłam trzymać go za rękę. Tę, na której miał moją obrączkę. Kiedy się ocknęłam, było mi bardzo zimno. Leżałam na sali pooperacyjnej. Dopiero po dwóch godzinach przewieziono mnie do mojej sali, ale lekarz nie zezwolił na odwiedziny. Czułam się okropnie, leżąc z zasłoniętymi oczami i słuchając tylko dźwięków otoczenia. Następnego dnia zdjęto mi opatrunek, ale wciąż widziałam jak przez mgłę. Włodka poznałam bardziej po sylwetce niż po twarzy, nie widziałam też szczegółów. Słuch jednak wciąż miałam dobry i w tonie męża wyczułam napięcie.
– Ja się, Włodziu, dobrze czuję – zapewniałam go. – No, może przez jakiś czas nie będę mogła czytać, ale słowo ci daję, wszystko dobrze.
Brał mnie wtedy za rękę i przytulał moją dłoń do policzka. Kilka razy miałam wrażenie, że chce mi coś powiedzieć, ale rozmyślił się w ostatniej chwili. Kiedy przyszła Agata, zapytałam ją, czy wie, dlaczego tata tak się martwi. Nawet przez tę pooperacyjną mgłę widziałam, jak zrobiła niepewną minę. Zaczęłam nalegać, żeby mi powiedziała i w końcu „sypnęła” ojca.
– Tata zgubił twój pierścionek zaręczynowy – wyznała. – Miał go w portfelu razem z drobnymi i musiał gdzieś wysypać, jak płacił. Szukał wszędzie, był w każdym ze sklepów, gdzie robił zakupy przez ostatnie dni, dał nawet ogłoszenie, że na znalazcę czeka nagroda. I nic. Boi się powiedzieć ci, bo wie, że byłaś do tego pierścionka bardzo przywiązana. Przykro mi, mamuś…
Mnie też zrobiło się przykro. Włodek oświadczył mi się we Włoszech, gdzie byliśmy na saksach
Siedzieliśmy w malutkiej knajpce, właściwie bardziej pizzerii, bo wtedy nie było nas stać na kolację w prawdziwej restauracji. Czułam, że coś się święci, bo on, który normalnie potrafił zjeść więcej pasty carbonara, niż sam ważył, wtedy przełknął ledwie kilka kęsów. Ja za to miałam świetny apetyt i raczyłam się ravioli w sosie grzybowym. Kiedy pod koniec posiłku Włodek zamówił wino, chciałam zaprotestować, że nie stać nas na takie luksusy, ale mnie uciszył.
Wino było musujące jak szampan, a kiedy wzięłam kieliszek do ręki, zobaczyłam coś na dnie. Pierścionek. Dużo później mąż przyznał, że znalazł opis tej sceny w jakiejś książce, i taka forma oświadczyn wydała mu się niezwykle romantyczna, nawet pomimo zapachu przypalonego sera i czosnku, które unosiły się z kuchni. Pamiętałam, że kiedy wyszłam z tej knajpki, świat wydał mi się nagle zupełnie inny. Jakby słońce świeciło jaśniej, a niebo było bardziej błękitne. Jakbym ja sama była piękniejsza i bogatsza.
– Jestem absolutnie i kompletnie szczęśliwa – szepnęłam do Włodka, patrząc na swoją dłoń.
Wiele razy potem robiłam to samo – patrzyłam na maleńki brylant w białym złocie na serdecznym palcu mojej lewej ręki i przywoływałam w myślach tamten dzień. Nie zawsze było nam łatwo, przeżyliśmy – jak wszystkie małżeństwa – sporo trudnych chwil, nawet kryzysów. Kilka razy myślałam, że już po nas, po naszym małżeństwie. Bywało, że nie mieliśmy na czynsz albo dręczyły nas okropne problemy. Obracałam wtedy pierścionek zaręczynowy na palcu i wyobrażałam sobie, że jakimś magicznym sposobem pozwoli to spełnić moje życzenia. Jedne się spełniały, inne nie, ale jeśli chodzi o naszą miłość, to zawsze potrafiliśmy ją odbudować.
Prawdę powiedziawszy, byłam do tego pierścionka przywiązana dużo bardziej niż do ślubnej obrączki
A teraz go straciłam…
– Tata jest załamany – szepnęła Agata. – Nie potrafi ci się przyznać.
– Powiedz mu, że już wiem i że się nie gniewam – odpowiedziałam, czując, że moje niedawno zoperowane oczy zaczynają piec. – Przecież to chodzi o to, co ten pierścionek symbolizował, a nie o kawałek metalu i kamienia.
Chciałam, by córka przekazała to Włodkowi, ale tak naprawdę było mi ogromnie przykro. Co teraz będę obracać na palcu, żeby zaklinać rzeczywistość? – myślałam ze smutkiem. Włodek przyszedł do mnie wieczorem tego samego dnia i nawet przez mgłę widziałam, że ma minę jak zbity pies. Powtórzyłam to, co mówiłam do córki: że się nie gniewam i najważniejsze jest to, że po tylu latach wciąż jesteśmy razem. Nic nie odpowiedział, tylko nachylił się i mnie pocałował.
Następnego dnia rano mogłam już wyjść do domu. Kolejne tygodnie spędzałam, odpoczywając i dochodząc do siebie. Akurat zbliżała się nasza trzydziesta czwarta rocznica ślubu i zamarzyła mi się kolacja w eleganckiej restauracji.
– A może być włoska? – zapytał Włodek, co przypisałam jego miłości do sosu carbonara.
Przechylił się przez stół i wrzucił coś do kieliszka
Zgodziłam się i pojechaliśmy świętować do nastrojowej włoskiej restauracji, ponoć najlepszej w mieście.
– Dla pani ravioli w sosie grzybowym, a dla mnie carbonara – zamówił Włodek, i zanim kelnerka odeszła, poprosił jeszcze o dwa kieliszki wina na koniec posiłku.
– Dlaczego na koniec? Ja bym poprosiła teraz – zaprotestowałam, a kelnerka spojrzała na mnie spłoszona.
Mąż kiwnął jej głową i po chwili dziewczyna przyniosła dwa kieliszki i stanęła wyczekująco z butelką wina.
– Trochę popsułaś niespodziankę – westchnął Włodek. – No nic, muszę improwizować. Proszę nalewać – zwrócił się do kelnerki.
A chwilę później przechylił się przez stół i wrzucił coś do mojego kieliszka. Mój wzrok poprawił się na tyle, że od razu dostrzegłam, co to jest.
– Pierścionek?!
Włodek wziął mnie za ręce i patrząc mi w oczy, zapytał:
– Kochanie, moje serce i duszo, czy pozostaniesz moją żoną na zawsze?
Roześmiałam się, bo to było wariactwo! Pierścionek pasował jak ulał. Nie był podobny do tamtego, prawdę powiedziawszy, był dużo okazalszy.
– Bo nasze drugie trzydzieści pięć lat będzie dużo lepsze – wyjaśnił Włodek. – A to są oficjalne zaręczyny na resztę naszego wspólnego życia.
Spojrzałam na nowy brylant i nagle zyskałam pewność, że ma dokładnie tę samą moc, co poprzedni. Wiedziałam, że życie przyniesie jeszcze pewnie wiele trudnych momentów, a ja nieraz będę potrzebowała pociechy, że wszystko się ułoży. Wiedziałam, że jeśli przypomnę sobie te ponowne oświadczyny Włodka i przekręcę pierścionek, wszystko będzie dobrze. A jeśli nawet nie, to i tak przejdziemy przez to razem. Kiedy wychodziliśmy, nie było już słońca, ale księżyc świecił jakby jaśniej, a powietrze było bardziej przejrzyste. Ja także czułam się piękniejsza i bardziej kochana niż kiedykolwiek.
– Jestem absolutnie i kompletnie szczęśliwa – szepnęłam do Włodka, patrząc na swoją dłoń.
Czytaj także:
Postanowiłam uciec z naszego domu na wsi. Wszystko zaczęło się od... awantury o rodzaj makaronu
Szewc bez butów chodzi. Mój mąż był zaangażowanym wychowawcą, ale olewał własnego syna
Zamiast zajmować się dzieckiem siostry, wolałam opiekować się psem mamy