Nie posiadałem się ze szczęścia, kiedy Magda oznajmiła, że jest w ciąży. Nie planowaliśmy dziecka. Nie mieliśmy nawet żadnych sprecyzowanych planów co do naszego wspólnego życia. Mimo to tamtego dnia wstąpiła we mnie nadzieja na świetlaną przyszłość.
– Damy sobie radę – przekonywałem podenerwowaną Magdę. – Skończyliśmy studia. Mam pracę. Wszystko będzie dobrze.
– Najpierw powinien być ślub, mieszkanie, zwiedzanie świata… – marudziła, pocierając załzawione oczy.
Próbowałem ją zrozumieć. W końcu to jej ciało będzie się zmieniać, to ona poniesie konsekwencje ciąży i wyda na świat nasze dziecko. Ta wizja mogła napawać lękiem. Postanowiłem sobie w duchu, że zrobię co w mojej mocy, by umilić i ułatwić jej ten czas.
– Wszystkiego dorobimy się już z maleństwem, damy radę – zapewniałem.
Ciułałem na pierścionek przez cały rok
Wynajęliśmy większe mieszkanie, w którym mogliśmy zaaranżować pokoik dla dziecka. Początkowo naprawdę byłem przekonany, że wszystko się ułoży. Na świat przyszła nasza córeczka, a ja dwoiłem się i troiłem, by odciążyć Magdę, a jednocześnie zarobić na utrzymanie rodziny. Nie było mi łatwo, ale nie narzekałem.
W dniu pierwszych urodzin Irminki postanowiłem oświadczyć się Magdzie. Od samego rana chodziłem podenerwowany, co chwilę wsuwając rękę do kieszeni spodni i dotykając aksamitnego pudełeczka z pierścionkiem. Cały rok oszczędzałem. Wybrałem najpiękniejszy pierścionek zaręczynowy, na jaki było mnie stać. Serce waliło mi jak młotem, kiedy w zalanym półmrokiem pokoju rozbłysnął płomień urodzinowej świeczki.
– Sto lat, sto lat! – zaintonowała Magda, trzymając w ramionach nieco zdezorientowaną solenizantkę.
Były jak zrośnięte. Uwaga matki w pełni skupiała się na dziecku. Znowu, przemknęło mi to przez myśl. Bo też w ciągu ostatniego roku tak właśnie było. Magda rzadko zwracała na mnie uwagę, nie wspominając o jakichkolwiek gestach bliskości. Nie chciałem wyjść na faceta, który jest zazdrosny o własne dziecko, ale czułem, że otrzymuję zbyt mało, w porównaniu z tym, co dawałem. W tamtym czasie nie widziałem jednak dobrego wyjścia z sytuacji. Wydawało mi się, że powinienem tkwić w tym dziwnym układzie ze względu na córkę. Magda myślała chyba tak samo. Do czasu.
Do dziś pamiętam wyraz jej twarzy, gdy w końcu usiadła przy stole z Irminą na kolanach, a ja przyklęknąłem.
– Ale… co to jest? – Magda obrzuciła mnie spojrzeniem pełnym niezrozumiałego dla mnie wyrzutu.
Serce zaczęło mi walić jeszcze mocniej niż dotąd. Zakręciło mi się w głowie, ale wyjąłem lśniący nowością pierścionek i wyciągnąłem dłoń w stronę Magdy. Irmina gaworzyła wesoło, bawiąc się włosami mamy.
– Chciałbym cię prosić o rękę…
Byliśmy parą od czasów liceum, a mimo to stres okazał się obezwładniający. Inaczej wyobrażałem sobie tę chwilę, a przede wszystkim – reakcję Magdy. Zerwała się z miejsca jak oparzona. Krzesło zaszurało o podłogę. Podeszła do łóżeczka i włożyła do niego dziecko, a potem oparła się biodrem o poręcz. Nerwowym ruchem zebrała długie włosy do tyłu i odwróciła głowę w stronę ściany. Widziałem, jak jej klatka piersiowa miarowo unosi się i opada. Była zdenerwowana, a ja nie miałem pojęcia dlaczego.
– Znowu zrobiłem coś nie tak?
Wstałem i podszedłem bliżej, na miękkich nogach. Zbierało mi się na płacz, więc gryzłem się w policzek, by nie wyjść na beksę i mięczaka. To nie był odpowiedni moment na łzy.
– Po prostu nie chcę takiego życia.
Odwróciła się i spojrzała na mnie. Nagle wydała mi się zupełnie obcą osobą.
– Nie z tobą, rozumiesz?
– Nie?! – wycedziłem i w złości cisnąłem pierścionkiem o podłogę.
Zaczęła ograniczać mi widzenia z córką
Błyskotka poturlała się pod ścianę. Przymknąłem powieki, by nieco się uspokoić. Nie chciałem zrobić lub powiedzieć czegoś, czego bym potem żałował. Czułem się jednak do głębi zraniony i urażony. Co za upokorzenie po roku poświęcania się dla rodziny!
– To wszystko stało się za wcześnie. Nasz związek… to zwykłe mrzonki, nie widzisz tego? Głupia licealna miłość i… wpadka! – Magda wycelowała we mnie palcem, jakby to była wyłącznie moja wina.
– Jak możesz tak mówić? Mamy razem dziecko – wymamrotałem, podchodząc do łóżeczka.
Irmina siedziała w kąciku wystraszona. Przyglądała nam się szeroko otwartymi oczami.
– Myślisz, że tego nie wiem, nie pamiętam? – parsknęła Magda, krzyżując buntowniczo ramiona. – Będziesz musiał na nią łożyć, i tyle.
– Nie poznaję cię… – spuściłem głowę, żeby ukryć łzy.
– Może nigdy mnie nie znałeś – odparła Magda, a potem wzięła Irminę na ręce i wyszła z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.
Siedziałem na wersalce i nasłuchiwałem, jak zbiera zabawki dziecka i pakuje swoje rzeczy do walizki. Nie musiała nic mówić. Wiedziałem, co się wydarzy.
– Piękne miałaś urodziny, córeczko… – westchnąłem, patrząc przez okno, jak Magda wsiada z Irminą na ręku do taksówki.
Nawet nie spojrzała w moją stronę. Najwidoczniej ten rok spędzony wspólnie w wynajętym mieszkaniu nic dla niej nie znaczył. Zamieszkała z małą u rodziców i pozwalała mi ją odwiedzać tak często, jak chciałem. W każdym razie na początku.
Dopiero później zaczęła stawiać opór, kiedy zbyt często przyjeżdżałem do córki lub przywoziłem prezenty, według Magdy nieodpowiednie dla „jej” dziecka. Prawdziwy kryzys nastąpił jednak, kiedy poznała innego mężczyznę. Wydawało jej się, że tak po prostu może mnie wymazać ze swojego świata, a przede wszystkim z życia Irminy i zastąpić zupełnie obcym facetem. Bardzo przeżywała fakt, że za wcześnie zaszła w ciążę, i zupełnie umykało jej, że mnie też kompletnie przemeblowało to życie. Ale nie dałem się wymazać. To ja byłem tatą Irminy i koniec.
Byłem zły i zacietrzewiony. Żyłem pracą i odwiedzinami u córki. Odliczałem dni do wspólnych wakacji i świąt, które moja dziewczynka mogła spędzić ze mną i moimi rodzicami. Nie tak to miało wyglądać, jednak próbowałem jakoś się w tej rzeczywistości odnaleźć.
Czas mijał i choć nie bardzo w to wierzyłem, znowu się zakochałem. To było już po rozprawie sądowej, podczas której ustaliliśmy, kiedy mogę odwiedzać Irminę.
– To absurd, że wolno mi widywać córkę tylko w określone dni – żaliłem się Ulce, z którą planowałem wspólną przyszłość.
– Możesz częściej, jak ci Magda pozwoli. A jak nie, to trudno, musisz się z tym pogodzić – tłumaczyła spokojnie. – U wszystkich par po rozstaniu właśnie tak to wygląda.
– Pewnie masz rację…
– Marcel, postaramy się, żeby mała zawsze czuła się u nas kochana i bezpieczna – dodała Ulka, czym wzruszyła mnie do głębi.
– Dzięki – przytuliłem ją.
Wkrótce wzięliśmy ślub i kupiliśmy dom. Dzięki Uli wreszcie czułem się kochany, doceniany i chciało mi się starać. Dla żony, a potem też dla naszego synka.
Dzięki Ci, Boże, za taką żonę!
Paradoksalnie właśnie wtedy, gdy nasza rodzina się powiększyła, jeszcze bardziej ubodło mnie, jak jest niepełna. Ciągle brakowało mi w niej Irminy. Patrzyłem, jak nasz synek rośnie i się rozwija, i bolało mnie, że nie może przebywać z siostrą. Córka wprawdzie nas odwiedzała i lubiła bawić się z bratem, ale dla mnie była to tylko namiastka prawdziwej rodziny. Takiej, jaką chciałem stworzyć Irminie.
Ciężar tej winy i odpowiedzialności czułem przez długie lata, gdy z małej dziewczynki wyrastała pannica o sprecyzowanych poglądach i planach na życie. To był mój czas, by nawiązać z córką głębszą relację. Irmina uwielbiała do nas przyjeżdżać, ponieważ – w odróżnieniu od matki – pozwalałem jej dosłownie na wszystko. Woziłem ją do przyjaciółek, płaciłem za kino, ciuchy, telefon i każdą inną zachciankę. Gdy skończyła piętnaście lat, o mały włos zgodziłbym się nawet na tatuaż.
– Przecież Magda nic o tym nie wie, nie możesz na to pozwolić! – powstrzymywała mnie Ulka, która od miesięcy z kpiącym pobłażaniem przyglądała się temu, co robię.
Wreszcie zaprotestowała.
– To moja córka i mam prawo o niej decydować – odburknąłem.
– Daj spokój, to jeszcze smarkula. Naprawdę chcesz, żeby wydziarała sobie jakieś okropne hasło na plecach? Oszalałeś? – uniosła się Ulka.
Stała przy kuchennym oknie i wpatrywała się we mnie karcąco. Usiadłem na krześle i westchnąłem ciężko. Nie miałem pojęcia, kiedy zapędziłem się w ten kozi róg. Wydawało mi się, że córka przestanie mnie kochać, jeśli jej czegoś odmówię.
– Nie chcę, ale… boję się, że po raz kolejny ją stracę… – odparłem zrezygnowany i do bólu szczery.
– Przecież nigdy jej nie straciłeś. Zawsze była i zawsze będzie twoim dzieckiem. – Ulka podeszła i położyła mi dłoń na ramieniu. – Myślę, że po części chcesz odegrać się na Magdzie, ale nie tędy droga – dodała z rozbrajającą szczerością.
Obruszyłem się, ale po zastanowieniu przyznałem żonie rację. Urszula była wnikliwym obserwatorem i miała w sobie niezmierzone pokłady cierpliwości i wyrozumiałości. Od samego początku zaakceptowała obecność Irminy w naszym życiu i uważnie przyglądała się naszym relacjom. Widziała też, jakie uczucia żywię do Magdy. Przez lata pielęgnowałem w sobie żal i urazę do matki mojego dziecka. Jednocześnie starałem się zyskać aprobatę i miłość córki. Dopiero z perspektywy czasu zauważyłem, że to się wyklucza. Nie miałbym Irminy, gdyby nie Magda. Tak jak ona by jej nie miała, gdyby nie ja.
Wybaczyłem jej i samemu sobie
– Magda zawsze miała gdzieś moje uczucia. A ja miałem ich aż nadto. Do dzisiaj nie mogę pogodzić się z tym, że zabrała mi córkę, przekreśliła moje marzenia o rodzinie… – wyznałem.
Gardło miałem ściśnięte, ale musiałem to z siebie wydusić.
– No wiesz, Marcel! – Ulka klepnęła mnie w udo. – Teraz to ja powinnam się na ciebie obrazić. Od dawna masz już własną rodzinę. Musisz pogodzić się z przeszłością i zrozumieć, że czasem właśnie tak wygląda życie. Irmina jest mądra, zdrowa i kochana. To naprawdę wiele.
– Robiłem wszystko, by tak było – zapewniłem, bardziej siebie niż ją.
– Wiem, kochanie… Wszyscy to wiemy. Irmina także. A nawet Magda.
Ulka podeszła jeszcze bliżej i oparła brodę o czubek mojej głowy. Poczułem jej kojący zapach. To był dla mnie zapach domu i miłości.
– Przepraszam – bąknąłem, całując Ulę w rękę. – Jesteście moją rodziną, to źle zabrzmiało.
– Powiedzmy, że niezbyt precyzyjnie się wyraziłeś – żona pogroziła mi żartobliwie palcem. – Szanuj mnie, bo się pogniewamy. A tak poważnie mówiąc… Irmina kocha cię za to, jaki jesteś, nie widzisz tego? Szalonego tatkę, który zjeżdżał z nią na sankach z najwyższej górki i nauczył się dla niej obsługiwać Tik-Toka.
– Tak, pewnie masz rację – parsknąłem śmiechem.
Rozmawialiśmy tego popołudnia jeszcze długo. Następnego dnia przyjechała Irmina, dzierżąc w dłoni ulotkę studia tatuażu. No więc posadziliśmy ją na kanapie i razem z Ulką wyjaśniliśmy jej, że lepiej poczekać z tym tatuażem do osiemnastki. Ku mojemu zdziwieniu, Irmina nie protestowała, choć na jej twarzy początkowo odmalowało się rozczarowanie.
Zrozumiałem, że to właśnie uczucia, jakimi się darzymy, przyciągają ją do naszego domu. A nie prezenty czy podsuwane jej przeze mnie ukradkiem pieniądze. Musiały minąć lata… i jedna długa rozmowa z Ulką, abym doszedł do właściwych wniosków.
Zamiast nieustannie przeżywać pewnego rodzaju stratę z powodu nieudanego związku, zacząłem postrzegać przeszłość jako dar. Mam nie tylko wspaniałą żonę i rezolutnego syna, ale także nastoletnią córkę o silnym charakterze i łagodnym spojrzeniu. Łączy w sobie cechy moje i Magdy, tworząc najwspanialszą mieszankę.
Przyszedł czas, by do palety uczuć dołączyło przebaczenie. Odczułem ogromną ulgę, gdy wreszcie zrzuciłem z siebie ten ciężar. Wybaczyłem Magdzie, ale również sobie. Dopiero teraz mogę w pełni cieszyć się rodzinnym szczęściem i dwojgiem wspaniałych, zdrowych dzieci. Czego chcieć więcej, prawda?
Czytaj także:
„Przyzwyczailiśmy córkę do luksusów. Teraz musimy zacząć oszczędzać, a ona się wścieka, bo nie chce żyć jak biedak”
„Natalię kochałem od liceum, ale los ciągle nas rozdzielał. Postanowiłem wyznać jej miłość w... przeddzień jej ślubu”
„Przyjaciółka wykopała z domu męża, bo >>miała dosyć facetów<<. Jeszcze się nie rozwiodła, a już mieszkał u niej kolejny”