„Gdy awansowałem, dawni koledzy odsunęli się ode mnie. Nie chcieli się >>bratać z szefem<<, żeby nie wyjść na lizusów”

mężczyzna, który awansował fot. iStock by Getty Images, PeopleImages
„Uświadomiłem sobie, że jeżeli rzeczywiście chcę zrealizować swój cel i zrobić karierę, muszę się liczyć z samotnością. Czy warto? Nie wiem. Potrzebuję uznania, docenienia, lubię mieć władzę. Ale też potrzebuję przyjaźni i zwykłej ludzkiej życzliwości. A te dwie rzeczy się chyba, niestety, wykluczają”.
/ 12.04.2023 07:15
mężczyzna, który awansował fot. iStock by Getty Images, PeopleImages

Zaczynałem jak większość, jako szeregowy pracownik. Ale w przeciwieństwie do wielu moich kolegów, szybko zorientowałem się, czego oczekują w firmie, i jakie są w niej możliwości. Już po pierwszym półroczu zapisałem się na studia podyplomowe, żeby uzupełnić swoje wykształcenie. Nie robiłem z tego tajemnicy – w końcu taki był plan, wszyscy mieli widzieć, że jestem ambitny i pracowity.

Pierwsze laury zebrałem już rok później. Podczas jednego z kwartalnych spotkań szef publicznie mnie pochwalił.

– Rzadko to robię, ale chciałbym wyróżnić pana Marka – powiedział, wskazując na mnie ręką. – Takich właśnie ludzi zawsze chciałem mieć w firmie. Projekt, który zgłosił i zrealizował z kolegami, został zaakceptowany przez klienta. Gratuluję.

Wstałem i ukłoniłem się, zaznaczając od razu skromnie, że gdyby nie pomoc współautorów, nic bym nie osiągnął. Co zresztą było szczerą prawdą. Dzięki temu zyskałem szacunek i sympatię góry, ale i kolegów z działu. Może i któryś był zazdrosny o mój sukces, ale jeśli nawet, to tego nie odczułem. Naprawdę się lubiliśmy i często umawialiśmy na spotkania także poza pracą.

A kiedy po kolejnym roku – miałem już wtedy dyplom w kieszeni – po firmie rozeszła się fama, że mają wybierać nowego szefa działu, wszyscy od razu wytypowali mnie.

– Gdybyśmy mogli głosować, awans miałbyś już w kieszeni – przekonywał mnie Rysiek. – Ale myślę, że i tak jesteś pewniakiem.

Tutaj rządzi góra – powiedziałem, wychylając piwo, bo jak w każdy piątek wybraliśmy się z chłopakami do pubu. – Nie ja jeden mam jakieś sukcesy na koncie.

– Może i tak. Ale stary cię wyjątkowo lubi – zauważył Rysiek.

– Owszem, ale najwięcej do powiedzenia ma zarząd – zauważyłem.

Byłem rozczarowany brakiem awansu

No i miałem rację. Awansowali jakiegoś chłoptasia, którego widziałem zaledwie raz na imprezie integracyjnej. Nie słyszałem jego nazwiska, więc na pewno nie zrealizował w firmie żadnego projektu. Chodziły słuchy, że jest synem jakiejś szychy.

Układów nie przeskoczysz – westchnął Rysiek. – Ale to nie koniec awansów w firmie. Prędzej czy później na pewno wskoczysz na stołek.

Udawałem, że nie bardzo mnie to obchodzi, ale to była nieprawda. Odebrałem ten brak awansu jako porażkę. I obiecałem sobie, że będę się jeszcze bardziej przykładał i dam z siebie wszystko, aby pokazać, że to właśnie ja zasługuję na uznanie szefostwa. Jeżeli trzeba było zrobić coś dodatkowo, jeżeli jakiś projekt wymagał więcej zaangażowania, to ja się do tego zgłaszałem.

Nasza firma powoli się rozrastała i po pewnym czasie dla wszystkich stało się jasne, że trzeba będzie stworzyć kolejną komórkę. A to oznaczało konieczność zatrudnienia ludzi, którymi przecież ktoś musiał zarządzać. I postanowiłem, że tym razem to muszę być ja.

Nigdy chyba nie zapomnę zebrania, na którym mieli ogłosić decyzję zarządu. Najpierw powiadomiono nas, że się rozrastamy i powołano kolejny pododdział, a firma przeprowadza właśnie rekrutację. A potem, że osobą odpowiedzialną za tę komórkę będzie… obecny kierownik, czyli ten nikomu bliżej nieznany chłoptaś, syn jakiegoś prominenta.

Z trudem ukryłem rozczarowanie, i prawdę mówiąc nie wiem, czy wytrwałbym w tym sztucznym zobojętnieniu do końca zebrania, gdyby nie kolejne ogłoszenie. Otóż nagle usłyszałem swoje nazwisko! Zostałem kierownikiem obecnego oddziału, na miejsce tego chłoptasia! Wtedy miałem okazję przekonać się, jak bardzo jestem lubiany. Nie zważając na obecność zarządu i oficjalny charakter zebrania, koledzy zaczęli mi głośno gratulować. Widać było, że wszyscy szczerze się cieszą.

Byłem naprawdę szczęśliwy i dumny. Nowe stanowisko miałem objąć praktycznie od zaraz.

Nie miałem czasu na pogaduchy

Jeszcze tego samego dnia dyrektor wezwał mnie do siebie. Dał mi do podpisania nową umowę i powiedział, że mój własny gabinet już na mnie czeka. Poprosił, żebym od razu przeniósł tam swoje rzeczy.

– Jest dużo do zrobienia – wyjaśnił. – Oczekuję od pana kreatywności. Nie ukrywam, że poprzednik nie do końca umiał wykazać się odpowiednią strategią. Nie mamy czasu, a chwilę potrwa, zanim się pan wdroży. Dlatego bardzo proszę, żeby zaczął pan natychmiast.

Miał rację. Kiedy przyjrzałem się papierom, obejrzałem plany, zrozumiałem, że wiele rzeczy od dawna leżało odłogiem, a niektóre nie zostały nawet rozpoczęte. Prawdę mówiąc, na miejscu dyrektora zwolniłbym tego chłoptasia, a nie awansował. I widziałem, że ma na to wielką ochotę, ale widocznie znajomości były zbyt silne… Nie było wyjścia, musiałem zakasać rękawy i zabrać się za robotę.

Trochę to było trudne, bo w pierwszym tygodniu co chwila pukali do mnie jacyś koledzy, żeby mi pogratulować i pogadać o tym czy o tamtym. Głupio było mi ich wyganiać, więc w efekcie prawie codziennie siedziałem w pracy po godzinach. Wreszcie zorientowali się, że jestem zarobiony i dali mi spokój. Chyba po tym, jak po raz pierwszy, odkąd pracuję w tej firmie, odmówiłem pójścia z nimi na piwo.

– Stary, mam jeszcze cały raport do przejrzenia – powiedziałem, pokazując Ryśkowi pokaźnych rozmiarów teczkę. – Następnym razem…

Ale coraz rzadziej miałem czas, żeby pogadać z kumplami. Zebrania, ustalenia, konieczność zdawania relację z tego, co zrobiłem…

Pierwsze miesiące zasuwałem jak robot. A w dodatku miałem kłopot, bo w związku z nową funkcją byłem informowany o różnych posunięciach firmy, które musiałem zachować w tajemnicy. Więc tak naprawdę nie miałem swobody, żeby na luzie gadać z ludźmi. W pewnym momencie zorientowałem się, że chłopaki jakby się ode mnie odsunęli. Nawet kiedyś zapytałem o to Ryśka, który był moim dobrym kumplem. Wiedziałem, że jest szczery i nie będzie niczego owijał w bawełnę. Umówiłem się z nim na piwo.

Te dwie rzeczy chyba się wykluczają

– Mam wrażenie, że od jakiegoś czasu traktujecie mnie inaczej – poskarżyłem się. – Co się stało?

– Jak kto, co? – zdziwił się. – To chyba jasne! Awansowałeś.

– No to co? – teraz ja się zdziwiłem. – I zmieniłem się?

– Nie ty, tylko cała sytuacja – Rysiek jak zwykle był rzeczowy. – Teraz jesteś, jakby to powiedzieć… po przeciwnej stronie barykady.

– A co, zły ze mnie szef? – dociekałem lekko podenerwowany.

– Nie o to chodzi – machnął ręką. – Szefem jesteś dobrym, ale jednak szefem. No wiesz, ani nam, ani tobie nie wyszłoby na dobre bratanie się.

Ale ja was lubię – powiedziałem jak rozżalone dziecko.

– A co to ma do rzeczy? My ciebie też. Ale nie oczekuj, że będziemy wpadać do twojego gabinetu na plotki. Jak sobie to wyobrażasz?

Miał rację, musiałem mu to przyznać. Zdawałem sobie sprawę, że gdyby chłopaki bratali się ze mną, byliby postrzegani jak lizusy. A ja, jako niekompetentny kierownik. Kto wie, może nawet pojawiłoby się podejrzenie, że nie dotrzymuję firmowych tajemnic?

Ale chociaż rozsądek kazał mi przyjąć tłumaczenie Ryśka, to wcale nie było mi z tym dobrze. Zrozumiałem, że bycie menedżerem oznacza samotność. Bo z tymi, z którymi naprawdę dobrze się czułem, których znałem, i z którymi lubiłem rozmawiać, teraz mogłem się spotykać tylko po kryjomu. A właściwie też nie za bardzo, bo czułem, że oni inaczej mnie traktują. Z większym respektem i ostrożnością. Rzeczywiście, dla nich stałem po przeciwnej stronie barykady. Byłem niczym obcy.

A znów moi „nowi koledzy” – menedżerowie i kierownicy, wcale nie byli mi bliżsi. Owszem, też umawialiśmy się na piwo, ale właściwie bardziej z tego powodu, że tak wypadało. Łączyła nas tylko praca. Łączyła i dzieliła jednocześnie. Bo dla nich byłem nie tylko kolegą na równorzędnym stanowisku, ale przede wszystkim rywalem. Wiadomo jak to jest – z kierowniczego stołka zawsze można awansować dalej. Ale im wyżej, tym mniej miejsc. Więc nie wszyscy mogli dotrzeć na szczyt. Ktoś musiał po drodze wypaść. W takiej atmosferze trudno o przyjaźń.

Czułem się naprawdę samotny. Może gdybym miał przynajmniej rodzinę, wracałbym do domu i zapominał o wszystkim. Ale nie miałem. Dla mnie liczyła się właściwie tylko praca. A w niej nie miałem nikogo bliskiego. Nawet Rysiek, szczery i życzliwy, nie mógł być dla mnie wsparciem. No, w każdym razie nie mogłem tego od niego wymagać.

Uświadomiłem sobie, że jeżeli rzeczywiście chcę zrealizować swój cel i zrobić karierę, muszę się liczyć z samotnością. Czy warto? Nie wiem. Potrzebuję uznania, docenienia, lubię mieć władzę. Ale też potrzebuję przyjaźni i zwykłej ludzkiej życzliwości. A te dwie rzeczy się chyba, niestety, wykluczają. 

Czytaj także:
„Podpisałem pakt z diabłem, by awansować. Sprzedawał informacje o moich rywalach, ale w zamian żądał okropnych rzeczy”
„Z zazdrości zniszczyłam reputację koleżanki. Rozpuszczałam plotki, że nie zasłużyła na awans, bo jest krewną szefa”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”

Redakcja poleca

REKLAMA