Wyjazd zapowiadał się super. Dawno nigdzie nie byliśmy większą ekipą, więc kiedy udało nam się wszystkim zorganizować wolne w tym samym czasie, bardzo się ucieszyliśmy. Ola, która z reguły zawiadywała przygotowaniami do rozmaitych imprez, powiedziała co prawda, żeby nie kupować biletów na własną rękę, ale ja, Siwy i Sas stwierdziliśmy, że to w sumie bez sensu, skoro i tak byliśmy na dworcu wcześniej niż reszta towarzystwa.
Okazało się, że Ola jak zwykle miała rację. PKP, podzieliwszy się na wiele spółek i spółeczek, nie wszędzie respektowało pozornie takie same bilety. Przebieg trasy, chociaż punkty A i B były takie same, często różnił się nieznacznie, a to sprawiało, że bilet w jednym pociągu obowiązywał, natomiast w innym już nie. W efekcie my trzej kupiliśmy bilety nie na ten skład, co trzeba było. No ale, słowo daję, kto mógł przypuszczać, że czas odjazdu różniący się o dziesięć minut miał jakiekolwiek znaczenie? Po dopytaniu się w informacji okazało się, że jednak miał…
Decyzja, która zapadła, niespecjalnie nam się spodobała.
– Chłopaki, nie ma sensu, żebyście dopłacali, bo całości kasy wam i tak nie zwrócą – zawyrokowała Ola. – Po prostu pojedziecie tym późniejszym, to tylko dziesięć minut różnicy, więc zdążycie na ten pociąg z Katowic. Dalej pojedziemy razem.
– No dobra, niech będzie – mruknął Sas. – To wy jedźcie, a my idziemy na piwo.
– Okej, spotkamy się w Katowicach! – krzyknęła reszta.
Poczułem się jak bohater westernu
No więc ruszyliśmy obskurną ulicą Piłsudskiego, gdzie smród przypalanego oleju do frytek mieszał się z wonią dojrzałego menela w sosie własnym. „Żabka” przywitała nas zielonym płazem uśmiechającym się z oszklonych drzwi, a dzwoneczek zamontowany nad nimi oznajmił przybycie klientów, czyli nas. Nie zrobiło to jednak najmniejszego wrażenia na znudzonej kasjerce. Kobitka głowiła się nad krzyżówką w babskiej gazecie, no więc my zagłębiliśmy się pomiędzy półki i lodówki.
Sas sięgnął po czteropak, gdy tuż obok niego wyrósł niewysoki, krępy chłopak o łysej czaszce. Rozejrzałem się na boki w poszukiwaniu jego kolegów; spotkanie w małym pomieszczeniu skinów i metali niczego dobrego nie wróży, więc wolałem się upewnić, czy jest sam, czy wystawili go tylko na wabia. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Chyba zdawał sobie sprawę, że on i jego kolega, który po chwili pojawił się obok, mają niewielkie szanse w starciu z trzema wysokimi gostkami starszymi od nich o dobrych pięć–sześć lat.
Poczułem się nagle jak bohater westernu: oni po jednej stronie alejki, my po drugiej, chwila zawieszenia, wzajemne mierzenie się wzrokiem, cisza… Brakowało tylko okrągłego, suchego krzaczka, który przetoczyłby się pomiędzy nami. W końcu skin podszedł do nas swoim chybotliwym krokiem troglodyty i zapytał:
– Ej, sorry, kupicie nam browara? Sprzedać nie chcą, a dowodu zapomniałem…
Wymieniliśmy rozbawione spojrzenia. W końcu Sas wzruszył ramionami i odparł:
– Spoko, stary. Co chcecie?
– Cokolwiek, cztery sztuki. Trzymaj hajs – rzucił tamten, wciskając Sasowi w rękę dwie dychy i rzucił na odchodne: – Czekamy na zewnątrz.
Cóż, jako że swoją osiemnastkę każdy z nas obchodził już pewien czas temu, a spora ilość zarostu nie sprzyja podejrzeniom o nieletniość, toteż zakupy przebiegły nam w miłej i pokojowej atmosferze. Wyszliśmy przed sklep – skini czekali na nas zgodnie z zapowiedzią, paląc jednego papierosa na dwóch. Chyba nigdy nie widziałem tak uszczęśliwionych łysych jak wtedy, gdy podaliśmy im ich czteropak.
– Idziemy, bo zaraz nam pociąg zwieje – energicznie popędziłem kumpli.
– Jeszcze raz dzięki, ziom – odezwał się na pożegnanie łysy i machnął nam grabką.
No i rozeszliśmy się, oni w swoją stronę, a my w swoją.
Sytuacja była co najmniej absurdalna
O dziwo, pociąg nawet nie był opóźniony; stał sobie spokojnie na peronie, gdy weszliśmy na dworzec. Niewiele myśląc, wsiedliśmy do pierwszego lepszego wagonu, drzwi zaraz się za nami zamknęły i dopiero wtedy zrozumieliśmy swój błąd… Cały wagon, aż po horyzont, wypełniały skłębione cielska fanatycznych wyznawców lokalnego klubu. Łysole wpatrywali się w nas zza szalików, każdy z mordem w oczach. Nie powiem, zbladłem trochę, podobnie jak moi kumple; trzech metali pośrodku setki kiboli i skinheadów. To nie mogło się dobrze skończyć.
Nagle z tego tłumu wychylił się chłopak w czerwonej bluzie, wyraźnie pragnący dorównać kompanom grozą i posturą. Wskazał na nas ręką i wrzasnął:
– To oni!
To była chwila, w której w ułamku sekundy gorączkowo rozważaliśmy opuszczenie rozpędzającego się pociągu przez okno, wyważone drzwi czy choćby muszlę klozetową. Kilku byczków ruszyło niespiesznie w naszą stronę, zaciskając pięści.
Tymczasem młody dokończył:
– Oni kupili nam piwo!
Wtedy stojący obok niego napakowany po uszy ryżawy typ zatrzymał się w pół kroku, po czym podał rękę każdemu z nas.
– No, jeszcze są porządni ludzie! – zawyrokował. – Jestem Bolo, to jest Łysy, a to Karku – przedstawił nam swoich kolegów, a my w osłupieniu po kolei ściskaliśmy im prawice, pchani przez tłum na środek wagonu.
– Mirek, rusz się, zrób chłopakom miejsce! – Bolo warknął na jednego ze swoich, zupełnie nieróżniącego się od reszty.
Potem nasi nowi kumple wyciągnęli z plecaków piwo i rozpoczęła się impreza pociągowa. Bez słowa przyjęliśmy podane puszki, po trosze nadal zbierając szczęki z podłogi. Sytuacja była tak absurdalna, że aż nie chciało się w nią wierzyć…
W którymś momencie Sas zerknął na zegarek, zmarszczył brwi i zaklął pod nosem.
– Co jest? – zapytałem.
– Właśnie do mnie dotarło, że nasz pociąg ma odjechać dopiero za pięć minut – mruknął.
– Chcesz mi powiedzieć, że pomyliliśmy pociągi?! – przeraziłem się.
– Na to wygląda.
– Ej, chłopaki, jakiś problem? – zagadnął nas Bolo.
Nie uwierzycie, co nam się przytrafiło!
Dosyć złowróżbnie zabrzmiało to w jego ustach, ale na szczęście trochę się już rozluźniliśmy.
– Rypnęły nam się pociągi, mamy bilety na inny i pewnie oberwiemy po mandacie.
– Spokojna czaszka! Jak przyjdzie konduktor, to powiemy, że macie grupowy z nami i będzie gitara! No przecież nie zacznie nas liczyć! – zarechotał.
No cóż, trudno było odmówić logiki jego argumentacji. Sam, będąc na miejscu konduktora, raczej bym się nie zastanawiał nad liczeniem pogłowia bandy pijanych kiboli i sprawdzeniem, który z nich ma bilet, a który nie.
Faktycznie, gdy po jakiejś godzinie pojawił się konduktor, to tylko wsunął przez drzwi głowę do wagonu i nieśmiało poprosił o bilet grupowy, który grzecznie podał mu Bolo. Facet wyglądał tak, jakby chciał podejść do nas trzech, bo faktycznie wyróżnialiśmy się wśród łysej braci, ale kibic zastąpił mu drogę.
– Jakiś problem, proszę pana? – zapytał na poły uprzejmie, na poły z groźbą w głosie.
– Muszę skontrolować jeszcze tamtych panów – odparł niepewnym głosem konduktor, wskazując na nas.
– Oni są z nami – Bolo zasłonił wejście żylastym ramieniem.
– A jak tak, to przepraszam – odparł szybciutko konduktor i się wycofał; trzeba przyznać, że był to rozsądny człowiek.
– Nie mówiłem, brudasy, że z nami nic wam nie grozi? – rzucił Bolo wesolutko, a my nawet się nie obraziliśmy za obelgę uwłaczającą naszej higienie.
Wysiadając w Katowicach, pijani i szczęśliwi, żegnaliśmy się czule z kibicami. Dostrzegliśmy w końcu resztę naszej ekipy, machnęliśmy jeszcze na odchodne Bolowi i jego kamratom, życząc im dobrej zabawy, i powędrowaliśmy do naszych.
– Co wy tu robicie? Mieliście przyjechać pół godziny później – zapytała Ola.
– Nie uwierzycie, co nam się przytrafiło! – zaczął Sas. – Ruszyliśmy obskurną ulicą Piłsudskiego…
Czytaj także:
„Nie można oceniać po pozorach. Osiedlowy chuligan okazał mi więcej serca niż wszyscy sąsiedzi”
„Moja grzeczna córeczka stała się chuliganem. Kłamie, wagaruje, pali papierosy i kradnie. Zawiodłam jako matka"
„Oczerniałam wytatuowanego sąsiada, bo wyglądał jak pomiot szatana. Otworzyłam oczy, gdy uratował mi życie”