„Gdy 2 łysych karków zastąpiło mi drogę, myślałem, że chcą spuścić mi lanie. Wkupiłem się w ich łaski i to uratowało mi skórę”

chłopak, który uniknął bójki fot. Adobe Stock, blindfire
„Poczułem się nagle jak bohater westernu: oni po jednej stronie alejki, my po drugiej, chwila zawieszenia, wzajemne mierzenie się wzrokiem, cisza… Brakowało tylko okrągłego, suchego krzaczka, który przetoczyłby się pomiędzy nami. W końcu skin podszedł do nas swoim chybotliwym krokiem troglodyty”.
/ 01.03.2023 16:30
chłopak, który uniknął bójki fot. Adobe Stock, blindfire

Wyjazd zapowiadał się super. Dawno nigdzie nie byliśmy większą ekipą, więc kiedy udało nam się wszystkim zorganizować wolne w tym samym czasie, bardzo się ucieszyliśmy. Ola, która z reguły zawiadywała przygotowaniami do rozmaitych imprez, powiedziała co prawda, żeby nie kupować biletów na własną rękę, ale ja, Siwy i Sas stwierdziliśmy, że to w sumie bez sensu, skoro i tak byliśmy na dworcu wcześniej niż reszta towarzystwa.

Okazało się, że Ola jak zwykle miała rację. PKP, podzieliwszy się na wiele spółek i spółeczek, nie wszędzie respektowało pozornie takie same bilety. Przebieg trasy, chociaż punkty A i B były takie same, często różnił się nieznacznie, a to sprawiało, że bilet w jednym pociągu obowiązywał, natomiast w innym już nie. W efekcie my trzej kupiliśmy bilety nie na ten skład, co trzeba było. No ale, słowo daję, kto mógł przypuszczać, że czas odjazdu różniący się o dziesięć minut miał jakiekolwiek znaczenie? Po dopytaniu się w informacji okazało się, że jednak miał…

Decyzja, która zapadła, niespecjalnie nam się spodobała.

– Chłopaki, nie ma sensu, żebyście dopłacali, bo całości kasy wam i tak nie zwrócą  – zawyrokowała Ola. – Po prostu pojedziecie tym późniejszym, to tylko dziesięć minut różnicy, więc zdążycie na ten pociąg z Katowic. Dalej pojedziemy razem.

– No dobra, niech będzie – mruknął Sas. – To wy jedźcie, a my idziemy na piwo.

– Okej, spotkamy się w Katowicach! – krzyknęła reszta.

Poczułem się jak bohater westernu

No więc ruszyliśmy obskurną ulicą Piłsudskiego, gdzie smród przypalanego oleju do frytek mieszał się z wonią dojrzałego menela w sosie własnym. „Żabka” przywitała nas zielonym płazem uśmiechającym się z oszklonych drzwi, a dzwoneczek zamontowany nad nimi oznajmił przybycie klientów, czyli nas. Nie zrobiło to jednak najmniejszego wrażenia na znudzonej kasjerce. Kobitka głowiła się nad krzyżówką w babskiej gazecie, no więc my zagłębiliśmy się pomiędzy półki i lodówki.

Sas sięgnął po czteropak, gdy tuż obok niego wyrósł niewysoki, krępy chłopak o łysej czaszce. Rozejrzałem się na boki w poszukiwaniu jego kolegów; spotkanie w małym pomieszczeniu skinów i metali niczego dobrego nie wróży, więc wolałem się upewnić, czy jest sam, czy wystawili go tylko na wabia. Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Chyba zdawał sobie sprawę, że on i jego kolega, który po chwili pojawił się obok, mają niewielkie szanse w starciu z trzema wysokimi gostkami starszymi od nich o dobrych pięć–sześć lat.

Poczułem się nagle jak bohater westernu: oni po jednej stronie alejki, my po drugiej, chwila zawieszenia, wzajemne mierzenie się wzrokiem, cisza… Brakowało tylko okrągłego, suchego krzaczka, który przetoczyłby się pomiędzy nami. W końcu skin podszedł do nas swoim chybotliwym krokiem troglodyty i zapytał:

– Ej, sorry, kupicie nam browara? Sprzedać nie chcą, a dowodu zapomniałem…

Wymieniliśmy rozbawione spojrzenia. W końcu Sas wzruszył ramionami i odparł:

Spoko, stary. Co chcecie?

– Cokolwiek, cztery sztuki. Trzymaj hajs – rzucił tamten, wciskając Sasowi w rękę dwie dychy i rzucił na odchodne: – Czekamy na zewnątrz.

Cóż, jako że swoją osiemnastkę każdy z nas obchodził już pewien czas temu, a spora ilość zarostu nie sprzyja podejrzeniom o nieletniość, toteż zakupy przebiegły nam w miłej i pokojowej atmosferze. Wyszliśmy przed sklep – skini czekali na nas zgodnie z zapowiedzią, paląc jednego papierosa na dwóch. Chyba nigdy nie widziałem tak uszczęśliwionych łysych jak wtedy, gdy podaliśmy im ich czteropak.

– Idziemy, bo zaraz nam pociąg zwieje – energicznie popędziłem kumpli.

– Jeszcze raz dzięki, ziom – odezwał się na pożegnanie łysy i machnął nam grabką.

No i rozeszliśmy się, oni w swoją stronę, a my w swoją.

Sytuacja była co najmniej absurdalna

O dziwo, pociąg nawet nie był opóźniony; stał sobie spokojnie na peronie, gdy weszliśmy na dworzec. Niewiele myśląc, wsiedliśmy do pierwszego lepszego wagonu, drzwi zaraz się za nami zamknęły i dopiero wtedy zrozumieliśmy swój błąd… Cały wagon, aż po horyzont, wypełniały skłębione cielska fanatycznych wyznawców lokalnego klubu. Łysole wpatrywali się w nas zza szalików, każdy z mordem w oczach. Nie powiem, zbladłem trochę, podobnie jak moi kumple; trzech metali pośrodku setki kiboli i skinheadów. To nie mogło się dobrze skończyć.

Nagle z tego tłumu wychylił się chłopak w czerwonej bluzie, wyraźnie pragnący dorównać kompanom grozą i posturą. Wskazał na nas ręką i wrzasnął:

– To oni!

To była chwila, w której w ułamku sekundy gorączkowo rozważaliśmy opuszczenie rozpędzającego się pociągu przez okno, wyważone drzwi czy choćby muszlę klozetową. Kilku byczków ruszyło niespiesznie w naszą stronę, zaciskając pięści.

Tymczasem młody dokończył:

Oni kupili nam piwo!

Wtedy stojący obok niego napakowany po uszy ryżawy typ zatrzymał się w pół kroku, po czym podał rękę każdemu z nas.

– No, jeszcze są porządni ludzie! – zawyrokował. – Jestem Bolo, to jest Łysy, a to Karku – przedstawił nam swoich kolegów, a my w osłupieniu po kolei ściskaliśmy im prawice, pchani przez tłum na środek wagonu.

– Mirek, rusz się, zrób chłopakom miejsce! – Bolo warknął na jednego ze swoich, zupełnie nieróżniącego się od reszty.

Potem nasi nowi kumple wyciągnęli z plecaków piwo i rozpoczęła się impreza pociągowa. Bez słowa przyjęliśmy podane puszki, po trosze nadal zbierając szczęki z podłogi. Sytuacja była tak absurdalna, że aż nie chciało się w nią wierzyć…

W którymś momencie Sas zerknął na zegarek, zmarszczył brwi i zaklął pod nosem.

– Co jest? – zapytałem.

– Właśnie do mnie dotarło, że nasz pociąg ma odjechać dopiero za pięć minut – mruknął.

– Chcesz mi powiedzieć, że pomyliliśmy pociągi?! – przeraziłem się.

– Na to wygląda.

– Ej, chłopaki, jakiś problem? – zagadnął nas Bolo.

Nie uwierzycie, co nam się przytrafiło!

Dosyć złowróżbnie zabrzmiało to w jego ustach, ale na szczęście trochę się już rozluźniliśmy.

– Rypnęły nam się pociągi, mamy bilety na inny i pewnie oberwiemy po mandacie.

– Spokojna czaszka! Jak przyjdzie konduktor, to powiemy, że macie grupowy z nami i będzie gitara! No przecież nie zacznie nas liczyć! – zarechotał.

No cóż, trudno było odmówić logiki jego argumentacji. Sam, będąc na miejscu konduktora, raczej bym się nie zastanawiał nad liczeniem pogłowia bandy pijanych kiboli i sprawdzeniem, który z nich ma bilet, a który nie.

Faktycznie, gdy po jakiejś godzinie pojawił się konduktor, to tylko wsunął przez drzwi głowę do wagonu i nieśmiało poprosił o bilet grupowy, który grzecznie podał mu Bolo. Facet wyglądał tak, jakby chciał podejść do nas trzech, bo faktycznie wyróżnialiśmy się wśród łysej braci, ale kibic zastąpił mu drogę.

Jakiś problem, proszę pana? – zapytał na poły uprzejmie, na poły z groźbą w głosie.

– Muszę skontrolować jeszcze tamtych panów – odparł niepewnym głosem konduktor, wskazując na nas.

– Oni są z nami – Bolo zasłonił wejście żylastym ramieniem.

– A jak tak, to przepraszam – odparł szybciutko konduktor i się wycofał; trzeba przyznać, że był to rozsądny człowiek.

– Nie mówiłem, brudasy, że z nami nic wam nie grozi? – rzucił Bolo wesolutko, a my nawet się nie obraziliśmy za obelgę uwłaczającą naszej higienie.

Wysiadając w Katowicach, pijani i szczęśliwi, żegnaliśmy się czule z kibicami. Dostrzegliśmy w końcu resztę naszej ekipy, machnęliśmy jeszcze na odchodne Bolowi i jego kamratom, życząc im dobrej zabawy, i powędrowaliśmy do naszych.

– Co wy tu robicie? Mieliście przyjechać pół godziny później – zapytała Ola.

– Nie uwierzycie, co nam się przytrafiło! – zaczął Sas. – Ruszyliśmy obskurną ulicą Piłsudskiego…

Czytaj także:
„Nie można oceniać po pozorach. Osiedlowy chuligan okazał mi więcej serca niż wszyscy sąsiedzi”
„Moja grzeczna córeczka stała się chuliganem. Kłamie, wagaruje, pali papierosy i kradnie. Zawiodłam jako matka"
„Oczerniałam wytatuowanego sąsiada, bo wyglądał jak pomiot szatana. Otworzyłam oczy, gdy uratował mi życie”

Redakcja poleca

REKLAMA