„Moja grzeczna córeczka stała się chuliganem. Kłamie, wagaruje, pali papierosy i kradnie. Zawiodłam jako matka"

Kłótnia matki z córką fot. Adobe Stock, deagreez
„Długo żyłam w przekonaniu, że mam idealne dziecko. A kiedy niespodziewanie odkryłam, że jest inaczej, przeżyłam podwójny szok. Po pierwsze, bo Magda mnie okłamała. Po drugie, bo zupełnie zawiodłam jako matka...”.
/ 23.07.2021 07:34
Kłótnia matki z córką fot. Adobe Stock, deagreez

Zdążyłam już zapomnieć, jak to jest wyjść z pracy o ludzkiej porze. Aż wreszcie zdarzył się cud: trzy pacjentki odwołały swoją wizytę.

W drodze do domu zahaczyłam o sklep – niesiona wyśmienitym nastrojem postanowiłam przygotować ekstra kolację. Objuczona torbami, weszłam do domu.

– Magda! Już jestem! Magdunia! – nawoływałam.

Nie doczekawszy się żadnego odzewu, odstawiłam siatki i wybrałam na telefonie numer córki.

– Gdzie jesteś?

– W domu, odpoczywam po balecie – poinformowała w stylu telegraficznym i rozłączyła się, nim zdążyłam coś powiedzieć.

– Co za czasy! Leży, zamiast ruszyć tyłek i wyjść się przywitać...

Zrzędziłam bez złości, bo tak naprawdę na myśl o Magdzie rozpierała mnie duma. Była takim mądrym, poukładanym, nad wiek rozsądnym dzieckiem.

Miałam oczywiście świadomość, że ta dojrzałość została niejako wymuszona przez fakt, że była córką samotnej matki, jedynej żywicielki naszej dwuosobowej rodziny, więc gdy ja pracowałam, nierzadko biorąc nadgodziny, ona musiała radzić sobie sama. Starałam się jej to wynagradzać i dbać o jakość czasu spędzanego razem – skoro ilość z konieczności była reglamentowana – stąd babskie wieczory, pogaduchy od serca, wspólne wypady do kina i na zakupy.

Wiele moich koleżanek skarżyło się na problemy z dorastającymi dziećmi, choć niby poświęcały im więcej czasu niż ja Magdzie. Często zadawały mi pytania, jak ja to robię, że córka nie sprawia mi kłopotów i sama z siebie garnie się do nauki.

Im ciężko było zmotywować oporne potomstwo do jakiejkolwiek pracy, nawet zmywanie urastało do rangi niewolniczego wykorzystywania dzieci, tymczasem moja Magda była przewodniczącą klasy, uczyła się języków, wciąż startowała w różnych szkolnych konkursach i jeszcze chodziła na balet.

Nawet z nią rozmawiałam, czy nie powinna z czegoś zrezygnować, bo co za dużo to niezdrowo, ale odparła, że nie ma mowy, że da radę, bo musi, bo tak sobie zaplanowała. Niesamowite dziecko. Idealne.

Może zbyt idealne...?

Zawołałam ją ponownie. Cisza. Dziwne... Poszłam do jej pokoju, który okazał się pusty. Trochę zaniepokojona ponownie wybrałam numer Magdy.

– Możesz mi powiedzieć, gdzie dokładnie teraz jesteś?

– No w domu. Co ty tak nagle mnie sprawdzasz? Nie ma strachu ani potrzeby – rzuciła i znowu szybko się rozłączyła.

Bezwiednie rozejrzałam się wokół siebie. Stałam w przedpokoju, skąd miałam widok na całe mieszkanie. Dla pewności zajrzałam jeszcze do kuchni i łazienki, a nawet do szafy. Bo może tam siedzi i śmieje się w kułak.

Nigdy nie kontrolowałam Magdy, ale też nigdy nie zawiodła mojego zaufania. Nie kłamała. Nie zadawała się z nieodpowiednim towarzystwem. Gdy sytuacja wymagała trudnego wyboru, zwykle wybierała opcję, która na dłuższą metę była dla niej najlepsza. Jak choćby w przypadku wagarów, na które nigdy nie dała się kolegom namówić, co więcej potrafiła powstrzymać resztę klasy. A jak czasem coś nabroiła, bo nawet jej się zdarzało, to pierwsza przychodziła się zwierzyć i razem rozwiązywałyśmy problem.

Zadzwoniłam trzeci raz.

– Magda, tak się składa, że niespodziewanie skończyłam dziś wcześniej i jestem właśnie w domu. Więc mnie oświeć, w którym z naszych dwóch pokoi się znajdujesz, bo jakoś nie mogę cię znaleźć. Stałaś się może niewidzialna?

W telefonie zapadła na chwilę głucha cisza. Potem usłyszałam ciche:

– Zaraz przyjdę.

Żeby zająć czymś ręce i myśli, wzięłam się za szykowanie posiłku, choć zupełnie przeszła mi ochota na ucztowanie.

Magda wróciła, kiedy kończyłam nakrywać stół.

– Nie wiedziałam, że wcześniej przyjdziesz – powiedziała ze skruszoną miną.

– I dlatego kłamałaś?

– Nie chciałam cię martwić. Wiem, że nie lubisz, kiedy wychodzę wieczorem, ale musiałam iść do Wioli. Znowu była chora, więc pożyczyłam jej polski, bo jutro mamy klasówkę.

Czułam, jak napięcie ze mnie opada, choć nie pozbyłam się całkiem wątpliwości.

– Śmierdzisz papierosami.

– Bo tata Wiolki kopci jak smok. Mama zresztą też.

– Pięknie… Trują córkę i dziwią się potem, że wciąż choruje.

– Oj, mamuś, nie zrzędź.

– Już dobrze, dobrze, umyj ręce, zmień ciuchy i siadamy.

Nie mam pojęcia, czemu tak łatwo przeszłam do porządku dziennego nad jej oczywistym i pozornie zupełnie niepotrzebnym kłamstwem. Czemu do głowy mi nie przyszło, że skoro moja idealna córka kłamie, to może ma jakiś problem?

Niby zaufanie buduje się długo, a traci szybko. Niby byłam jej matką, a ona nastolatką, więc powinnam się wykazać choćby podstawową czujnością. A jednak się nie wykazałam i nie tknęło mnie najmniejsze podejrzenie. Może tak bardzo przywykłam do faktu posiadania grzecznego i nad wiek rozsądnego dziecka, że na dobre uśpiłam w sobie matkę-policjanta.

A może podświadomie nie chciałam przyjąć do wiadomości, że moja córka mnie oszukała – celowo, z premedytacją i z łatwością sugerującą wprawę – bo to by oznaczało rewolucję w naszych układach, na co zwyczajnie nie byłam gotowa.

W każdym razie uspokojona, bez żadnych złych przeczuć, poszłam spać.

Następny dzień mogłabym nazwać dniem szokujących wiadomości

Pierwsza objawiła się rano w postaci telefonu od sekretarki ze szkoły językowej.

– Na pani koncie widnieje niedopłata – poinformowała mnie.

Zdziwiłam się, bo Magda ostatnio brała pieniądze na czesne za kolejny miesiąc. Albo może to było w zeszłym miesiącu? Miałam tyle na głowie, że mogło mi coś umknąć.

– Córka przy najbliższej okazji to załatwi – obiecałam.

– Niestety, musi pani to u nas osobiście wyjaśnić. Najlepiej dzisiaj – padła sucha odpowiedź.

– Cóż, zjawię się, jak tylko znajdę wolną chwilę.

Zanim zdążyłam wymyślić, jak wyrwać z napiętego grafiku godzinę dla szkoły językowej, mój telefon odezwał się ponownie.

– Dzień dobry, tu Mariola Skrzypczak – usłyszałam podenerwowany głos nauczycielki baletu.

– Tak… Coś się stało? – zapytałam ostrożnie.

– To ja chciałam o to zapytać. Przecież się umawiałyśmy, że jeśli Magda nie będzie mogła przyjść na zajęcia albo postanowi z nich zrezygnować, to uprzedzi mnie pani zawczasu. Ja wszystko rozumiem, raz może się coś zdarzyć, drugi raz może coś wypaść, też w porządku, choć oczekiwałabym jednak jakiegoś wyjaśnienia, ale... trzy razy z rzędu?  To już lekceważenie. Wielu utalentowanych młodych ludzi czeka na wolne miejsce na moich zajęciach, nikt mi łaski nie robi...

Miałam wrażenie, że pomyliła uczennicę, bo przecież nie mogła mówić o mojej córce.

– Musiało zajść jakieś nieporozumienie. Z tego, co wiem, Magda była wczoraj na zajęciach.

– Nic podobnego! Nie przyszła. Znowu. Pani informacje są nieprawdziwe.

– Wyjaśnię to, obiecuję.

– Na wyjaśnienia jest już trochę za późno. Muszę myśleć o innych uczniach. Oni się starają, wylewają siódme poty, a Magda...

– Ależ przecież Magda już od sześciu lat ćwiczy balet!

– Ćwiczy? – obruszyła się nauczycielka. – Balet to nie jakieś wygibasy w takt muzyki. Oczywiście powinna pani szczerze porozmawiać z córką. Bo ja już jakiś czas temu zauważyłam u Magdy kompletny brak zapału. Wcześniej istotnie była bardzo zaangażowana, natomiast teraz… Teraz wdaje się w konflikty z innymi uczennicami.

– Co też pani mówi? – żachnęłam się. – Magda w ogóle  nie jest konfliktowa! Może to jakiś chwilowy regres...

Kolejny raz mi przerwała

– Myli się pani. Brak zaangażowania powoduje brak postępów, co z kolei wywołuje agresję i zazdrość wobec lepiej radzących sobie koleżanek. Proszę się zastanowić, czy to właściwa droga dla pani córki. Balet to sztuka i jak każda sztuka wymaga poświęceń. Oraz wytrwałości, ciężkiej pracy i pasji. Inaczej nie ma sensu. Magda trzeci raz się nie pokazała, ale ja już wcześniej jej nie widziałam. Duchem była nieobecna. Jak dla mnie to koniec naszej współpracy. Proszę jeszcze o kontakt po szczerej rozmowie z córką. Do usłyszenia – zakończyła rozmowę.

Nie miałam czasu o tym myśleć. Najpierw musiałam gnać do szkoły językowej. Jak na złość czekała mnie dzisiaj praca przynajmniej do dziewiętnastej, choć najchętniej wzięłabym wolne.

W szkole powitał mnie sam dyrektor

– Poprosiłem panią o spotkanie, ponieważ na początku września zawarliśmy umowę na cały rok szkolny. Dotyczyła ona nauki dwóch języków obcych, osobą uczęszczającą na kursy miała być pani córka Magdalena. Niestety, zalega pani w opłatach za zajęcia już w kwocie dziewięciuset złotych.

Aż się spociłam ze zdenerwowania. Za dużo niemiłych niespodzianek zwaliło mi się na głowę.

– Nie rozumiem, panie dyrektorze, przecież regularnie opłacam te kursy, w miesięcznych ratach, jak było w umowie. Nie może pan ot tak sobie podnosić ceny w środku roku szkolnego, i to o sto pięćdziesiąt złotych miesięcznie! Ja też pacjentom w trakcie badań nie winduję nagle cen. To nieetyczne. Chyba o czymś takim powinnam zostać wcześniej poinformowana, choćby telefonicznie, jeśli nie pisemnie. Nie wiem, czy w tej sytuacji nie powinnam w ogóle rozwiązać umowy...

– Pani Małgorzato, to nie tak. Chcę sprawę na spokojnie wyjaśnić i znaleźć rozwiązanie. Ceny naszych kursów nie wzrosły od kilku lat, zaś w umowie była zagwarantowana zniżka pięćdziesiąt procent na drugi kurs. Normalnie byśmy na pieniądze poczekali, ale tu chodzi o sytuację, gdy nastąpiła rezygnacja…

– Jaka znowu rezygnacja?!

– Magdalena siedem tygodni temu zrezygnowała z kursów. Została pouczona, że w takim razie wszystkie lekcje do końca semestru należy opłacić jednorazowo. Wprowadziliśmy taką zasadę, żeby dodatkowo motywować uczniów. Niestety do dziś zaległości nie uregulowała i dlatego rozmawiamy.

Matko Boska… co tu się działo? Czy zaraz Magda wyskoczy zza rogu ze śmiechem i bukietem kwiatów, a ja ją ochrzanię za naprawdę durne dowcipy? Niestety nikt nie zawołał: „Uśmiechnij się, jesteś w ukrytej kamerze”.

Telefonu od wychowawczyni Magdy, która zadzwoniła do mnie, gdy wychodziłam z budynku szkoły językowej, nie miałam siły odebrać. I zwyczajnie się bałam, więc po prostu odrzuciłam połączenie.

Odwołałam też resztę wizyt i pojechałam do domu. O tej porze Magda powinna wrócić ze szkoły, ale jej nie zastałam. Telefonu nie odbierała. Nakręcona nie zamierzałam czekać, z nerwów ogryzając paznokcie. Wybrałam się do Wioli, z którą moja córka przyjaźniła się od podstawówki. Musiała coś wiedzieć.

– Wiolu, czy jest u ciebie Magda? Dzwoniłam do niej, ale nie odbiera.

– Nie ma jej.

– Taaak…? Myślałam, że skoro wczoraj wpadła do ciebie, może i dzisiaj...

Wiola zrobiła wielkie oczy.

– Ale ja wczoraj Magdy nie widziałam. Właściwie od tygodnia jej nie widziałam.

– Może coś źle zrozumiałam... – bąknęłam.

Kolejne zdemaskowane kłamstwo pchnęło mnie na skraj wytrzymałości. Nie wiedziałam, jak się zachować, o co jeszcze ewentualnie zapytać, mimo to spróbowałam z innej strony.

– Magda mówiła, że często chorujesz – zagadnęłam. – Kolejny tydzień ci wypadł. A wiesz, że dym z papierosów może osłabiać odporność...

Dziewczyna spojrzała na mnie jak na nawiedzoną.

– A czemu mi pani o tym mówi? U nas w domu nikt nie pali. Ja też nie, jeśli to pani sugeruje. Jakby tata się dowiedział, to chyba by mnie zabił. Mój dziadek zmarł na raka płuc. A tak w ogóle to nie ja opuszczam lekcje, tylko Magda. Nie wiedziała pani? Myślałam, że jest chora. Ale my się już nie przyjaźnimy, to znaczy ona nie chce się ze mną przyjaźnić, dlatego jej nie odwiedziłam. Głupio wyszło.

Zrobiło mi się słabo, tak bardzo, że musiałam się oprzeć o ścianę.

– A nie wiesz… skoro nie ma jej ani w domu, ani u ciebie... – mówiłam z trudem, ciężko łapiąc oddech, jak po ciosie w splot słoneczny – gdzie... gdzie mogłabym ją znaleźć?

Wiola wzruszyła ramionami.

– Może koło tej nowej rynny. Oni się tam spotykają.

– Rynny?

– W nowym skate parku, wie pani, niedaleko szkoły, za placem zabaw. Jak nie tam, to nie wiem. – Znowu wzruszyła ramionami. – Ale pewnie tam będą, obie, bo Gośka też tam chodzi.

– Gośka? Jaka Gośka?

Wiola się skrzywiła z niechęcią czy wyższością.

– Nowa przyjaciółka Magdy. Nie dziwota, że pani nie wie, Magda nie ma się czym chwalić. Pewnie by jej pani zabroniła się zadawać z kimś takim.

Z kimś takim? Czyli jakim? Możliwe odpowiedzi przyprawiły mnie o dreszcze.

Poszłam, gdzie mnie skierowała Wiola. Zaczynało się ściemniać i nie czułam się zbyt pewnie, ale nie miałam wyboru.

Musiałam ratować moje dziecko

Wybetonowany plac z niecką i rynną, szumnie zwany skateparkiem, miał służyć szlachetnym celom, a skończyło się jak zwykle. Zaanektowany przez zbuntowanych i znudzonych wyrostków, służył im za przystań, w której mogli bezkarnie robić, co chcieli. Położony na uboczu, szybko zyskał złą sławę; dorośli się tam nie zapuszczali, porządna młodzież także.

Dlatego miałam nadzieję, że mojego grzecznego dziecka tam nie spotkam.

– Magda?! – zawołałam ze zgrozą na widok córki, śmiejącej się z żartu jakiegoś wykolczykowanego chłopaka. W dłoni trzymała tlącego się papierosa.

Miała tyle wstydu, by się oblać widocznym pąsem. Od razu zgasiła papierosa i szybko do mnie podeszła.

– Mamuś, co ty tu robisz?

– Mamuś...? Mamuś?! Mamusią to ja byłam, zanim zaczęłaś mnie okłamywać, okradać i wagarować. I to ja się, do cholery, pytam, co ty tu robisz?!

Magda, wobec mojej agresywnej postawy, też przybrała wojowniczy ton.

– Uczę się życia.

– Raczej je marnujesz!

– To trudno. Mam dość.

– Niby czego?

– Wszystkiego! Nic nie rozumiesz…

– To mi wyjaśnij z łaski swojej – poprosiłam łagodniejszym tonem.

Jej nowi koledzy przysłuchiwali się naszej kłótni, a sądząc po ich minach, wcale nie było takie oczywiste, której z nas bardziej kibicują. Chyba dotąd się nie zdarzyło, by jakiś rodzic osobiście szukał tu swojego dziecka.

Magda zacisnęła usta, ale widać za dużo się już w niej uzbierało, bo wybuchnęła jak wulkan:

– A czego się nauczę na balecie? No czego? Podstawiania nóg, wyśmiewania się z innych, chorej ambicji, sposobów na odchudzanie! Na niemieckim i angielskim tego, kto ma lepszy telefon i kto był na fajniejszych wakacjach, oczywiście za granicą. W szkole tego, że jak nie stać cię na korki czy dodatkowe zajęcia, to jesteś przegrany, a za ciuchy z Lidla możesz porządnie oberwać!

– Ale czemu tak nagle? – nie rozumiałam jej pretensji. – Przecież kochałaś balet. Na angielski i niemiecki sama chciałaś się zapisać. Masz też całkiem niezły telefon, nie ubieram cię w ciuchy z marketów, a latem byłyśmy w Grecji.

– Wiem, mamo, wiem! Dlatego mnie się nikt nie czepia, choć mają mnie za kujona. Ale Gośka… – wskazała placem na stojącą nieopodal niepozorną dziewczynę. – Gośce żyć nie dają. Nikogo nie obchodzi, że jest fajna, tylko to, że ma spodnie z Lidla i że nie stać jej na najnowszego smartfona. Okropnie ją tępią, nawet nie wiesz…

Stałam, zastanawiając się, co powinnam zrobić. Kłopoty Gosi to jedno – potrzebna jest interwencja w szkole – ale nie wierzyłam, by tylko to skłoniło moją pilną córkę do nadwerężenia mojego zaufania, do kłamania, wagarowania, olewania szkoły, zajęć, baletu.

Ale mogło posłużyć za... pretekst. Może moje zdolne, dzielne dziecko za dużo sobie wzięło na głowę, może obowiązki i własne oczekiwania ją przerosły, ale duma nie pozwoliła się do tego przyznać. Może nic mi nie mówiła, bo nie chciała mnie zawieść, rozczarować, zmartwić. Może zdarzyła się jej mała porażka w postaci krytyki albo złej oceny, do tego doszły kłopoty nowej koleżanki i… moja córeczka się pogubiła. Czemu po prostu z czegoś nie zrezygnowała, zamiast rzucać wszystko, co do niedawna było dla nie ważne? Gdzie tu logika?

A musi być? Przecież Magda to gimnazjalistka. Miała prawo do absurdalnych zachowań i rozbuchanych emocji.

Okej, już wiedziałam, co powinnam zrobić. Zachować się jak na matkę nastolatki przystało, czyli zdecydowanie.

– Stercząc tutaj, ani nie poznasz życia, ani nie pomożesz koleżance, co najwyżej mogą wam przydzielić kuratora. Idziemy.

Zabrałam obie dziewczynki. Małgosię odwiozłam do jej domu.

Wieczorem siadłyśmy z Magdą i zaczęłyśmy rozmawiać. Nie robiłam jej spóźnionych wymówek. Po pierwsze ja też nawaliłam. Po drugie to jej życie, jej decyzje, za które poniesie odpowiedzialność. Mogłam za to ograniczyć dalsze szkody, wskazując alternatywę oraz konsekwencje, o jakich Magda nie pomyślała.

– Wagarując, paląc i snując się po zakazanych miejscach, tylko zaszkodzisz wam obu – tłumaczyłam.

– Zniszczysz swój autorytet, zmarnujesz to, co już osiągnęłaś. Bo Gosi tym nie pomożesz. Powinnaś windować ją w górę, a nie pogrążać ją i siebie. Wiesz, co będą gadać? Że sprowadziła cię na złą drogą, że pociągnęła na dno. Jeśli chcesz ją wesprzeć, zrób to z głową. Pokaż wszystkim w klasie, że się z nią przyjaźnisz, bo jest tego warta, i przygotuj się na docinki, zamiast uciekać. Poza tym, skarbie, zastanów się nad swoim planem. Zmodyfikuj go, jeśli nie dajesz rady albo coś ci się znudziło. Nic na siłę. Pamiętaj, że zawsze będę cię kochać, bez względu na twoje oceny, zainteresowania, dokonywane wybory, odnośnie przyszłości czy przyjaciół. Jesteś moją dumą dlatego, że istniejesz, rozumiesz?

Magda nic nie odpowiedziała, tylko mocno się do mnie przytuliła.
Będzie dobrze, pomyślałam, musi być dobrze, ale odtąd zamierzałam trzymać rękę na pulsie...

Czytaj także:
„Urodziłam syna w wieku 19 lat. Dopiero teraz mam czas na miłość i chcę szybko nadrobić zaległości”
„Nie ufam mężczyznom i ich komplementom. Nie wierzyłam, gdy przystojny prawnik mnie podrywał”
„Mój mąż uważał, że 2-letnie dziecko powinno chodzić na tenis i angielski. Czy on oszalał?”

Redakcja poleca

REKLAMA