Człowiek jest w stanie przyzwyczaić się do minimum i czuć się z tym dobrze – usłyszałam kilka lat temu od znajomej. Wtedy na jej słowa wzruszyłam tylko ramionami. Ja musiałam mieć na nowe ubranie, kosmetyk i kawę w mieście. I jeszcze coś odłożonego na tak zwaną „czarną godzinę”. To było moje minimum, które wywołało u niej pobłażliwy uśmiech.
Ania miała wtedy na sobie stare buty na niskim obcasie obszyte futerkiem.
– Prawda, że piękne? – wystawiła nogę przed siebie, widząc mój wzrok. – A jakie praktyczne! Przynajmniej nie muszę codziennie zastanawiać się, co mi będzie pasowało do ubrania.
Moja znajoma nie żartowała. Na każdą porę roku miała jedną parę butów i nosiła je konsekwentnie. Ubrań też miała niewiele, ale, przyznaję, podziwiałam jej chusty i szale, którymi stale się cała okręcała. Kiedyś zapytałam ją o wyjątkowo piękną tunikę. Musiała chyba kosztować majątek.
Nie włożyłabym używanego ciucha
Anna roześmiała się:
– Zapłaciłam za nią całe dwanaście złotych w sklepie z używaną odzieżą.
– Ty tam kupujesz? – skrzywiłam się z obrzydzeniem. – Nie wiadomo, kto to nosił, co w tym robił…
Znajoma machnęła ręką.
– Nawet gdybym miała furę kasy, kupowałabym tylko w tych sklepach.
– Czemu? – nie rozumiałam tego.
– Dlatego, że można tam wyszukać dobrej jakości markowe ubrania, za które zapłacisz dużo mniej niż za to, co kupisz gdziekolwiek indziej. I, możesz mi wierzyć, te lumpeksowe rzeczy trzymają się dłużej niż nowe ubrania. A poza tym – ciągle się uśmiechała – pomyśl, co możesz mieć za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze. Książkę, wyjście do kina czy nawet wyjazd.
– Nigdy nie włożyłabym niczego po kimś – podtrzymywałam swoje zdanie.
Uśmiechnęła się.
– To już jest kwestia priorytetów. A poza tym, sama mówiłaś, że piękna… – zamachała mi przed nosem tuniką, która tak mi się spodobała.
Jak to zwykle bywa, życie weryfikuje nasze poglądy. Uczy nas, żeby nigdy nie mówić nigdy, i nie być zbyt pewnym siebie. Kiedy straciłam pracę, z pieniędzmi zaczęło być u mnie krucho. Zamknęłam się w czterech ścianach, a do sklepu wychodziłam tylko wtedy, gdy było w nim mało ludzi.
Pamiętałam, z jakim politowaniem zerkałam kiedyś na babcie, którym w koszyku obijał się chleb, dżem i jakaś margaryna. Żałowałam ich, będąc pewna, że nigdy nie podzielę ich losu. Teraz poznałam, co to oszczędność. Oszczędność dosłownie na wszystkim i kosztem czegoś. Czułam się z tym bardzo źle. Pedantycznie dbałam o swoje ubrania, jeszcze z dobrych czasów, żeby starczyły na jak najdłużej. I ani się obejrzałam, gdy, tak jak Ania, zaczęłam się cieszyć, że w ogóle mam jedną parę butów.
Nie wierzyłam, że to tak mało kosztuje!
Pewnego dnia, podczas rozmowy z nią, zapytałam, czy nie poszłaby ze mną do sklepów, w których zwykle kupowała swoje ubrania. Skinęła głową, nie komentując w żaden sposób mojego zażenowania. Umówiłyśmy się na następny dzień. Anna zabrała mnie w jedno miejsce, które ze śmiechem nazwała „lumpeksem całego świata”. Sklep był ogromny. Rozmiarami przypominał hangar lotniczy i, prawdę mówiąc, na widok ciągnących się w nieskończoność wieszaków, z ciasno powieszonymi ubraniami, zrobiło mi się zwyczajnie słabo.
– Trzeba po prostu umieć szukać – roześmiała się. – Gdybyś chciała przejrzeć każdą sztukę, dnia by ci nie starczyło. Patrz uważnie. Jeśli jakiś kolor lub faktura tkaniny przyciągnie twoją uwagę, przyjrzyj się jej.
Przez chwilę przyglądałam się, jak dłonią i wzrokiem grzebie wśród ubrań, które mnie wydawały się takie same. Za moment trzymała już w rękach kolejną piękną tunikę, do której ręce wyciągnęły mi się same.
– Podoba ci się? Przymierz! – zawołała Ania. – A spójrz, jaka to firma.
Oczy zaokrągliły mi się ze zdumienia, gdy przeczytałam nazwę. Potem nieufnie obejrzałam tunikę, szukając na niej dziury czy choćby brzydkiego sfilcowania. Nic! Nic oprócz dyndającego kartonika z ceną – 15 złotych!
W czasach, gdy pracowałam, nie pozwoliłabym sobie na zakup takiego markowego ciucha, w normalnym sklepie kosztowałby majątek. Anka tylko się śmiała z mojej zdumionej miny, i wkładała mi do koszyka coraz ładniejsze ubrania. A gdy zobaczyłam w jej rękach rdzawą, zwiewną bluzeczkę z koronkami, złapałam ją, i od razu pobiegłam do przymierzalni. Ciuch leżał tak, jakby specjalnie dla mnie był szyty i był przepiękny…
– Ładnie ci w tym kolorze – Anka zajrzała do przymierzalni. – Będę obok, a ty wybieraj. – Podała mi koszyk z ubraniami, które wcześniej rzuciły się nam w oczy.
Ze sklepu wyszłam bogatsza o trzy „nowe” ubrania. Były piękne, oryginalne i kupione za bezcen. Muszę przyznać, że złapałam takiego bakcyla, że odwiedzałam ten sklep przynajmniej raz w miesiącu. Ubrań przestało mi brakować, a pieniędzy wystarczało teraz na drobne przyjemności. Anna miała rację. Minimalizm jest spoko.
Czytaj także:
„Mąż przez urażoną dumę skazał nas na biedę. Nie mieliśmy kasy, a on nadal czekał, aż ciepła posadka spadnie mu z nieba”
„Z upokorzeniem żyję na marnej pensji i biorę zasiłki na dzieci. Nie mam wyboru, nie stać mnie nawet na rozwód”
„Córeczka chodziła na drogie imprezy urodzinowe koleżanek, a potem chciała mieć taką samą. Zarabiam 2 tysiące, nie stać mnie”