Urlop jak zawsze zaplanowałam na jesień (terminy wakacyjne pozostawiając dzieciatym mężatkom), więc wybrałam się do mamy na początku listopada. Chciałam pobyć z nią, a przy okazji zapalić świeczkę na grobie taty. Pogoda jak na tę porę roku była całkiem znośna. I miło mi się z rodzicielką gadało. Wcale nie chciałam wracać do Warszawy, ale trzeba...
W niedzielne popołudnie pożegnałam się z mamą nieco wcześniej, bo w drodze powrotnej planowałam podjechać na cmentarz. Zaopatrzona w kwiaty i znicze szłam cmentarną alejką i dziwiłam się, że znów przybyło tyle grobów.
W pewnym momencie alejka się skończyła. Ze zdumieniem stwierdziłam, że... grobu taty nie ma! Miejsce było charakterystyczne, bo kwatera obok – obsiana trawą i wytyczona murkiem – stała pusta. Zawróciłam, przyjrzałam się grobom raz jeszcze i dopiero wtedy zdumiona odnalazłam ten, którego szukałam. Zasłaniały go olbrzymie chwasty, które bujnie porosły sąsiednią pustą kwaterę.
Tegoroczne letnie upały i obfite jesienne deszcze sprawiły, że rośliny rozrosły się jak w tropiku. Badyle były gęste i wysokie po pas. Pochylały się pod własnym ciężarem aż na grób taty. „Ale wstyd – pomyślałam. – Muszę usunąć to wstrętne zielsko. Tak przecież zostać nie może”.
Gorzej, że w ogóle nie byłam przygotowana na wyrywanie. Nie miałam ani rękawic, ani odpowiednich narzędzi. Cóż, trzeba będzie to zrobić gołymi rękami...
Zabrałam się do roboty
Wyrywałam chwasty całymi garściami i układałam na stosie. Niestety, niektóre rozrosły się tak bardzo, że mimo moich wysiłków nie dawały się wyszarpnąć. Zlana potem, potargana, umorusana jak nieboskie stworzenie rozejrzałam się wokół – znikąd pomocy.
„Tatku – pomyślałam – nie zostawię cię w takim sąsiedztwie, nie poddam się!”. Został już tylko jeden wielki krzaczor. Weszłam więc na tę wykupioną przez mamę kwaterę, zaparłam się stopami o murek, ciągnę, szarpię, kręcę badylami…
I nic. Byłam wściekła i zdesperowana.
– No wyłaź wreszcie, cholero jedna, wyłaź wreszcie! – pomstowałam na cały głos. – Już ja cię wyrwę z tego grobu!
Udało się. Zasapana, z pękiem chwastów w dłoniach, odwróciłam się i… co zobaczyłam? Kilkanaście metrów za mną stał jakiś starszy pan. Miał szeroko otwarte oczy i jeszcze szerzej otwarte usta. Ze zdumienia, naturalnie. Stał tak jeszcze chwilę, po czym zachichotał, odwrócił się i szybkim krokiem oddalił.
„No i z czego tak się śmieje, pomógłby lepiej” – pomyślałam, zapalając znicz na grobie taty. Umyłam ręce i twarz przy pobliskiej pompie i ruszyłam w drogę powrotną do Warszawy.
Zrobiło się późno, a chciałam zdążyć przed wieczorem. Jadąc, wspominałam cmentarne zmagania z chwastami. I gdy już byłam za Ostrołęką, nagle uświadomiłam sobie śmieszność całej tej sytuacji. Przecież starszy pan widział mnie od tyłu, moja krągła pupa zasłaniała mu cały obraz, nie miał pojęcia o chwastach.
Słyszał pokrzykiwanie, pewnie w jego przekonaniu pełne rozpaczy, i myślał, że może to jakaś zdesperowana wdowa chce wyrwać ukochanego ze szponów śmierci! Podszedł, bo chciał zobaczyć z bliska tę osobliwą sytuację. Zamiast tego ujrzał potarganą kobietę pośród sterty zielska!
A ja się dziwiłam, że staruszek chichocze… Zaczęłam się śmiać sama do siebie. Ściemniało się, droga była pusta. Noga sama dociskała pedał gazu. Niespodziewanie tuż przede mną pojawił się patrol. Policjant na motorze dał znak, żebym się zatrzymała. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że już od jakiegoś czasu jechał za mną motocyklista i nie wyprzedzał... Próbowałam oszacować, o ile mogłam przekroczyć dozwoloną prędkość.
Mina policjanta nie wróżyła nic dobrego
– Na tej drodze jest ograniczenie do pięćdziesięciu. Nie widziała pani znaku? – spytał groźnie. – Proszę o dokumenty.
Pan władza był przystojny. Pomyślałam, że mam pecha, i to nie tylko dlatego, że zaraz dostanę mandat. Przede wszystkim dlatego, że takiego faceta spotykam gdzieś na drodze pod Ostrołęką, a nie pod własnym domem…
– Nie zauważyłam, bo... bo się śmiałam – powiedziałam, choć wiedziałam doskonale, że właśnie robię z siebie kretynkę.
Policjant popatrzył na mnie zdumiony. Na moment zaniemówił, więc wykorzystałam tę chwilę i dodałam:
– Wiem, że to głupio brzmi i że mnie to nie usprawiedliwia, ale zaraz panu wszystko wytłumaczę. Spotkała mnie dziś taka trochę komiczna sytuacja... Na pewno i pana rozśmieszy.
– Obawiam się, że nie rozśmieszy – policjant zmarszczył brwi. – Kolejną dobę jestem na służbie i jak widzę, co się na drogach wyprawia, wcale mi nie do śmiechu – oznajmił mi sucho, ale tym razem przyjrzał mi się z zainteresowaniem.
Facet wyglądał na sympatycznego, więc postanowiłam zaryzykować:
– To może się założymy? Ja panu opowiem, co mi się przydarzyło, a jeśli pana rozbawię, daruje mi pan mandat.
– Proszę nie robić sobie nadziei, nie mam nastroju do żartów – usłyszałam.
Mimo wszystko zaczęłam swoją cmentarną opowieść. Kiedyś ktoś mi powiedział, że mam dar opowiadania. Może to dlatego coś, co może rozbawić tylko kogoś, kto przy tym był, w moich ustach zabrzmiało naprawdę śmiesznie. Wyglądało na to, że mój trik działa! Z każdą chwilą chmurna twarz policjanta rozjaśniała się, a gdy doszłam do finału, parsknął śmiechem. Potem rzucił okiem na moje dokumenty i powiedział:
Od tamtego dnia minęły 2 lata
– Pani Paulino, przyznam szczerze, to była interesująca opowieść – tu spojrzał na mnie uważnie – ale nie wiem, czy to wystarczy, żeby nie było mandatu...
Jeżeli w moim sercu, choć na chwilę zagościła nadzieja, to teraz znów je opuściła. Popatrzyłam błagalnie na policjanta.
– Myślę jednak – ciągnął mężczyzna z tajemniczym uśmiechem – że jeśli da się pani zaprosić na kolację, będę skłonny zapomnieć o całej sprawie.
W odpowiedzi lekko się zarumieniłam i… uśmiechnęłam się do pana policjanta. I tak oto spełniają się marzenia kobiet o rycerzu na białym rumaku. Moim rycerzem okazał się umundurowany motocyklista. Oczywiście umówiliśmy się. Tyle że nie na wieczór, a na następny weekend.
Z Jackiem, bo tak ma na imię policjant, układa nam się świetnie. On stara się o przeniesienie do warszawskiej drogówki. Chcemy zamieszkać razem. Mam nadzieję, że to się uda, a potem... Może i ja zacznę planować urlop na lato...
Czytaj także:
„Była żona mojego męża chciała go zniszczyć. Gdy przez nią zmarł, postanowiłam się zemścić i odebrać jej nową miłość”
„Nowa koleżanka w pracy się panoszy i myśli, że długie nogi wystarczą zamiast kompetencji. Nawet szef ślini się na jej widok”
„Gdy syn przyprowadził dziewczynę, ugięły się pode mną kolana. Dawna kochanka rozpaliła mnie do czerwoności”