„Firma wykopała mnie na emeryturę i zatkała mi usta odprawą. Jeszcze im pokażę, że nie dorówna mi żaden jurny młodzik”

zwolniony mężczyzna fot. iStock, Miljan Živković
„Przez miesiąc chodziłem po mieszkaniu z kąta w kąt, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Żona schodziła mi z drogi, rozpieszczała obiadkami i deserami, lecz niewiele to pomagało. Z dnia na dzień robiłem się coraz bardziej wściekły”.
/ 19.10.2023 10:30
zwolniony mężczyzna fot. iStock, Miljan Živković

Mądrzy ludzie powiadają, że gdy Bóg zamyka człowiekowi drzwi, to jednocześnie otwiera okno. Może i tak, ale mój problem polegał na tym, że widziałem przed sobą tylko te zatrzaśnięte na głucho drzwi. A okna nie było – tak przynajmniej uważałem.

Na początku stycznia dostałem propozycję nie do odrzucenia. Nasz zakład energetyczny koniecznie chciał mnie posłać na wcześniejszą emeryturę, oferując wysoką odprawę. Niby wszystko pięknie, pojawił się jednak pewien kłopot. Miałem pięćdziesiąt osiem lat, a trzydzieści pięć przepracowałem właśnie w tym zakładzie.

Propozycję byłem zmuszony przyjąć, więc choć pierwszego lutego na moim koncie pojawiła się spora kwota, ja zostałem bez pracy. I widziałem tylko te drzwi… Przez miesiąc chodziłem po mieszkaniu z kąta w kąt, nie mogąc sobie znaleźć miejsca. Żona schodziła mi z drogi, rozpieszczała obiadkami i deserami, lecz niewiele to pomagało. Z dnia na dzień robiłem się coraz bardziej zdenerwowany. 

Mateusz to bystry i pomysłowy chłopak

Na początku marca, u progu nadchodzącej wiosny, postanowiłem wziąć się za siebie. Przynajmniej w sensie fizycznym. Zamiast trzech kaw dziennie przerzuciłem się na yerba mate, moją miłość z lat, kiedy współpracowałem z argentyńskimi kontrahentami. To oni zarazili mnie „zielonym złotem Indian” i pierwsi poczęstowali tym orzeźwiającym trunkiem.

Ale przeżyłem rozczarowanie – w Polsce yerba mate była dość trudno dostępna i właściwie tylko sklepy internetowe posiadały szerszą ofertę. A ja na Internecie za bardzo się nie znałem, więc zmuszony byłem poprosić o pomoc swojego wnuka.

– To się nawet dobrze składa – ucieszył się Mateusz, gdy do niego zadzwoniłem i wyjaśniłem swój problem. – Bo ja też mam mały interes…

– To wpadaj – zaprosiłem go.

Mateusz dostał zadanie domowe z przedmiotu, który nazywał się „przedsiębiorczość”. Nauczyciel zlecił im przygotowanie biznesplanu dla małej, jednoosobowej firmy. Dzieciak nie miał pomysłu na to, jaką działalność opisać, a termin oddania pracy zbliżał się wielkimi krokami.

– Ale, Mati, jak ja ci mam w tym pomóc? – zdziwiłem się.

– No, myślałem, że wykorzystam cię jako pomoc naukową.

– Że co?

– Bo ty, dziadku, jesteś w takiej sytuacji, że mógłbyś założyć firmę i coś robić.

– Tylko co?

– No właśnie – podrapał się po głowie.

– Napiłbym się yerby, ale nie umiem kupować w sklepach internetowych. A tylko tam jest – zmieniłem temat.

Mateusza jakby przytkało

– I to jest właśnie pomysł na szóstkę! – wyszeptał z przejęciem.

Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem.

– Ja to widzę tak: jest sobie emeryt, ale wcale nie stary – zastrzegł się szybko – czyli ktoś taki jak ty. Ma trochę kasy i pomysł na biznes. Otwiera sklep z yerba mate. A… A przy pomocy swojego wnuka – zapalił się nagle – dodatkowo sprzedaje swoje produkty we własnym sklepie internetowym!

Zaśmiałem się.

– Wszystko pięknie, tyle że ja się nie znam ani na prowadzeniu sklepu, ani na sprzedawaniu w Internecie.

– Ale ja się na tym znam. Przynajmniej jeśli chodzi o Internet.

W pół godziny nasz biznesplan był gotowy. Przypomniało mi się, że w sąsiednim bloku zwolnił się mały lokal po komisie telefonów komórkowych, więc zadzwoniliśmy do administracji, żeby podpytać, jaki jest czynsz. Potem Mateusz sprawdził na swoim laptopie, czy nie ma jakichś przepisów blokujących import z Argentyny, na koniec znalazł firmę, która robi sklepy internetowe i dodał koszt takiego sklepu. Ja od siebie dorzuciłem jeszcze wyposażenie sklepu (tego normalnego) w półki i na koniec wyszła nam kwota nieco nawet niższa niż moja odprawa.

I wtedy właśnie zobaczyłem okno…

– Mateusz, twój biznesplan wygląda na sensowny – powiedziałem powoli. – Ale co powiesz na to, aby go wcielić w życie?

– Nie kumam – zerknął na mnie podejrzliwie. – Czyli że co?

– Zostaniesz moim wspólnikiem i zajmiesz się prowadzeniem sklepu internetowego. A ja poprowadzę sklep w rzeczywistości i… Zobaczymy, co z tego wyniknie.

Wnuk bez słowa podał mi rękę. Uściskiem dłoni przypieczętowaliśmy naszą nieformalną umowę. Moi przyjaciele z Argentyny bardzo się ucieszyli, kiedy zadzwoniłem do nich tego samego dnia wieczorem. Okazało się, że jeden z nich pracuje obecnie na plantacji Las Marias, drugi zaś ożenił się z prawnuczką polskiej rodziny Sz., właścicieli słynnej plantacji yerba mate. Obaj kumple zadeklarowali mi swoją pomoc. Obiecali pierwszą dostawę w ciągu sześciu tygodni, więc zaplanowałem, że ruszymy pod koniec kwietnia.

Założenie firmy zajęło mi dokładnie jeden dzień. O ósmej rano zameldowałem się w urzędzie, a o dziesiątej było po sprawie. Zezwolenie na prowadzenie działalności miałem odebrać za dwa dni. Załatwienie lokalu okazało się jeszcze prostsze – znałem wszystkie panie w administracji, a dzięki posiadanym środkom mogłem bez problemu zapłacić wadium i… w godzinę miałem klucze.

Lokal był świeżo po remoncie, choć bez mebli. Nie chciałem robić żadnej lady ani nic z tych rzeczy. Wstawiłem do środka swoje stare, zabytkowe biurko, na ścianach zamontowałem półki, i już.

W lokalu znajdował się aneks kuchenny, więc z przygotowywaniem próbek do degustacji nie było problemu. Mateusz założył stronę w Internecie, wystawił towar na serwisie aukcyjnym. Sam, aparatem cyfrowym porobił zdjęcia, nie tylko paczek z yerba mate, ale i wszelkich akcesoriów, które też mieliśmy sprzedawać. Bo okazało się, że przesyłka z Argentyny oprócz paczek z yerbą zawierała całe mnóstwo rzeczy niezbędnych do picia tego napoju.

Z emocji nie mogłem zasnąć

Były tam tykwy wspaniale zdobione przez Indian, termosy, specjalne sitka do picia zwane bombilla. Mało tego! Znalazło się też kilka kartonów różnych gadżetów, takich jak indiańskie instrumenty muzyczne, ozdoby z piór i kamieni, jakieś kolczyki i wisiorki.

W noc przed otwarciem sklepu długo nie mogłem zasnąć. Zainwestowałem prawie wszystkie pieniądze z odprawy, więc gdyby biznes nie wypalił, zostałbym na lodzie. Świadomość tego niemal mnie paraliżowała. Do tego dołączyła się obawa, czy Mateusz poradzi sobie ze szkołą i pomaganiem mi w interesach. Zastanawiałem się, jak to w ogóle będzie z tym całym Internetem. A w realu? Czy na naszym osiedlu ktoś w ogóle zechce zapłacić za jakieś podejrzane zioła do picia?

Nad ranem nie wytrzymałem. Wstałem po cichutku z łóżka, starając się nie obudzić żony, ubrałem się i poszedłem na spacer. Może niezupełnie na spacer – wnuk przygotował mi stos ulotek informujących o nowym sklepie, a ja miałem za zadanie powrzucać je do skrzynek pocztowych moich potencjalnych klientów.

Krótko przed dziesiątą, skończywszy „akcję reklamową”, poszedłem prosto do swojego sklepu. Przygotowałem sobie trzy pełne termosy gorącej wody, nasypałem suszu do trzech wcześniej przygotowanych tykw i… Czekałem. Pięć minut. Dziesięć minut. Kwadrans. Nic. Wreszcie usiadłem za biurkiem z postanowieniem, że sam będę swoim pierwszym klientem. Zanim jednak zdążyłem posmakować yerby, wpadł Mateusz.

– Hej, dziadek… – wysapał przejęty. – Ale numer!

– Ty nie w szkole? – przywitałem go.

– Dzisiaj idę na dwunastą dopiero, ale musiałem przyjść ci coś powiedzieć.

– No to wal, wnusiu. Nie oszczędzaj mnie, biednego starca…

Spojrzał na mnie ze zdziwieniem.

– Skąd ten pesymizm?

– Bo siedzę tu sam jak palec już prawie…– spojrzałem na zegarek – dwadzieścia minut, ale nikt…

– Dzień dobry – dobiegło mnie od drzwi. – Przyszłam po moje zakupy.

Młodziutka dziewczyna, w wieku Mateusza, uśmiechała się promiennie.

– Z naszego internetowego sklepu? – zapytał chłopak, czerwieniąc się jak sztubak; dziewczyna kiwnęła głową. – Cztery paczki yerba mate, dwie pary kolczyków, tykwa, bombilla i torba skórzana? – upewnił się jeszcze.

– Tak.

Dziadku, to jest nasza pierwsza klientka – zwrócił się do mnie Mateusz. – Zakupy w serwisie aukcyjnym, odbiór osobisty, więc bez kosztów przesyłki.

To chyba będzie dobry interes!

Stałem jak zamurowany. Nasza pierwsza klientka! I zakupy przez Internet! Mateusz szybko zdjął z półki paczki z yerba mate, dołożył do nich resztę zamówienia, spakował wszystko do reklamówki i z uśmiechem podał dziewczynie.

– A należność? – zapytałem cicho.

– Już przelana na konto bankowe – wyjaśniła, sięgając po swoje zakupy. 

– Tak to działa – Mateusz puścił do mnie oko. – Ale… – odwrócił się do dziewczyny. – Czy my się nie znamy?

– Teraz już się znamy! – zaśmiała się.

– No tak… – znów się zarumienił.

– W takim razie zapraszamy ponownie. I proszę o nas powiedzieć znajomym!

– Na pewno powiem. Dziękuję i do zobaczenia! – teraz i ona się zarumieniła, po czym szybko wyszła, jakby nie chciała, żebyśmy coś zauważyli.

Mateusz westchnął przeciągle.

– Wiesz, dziadku – powiedział miękko. – To chyba będzie dobry interes!

Uwierzyłem mu na słowo. Też miałem takie przeczucie.

Czytaj także:
„Dopingowałam mamę, gdy znalazła sobie tajemniczego kochanka. Szczęka mi opadła, gdy odkryłam, że sypia z moim mężem”
„Zamieszkaliśmy w bliźniaku z babcią i to był błąd. Wiecznie nas krytykowała, aż wzięła się za mojego syna”
„Patrzyłam, jak przyjaciółka stacza się na dno, ale nie mogłam jej pomóc. Wiedziałam, że nie doczeka jesieni życia”

Redakcja poleca

REKLAMA