Wychowałam się w domu, w którym królował chaos. Mama uczyła plastyki, tata muzyki. Jak sami mówili, praca idealna dla nich: nie trzeba rano wstawać (w planach lekcji ich przedmioty zawsze ustawiane są pod koniec dnia) i dużo wolnego czasu. Mama po pracy tworzyła swoje szalone kolaże, tata grał w kapeli punkrockowej.
A ja cieszyłam się wolnością
Rodzice Ryśka, mojego chłopaka, to zupełne przeciwieństwo moich. Inżynier i pielęgniarka. Poukładani i wykrochmaleni. Rysiek już od podstawówki miał każdy dzień dokładnie zaplanowany. Pianino, angielski i kółko modelarskie. Poznaliśmy się w czasie wakacji. Ja dorabiałam na Helu jako kelnerka, a Rysiek uczył na kempingu koło mojej knajpy windsurfingu.
– Tata bardzo chciał, żebym grał w brydża. Ale się zbuntowałem. Zimą snowboard, latem windsurfing – opowiadał mi, jak już byliśmy parą.
Przez kilkanaście dni gadaliśmy tylko w pracy. Rysiek przychodził codziennie na późny obiad. Zamawiał zawsze to samo: dorsza i zestaw surówek. Któregoś dnia zapytał:
– O której kończysz? Może gdzieś wyskoczymy? Mam już wolne.
Miałam tego dnia zamykać bar, ale poprosiłam Jaśka, żeby się ze mną zamienił. Jasiek już kilka razy mi mówił, że ten „słodki chłopak” na mnie leci.
– No dobrze, zamienię się w imię miłości – zgodził się od razu. – Ale jutro wszystko mi opowiesz. Rozumiesz? Wszystko.
Tylko że za dużo do opowiadania nie miałam. Nasz spacer skończył się na plaży. Rysiek w torbie miał butelkę wina, ser i oliwki. Obejrzeliśmy zachód słońca, a potem wschód. I rozmawialiśmy… Tylko tyle, ale po tej nocy byłam pewna, że się zakochałam. Pierwszy raz się pokłóciliśmy, zanim jeszcze zostaliśmy parą. Poszło oczywiście o punktualność, choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, że nie ostatni raz będziemy się o to kłócić.
– No już się miałem zbierać – powitał mnie Rysiek w kawiarni, w której się umówiliśmy.
Nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.
– Nie no, nie mów, że się umówiliśmy na 18 – zdziwiłam się.
– Nie, no właśnie na 19 – Rysiek triumfująco podsunął mi pod nos swoją komórkę. 19.08.
– Uff, już się bałam, że coś pokręciłam – opadłam z ulgą na krzesło i zaczęłam wypatrywać kelnera.
Ale Rysiek cały czas patrzył na mnie, kiwał głową i machał rękami.
– Ada, no halo, na 19! Siedziałem tu jak kretyn sam całe osiem minut. Wiesz, jak na mnie patrzyli?!
Zaczęłam się domyślać, o co mu chodzi.
Ale do zrozumienia było daleko….
– Człowieku, pierwsza randka, a ty mi robisz scenę o osiem minut? Mam sobie pójść? – zrobiłam obrażoną minkę.
Rysiek chyba jednak wolał, żebym została, bo się uśmiechnął.
– No już dobra, siadaj, już zapomniałem.
Do końca wakacji starałam się pilnować. Jasne, zdarzało mi się spóźniać, ale zawsze miałam wiarygodną wymówkę. Zazwyczaj był nią szef. Gość był w porządku, a ja zrobiłam z niego potwora. Ale czego nie robi się dla miłości! Do Warszawy wróciliśmy już jako para. No i co spotkanie, to zgrzyt. Ryśka irytowało, gdy ja się spóźniałam, mnie – kiedy on punktualnie pukał do drzwi. Bo ja zawsze byłam jeszcze zupełnie niegotowa. Ale to naprawdę nie była moja wina. Wychowałam się w domu, w którym królem był chaos. Gdyby ktoś spytał mnie, jak wyglądał salon w moim rodzinnym mieszkaniu, nie umiałabym odpowiedzieć. Mama wciąż przemalowywała ściany, przestawiała meble, wyrzucała jedne, ze śmietnika przynosiła drugie. Zdarzało się, że koło północy mamie zaczynała przeszkadzać kanapa czy komoda. Rano, gdy szłam do szkoły, napotykałam wzrok niezadowolonego sąsiada z dołu. Do punktualności moi rodzice mieli podobny stosunek.
Takie dialogi były u nas codziennością
– Mamuś, na którą idziemy do cioci Basi? – pytałam mamę malującą się przed lustrem.
– Na 19.
– A która jest?
– Dwadzieścia po…
Mama, choć sama był nauczycielką, przez całą podstawówkę pisała mi usprawiedliwienia nieobecności na pierwszej lekcji lub spóźnienia: „Ada się zatruła i była niedysponowana”, „Zatrzasnął nam się zamek w mieszkaniu”, „Ada musiała iść do apteki po leki dla chorej babci”.
Pierwsza wizyta Ryśka u nas w domu mogła być ostatnią. Już od 18 przypominałam rodzicom, że mój chłopak będzie o 19. Poganiałam, prosiłam. Nic z tego. Kiedy zadzwonił dzwonek, mój tata ciągle był pod prysznicem, a mama właśnie zabierała się do krojenia sałatki warzywnej. Ja próbowałam nakryć do stołu, więc nie zdążyłam wyprzedzić ojca. Otworzył Ryśkowi ubrany tylko w ręcznik.
– O, już pan jest? Troszkę jeszcze jesteśmy niegotowi, ale proszę, proszę.
Spojrzałam na zegarek. Rysiek naprawdę się postarał, była już 19.05. Niestety, nie docenił mojej rodziny. Kiedy 45 minut później mój tata w końcu był w miarę kompletnie ubrany, a mamie udało się dokończyć sałatkę, Ryszard miał już minę mocno nietęgą. Na szczęście moi rodzice, choć chaotyczni, byli też uroczy uroczy. Mama paplała, tata dolewał wina. W końcu Rysiek się rozchmurzył. Odetchnęłam z ulgą. Jednak już tydzień później znowu skrewiłam. Tym razem to ja miałam poznać rodziców Ryśka.
– Obiad w niedzielę o 14. Zapamiętałaś? O CZTER-NAS-TEJ! – powtarzał, jakbym była głucha.
Naprawdę się starałam
Zamówiłam taksówkę na 13.30. Nawigacja w komórce pokazywała, że 13.50 będę na miejscu. I to nie była moja wina, że kiedy już prawie dojeżdżałam na miejsce, na rondzie ktoś spowodował stłuczkę i wszyscy utknęli w korku. Wyskoczyłam z taksówki i dalej pognałam na piechotę. Do drzwi zadzwoniłam o 14.10. Dopiero w lustrze w przedpokoju zobaczyłam, że kok mi się zupełnie rozleciał i mam podarte rajstopy. Rysiek nawet mnie nie pocałował. Zaprowadził mnie do salonu.
– Mamo, tato – to Ada.
Rodzice Ryśka wyglądali jak z elementarza. Mama miała białą bluzeczkę i szarą spódniczkę, na szyi perły. Tata był w szarym garniturze z krawatem dobranym do koloru oczu. Na nakrytym białym obrusem stole stała elegancka zastawa. Wędliny na półmisku leżały idealnie równo, jak żołnierze kampanii honorowej na paradzie. Starałam się, jak mogłam. Pochwaliłam akwarelkę wiszącą nad kanapą.
– Śliczna, prawda? Wypatrzyłam ją w małej galerii w Kazimierzu – rozpromieniła się gospodyni.
Nie wiem, czy mój uśmiech był wystarczająco szczery. Moja mama o takich obrazkach mówiła „dziełka sztuczki”. Po kolacji zaoferowałam pani domu, że pomogę posprzątać ze stołu. Jej kuchnia wprawiła mnie w zdumienie. Nie dość, że sterylnie czysta, to jeszcze na stole ani na blacie oprócz cukierniczki i wazonu ze świeżymi kwiatami nie stało zupełnie nic. Jakby ta kuchnia była tylko na pokaz. Przez kolejne pół roku Rysiek jakoś znosił moje spóźnialstwo. Kilkuminutowe obsuwy kwitował nawet z uśmiechem, że jak na moje standardy, to jakbym przyszła kwadrans przed czasem. Kiedy raz przyszedł do knajpy, a ja już w niej siedziałam (po prostu wcześniej skończyłam zajęcia tuż za rogiem, a że lało, to nie poszłam połazić pod sklepach), to oznajmił, że mi się zegar biologiczny rozregulował. No i kiedy rano budziliśmy się razem, to już oboje nie pamiętaliśmy o niesnaskach z poprzedniego dnia.
Ale sielanka w końcu się skończyła
Rysiek coraz częściej się na mnie wkurzał.
– Tracę przez ciebie czas. Czy to takie trudne spojrzeć czasem na zegarek?! – powarkiwał.
Czarę goryczy przelał wyjazd na koncert do Poznania. Obiecałam, że będę na dworcu kwadrans przed odjazdem pociągu. Ale wieczorem nie zdążyłam się spakować, bo się zagadałam z Hanką. A potem zmorzył mnie sen. Jestem mistrzynią szybkiego pakowania, więc rano zaczęłam wrzucać do torby kosmetyki, bieliznę. Cały czas kontrolowałam, która godzina. No ale potem nie mogłam się zdecydować, czy brać klapki na basen czy nie, i wszystko się rozjechało. Z domu wybiegłam o tej godzinie, o której powinnam być na dworcu. Udało mi się wskoczyć do tramwaju, światła nam sprzyjały, dziesięć minut później biegłam już przejściem podziemnym. Na peron wbiegłam, gdy konduktor dawał sygnał do odjazdu. Dopadłam ostatnich drzwi i wskoczyłam. A gdy właśnie miałam odetchnąć z ulgą, zobaczyłam stojącego na peronie Ryśka…
Dopiero wtedy wyjęłam komórkę. Miałam z dziesięć nieodebranych połączeń od niego i z tuzin esemesów. Ostatni brzmiał: „Dzięki. Szlag trafił nasz weekend. Powinienem się tego spodziewać”. Zadzwoniłam do niego.
– Rysiek, dlaczego nie ma cię w pociągu? Mogłeś się domyślić, że zdążę na ostatnią chwilę.
– Gdzie ty jesteś? – warknął.
– No w pociągu… Ale wiem, że ciebie tam nie ma.
– W pociągu? Świetnie… Umawialiśmy się na peronie. Jak już miałaś w planach bawić się w agentkę, to trzeba było napisać. Wiesz, mam chyba tego dość. Miłego weekendu. I miłego życia.
Minął tydzień. Codziennie pisałam do Ryśka esemesa. Zawsze punktualnie o 19. Co do minuty. Zapewniałam, że jeśli da mi szansę, to będę nad sobą pracować. Wczoraj w końcu odpisał. „Skoro umiesz już codziennie o tej samej godzinie napisać esemesa, to może uda ci się dziś o 19 być w Słonecznej?”. Nastawiłam alarm w telefonie na 17.30. Żeby zacząć się szykować. I drugi na 18.30 – żeby wyjść. Nie spieprzę tego!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”