To, co zrobił Kuba, jest niewybaczalne i na pewno nie doczekałby się z mojej strony miłosierdzia, gdyby nie… nasz pupil! Pies ma ponosić odpowiedzialność za to, co zbroił jego pan? Niedoczekanie!
No i stało się, a pomyśleć, że tyle lat lat łudziłam się, iż nasza para stanowi wyjątek! Kiedy związki dookoła rozpadały się jeden po drugim, ja myślałam zawsze: „Nas to nie dotyczy. My się kochamy naprawdę”.
– Ależ z ciebie niepoprawna romantyczka – podkpiwały koleżanki. – Nie znasz powiedzenia: nie chwal dnia przed zachodem, a chłopa przed śmiercią?
W dodatku na ironię zakrawa fakt, że właśnie jedna z tych dziewczyn stała się przyczyną mojego rozstania z Jakubem. Bezczelne babsko, niby taka psiapsiółka, a wykorzystała pierwszą nadarzającą się okazję, by mi udowodnić, że się mylę, ufając swojemu chłopu!
A ja, kretynka, sama męża do niej wysłałam...
Zdarzyło się raz, to nie wiadomo, czy nie zdarzy się drugi
– Pomóż biduli przy przeprowadzce – zaraz po pracy poszłam do garażu, gdzie Kuba, korzystając z wolnej chwili, dłubał przy motorze. – Całą zimę będziesz miał na dopieszczanie swojej stalowej bestii, a Joasia potrzebuje pomocy tylko na pół dnia.
Ociągał się, ale poszedł. W sumie zeszły mu u niej trzy popołudnia. Przenosił ciężkie meble, dłubał przy elektryce, spisał się, a moja koleżanka odwdzięczyła się, jak umiała najlepiej.
– Tylko nie myśl, że zaciągnęła mnie do łóżka – twardo stał przy swoim zeznaniu Kuba. – Zaczęło i skończyło się na całowaniu, przysięgam.
Nie to, żebym mu nie wierzyła, tym bardziej że sam się, biedaczysko, przyznał, bo go sumienie gryzło, ale…. No właśnie, obawiałam się, że na zawsze zostanie ze mną już to „ale”: coś, co mogłoby się wydarzyć, bo skoro zrobił jeden krok, to dlaczego nie dwa lub trzy? Może następnym razem? Joaśce się zawsze podobał, a nie należy do pruderyjnych kobiet...
– Proszę cię, Majka – bronił się Jakub. – Masz stanowczo za bujną wyobraźnię! Nic między nami nie zaszło i nie zajdzie. Dałem się zaskoczyć i tyle!
Może właśnie dlatego, że zawsze byłam romantyczką, zareagowałam tak żywiołowo?
– Nie chcę dzielić życia z kimś, komu nie mogę ufać – powiedziałam.
– To co proponujesz? – spytał bezradnie. – Rozstanie?
Przytaknęłam. Jakoś nic innego nie mogło mnie usatysfakcjonować, no chyba że wprowadzono by karę publicznej chłosty za zdradę lub choćby jej usiłowanie. Jakub chyba w ogóle nie zdawał sobie sprawy, jak głęboko mnie zranił, cały czas ględził, żebym dała sobie czas na wybaczenie i wnerwiał mnie coraz bardziej. JA mam sobie dać czas? JA mam coś z tym bajzlem zrobić?
Niedoczekanie!
Po tygodniu kłótni i następnym pełnym głuchego milczenia i pogardy, wynajął sobie kawalerkę w sąsiedniej dzielnicy, wziął swój motor, komputer i ubrania.
– Reszta mi niepotrzebna – oświadczył bohatersko. – Ale Neptun idzie ze mną!
– Chyba całkiem na głowę upadłeś – zaśmiałam się złowieszczo. – Pies nie będzie ponosić odpowiedzialności, za to, co ty zrobiłeś. Tu się wychował, ma kawałek podwórka i znajome kąty do obsikiwania, czemu chcesz go skazywać na poniewierkę po jakichś wynajętych klitkach? Sam się błąkaj!
Neptun, mieszaniec owczarka collie z nie wiadomo czym, chcąc nie chcąc, wypełniał lukę, którą w naszym związku powinno zajmować dziecko. Obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę, że rozpieszczamy tego psa, ale przecież i on obdarzał nas bezwarunkową miłością. Przed sześcioma czy nawet siedmioma laty, Kuba znalazł go na śmietniku. Neptun był wtedy ślepym szczeniakiem i poza popiskiwaniem, niewiele mógł zrobić, by przeżyć, ale to wystarczyło, bo właśnie te rozpaczliwe odgłosy skłoniły Jakuba do przewalenia na bok sterty cuchnących odpadków, by zajrzeć do kartonu z napisem „Neptun”.
Nie planowaliśmy poszerzenia rodziny, ale od razu zdecydowaliśmy, że szczeniak zostaje u nas; gdzie indziej mogłaby się podziać ta nieporadna kruszyna? Przyjął imię od nadruku na pudle, które miało być jego trumną i rozpoczął nowe życie. Był tak mały, że musieliśmy karmić go przez smoczek – pewnie dlatego traktował nas od początku jak cudem odzyskaną rodzinę. Jeżeli nawet dziwił się trochę, że nie jesteśmy do niego podobni, nigdy nie dał nam tego odczuć, wręcz przeciwnie, alienował się nawet od psich kolesi spotykanych na spacerach, uważając się najwyraźniej bardziej za człowieka. Nie trzeba chyba dodawać, że my, mimo iż nie siadał z nami do stołu na popołudniową herbatkę, też tak go traktowaliśmy?
Neptun był członkiem rodziny, dlatego tak trudno było Jakubowi się z nim rozstać. Mówiąc szczerze, odczułam nawet ukłucie zazdrości, że bardziej walczył o psa niż o mnie i podejrzewam, że jakby nie jego, wynikająca z arogancji pewność, że nasze rozstanie nie potrwa długo, pewnie tak łatwo by nie zrezygnował. Nie wyprowadzałam go z błędu, bo po co? I tak miał przechlapane, a jego pełna pobłażania gotowość do kompromisu była dla mnie wygodna i upraszczała sprawy.
„Z czasem dotrze do dziada okrutna rzeczywistość – myślałam – ale wtedy dużo łatwiej będzie mu ją zaakceptować”.
Wciąż byłam pełna urazy, nie żałowałam Kuby wcale, a nawet odczuwałam swego rodzaju mściwą satysfakcję, że i ja odebrałam mu kogoś, kogo kochał.
Niech poczuje, jak to boli
Staram się być twarda, choć życie bez Jakuba nie jest proste… Rozpoczęłam nowy rozdział swojego życia, w którym, obiecałam to sobie solennie, nie będzie już miejsca dla żadnego mężczyzny. W imię czego miałabym znowu cierpieć? Tylko ja i Neptun – miłość i zaufanie.
Niestety, jakieś dwa tygodnie później, pies zachorował. Jadł niewiele, na spacer nie chciało mu się chodzić. Leżał coraz bardziej osowiały i słaby, a ja nie wiedziałam, co zrobić, by mu pomóc. Po paru dniach zdecydowałam, że bez lekarza się nie obejdzie, ale sympatyczny, młody weterynarz nie był w stanie zdiagnozować choroby.
– Potrzebujemy więcej danych – powiedział. – Zrobimy serię badań i dopiero wtedy będziemy wiedzieć, na czym stoimy.
Seria badań zajęła nam kolejnych parę dni, w czasie których Neptun zrezygnował prawie całkowicie z pokarmów stałych. Zaczynałam się poważnie bać o jego życie i bardzo liczyłam na to, że wyniki badań wykażą konkretne schorzenie, które będzie można szybko wyleczyć cudownym zastrzykiem.
– Niestety – powiedział weterynarz. – Badania niczego nie wyjaśniły. Wygląda na to, że pies fizycznie jest zdrowy. Mogę zlecić jakieś specjalistyczne analizy, ale czy to coś da? Moim zdaniem choroba ma podłoże psychiczne i warto byłoby poszukać dobrego behawiorysty. Teraz mogę zaordynować tylko kroplówkę na wzmocnienie.
Wiem, że to szantaż emocjonalny, ale cóż mogę poradzić
Byłam zupełnie załamana. Zapakowałam Neptuna do samochodu, siadłam za kierownicą i rozpłakałam się. Behawiorysta, którego polecił mi weterynarz, prowadził praktykę sto kilometrów od mojego miasta, w pracy miałam urwanie głowy i zero możliwości wzięcia wolnego dnia, a czasu pozostawało coraz mniej. Przez całą powrotną drogę nie mogłam opanować łez, niewiele przez to widziałam i cud prawdziwy, że nie spowodowałam wypadku.
Zatrzymałam się na parkingu przed jakimś sklepem, by doprowadzić się do porządku, i wtedy Neptun zaczął się niespokojnie wiercić na swoim miejscu z tyłu samochodu. Drapał w drzwi i skomlał, by go wypuścić – wyglądało na to, że zebrało mu się na sikanie. Wzięłam smycz, przeszłam do tylnych drzwi i otworzyłam je, ale Neptun, który zawsze grzecznie czeka, aż dostanie pozwolenie na wyjście, tym razem wyskoczył i szczekając radośnie, pognał między rzędami zaparkowanych samochodów. Po chwili zniknął mi z oczu.
– Neptun! – zdążyłam tylko wrzasnąć za nim, ale nawet się nie obejrzał.
„Cholera jasna, czyżby zobaczył jakiegoś kota?! I skąd ta energia po zaledwie jednej kroplówce?”.
Zamknęłam samochód i pognałam w ślad za psem, by nie zdążył narobić bałaganu albo śmiertelnie kogoś wystraszyć. Znalazłam go dopiero na parkingu po drugiej stronie budynku: ujadał i skakał jak oszalały wokół Jakuba. Nie było powodu do pośpiechu, przystanęłam więc, by trochę odetchnąć po szaleńczym biegu i przyglądałam się tej scenie. Kuba przykucnąwszy próbował objąć ukochanego psa, jednak Neptun był tak podniecony, że przewrócił pana na plecy, po czym stanął na nim i lizał go po twarzy. Obydwaj zachowywali się jak wariaci, a mnie na ten widok łzy stanęły w oczach. Najwyraźniej, im robiłam się starsza, tym łatwiej wzruszałam się byle pierdołą...
Otarłam oczy rękawem, żeby mój były za wiele sobie nie wyobrażał i podeszłam do nich.
– Cześć, Jakub – powiedziałam. – Miło cię widzieć.
A najdziwniejsze, cholera, że mówiłam szczerze, naprawdę ucieszyłam się ze spotkania. Zresztą, Kuba też – zerwał się na równe nogi, objął mnie i pocałował, zanim zdążyłam zaprotestować; tymczasem zwariowany pies, który dopiero co był umierający, biegał dookoła nas i szczekał.
– Zejdźmy na bok – zaproponowałam. – Nie róbmy przedstawienia.
Usiedliśmy na ławeczce nieopodal. Przez chwilę wahałam się, czy powiedzieć Jakubowi o dolegliwościach naszego pupila, ale koniec końców uznałam, że powinien wiedzieć.
– No i wygląda na to – dodałam na koniec – że albo weterynarz się pomylił i dał naszemu psu zamiast glukozy amfetaminę albo Neptun nie może żyć bez ciebie.
– Ja też nie jestem szczęśliwy, mieszkając sam – powiedział Kuba, patrząc na psa. – Coś tam wprawdzie jem, ale długo tak nie pociągnę. Może byśmy…
– Żadne takie rozwiązania nie wchodzą w grę – weszłam mu w słowo, bo czułam, do czego zmierza. – Neptun może mieszkać tydzień u ciebie i tydzień u mnie. Dobry pomysł?
Jakub trochę marudził, że w nowym mieszkaniu nie ma warunków dla psa, ale w końcu się zgodził, a ja odetchnęłam z ulgą, bo jeszcze chwila i byłabym skłonna się poddać.
Wyglądało na to, że wszystko będzie dobrze
Pierwszy dzień bez Neptuna był wprawdzie smutny, ale Jakub zadzwonił, że pies zmłócił pełną miskę jedzenia, jest radosny i pełen energii. Czego więcej potrzeba do szczęścia? Dzień później sytuacja diametralnie się zmieniła: Neptun znów stanowczo odmówił zjedzenia czegokolwiek.
– Wygląda na to – stwierdził Jakub – że musisz nas przyjąć z powrotem, bo po prostu pomrzemy z tęsknoty...
„Niech to jasny szlag”, zaklęłam w myślach.
– Możemy spróbować ale, żeby było jasne, Jakub: robię to tylko dla psa.
– Oczywiście – zgodził się uprzejmie. – Zaraz zabieram się za…
– Stop – przerwałam. – Chciałabym, żebyśmy coś ustalili dla jasności. Śpisz na kanapie w salonie.
No cóż, zobaczymy, jak nam to wspólne mieszkanie wyjdzie... Najważniejsze, żeby Neptun był zdrowy!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”