‚Podejrzewał narzeczoną o zdradę, a sam miał wiele za uszami! Zamiast pogrążyć dziewczynę, detektyw znalazł brudy na niego”

Przed ślubem, narzeczony nasłał na mnie detektywa fot. Adobe Stock, Andrey Popov
„– To nie jest Monika… Nie Monika? A kto? Widziałem przecież, jak dziewczyna pod blokiem żegnała się z jego matką! Zgadzała się także data i godzina spotkania. Nic z tego wszystkiego nie rozumiałem. – Musiałem coś pokręcić z tymi datami… – mruknął klient. – Może one są umówione jutro? W każdym razie to moja była dziewczyna, Ewa. A ten chłopiec…”.
/ 21.11.2022 22:00
Przed ślubem, narzeczony nasłał na mnie detektywa fot. Adobe Stock, Andrey Popov

Jestem prywatnym detektywem i przyznaję, że to czasami nudna robota. Ale niczego innego nie potrafię, a poza tym… chyba jednak to lubię. Kiedy w policji doszedłem do wieku emerytalnego, myślałem, że wreszcie sobie wypocznę. Połowię ryby, połażę po górach, porobię nalewki według przepisu mojego ojca. Zrobię wszystko to, o czym zawsze marzyłem, a na co przez ostatnie lata nie miałem czasu, pracując po kilkanaście godzin na dobę.

Ba, żeby tyle!

Byłem śledczym i kiedy szedłem na robotę, to tak naprawdę nie wiedziałem, kiedy z niej wrócę. Tego samego dnia czy może dopiero następnego? Pewnie z tego powodu posypało mi się małżeństwo. Żona odeszła, bo miała dosyć samotnych wieczorów i zastanawiania się, gdzie jestem, kiedy mnie nie ma w domu. W pracy czy może u kochanki? Przyznaję, były inne kobiety… Jakoś musiałem przecież rozładować stres. Przynajmniej wtedy tak myślałem i czułem się usprawiedliwiony. Ironia losu, bo teraz, jako prywatny detektyw, mam głównie do czynienia ze zdradami, a nie ze zbrodniami, jak wtedy, gdy byłem policjantem.

Co mnie podkusiło, aby zająć się tą robotą? No cóż, marazm i nuda… Emerytura wcale nie okazała się okresem szczęśliwości, jak myślałem podczas służby. Niby miałem mnóstwo czasu, ale nagle nic mi się nie chciało robić. Nalewki, ryby… Bez sensu. Nie byłem przecież skapcaniałym emerytem, tylko pięćdziesięciolatkiem pełnym energii, która mnie rozpierała. Gdy zwierzyłem się ze swoich uczuć kumplowi z policji, który także umierał z nudów na emeryturze, ten wpadł na pomysł agencji detektywistycznej. Byłem tym zachwycony. Przynajmniej na początku. Pierwsze zlecenia, pierwszy zastrzyk adrenaliny, a potem… znowu nuda, tylko innego rodzaju. W śledzeniu kochanków naprawdę nie ma nic ciekawego. Ale przynajmniej zarabiałem, a nie siedziałem na tyłku, gapiąc się w sufit. Ludzie, którzy chcieli się dowiedzieć czegoś kompromitującego o swojej drugiej połowie, naprawdę nieźle mi za to płacili.

Pewien klient szczególnie zapadł mi w pamięć

– No wie pan, zanim założę jej na palec obrączkę, wolałbym mieć pewność, że już teraz nie chodzę z rogami – powiedział.

– Ale dlaczego ma pan takie podejrzenia? Coś przeskrobała? – zapytałem go.

W takich momentach bywało różnie. Jedni przedstawiali mi całą listę powodów i już na pierwszy rzut oka było widać, że coś jest na rzeczy. Inni snuli jakieś bezpodstawne urojenia i tacy okropnie mnie irytowali. Litowałem się wtedy nad drugą stroną, tą podejrzewaną o zdradę. Bo doskonale wiedziałem, że pewnie na jednorazowych podejrzeniach się nie skończy, więc jeśli ta osoba zostanie ze swoim partnerem, to on ją wcześniej czy później zadręczy. Chorobliwa zazdrość zawsze niszczy związek, a ulegają jej zarówno mężczyźni, jak i kobiety.

Niby nie, ale jest taka śliczna… Każdy facet chciałby ją mieć i wolę wiedzieć, czy na pewno jest mi wierna, czy ogląda się za innymi – wyjaśnił, a ja westchnąłem ciężko.

Mój klient, młody mężczyzna, ewidentnie należał do tej gorszej kategorii. W jednym musiałem mu przyznać rację – dziewczyna była piękna jak modelka. Miała długie, jasne włosy i jeszcze dłuższe nogi, które nawet w zwyczajnych dżinsach wyglądały tak, jakby miały się nigdy nie skończyć. Do tego filmowy uśmiech i wielkie, niebieskie oczy – przynajmniej na zdjęciu, które dostałem od jej narzeczonego. Postarał się o odbitkę dobrej jakości, żadna tam rozmazana fotka zrobiona komórką. Wpatrywałem się w tę kobietę z przyjemnością, kiedy siedziałem w samochodzie pod blokiem matki mojego zleceniodawcy.

– Moja narzeczona będzie u niej dzisiaj po południu – powiedział. – Umówiły się, że wspólnie ustalą listę osób z mojej rodziny, które trzeba zaprosić na nasze wesele. Ja nie zamierzam się w to mieszać. Sam pan rozumie, to babska sprawa, nie mam na to czasu. Poza tym i tak nie znam wszystkich ciotek.

Siedziałem więc i czekałem

Dziewczyna faktycznie weszła do klatki przyszłej teściowej, chociaż była sporo spóźniona. Wyszła z niej po jakiejś godzinie. Wsiadła do autobusu, a ja pojechałem za nią, choć nie było to łatwe zadanie (musiałem zwalniać przed każdym przystankiem, żeby zaczekać na autobus i pilnować, czy nie wysiądzie). Mój klient musiał dłużej zostać w pracy i podejrzewał, że jeśli narzeczona go zdradza, to taki dzień będzie doskonały na spotkanie z kochankiem. Wiadomo, że będąc w pracy, na niczym jej nie nakryje. Dziewczyna wysiadła z autobusu na przystanku na jednym z podmiejskich osiedli. Nie było to osiedle, na którym mieszkała. No, ale to jeszcze nie świadczyło o zdradzie.

„Pewnie przyjechała do koleżanki” – pomyślałem znudzony.

Z obowiązku wytężyłem jednak wzrok, bo zaczęło się robić ciemno, a nie chciałem podjeżdżać zbyt blisko. Wprawdzie nie rozglądała się na boki, lecz przecież mogła się w końcu zorientować, że moje auto jedzie za nią od dłuższego czasu. Nie chciałem zostać zdemaskowany. Dziewczyna weszła do jednej z klatek schodowych w długim bloku. Zaparkowałem niedaleko i upewniłem się, że z budynku nie ma drugiego wyjścia. A potem zacząłem kombinować, co dalej. Jak się dowiedzieć, do kogo poszła? Nic mi nie przychodziło do głowy, pozostało mi czekać. No i doczekałem się. Dziesięć minut później dziewczyna wyszła z klatki, ale nie sama.

Była z chłopakiem. Niby standard zdrady, tylko że ten konkretny chłopak miał na oko jakieś pięć czy sześć lat. Wzięła go za rękę z czułością i widać było, że to ktoś bardzo jej bliski. Wysiadłem z auta i udając, że mieszkam w którymś z bloków, poszedłem za nimi.

Liczyłem na to, że dowiem się czegoś więcej

Rozmawiali, ale nic nie słyszałem, bo byłem za daleko. W pewnym momencie postanowiłem więc podejść bliżej. Kiedy zrównałem się z nimi, usłyszałem wyraźnie, jak chłopczyk powiedział do dziewczyny: „Mamo”. No, tego się kompletnie nie spodziewałem. Aż zamarłem z wrażenia. Mamo? To była prawdziwa bomba! Mój klient martwił się tym, że może być zdradzany, a tymczasem jego dziewczyna ukrywała przed nim coś jeszcze poważniejszego – dziecko! Facet na pewno nie miał pojęcia o tym, że jego narzeczona jest matką! Inaczej by mi o tym powiedział.

Czułem mrowienie w całym ciele, zupełnie jak wtedy, gdy pracowałem jeszcze jako śledczy. Zapomniałem już o zasadzie, że każdy ma coś za uszami, jeśli się dobrze pogrzebie. Założyłem, że dziewczyna jest całkiem niewinna, a facet to wariat, gdy tymczasem jego niepokoje okazały się słuszne. Chociaż nie za bardzo wiedział, co się dzieje, to jednak coś wyczuł. Myślał o kochanku – bo kto by podejrzewał, że chodzi o dziecko?! A swoją drogą, jak jej się udało ukryć przed nim tego syna? Czyżby małego wychowywał kto inny? Zamierzałem poznać odpowiedź na to pytanie oraz inne. Skręciłem za śmietnik, przeszedłem za jakimiś krzakami i z ukrycia zrobiłem zdjęcia dziewczyny z dzieckiem. A potem wróciłem do samochodu i zadzwoniłem do klienta, że musimy jak najszybciej się spotkać, bo mam sensacyjny materiał. Nie zdziwiło mnie wcale, że facet postanowił jak najszybciej się ze mną spotkać. Ja na jego miejscu także bym nie potrafił usiedzieć spokojnie na miejscu, słysząc zapowiedź jakichś rewelacji.

– Wyjdę z pracy, pan podjedzie pod firmę. Spotkamy się w kawiarni – powiedział.

W pół godziny byłem na miejscu

Wszedł do knajpki chwilę po mnie, wprawdzie blady i z napiętą twarzą, ale trzymający fason.

– Gdzie te zdjęcia? – zapytał.

– Proszę. Nie zdążyłem ich jeszcze wydrukować, pokażę panu na podglądzie – podałem mu swój aparat fotograficzny.

Facet wziął go w drżące ręce, przejrzał zdjęcia. Najpierw robił się coraz bledszy, a potem poczerwieniał. Oddał mi aparat i milczał przez chwilę, po czym stwierdził:

– To nie jest Monika…

Nie Monika? A kto? Widziałem przecież, jak dziewczyna pod blokiem żegnała się z jego matką! Była młoda, ładna, jasnowłosa, miała nogi do nieba… Twarzy za bardzo się nie przyglądałem, bo przesłaniała ją wielkim szalem, ale nie mogło być mowy o pomyłce. Zgadzała się także data i godzina spotkania. Nic z tego wszystkiego nie rozumiałem.

Musiałem coś pokręcić z tymi datami… – mruknął klient. – Może one są umówione jutro? W każdym razie ta blondynka na zdjęciach to moja była dziewczyna, Ewa. A ten chłopiec… Mam pewne podejrzenia.

No proszę, była dziewczyna!

Czyli facet gustował w blondynkach jak modelki.

– Mam sprawdzić te podejrzenia? – zapytałem, widząc jego poruszenie.

– Nie, dziękuję. Sam to muszę wyjaśnić – odparł i wstał od stolika.

Nie zatrzymywałem go. Co prawda nadal nie uregulowaliśmy należności za wykonaną przeze mnie pracę, ale byłem cierpliwy. Wiedziałem, że wróci z pieniędzmi, jak tylko ochłonie, i miałem nadzieję, że przy okazji dowiem się czegoś, jak ta historia się zakończyła. Nie powiem, zaintrygowała mnie. Młody człowiek pojawił się w moim biurze po kilku dniach, z moim honorarium w kopercie.

– Chyba winien jestem panu wyjaśnienia – powiedział. – Ta druga blondynka, którą przypadkiem pan śledził, jak wyszła od mojej matki, to – jak już panu powiedziałem – moja była dziewczyna. Rozstałem się z nią sześć lat temu, gdy zaszła w ciążę. A raczej to ona ode mnie odeszła, jak jej powiedziałem, że nie zamierzam się z nią ożenić, i zaproponowałem, żeby... Nie chciałem tego dziecka, nie byłem wtedy gotowy na założenie rodziny…

– Nie musi się pan tłumaczyć – mruknąłem, bo to przecież nie moja sprawa.

– Ale chcę – odparł. – W każdym razie dałem jej pieniądze na zabieg, bo się zgodziła, i myślałem, że sprawa jest załatwiona. Nie chciała ze mną utrzymywać kontaktów, co przyjąłem do wiadomości, bo co miałem zrobić? Więcej Ewy nie widziałem, słyszałem tylko, że wyjechała do pracy do Anglii. Nie miałem pojęcia, że jednak urodziła, ukryła to przede mną. Wyszła tam za mąż i wychowywała Pawełka wspólnie z mężem. Nie zamierzała nigdy o nim powiedzieć ani mnie, ani mojej rodzinie. Zupełnym przypadkiem, będąc teraz w Polsce, wpadła na ulicy na moją matkę, a ta….

No cóż, podobno Paweł jest do mnie tak podobny, że moja mama od razu domyśliła się prawdy. Umówiły się na rozmowę, Ewa była u niej z wizytą właśnie wtedy, gdy pan myślał, że śledzi Monikę. Pewnie wcześniej czy później i tak bym się o Kubie dowiedział, skoro moja matka poznała prawdę, a tak… no cóż. Dowiedziałem się od pana. To chyba jednak bez różnicy. I tak to dla mnie szok. Mam syna… Teraz muszę powiedzieć o nim mojej narzeczonej i nie mam pojęcia, jak ona na to zareaguje. Może nawet mnie rzuci, jak się dowie, że tak ją potraktowałem… – zakończył łamiącym się głosem.

Nagle zniknął gdzieś pewny siebie, wręcz pyszałkowaty młody facet, który miał podejrzenia wobec swojej dziewczyny. Kiedy na jaw wyszły jego grzechy, znalazł się na skraju rozpaczy, bo uświadomił sobie, jak wiele może stracić. Widziałem po jego oczach, że naprawdę kocha tę Monikę. Głęboko poruszyła go też wiadomość o synu.

Być może przez ostatnie 6 lat wydoroślał…

A może stało się to w ciągu kilku ostatnich dni? No cóż… Byłem ciekaw, jak potoczyły się jego losy, ale przecież nie mogłem się o to dopytywać ani go śledzić. To wbrew etyce. Nie miałem więc pojęcia, co było dalej. Cztery miesiące później sam zadzwonił i zapytał, czy umówię się z nim na piwo. Zaskoczony zgodziłem się, bo prawdę mówiąc, byłem pewny, że już go więcej nie zobaczę. Spotkaliśmy się. Pogadaliśmy. Facet chyba wyszedł na prostą, bo układa sobie życie i z byłą dziewczyną, i z narzeczoną.

– Monika bardzo przeżyła to, co jej powiedziałem… – wyznał. – Długo musiałem ją zapewniać, że teraz jestem innym człowiekiem. Kazała mi przysiąc, że będę jak najczęściej widywać się z Pawełkiem i w połowie wezmę na siebie odpowiedzialność za jego wychowanie. Właściwie tam wołają na niego Paul, ale mówi po polsku, Ewa o to zadbała, chociaż ma męża Anglika. On jest w porządku, nie będzie zabraniał mi kontaktów z synem. Podobno wśród jego znajomych jest wiele takich patchworkowych związków, w których dzieci mają i ojców, i ojczymów. Myślę, że się dogadamy… I wie pan co? Fajnie jest mieć syna. Teraz, kiedy się o tym przekonałem, chcę jak najszybciej mieć dzieci z Moniką. Już jej o tym powiedziałem.

– I? – spytałem, choć znałem odpowiedź.

– Bardzo się cieszyła. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA