Od niespełna roku rozwożę jedzenie dla jednej z najlepszych knajp w mieście. Przez ten czas miałem już kilka naprawdę ciekawych przygód. Każda nadawałaby się na osobną opowieść, ale najbardziej w pamięci utkwiła mi wyprawa na willowe osiedle pod miastem. Miałem dostarczyć tam prawie połowę naszej karty.
Jakby ktoś nie mógł się zdecydować i chciał spróbować wszystkiego po trochu. Drzwi dużego, luksusowego domu otworzył mi facet w średnim wieku. Niewysoki, krępy o kręconych, czarnych włosach przyprószonych nieco siwizną. Ubrany był w klapki, krótkie spodenki z materiału i koszulkę polo.
Wszystko pierwszorzędnej jakości, drogich marek. Wielki zegarek na ręce i gruby łańcuch ze złota dopełniały wizerunku niedbałej zamożności.
– Dzień dobry, pan zamawiał? – pokazałem pudła, które upakowano do dwóch dużych toreb termicznych.
– Tak, tak, jasne... – gość zaczął się rozglądać dookoła, jakby czegoś szukał.
Od razu dostrzegłem, że jest nietrzeźwy
Musiał coś chlapnąć na apetyt.
– Poczekaj, młody, muszę znaleźć portfel. Chodź, wejdź – machnął na mnie ręką.
Wszedłem za nim i zamknąłem drzwi. Stałem w korytarzu urządzonym bardzo bogato, ale zupełnie nie w moim guście. Czekałem cierpliwie, a facet kręcił się dookoła w poszukiwaniu pieniędzy.
– Kartą można? – zapytał w pewnym momencie, nie przerywając poszukiwań.
– Jasne – odpowiedziałem, a on wtedy poniósł wzrok i się uśmiechnął.
– Ale wolałbyś gotówkę z jakimś napiweczkiem? – odparł. – Spoko, spoko, nie musisz odpowiadać. Wiem, o co chodzi!
Wrócił do poszukiwań, a we mnie narastało napięcie. Coś czułem, że nie znajdzie tego portfela i znów wpakowałem się w jakąś kabałę. Ale czekałem cierpliwie, bo na razie nie było lepszego rozwiązania.
– Wejdź, bo ja nie wiem, ile to potrwa. No dawaj, nie krępuj się. Siadaj w salonie – pokazał ręką drzwi.
– Nie, nie trzeba, dziękuję – odparłem. – Muszę jechać na kolejne zlecenia.
– Właź. Jak znajdę portfel, to opłaci ci się to czekanie – zapewnił.
Wszedłem, bo facet sprawiał wrażenie jednego z tych, z którymi lepiej nie dyskutować. Wziąłem ze sobą torby z jedzeniem i siadłem na dużej sofie w kwiaty. Rozglądałem się po tych jego wersalach, a gość w tym czasie szukał portfela.
Robił to coraz bardziej nerwowo, aż w końcu walnął w jedną z szuflad z całej pary. Aż podskoczyłem, on odetchnął kilka razy głęboko, a potem uśmiechnął się do mnie przepraszająco.
– Słuchaj, a może się napijesz ze mną łyczka? – sięgnął do karafki z whisky. – Nalać ci? – zapytał.
– Nie, dziękuję. Muszę jechać dalej…
– Jasne. Rozumiem. Słuchaj, głupia sprawa z tymi pieniędzmi. Może jakoś inaczej to załatwimy. O wiem! Weź mój zegarek! – zaczął ściągać z ręki wypasiony sikor, a ja zdębiałem.
– Nie, niech pan zostawi. Ja nie mogę. Muszę do firmy przywieźć pieniądze!
– Wybulisz ze swojej kasy. A zegarek jest wart więcej niż wszystkie twoje dzisiejsze zamówienia – zachwalał.
– Nie, naprawdę, nie mogę – odpowiedziałem z poczuciem rosnącej beznadziei i wstałem, żeby pomóc mu szukać tego cholernego portfela.
Szybko go zlokalizowałem
Leżał na komodzie pod jakimś miesięcznikiem wędkarskim. Wielki, brązowy, gruby.
– Tu jest! – pokazałem.
Zdrowo dziabnięty gospodarz podskoczył z radości i klepnął mnie w plecy, aż zadudniło. Uśmiechnąłem się i podałem mu paragon, bo chciałem mieć to jak najszybciej za sobą. Szybko wstukałem kwotę w przenośny terminal, a klient wepchnął kartę i wpisał PIN.
Udało się – pomyślałem z nadzieją, że to już koniec przygód dzisiejszego popołudnia.
Przeliczyłem się.
– Masz! Napiwek! – powiedział facet i podał mi… dwie stówy!
Zawahałem się.
– Masz, bierz! – wcisnął mi kasę do ręki i zaczął wyjmować z torby swoje jedzenie.
Szybko schowałem pieniądze do kieszeni i schyliłem się, żeby mu pomóc.
– Ja to zrobię. Niech się pan nie fatyguje – powiedziałem uprzejmie.
– Spokojnie. Jeszcze pamiętam, co to jest praca. Też kiedyś kartony przerzucałem. W latach dziewięćdziesiątych zaczynaliśmy od handlu grami komputerowymi. To były czasy! Każdy głupek mógł się dorobić. Wystarczyło tylko trochę odwagi – przerwał na chwilę, wyprostował się, sięgnął po szklankę i pociągnął potężny łyk.
Nawet się nie skrzywił
– Ej, a może zjesz ze mną, co młody? – zapytał nagle, a ja zbaraniałem.
– Nie… Naprawdę… Nie trzeba – wyjąkałem, próbując się wymówić.
– Dawaj, na szybko wciągniesz, bo ja tego nie przerobię – przekonywał. – Zamówiłem tyle rzeczy, ponieważ moja kobieta ma zaraz przyjechać i nigdy nie wiadomo, na co będzie miała ochotę. Na pewno mnóstwo się zmarnuje. Wiesz, jak to jest z babami? – spojrzał na mnie, jakby spodziewał się potwierdzenia.
– Wiem, wiem, ale ja już pójdę – odparłem. – Ona pewnie zaraz wróci i nie będzie zadowolona, jak mnie tu zastanie.
– Tak szybko nie wróci. Jest na zakupach… I chyba u tego swojego trenera – nagle zmarkotniał.
Mężczyzna zamyślił się i westchnął
Musiał mieć naprawdę dobrze w czubie.
– Słuchaj. Usiądź ze mną – odezwał się po chwili. – Ja nie mam z kim zjeść. Baba na mieście, a prawdziwych kolegów już dawno potraciłem – pokiwał głową smutno. – Dorzucę ci jeszcze stówę za towarzystwo! – znów wpadł w entuzjazm, jakby szczodrość wobec mnie była jedynym źródłem jego szczęścia.
Próbowałem odmówić, ale znów zaczął się denerwować. Uznałem, że najszybciej się stamtąd wydostanę, jeśli faktycznie coś z nim zjem. Z takimi jak on nigdy nie wiadomo. Lepiej ich nie prowokować. Cieszył się jak dziecko, kiedy usiadłem z nim do stołu. Podejmował mnie jak członka rodziny królewskiej, a nie przypadkowego kuriera.
Siedzieliśmy ze dwadzieścia minut, a on zdążył opowiedzieć mi pół swojego życia i zreferować całe swoje nieszczęście. Nie przytoczę teraz z pamięci całej historii, ale w dużym skrócie sprowadzała się do biznesowej zdrady. Klient zaczął robić karierę w latach dziewięćdziesiątych, handlując grami komputerowymi. Potem zainwestował w lombardy. Kiedy miał już ich kilkanaście, sprzedał wszystkie i założył z tych pieniędzy sieć hurtowni budowlanych.
W tym też czasie w jakiś nieuczciwy sposób wykolegował z interesu swojego najlepszego przyjaciela. Nie chciał powiedzieć, jak to zrobił.
– Co tu gadać, sprawa śmierdziała prokuratorem – skwitował niechętnie.
Widać było, że gryzie go to mocno
Na dodatek żal podsycał popijanym w końskich dawkach alkoholem.
– Od tamtego czasu mam już tylko znajomych – zaśmiał głośno i dziko. – To nie są kumple ani przyjaciele, tylko tacy udawacze. Udają, że cię lubią, udają, że sami są kimś więcej. Ponieważ tak trzeba. Bo tak być powinno... – gość zaprawił się na smutno i włączył się mu pijacki monolog.
– A pana dziewczyna..? – dopytałem w nadziei, że choć ten jeden aspekt jego życia ma pozytywny wydźwięk.
– No właśnie na nią czekamy… – powiedział i spojrzał na mnie jeszcze smutniej niż dotychczas.
Poczułem się nieswojo i przypomniałem, że na mnie już czas. Poderwałem się od stołu i powiedziałem, że naprawdę muszę już iść, bo wyrzucą mnie z pracy. Facet już mnie nie zatrzymywał. Przy drzwiach wręczył mi tę ostatnią obiecaną stówę. Nic nie mówił, więc miałem nadzieję, że to koniec, że po prostu stąd wyjdę i odzyskam wolność.
I właśnie wtedy ktoś włożył klucz w zamek od zewnątrz i zaczął otwierać drzwi. Nie zdążyłem nawet schować pieniędzy, a w progu stanęła dziewczyna. Piękna! Wysoka, zgrabna, skąpo ubrana i wymalowana jak gwiazda filmowa.
– Co jest!? – ryknęła, spojrzawszy na faceta i stówę w mojej dłoni. – Co ty, do cholery? Znowu się nagrzałeś i pieniądze rozdajesz obszczymurkom? – rozdarła się, a ja zdębiałem.
Byłem tak zaskoczony, że nie zdążyłem nawet zareagować na tego „obszczymurka”.
– A co ciebie to obchodzi? Twoje rozdaję? Ty swoich nie masz!
– Może ci to przypomnę, jak znowu będziesz skamlał? – laska nie odpuszczała.
– Nie martw się. Od jakiegoś czasu w ogóle mi się nie chce. Nie lubię dzielić łóżka z obcymi! – rzucił.
– Cholerny sztajmes! – odgryzła się, przeciskając między nami.
– Dziwka! – wykrzyknął za nią.
Korzystając z zamieszania, czym prędzej się stamtąd zmyłem. Kurde, ale koszmar. To ja już wolę swoją biedę...
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”