„Myślałam, że mój facet mnie dopinguje, a on nękał mnie dietami i treningami. Na przeprosiny dostawałam w twarz”

poważna kobieta fot. Adobe Stock, Drobot Dean
„Nie chciał mnie zrozumieć. Zachowywał się bardziej jak trener niż ukochany. Próbowałam to przystopować, wyznaczyć jakieś granice, wywalczyć dla siebie trochę luzu i wolności. Na próżno. Zaczęłam więc mówić stanowczo i wprost, żeby nie wywierał na mnie ciągłej presji, bo mnie to stresuje, ale jakbym mówiła do ściany”.
/ 08.10.2023 12:30
poważna kobieta fot. Adobe Stock, Drobot Dean

Kiedy poznałam Tymka, byłam mocno imprezową dziewczyną. Nie stroniłam od używek: paliłam papierosy, piłam alkohol. Czasem za bardzo mnie ponosiło i robiłam wtedy głupoty. Gubiłam rzeczy i miałam przygody na jedną noc. Byłam na prostej drodze do zguby i tego nie widziałam. Wydawało mi się, że jestem młoda i mam prawo do zabawy.

Był taki inny

Aż którejś sobotniej nocy zobaczyłam w klubie chłopaka moich marzeń: wysoki, smukły, ciemnowłosy. Wyglądał jak model. Stał z kuflem piwa w dłoni i przyglądał się tańczącym z nieodgadnioną miną. Postanowiłam, że go poderwę.

Próbowałam zwrócić na siebie jego uwagę zmysłowym tańcem, ale mi się nie udało, chociaż dawałam z siebie wszystko na parkiecie. Byłam tak skupiona na seksownym kręceniu biodrami, że nie zauważyłam rozlanego na podłodze drinka. Poślizgnęłam się na posadzce i upadłam. Ale wstyd! Jeżeli on to widział, nie mam szans!

I wtedy stał się cud. Facet do mnie podszedł, podał mi rękę i pomógł wstać i się ogarnąć.

– Chyba powinnaś trochę odpocząć – zauważył z troską.

Zapytałam, czy dotrzyma mi towarzystwa w loży. Na moment się zawahał, ale potem się zgodził. Usiedliśmy na kanapie i zaczęliśmy rozmawiać.

Tymek przyszedł do klubu za namową kolegi, ale nie bawił się dobrze.

– To nie moje klimaty. Jestem spokojnym domatorem – wyjaśnił z uśmiechem.

Mogłam się zakochać

Bałam się, że jako imprezowa, wyzywająca laska nie jestem w jego typie. I tu kolejne zaskoczenie. Bardzo dobrze nam się rozmawiało. Tak dobrze, że umówiliśmy się na następny dzień.

Nasze randki były cudowne, ale nie od razu zostaliśmy parą. Tymek nie ukrywał, że mu się podobam i że mu na mnie zależy, równocześnie wyraźnie dawał do zrozumienia, że jeśli mamy być razem, to muszę się zmienić. Dla siebie i dla nas.

– Nie mogę być z kimś, kto nie wyznaje tych samych wartości co ja – mówił ze smutkiem. 

Wiedziałam, o co mu chodzi, nie musiał tego tłumaczyć. I chciałam stać się lepsza, żeby na niego zasłużyć. Trudno mi było się zmienić, lecz czułam, że warto i dla niego, i dla samej siebie. Dokonałam tego. Wyrzekłam się nałogów i imprez. W nagrodę zostaliśmy parą i zamieszkaliśmy razem.

Robiłam, co mogłam, żeby zadowolić Tymka, a on to doceniał. Chwalił mnie, powtarzał, że jest ze mnie dumny, i zachęcał, żebym doskonaliła się dalej.

– Nie osiadaj na laurach, możesz być wspaniałym człowiekiem, masz potencjał – dopingował mnie.

Nie poprzestawał na komplementach, doradzał mi też, co mam robić, żeby osiągnąć doskonałość. Jak się ubierać z klasą, jak zdrowo jeść, co czytać, żeby rozwijać umysł. Wymagał też utrzymywania w mieszkaniu pedantycznego wręcz porządku. No i kazał mi zerwać kontakt ze znajomymi, bo jak twierdził, to głównie oni sprowadzali mnie na złą drogę. Miał trochę racji, bo spotkania z nimi owocowały pokusą powrotu do dawnego życia, więc go posłuchałam. Dla własnego dobra. Tylko ile można?

Chciał zrobić ze mnie ideał

Żyłam niczym jakaś święta i powoli zaczęło mnie to przytłaczać. Z drugiej strony tak bardzo kochałam Tymka, że z początku nawet przez myśl mi nie przeszło, aby się zbuntować. Próbowałam rozwiązać to inaczej. Żartem lub prośbą.

– Kochanie, odpuść mi trochę, nigdy nie będę idealna, choćbym stawała na głowie.

– Będziesz, musisz tylko uwierzyć – odpowiadał.

Nie chciał mnie zrozumieć. Zachowywał się bardziej jak trener niż ukochany. Próbowałam to przystopować, wyznaczyć jakieś granice, wywalczyć dla siebie trochę luzu i wolności. Na próżno. Zaczęłam więc mówić stanowczo i wprost, żeby nie wywierał na mnie ciągłej presji, bo mnie to stresuje, ale jakbym mówiła do ściany.

Ciągle powtarzał, że wszystko, co robi, robi z miłości do mnie. Wierzyłam mu, ale jego uczucie zamiast mnie uskrzydlać, ciążyło mi jak kajdany. Nasz związek psuł się w błyskawicznym tempie. Coraz mniej się śmialiśmy i przytulaliśmy, coraz częściej się kłóciliśmy. Aż któregoś dnia nastąpił przełom.

Zaczęło mnie męczyć takie traktowanie

Zaczęło się od tego, że zjadłam w pracy kawałek ciasta. Koleżanka z pokoju miała urodziny i przyniosła dla wszystkich szarlotkę własnej roboty. Pachniała tak kusząco, że nie mogłam się oprzeć, chociaż byłam na diecie. Kiedy Tymek o tym usłyszał, zgorszył się, jakbym popełniła jakieś straszne przestępstwo.

– Nie masz za grosz silnej woli. Naprawdę chwila przyjemności jest dla ciebie ważniejsza niż figura i zdrowie? Brakuje ci tylko trzech kilo do osiągnięcia idealnej wagi. Odpuszczasz teraz, kiedy cel jest tak blisko, dosłownie na wyciągnięcie ręki? – truł.

– Nie zjem dziś kolacji i utrzymam odpowiedni bilans kalorii – obiecałam, byle już dał mi spokój.

Niestety, on dopiero się rozkręcał.

– Bardzo mądrze, naprawdę: słodycze zamiast kolacji – rzucił ironicznym tonem, który do tej pory zdążyłam już u niego znienawidzić, po czym uraczył mnie wykładem na temat zdrowego odżywiania.

Zwykle podobne sceny kończyły się moim płaczem, potem on mnie pocieszał i się godziliśmy. Tym razem jednak nie miałam ochoty na odgrywanie starego scenariusza. Byłam zbyt wkurzona. Rany, robił wielkie halo o kawałek szarlotki!

– Idę pobiegać. Wolę już spalić to ciasto, niż słuchać twojego ględzenia.

– Bardzo mi przykro – przybrał urażoną minę – że reagujesz agresją, kiedy ja próbuję ci tylko pomóc. Dobrze wiesz…

– Nie potrzebuję twojej pomocy! – wybuchałam. – Rzygać mi się chce od tego, że ciągle się mnie czepiasz!

– Tak? Nie potrzebujesz mnie? – wycedził. – Ciekawe, gdzie byś dzisiaj była, gdyby nie ja? Skończyłabyś jako puszczalska dziewucha! Ja cię uratowałem!

Jego słowa zabolały mnie i upokorzyły. Odwróciłam się na pięcie i wybiegłam z domu. Nie poszedł za mną.

Na przeprosiny dostałam w twarz 

Długo błąkałam się bez celu, aż pod wpływem impulsu wstąpiłam do sklepu i kupiłam papierosy. Wiedziałam, że źle robię, ale musiałam jakoś odreagować. Wypaliłam jedną fajkę i resztę paczki wyrzuciłam do śmietnika.

Gdy wróciłam do domu, Tymek czekał na mnie z pękiem czerwonych róż.

– Przepraszam – powiedział i zbliżył się, chcąc mnie pocałować, i wtedy poczuł zapach papierosa… – Paliłaś! – wykrzywił się w grymasie wściekłości.

– Tak – przyznałam. – Przepraszam, ale ty też powinieneś, bo to przez ciebie, bo budzisz we mnie ochotę do…

Nie dał mi dokończyć: uderzył mnie w twarz bukietem! Poczułam piekący ból, gdy kolce róż rozdarły mi skórę na policzku. Krzyknęłam i skuliłam się.

Tymek natychmiast zaczął mnie przepraszać i tulić.  A ja byłam w takim szoku, że pozwoliłam, by zaprowadził mnie do łazienki, i dałam sobie umyć twarz zimną wodą. Byłam jak bezwolna kukiełka w jego rękach.
Ocknęłam się, kiedy posadził mnie na fotelu i głaskał po włosach, mówiąc czule:

– Jesteś moim skarbem, nigdy więcej cię nie skrzywdzę, przysięgam. To się już więcej nie powtórzy.

– Nie powtórzy, bo między nami koniec. 

Wybaczyłam mu

Obawiałam się, że on znów się wścieknie i mnie uderzy, ale zareagował płaczem. Szlochał, jakby miało mu pęknąć serce.

– Przepraszam. Jestem jak on! A obiecałem sobie, że prędzej się zabiję, niż stanę się taki sam! – wykrztusił, łkając. 

– O czym ty mówisz?

– Jestem jak mój ojciec. Ten gnój bił mamę. Marzyłem, że kiedyś mu odpłacę, ale nie zdążyłem, bo zdechł na zawał, kiedy miałem dziesięć lat. A teraz stałem się nim. Jestem takim samym bydlakiem!

– Nie mów tak. Nie jesteś taki.

Wyznanie, że pochodzi z rodziny, w której była przemoc, sprawiło, że nieco lepiej go zrozumiałam. Wybaczyłam mu więc i zgodziłam się dać nam jeszcze jedną szansę. Postawiłam jednak warunek. Jeżeli mamy być razem, musi przestać mnie ulepszać. Zgodził się i nasza miłość znów rozkwitła.

Myślałam, że jestem w ciąży

Dlatego kiedy się zorientowałam, że mogę być w ciąży, nawet się ucieszyłam. Zrobiłam test: wyszedł pozytywnie. Kiedy powiedziałam o tym Tymkowi, wykrzyknął głośno: „hurra!”, a potem obsypał mnie pocałunkami. To była najpiękniejsza chwila w moim życiu.

I na chwili się skończyło. Jeszcze tego samego dnia Tymek na powrót zaczął mną dyrygować. Przy kolacji nałożył mi na kanapki liście szpinaku, chociaż wiedział, że go nie lubię. Ściągnęłam je, a on nałożył zielone paskudztwo ponownie.

– Szpinak zawiera kwas foliowy, bardzo wskazany – pouczył mnie tym swoim wszystkowiedzącym tonem.

– Wiem, ale nie znoszę szpinaku. Będę brała kwas foliowy w tabletkach. Już nawet kupiłam.

– Lepiej dostarczać organizmowi składników odżywczych w jedzeniu, a nie poprzez sztuczne preparaty, nie wiadomo, co w tym jest. Zresztą w ten sposób efektywniej się wchłaniają – mądrzył się i upierał.

Nie chciałam psuć atmosfery, więc ustąpiłam i zjadłam ten cholerny szpinak. A to był dopiero początek. Wrócił apodyktyczny Tymek. Nazajutrz poprosił, żebym zwolniła się z pracy.

– W twoim stanie nie powinnaś się przemęczać. Zarobię na naszą rodzinę, a ty skup się tylko na dbaniu o siebie i dziecko – powiedział, kładąc mi rękę na brzuchu.

– Przecież jeszcze nawet nie potwierdziłam ciąży u ginekologa – zauważyłam na wpół rozbawiona, na wpół zirytowana. 

– Jutro masz wizytę, umówiłem cię. Jesteś teraz w szczególnym stanie, zaufaj mi i pozwól sobą pokierować. 

Bałam się go

Te słowa nie wzbudziły we mnie entuzjazmu, ale znowu odpuściłam, dla świętego spokoju. Nazajutrz u ginekologa okazało się, że jednak nie jestem w ciąży. Byłam rozczarowana, ale pomyślałam, że może to i lepiej, bo Tymek przestanie się tak nakręcać. Kiedy mu o tym powiedziałam, położył mi ręce na ramionach, popatrzył prosto w oczy i poprosił lodowato:

– Nie kłam.

– Nie kłamię! – byłam wstrząśnięta jego zarzutem.

– Bo nie chcesz ze mną być, bo chcesz odejść i zabrać mi dziecko! O to ci chodzi!

– Oszalałeś? Nie ma i nie będzie żadnego dziecka.

Jego dłonie zacisnęły się na moich ramionach tak mocno, że wbijał mi palce w obojczyki.

– Nie ma? Jeżeli je usunęłaś… Jeżeli zabiłaś moje dziecko… Ja cię zabiję, ja nie daruję!

Zobaczyłam w jego oczach nienawiść i obłęd. Zrobiłam krok do tyłu, próbując mu się wyrwać, ale wtedy kopnął mnie kolanem w brzuch.
Jęknęłam bardziej ze strachu niż z bólu. Upadłam na podłogę i skuliłam się w kłębek. Jego but trafił mnie w nos, poczułam w ustach smak krwi. Wtedy coś we mnie pękło albo się obudziło.

– Jesteś swoim ojcem! – wycharczałam – Jesteś taki jak on!

Moje słowa okazały się czarodziejskim zaklęciem, które zmieniło bestię na powrót w człowieka. Tymek osunął się na kolana i zaczął zawodzić. Nie czekałam, aż zacznie też przepraszać. Uciekłam.

Poprosiłam brata, żeby odebrał moje rzeczy z jego mieszkania, i to jak najszybciej. Nie chciałam tam wracać nigdy więcej. Zmieniłam numer telefonu, bo Tymek wydzwaniał i błagał o wybaczenie.

Wiem, że to nieszczęśliwy człowiek, ale nie chcę mieć z nim nic wspólnego. Nie czuję się na siłach, by go oswajać, zbyt się boję tej bestii, która w nim siedzi.

Czytaj także: „Moja intuicja nigdy mnie nie zawiodła. Raz nawet uratowała mi życie. Szkoda, że nie ostrzega przed toksycznymi facetami”
„Bratu tak spieszyło się do spadku i przejęcia domu, że zmienił życie mamy w piekło. Utarła mu nosa po śmierci”
 „Słowa narzeczonego przyjaciółki tak mi schlebiały, że wskoczyłam mu do łóżka. Bez oporów zdradziłam męża”

Redakcja poleca

REKLAMA