Jestem lunatyczką. Chodzę we śnie od dziecka. Rodzice opowiadali mi, jak jeszcze jako kilkuletnia dziewczynka wstawałam z łóżka, aby pobawić się lalkami, budowałam zamki z klocków albo ubierałam się w rzeczy leżące przy moim łóżku, zupełnie jakbym chciała pójść w środku nocy do przedszkola. Rano mama znajdowała mnie leżącą w łóżku gotową do wyjścia, w rajstopkach i sukience. Niestety, nie zawsze były to takie niegroźne sytuacje…
Pewnego razu tatę obudził hałas. Poszedł sprawdzić, co się dzieje, i zastał mnie, wówczas sześcioletnią, jak podlewam kwiatki na balkonie. Sęk w tym, że stałam na chybotliwym taborecie, wychylając się za barierkę. Tata delikatnie wziął mnie wtedy na ręce i zaniósł do łóżka.
– Córeczko, dlaczego wzięłaś taboret? – zapytał mnie rano przestraszony. – Nie wiesz, że ci nie wolno na nim stawać?
Byłam bardzo zdziwiona tym, co mi opowiadał, więc zapytał:
– Nie pamiętasz, co robiłaś w nocy na balkonie?
Oczywiście, że nie pamiętałam! Lunatyk nigdy nie wie, co robił we śnie, ponieważ śpi bardzo głębokim snem. Śpi, chociaż nierzadko ma otwarte oczy i potrafi nie tylko poruszać się, omijając przeszkody, ale nawet odpowiadać na proste pytania.
Boże, ale to był obciach!
Po tym incydencie z balkonem rodzice stwierdzili, że moja przypadłość może być niebezpieczna. Mieszkaliśmy przecież na czwartym piętrze… Zamówili więc kraty w oknach i obudowali balkon, a także zaczęli zamykać na noc drzwi wejściowe na klucz i chować go pod poduszkę. Poszli ze mną także do lekarza, a ten powiedział im, że naprawdę nie ma powodów do niepokoju, bo lunatykowanie u dzieci zdarza się dość często.
– Zjawisko chodzenia we śnie wiąże się z niedojrzałością centralnego układu nerwowego – wyjaśnił pan doktor. – Córka państwa pewnie z tego wyrośnie, kiedy zacznie dojrzewać.
Okazało się jednak, że wcale nie wyrosłam, chociaż faktycznie w okresie dojrzewania na kilka lat przestałam lunatykować.
Moja przypadłość powróciła w liceum. Pewnie było to wynikiem stresu, bo chodziłam do szkoły „z tradycjami”, w której nauczyciele stale dawali nam do zrozumienia, że to prawdziwy zaszczyt, iż trafiliśmy w te mury. Mieliśmy się uczyć, brać udział w przedmiotowych olimpiadach i je wyłącznie wygrywać. Ukończenie tego liceum kosztowało mnie mnóstwo nerwów…
Ileż to razy zasypiałam we własnym łóżku, a budziłam się gdzie indziej! W salonie na kanapie albo siedząc przy biurku, z głową ułożoną na zeszytach. Z tego powodu nie chciałam wyjeżdżać na klasowe wycieczki ani na wakacyjne obozy. Zdecydowałam się na to tylko raz, kiedy byliśmy w maturalnej klasie.
– To nasz ostatni wspólny wyjazd, nie możesz odmówić! – przekonywały mnie koleżanki.
Uprzedziłam je więc, że chodzę we śnie. Nie chciały za bardzo w to wierzyć. Sądziły chyba, że szukam wymówki.
Przekonały się jednak, że mówię prawdę, kiedy w nocy zobaczyły mnie stojącą na parapecie i wymachującą rękoma.
– Nie wiedziałam, czy do kogoś kiwasz, czy chcesz skoczyć! – usprawiedliwiała się jedna z dziewczyn, ta, która narobiła wrzasku na cały hotelik.
Zbiegli się ludzie z okolicy, wychowawczyni, koledzy… Boże, ależ to był obciach!
Moja przypadłość zawsze napełniała mnie wstydem. Tym bardziej po tym jak przeczytałam gdzieś, że somnambulizm czyli lunatykowanie właśnie zalicza się do kategorii „zaburzeń psychicznych i zaburzeń zachowania”. Nikt nie chce być wariatem, no nie?
Żeby ograniczyć lunatykowanie stosowałam różne metody. Na przykład zawsze starałam się przestrzegać tak zwanej higieny snu. Kładłam się o stałej porze do łóżka, nie jadłam na noc ciężkostrawnych potraw i wyciszałam umysł, na przykład czytając kilka stron fajnej powieści. To nawet dawało pewne rezultaty. Lecz nie ufałam sobie na tyle, aby… spać z facetem, kiedy już dorosłam.
Moi chłopcy zarzucali mi oziębłość. No bo jak tak można kochać się z kimś, a potem uciekać z jego mieszkania do siebie?!
– Nie traktujesz mnie poważnie! – słyszałam nieraz. – A ja tak bardzo bym chciał zasypiać i budzić się przy tobie…
Poza tym, jak słyszałam, to faceci po seksie unikają zbliżenia i czułości. Ale żeby tak robiła kobieta? To nie do pomyślenia! Nie potrafiłam więc nawiązać z nikim głębszych więzi i dlatego dochodziło do rozstań. Bolałam nad tym, ale co miałam zrobić? Znacznie bardziej bałam wyjść na błądzącą we śnie wariatkę.
Tak skończyła się wielka miłość...
Kiedy jednak poznałam Jurka, poczułam, że w końcu powinnam się przełamać, bo inaczej zostanę sama. Zakochałam się w nim bez pamięci i z wzajemnością. A jemu nawet wydało się zabawne to, że chodzę we śnie.
– Jak dziecko… – przytulił mnie po moim wyznaniu.
Zamieszkaliśmy razem, ale różowo było tylko w pierwszej fazie naszego związku. Potem przyszła rutyna, zmęczenie i… pretensje!
– Nie dajesz mi spać, kiedy tak każdej nocy wyłazisz z łóżka! – wściekał się Jurek. – Jestem już zmęczony szukaniem ciebie po całym mieszkaniu!
Albo:
– Znowu musiałem cię wyciągać z wanny! Co ci strzeliło do głowy, żeby po ciemku brać kąpiel? Mogłaś się utopić!
Ostatecznie postanowił ode mnie odejść, kiedy pewnego razu obudził się i zobaczył mnie stojącą tuż obok łóżka. W ręce ściskałam… nóż! Nieważne, że w drugiej trzymałam kanapkę, którą w lunatycznym śnie właśnie zrobiłam, nie wiem, czy dla siebie, czy dla niego. Jurek spanikował, zaczął wrzeszczeć, że jestem nienormalna, i że prawie go zabiłam.
Tak skończyła się moja miłość. Pomyślałam sobie potem, że chyba jestem już skazana na samotność…
Mimo braku ukochanej osoby starałam się żyć normalnie. Wynajęłam sobie mieszkanie, pracowałam ze zdwojoną siłą. To właśnie w pracy zwróciłam uwagę na Rafała. Chociaż podobał mi się bardzo, wiedziałam doskonale, że nie jest dla mnie. „Tylko złamie mi serce. Jak Jurek” – wmawiałam sobie, odwracając wzrok, ilekroć widziałam, że się we mnie wpatruje. Ja mu się też podobałam, to było jasne, jednak absolutnie nie mogłam ulec temu uczuciu.
Kilka miesięcy temu szef zorganizował szkolenie połączone z wyjazdem. Myślał pewnie, że zrobi tym przyjemność pracownikom, a ja się całą sprawą tylko zestresowałam. Okazało się, że nie tylko muszę jechać, lecz jeszcze będę dzielić pokój z jakąś dziewczyną. To do reszty wyprowadziło mnie z równowagi. Pognałam więc do kadrowej z okrzykiem, że dopłacę sobie prywatnie do jedynki, bylebym tylko mogła spać sama.
– Bo ja bardzo chrapię, mam bezdech senny – powiedziałam, mówiąc tylko połowę prawdy.
W szkoleniu uczestniczył także Rafał… Wieczorem, po wykładach, poszliśmy wszyscy do baru. Były drinki, a potem tańce. Kiedy mnie poprosił, nie potrafiłam odmówić. Potem, gdy szłam do swojego pokoju, prześladowało mnie wspomnienie jego silnych ramion, jego ciepłego oddechu na mojej szyi…
„Muszę zapanować jakoś nad tym uczuciem!” – obiecałam sobie, doskonale wiedząc, że już w przedbiegach przegrałam.
Tej nocy kładłam się do łóżka z nadzieją, że nawet jeśli wstanę we śnie, to ograniczę się do chodzenia po pokoju, a nie wyjdę nigdzie na korytarz… Na wszelki wypadek spałam jednak w spodniach od dresu i podkoszulku, żeby nie obudzić się w hotelowym holu w piżamie.
Trzeba szczęścia, by znaleźć dwoje takich
Rano wyglądało na to, że wszystko w porządku, uspokojona poszłam więc na śniadanie, a tam… Śmiechy, radosne okrzyki! Widać moi koledzy nie przestali się dobrze bawić od poprzedniego wieczora.
– Coś przegapiłam? O czymś nie wiem? – zapytałam jednego z nich, nalewając sobie kawę.
– Nie widziałaś, jak Rafał w nocy wyręczał sprzątaczkę? – zapytał, parskając śmiechem.
– Nie… – pokręciłam głową.
– Mówię ci, wstał, wyszedł na korytarz, a potem znalazł mopa i zaczął sprzątać podłogę w holu! Robił to, dopóki nie zobaczył go recepcjonista, i nie podniósł wrzasku! Wtedy Rafał się obudził i okazało się, że stoi na środku holu w samych bokserkach, z ociekającym wodą mopem w rękach. Niezły mieliśmy ubaw!
Słuchałam tego oniemiała.
– To znaczy, że on jest…
– ...lunatykiem! Stuprocentowym! To zresztą nie pierwszy numer, który wykręcił! Pamiętam, jak kiedyś, na innym szkoleniu…
Łukasz coś mi tam jeszcze opowiadał, ale prawdę mówiąc, kompletne go nie słuchałam. W moim sercu właśnie się rozszalała istna burza uczuć. „A więc on także chodzi we śnie! – myślałam podekscytowana. – A jeśli tak, to doskonale będzie mnie rozumiał!”.
W powrotnej drodze do domu słuchałam ze zdumieniem, z jakim humorem Rafał potrafił opowiadać o swojej przypadłości. O tym, jak notorycznie straszył babcię, bo uparł się, że w nocy będzie do niej przychodził i nakrywał ją kołderką. Albo jak zapolował na wigilijnego karpia pływającego w wannie, próbując go złowić na wędkę ojca… Cały autobus ryczał ze śmiechu, a ja powtarzałam sobie w myślach, że potrafiłabym dorzucić do tego wiele podobnych historyjek. Tylko że ja nigdy, także i teraz, nie miałam do swojej przypadłości takiego dystansu, takiego zdrowego luzu, jak Rafał.
W końcu przestałam udawać w pracy, że Rafał nic a nic mnie nie obchodzi, i dałam mu się zaprosić na kawę. Wtedy zdradziłam mu swoją tajemnicę.
– Ja także chodzę we śnie… – powiedziałam a on rozpromienił się i stwierdził po prostu: – Witaj w klubie!
Jesteśmy razem od dwóch lat i planujemy wspólne życie. Zdarzają nam się „nocne incydenty”, ale każde z nas jest wyrozumiałe dla drugiego, bo wie, że kolejnej nocy może zrobić to samo. Czasami się nawet śmiejemy, że może być ciekawie, kiedy urodzą się nam dzieci. Somnambulizm bywa bowiem dziedziczny, a skoro cierpią na niego i mama, i tata, to jest duża szansa, że lunatykować będą także pociechy.
Czytaj także:
„Faceci rzucają mnie, bo nie wpuszczam ich do łóżka. Rozumiem, że chłop ma swoje potrzeby, ale ja zaczekam do ślubu”
„Faceci ode mnie uciekali, bo się przy mnie dusili. Uważałam ich za niewdzięczników, bo przecież dbałam o nich jak o dzieci!”
„Rzucił mnie, bo byłam biedna, a teraz z psią miną patrzy, jak robię karierę. Mam męża i sukces, a po niego wróciła karma”