„Faceci ode mnie uciekali, bo się przy mnie dusili. Uważałam ich za niewdzięczników, bo przecież dbałam o nich jak o dzieci!”

Zazdrościłyśmy koleżance fot. Adobe Stock, fizkes
„– Widocznie nie był mnie wart. Ciekawe, gdzie teraz znajdzie taką, która zatroszczy się o niego co najmniej w połowie tak jak ja – oświadczyłam na koniec. – I co, nie mam racji, że to skunks? – Podobnie jak twoi wszyscy poprzedni faceci… Nie przesadzasz? Zagłaskujesz ich na śmierć! Pierzesz ubrania, rozpieszczasz, robisz kanapeczki...”.
/ 14.12.2022 10:30
Zazdrościłyśmy koleżance fot. Adobe Stock, fizkes

Wiedziałam, że coś jest nie tak, zanim zdążyłam wejść do mieszkania. Zza ledwo uchylonych drzwi kłuła w uszy niespotykana cisza. Otworzyłam je szerzej.

– Kochanie, jestem! – krzyknęłam, ale nikt nie odpowiedział.

Hm, dziwne, czyżby Mateusz nie wrócił jeszcze z pracy? Przecież zawsze informował z wyprzedzeniem, jeśli szef kazał mu zostać dłużej. No tak, na wieszaku nie ma jego kurtki.

Moje kochane biedactwo…

Jak zwykle nie przeszło mu przez gardło: „Nie, nie mogę dziś zostać dłużej. Obiecałem narzeczonej wspólne popołudnie i kolację”. Muszę mu chyba zrobić kolejny wykład na temat asertywności. Znowu czeka mnie samotne popołudnie i gotowanie kolacji. A przecież ustaliliśmy, że będziemy się zajmować domem na zmianę, wywiesiłam nawet kartkę na lodówce, kto i kiedy ma co robić. Mojemu ukochanemu co prawda nie zawsze wychodziło, ale postawiłam sobie za punkt honoru, że go wychowam: wytrzyj kubki, zanim je odstawisz do szafki, umyj wannę, przecież tyle razy ci powtarzałam, żeby nie obierać warzyw tak grubo, czy ty w ogóle słuchasz, co do ciebie mówię? Ech, mój Mateusz to był człowiek do rany przyłóż, ale czasami nieporadny jak dziecko… Wściekła złapałam za telefon. Już ja mu wygarnę!

„A co on znowu zrobił z butami?” – myślałam, rozglądając się po przedpokoju. – W jednych wyszedł, ale gdzie są pozostałe? Czyżby je znowu czyścił i zostawił w kuchni? Przecież tyle razy mu mówiłam, że to nie miejsce na pastowanie. A poza tym kilka dni temu sama wyczyściłam i wypolerowałam jego buty. Robię to lepiej!”.

W bojowym nastroju wpadłam do kuchni, ale tam butów nie było. Omiotłam wzrokiem całe pomieszczenie. Hm, dziwne. Na półce brakowało kilku kubków, a na haku – zabawnego kolorowego korkociągu, który mojemu chłopakowi sprawili w prezencie kumple.

„Co jest, pił przed wyjściem do pracy? A może jednak wrócił z niej wcześniej, napił się wina i zasnął?” – prawie się we mnie gotowało i nabuzowana zajrzałam najpierw do sypialni – pusto, a potem do salonu.

Tam jednak mojego chłopaka też nie było. I nie tylko jego: na półkach brakowało wielu książek i płyt, z parapetu znikła jego ulubiona lampka, a kiedy otworzyłam drzwi do części szafy należącej do Mateusza, prawie straciłam dech. Półki, szuflady, pudła, w których powinny być jego rzeczy, świeciły pustkami. Mój chłopak się wyprowadził! Wściekła, że zrobił to nagle i bez słowa rozmowy, złapałam za telefon i wybrałam jego numer. Już ja mu wygarnę! Ale zamiast Mateusza usłyszałam komunikat: „Abonent jest niedostępny”. Kiedy główkowałam, u którego kumpla mógł się zaszyć, na stoliku przy kanapie zobaczyłam zgiętą na pół kartkę.

Był to list pożegnalny od mojego chłopaka

Pisał, że dusił się w związku, miał dość moich ciągłych narzekań, prób wychowywania go, poprawiania, traktowania jak dziecko.

„Przecież ja tak o ciebie dbałam, a ty czym mi odpłacasz?!” – zawyło moje serce.

„Twoja troskliwość mnie przytłaczała, tyle razy próbowałem ci wyjaśnić, że sam potrafię o siebie zadbać i że nie potrzebuję matki, ale partnerki” – pisał Mateusz.

Przepraszał za taką formę rozstania, ale chciał uniknąć dramatów i mojego gadania, że przecież wszystko można uratować i nawet nie musi sobie tym za bardzo zawracać główki, bo ja się wszystkim zajmę.

„Postanowiłem zatroszczyć się o siebie sam. A ty nie próbuj mnie przekonywać ani się ze mną kontaktować. Dziękuję ci za dobre chwile i przykro mi, że tak wyszło, ale nie widzę dla nas przyszłości. Miej się dobrze. Mateusz”.

Po raz pierwszy korespondencja od mojego chłopaka była podpisana „Mateusz”, a nie „Twój Mateusz”. A więc rzeczywiście – to koniec. Byłam zszokowana nagłym rozstaniem tak bardzo, że padłam na kanapę i zastygłam jak w jakiejś grze towarzyskiej z zasadami typu: „Wygrywa ten, kto najdłużej nie wykona żadnego ruchu”. W końcu jednak szok minął i po policzkach popłynęły mi łzy. Nie mogłam ich opanować! Płakałam nie tyle za utraconą miłością, ile ze złości, że postąpił ze mną w ten sposób! Przecież tak o niego dbałam, byłam gotowa poświęcić dla naszej miłości wszystko!

– Jak on tak mógł! – wykrztusiłam w słuchawkę, żaląc się mojej najlepszej przyjaciółce, jedynej osobie, która zawsze potrafiła mnie wysłuchać.

Potem wygłosiłam półgodzinny monolog o tym, jak dbałam o mojego – o pardon, mojego byłego – chłopaka i jakim niewdzięcznikiem się okazał. Nigdy za nic nie podziękował, chodził skwaszony, wypowiadając od czasu do czasu pod nosem: „O Boże, co jej znowu przeszkadza”, a teraz okazuje się jeszcze, że nie umiał tego wszystkiego docenić.

– Widocznie nie był mnie wart. Ciekawe, gdzie teraz znajdzie taką, która zatroszczy się o niego co najmniej w połowie tak jak ja – oświadczyłam na koniec.

Ida milczała.

– Halo! Jesteś tam? – zapytałam. – I co, nie mam racji, że to niewdzięcznik?

Ida westchnęła, po czym powiedziała:

– Podobnie jak twoi wszyscy poprzedni faceci.

– A żebyś wiedziała! – weszłam jej w słowo, a po chwili zastanowienia dodałam: – Hm, może przyciągam tylko takich.

– Masz w sobie raczej nadmierną potrzebę opiekowania się innymi. To się sprawdza w przypadku kota, ale nie faceta – zawyrokowała Ida.

A to zdrajczyni, i ona przeciwko mnie!

– Jesteś kochana, ale zrozum wreszcie: nie licząc niemowląt, nikt nie potrzebuje aż tyle troski. Ludzie muszą mieć przestrzeń. A ty swoich wszystkich chłopaków zagłaskałaś!

Po raz drugi tego popołudnia straciłam dech. Nawet Ida przeciwko mnie?

– No to mnie wysłuchałaś – wysyczałam.

– Paula! Jestem z tobą, a nie przeciwko tobie. Dlatego ci mówię szczerze, jak to wygląda z boku. Nie możesz tak zarządzać ludźmi. A jak już koniecznie chcesz mieć kogoś do opieki, to przygarnij jakiegoś kota.

– Jeszcze czego. Wtedy już będę stara panna jak z obrazka. Nie dość, że wszyscy mężczyźni ją rzucają, to jeszcze ma kota!

– To stereotyp – wtrąciła się Ida. – Czytałam gdzieś, że człowiek z kotem się nie zaprzyjaźni, jeśli kot nie zaakceptuje jego. Możesz go głaskać i chuchać na niego, ile wlezie, ale to on musi cię wybrać. Będziesz więc miała duże pole do popisu w troszczeniu się. A poza tym koty są fajne. Sama bym jakiegoś zaadoptowała, gdyby nie to, że mój Maciek ma alergię na sierść.

Porozmawiałyśmy jeszcze chwilę o zwierzakach różnych znajomych, dzięki czemu przestałam myśleć o Mateuszu i wreszcie się trochę uspokoiłam. Skoro to tak działa, to może wzięcie zwierzaka wcale nie jest takim głupim pomysłem. A ludzie niech sobie myślą, co chcą. Przecież moja babcia powtarzała: „To ich problem, a nie twój”. Przez kolejne dni czytałam różne informacje o kotach i szukałam miejsca, z którego mogłabym jakiegoś przygarnąć. Nie chciałam żadnego rasowego, marzyłam o porzuconym maluchu, któremu dam nowy dom.

„Już ja się tobą zajmę” – myślałam, układając w myślach, co mu kupię, gdzie położę legowisko, jak go będę tulić do snu…

Tydzień później w moim mieszkanku wylądowała malutka kulka, a właściwie kulek. Był najchudszym, najbardziej zabiedzonym i równocześnie najdzikszym kociakiem w przytulisku.

– Naprawdę go pani chce? – dopytywała się jego pracownica. – Jeśli tak, to spadła nam pani z nieba. A przede wszystkim Ziutkowi!

Szybko dodała, że nazwała go tak sama i ja oczywiście mogę to imię zmienić, ale ani mi to było w głowie: po co narażać to biedactwo na dodatkowy stres? Poza tym bardzo mi odpowiadało – prawie jak człowiek, a jednak nie było to imię żadnego z moich byłych chłopaków. Niech się teraz oni wszyscy schowają, od dzisiaj ich miejsce zajmuje Ziutek.

Ja i kociak szybko staliśmy się nierozłączni

Ziutek niby miał legowisko, ale i tak spał ze mną. Kiedy jadłam śniadanie, on wcinał swoje chrupki. Gdy wychodziłam do pracy, stał w drzwiach smutny tak, że krajało mi się serce; żeby mu osłodzić samotne godziny, zostawiałam mu różne smakołyki i średnio raz w tygodniu kupowałam jakąś kocią zabawkę. Wracałam w podskokach, wiedząc, że na mój widok ucieszy się, jak nie cieszył się nikt nigdy w życiu. Mogłam go głaskać, czesać, drapać za uchem, łaskotać, a on nie marudził, że troszczę się o niego za bardzo, tylko przyjmował wszystko, rozkosznie mrucząc. Stał się moim towarzyszem do tego stopnia, że poza pracą robiłam wszystko, żeby spędzić z nim jak najwięcej czasu. Na spacery, w odwiedziny do znajomych, nawet na mniejsze zakupy – wszędzie chodziliśmy razem. Miałam kilka transporterków i sprawiłam nam gustowną kocią smycz. Wybrałam najlepszy i najdroższy model w kolorze niebieskim – bo niebieski był ulubiony kocyk Ziutka – ale mój kociak za nią nie przepadał. Zakładałam mu ją więc tylko wtedy, kiedy było to konieczne, a na pustych skwerach i w parkach puszczałam go luzem. I tak cały czas spacerował, ocierając o moją nogę, to i co złego mogłoby mu się przydarzyć?

– Nie boi się pani, że ten uroczy maluch ucieknie? – zagadała mnie raz miła starsza kobieta.

Sama miała w domu gromadkę kotów, sypała opowieściami i radami, ani się obejrzałam, a gadałyśmy jak dobre znajome. Ziutek też się na niej poznał, bo teraz łasił się na zmianę raz do niej, raz do mnie.

Ale się do pani przykleił, poznał dobrego człowieka – powiedziałam, nie czując go od dłuższego czasu przy nodze.

Najpierw ona spojrzała ze zdziwieniem na mnie, potem ja tak samo ku ziemi, a Ziutek… Ziutek znikł. Rany, gdzie jest mój kot?!

– Ziutek, Ziutek! – biegałam jak oszalała po parku.

Starsza pani nie mogła dotrzymać mi kroku, ale dzielnie zaglądała za krzaki. Niestety, Ziutek jakby się zapadł pod ziemię.

„On w końcu też od ciebie zwiał. Nawet kota zagłaskałaś na śmierć” – pomyślałam ponuro, robiąc wszystko, żeby się nie rozpłakać.

Wieczór spędziłam na drukowaniu i rozwieszaniu ogłoszeń oraz wrzucaniu informacji o zgubie do internetu. Patrząc na zdjęcie mojego kochanego Ziutka, czułam, jak serce mi się kraje. Tej nocy nie zasnęłam nawet na chwilę, leżałam z telefonem przy uchu, czekając jak na cud na jakąkolwiek informację.

„No, ludzie, co z wami? Przecież Ziutek ma obróżkę z numerem telefonu do mnie, nie macie nawet odrobiny serca, żeby zadzwonić? Pojechałabym po niego nawet na koniec świata, a w nagrodę oddała wszystkie oszczędności!”.

 Ale minęła noc, dzień, jeszcze jedna i kończył się kolejny dzień… W telefonie co prawda brzęczały sygnały powiadomień, lecz były to tylko informacje od bliższych i dalszych znajomych z życzeniami, żeby kociak się odnalazł. I kiedy już prawie straciłam nadzieję, na wyświetlaczu pokazał się nieznany numer.

– Halo? – powiedziałam drżącym głosem, a potem usłyszałam zdanie, ze które dałabym się pokroić: „Przepraszam, że przeszkadzam, ale czy pani przypadkiem nie zgubiła kota?”. – Ziutek… Ma pan mojego Ziutka – odpowiedziałam, po czym zażądałam, żeby facet przystawił słuchawkę do kociego uszka, zawołałam Ziutka, on zamiauczał i… tak, byłam na 100 procent pewna, że to właśnie on!

– Bardzo się cieszę – odparł tajemniczy głos. – Jesteśmy razem już dwa dni, Ziutek zaczyna usychać z tęsknoty i…

Wtedy mi się ulało. Weszłam mu w słowo i nie pozwalając sobie przerwać, wrzeszczałam, jakim prawem przetrzymuje mojego kota tak długo! Czy on wie, co ja przeżywałam? Czy nie ma serca? Kiedy łapałam powietrze przed kolejnymi oskarżeniami, wyraźnie wystraszony głos cichutko powiedział:

– Ale proszę pani, ja nie wiedziałem, jak panią znaleźć, bo Ziutek zgubił zawieszkę z obroży i…

– Skoro zgubił, to skąd pan wie, że nazywa się Ziutek? – warknęłam.

Przed chwilą pani tak go zawołała.

W końcu okazało się, że mój kociak wlazł w gęste krzaki porośnięte bluszczem na obrzeżach parku. Zaplątał się w nie tak, że nie potrafił wyjść. Na szczęście zuch miauczał donośnie, więc usłyszał go i uwolnił ten mężczyzna, ale najpewniej w czasie szamotaniny odpadła zawieszka. Facet sam miał kota, zabrał więc Ziutka do domu, ale – jak powiedział – nie mógł patrzeć, jak tęsknie kogoś wypatruje i żałośnie pomiaukuje. Zaczął więc umieszczać ogłoszenia o zgubie, sam przeglądać informacje o zaginionych kotach i po kilku nietrafionych telefonach dodzwonił się do mnie.

Zrobiło mi się tak głupio, że zaniemówiłam

– Ja… ja pana strasznie przepraszam. I strasznie… strasznie dziękuję w imieniu swoim oraz Ziutka. A także zapraszam, tak, zapraszam na kolację. I pana kot… on też jest zaproszony – jąkałam się.

Co prawda w domu nie było nic do jedzenia, bo przez ostatnie dni ze stresu wcale nie byłam głodna, ale przecież to takie święto, że zamówiłam jedzenie na wynos w jednej z najlepszych restauracji w mieście. Zdążyłam też wyskoczyć po przysmaki i zabawki dla Ziutka i jego koleżki.

Przynajmniej ty mnie nie zostawiłeś – tarmosiłam go i głaskałam za uszkami, kiedy godzinę później pojawił się w moich drzwiach.

Podniosłam głowę po dobrych pięciu minutach i zaniemówiłam po raz drugi tego dnia: przede mną stał zabójczo przystojny brunet z kotem na rękach. Drapał go za uszami.

Zobaczył, co się przytrafiło Ziutkowi, i zażądał tego samego – zaśmiał się. – Doskonale go rozumiem, ja też lubię być głaskany – patrzył mi prosto w oczy.

No cóż, podryw może nie był wyrafinowany, ale skuteczny.

„Ciebie to mogłabym zagłaskać na śmierć” – pomyślałam, a potem jeszcze raz podziękowałam i zaprosiłam wybawiciela do stołu. Przystojny, kochający zwierzęta mężczyzna, który lubi, gdy ktoś się o niego troszczy, oraz dwa koty do zagłaskania. Przede mną cudowna przyszłość…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA