„Emerytura miała mi przynieść święty spokój, a spędzała sen z powiek. Telefony z prośbą o przysługę dzwoniły bez końca”

Przemęczona kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Do końca sierpnia zadzwoniły jeszcze ze 2 osoby w sprawie opieki nad ich dziećmi, ale powtórzyłam im to samo. Cieszyliśmy się z mężem, że w końcu pobędziemy razem, więc byłam zdeterminowana, żeby te kilka miesięcy na pewno posiedzieć w domu. Myślałam, że to nic prostszego”.
/ 07.06.2022 13:30
Przemęczona kobieta fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Dziesięć, piętnaście lat temu wydawało mi się, że gdy wejdę w wiek emerytalny, rynek pracy raczej będzie chciał się mnie pozbyć. Wszyscy wtedy straszyli, że idzie czas młodych. Pamiętam jak dziś ten blady strach, który padł na pięćdziesięciolatków.

Marzyłam o świętym spokoju i emeryturze

Wydawało się, że lada chwila cały kraj zaleje fala zwolnień ludzi w starszym wieku… I co? I nic! Dopracowałam w spokoju wieku emerytalnego, a potem zaczęła się walka, żeby mnie na tę emeryturę puścili!

– Bożena… Czyś ty zwariowała? – zapytała dyrektorka przedszkola, w którym pracowałam od dziesięciu już lat.

Patrzyła na mnie, jakbym poinformowała ją, że wybieram się na wycieczkę w kosmos, a nie na zasłużoną emeryturę.

– No jak to co? No już czas…

– Jaki czas, kobieto!? Przecież ty sobie świetnie radzisz. Ja nie mam takiego zaufania do dziewczyn dwadzieścia lat młodszych od ciebie. Po co ci ta emerytura? Co ty będziesz robić?

– Nie wiem… Odpoczywać? Podróżować? – uśmiechnęłam się.

– A nie podróżujesz? W zeszłym tygodniu byliśmy w minizoo, a miesiąc temu zabrałaś dzieciaki na zielone przedszkole… – uśmiechnęła się.

– Minozoo widziałam trzydzieści razy. Teraz bym chciała z mężem pojechać nieco dalej – odwzajemniłam uśmiech.

– Bożenka, spokojnie… – wzięła głęboki oddech szefowa. – Porzućmy wątek podróży i zastanówmy się razem, czy to dobra decyzja…

– Ale ja już przemyślałam sprawę.

– A możesz jeszcze raz? Ja twoje papierki odłożę do tej szufladki, a ty za dwa dni znowu odpowiesz na moje pytanie.

– Bardzo mi miło, ale…

– Ja cię proszę! Dwa dni…

Przytaknęłam, wróciłam do domu i jeszcze raz przegadałam sprawę z mężem. Zdania jednak nie zmieniłam i dwa dni później decyzję podtrzymałam. Szefowa tym razem już nie naciskała, złożyła mi gratulacje, wyściskała, a potem powiadomiła koleżanki...

No i wtedy zaczęła się runda druga!

Tak jak i ona, dziewczyny zasypały mnie pytaniami, co ja na tej emeryturze będę robić, po co mi tyle wolnego i czy nie boję się nudy. Nie przekonały mnie jednak żadnym z argumentów, po które sięgnęły, i procedura ruszyła. Wszystko zostało przypieczętowane. Wtedy do ataku ruszyli rodzice moich dzieci. Pytali, prosili, dziwili się i nawet próbowali mnie szantażować.

– Pani Bożenko, ale jak to będzie? Pani tak dzieci w połowie roku zostawi?

– Proszę się nie martwić. Pracuję do sierpnia, do zamknięcia przedszkola. Od września przyjdzie do nich nowa pani…

– A po co im nowa, jak im tak dobrze z panią? – usłyszałam.

Wytrwałam jednak w postanowieniu i odeszłam z końcem roku szkolnego. Pamiętam ostatni dzień, kiedy to urządziłam pożegnanie. Niewielka impreza na początku przypominała stypę. Na szczęście, jak się już wszystkie wypłakały, to nawet się trochę pośmiałyśmy. Szefowa tylko raz, już na odchodne, powiedziała:

– Bożenka, jakbyś chciała wrócić, to wiesz, że w każdej chwili możesz…

– Wiem. Dziękuję, ale nie wracam.

– A mnie się wydaje, że ty wrócisz… Jak nie do mnie, to do zawodu tak w ogóle…

– E tam, gadanie!

– Przypomnisz sobie moje słowa.

No i rzeczywiście, dość szybko mi się przypomniały. Na emeryturę odeszłam z początkiem sierpnia, a w połowie miesiąca już się zaczęło. Właśnie wtedy upomniał się o mnie wolny rynek. Ten sam, który miał mnie porzucić, który miał odepchnąć wszystkich seniorów.

– Bożenka, ty już jesteś na emeryturze? – zagadnęła mnie jedna z sąsiadek.

Nie wychodziłabym nawet z domu…

To była pierwsza propozycja. Zwiastun tego, co miało się wydarzyć.

– Tak, na szczęście.

– Słuchaj, a nie chcesz sobie dorobić?

– Nie za bardzo, a co chodzi?

– Moja córka z zięciem mają dwójkę dzieci. Jedno jest w wieku przedszkolnym, ale drugie dopiero skończyło roczek. Szukają opiekunki, kogoś zaufanego, a ja wiem, że ty masz ogromne doświadczenie i serce do dzieci…

– To miłe, ale dziękuję.

– A mogę im chociaż dać telefon do ciebie? Może cię namówią?

– Okej, ale nie wydaje mi się.

Przekonywali mnie, żebym do nich przyszła i muszę przyznać, że suma, którą zaproponowali, była bardzo kusząca. Nie po to jednak przeszłam na emeryturę, żeby po miesiącu wracać do pracy. Podziękowałam grzecznie i przeprosiłam.

To była pierwsza propozycja, pierwszy sygnał, że rynek pracy wcale nie zamknął się na takie panie jak ja, a w zasadzie dopiero się otworzył. Jako kolejna zadzwoniła do mnie koleżanka z przedszkola.

Też z nadzieją, że zajmę się dziećmi znajomych, którzy szukają do swojej pociechy kogoś zaufanego. Odmówiłam. Po kilku dniach odebrałam telefon od właścicielki prywatnego przedszkola! Mój numer przekazała jej znajoma z pracy. Znów usłyszałam bardzo miłe słowa:

Ale ja na emeryturę przeszłam 30 dni temu…

– Pani Bożeno, jeśli pani pozwoli, żebym się tak do pani zwracała. Ja nie szukam zwykłej przedszkolanki. Szukam kogoś, kto by tym moim młodym dziewczynom trochę pokierownikował. Koleżanka panią bardzo chwaliła. Podobno nie tylko radzi pani sobie z dzieciakami, ale i z rodzicami potrafi pani wyrobić sobie świetne stosunki. To co? Skusiłaby się pani? Chociaż się spotkajmy! Ja jestem w pani wieku i na pewno się dogadamy. Co pani na to?

Odpowiedziałam jej wtedy, że bardzo doceniam propozycję, ale naprawdę dziękuję. Wyjaśniłam, że nawet jeśli miałabym wrócić do pracy, to jeszcze na pewno nie teraz. Cieszyliśmy się z mężem, że w końcu pobędziemy razem całe dnie, więc byłam zdeterminowana, żeby te kilka miesięcy na pewno posiedzieć w domu.

Do końca sierpnia zadzwoniły jeszcze ze dwie osoby w sprawie opieki nad ich dziećmi, ale powtórzyłam im to samo. No i już myślałam, że się obroniłam, że czeka mnie bardzo przyjemny, beztroski rok z mężem, gdy pewnego wieczora zapukała do naszych drzwi młoda sąsiadka z bramy.

Kobieta, która dwa lata temu wprowadziła się z mężem i małym dzieckiem do mieszkania na dziesiątym piętrze, a po kilku miesiącach zaszła w ciążę. Niedawno urodziła…

– Dzień dobry pani – ukłoniła się. – Proszę wybaczyć, że przeszkadzam. Czy ja nie w porę? – zapytała.

– Proszę wchodzić, śmiało. Dalej, do pokoju – zaprosiłam ją do salonu.

– Dziękuję, ja tylko na chwilę. Nie chciałabym państwu zajmować wieczoru…

– A co się stało? – zapytał mąż, który wyszedł jej właśnie na przywitanie.

– Nic takiego. Nic złego, w każdym razie. Sprawę mam do żony.

– Napije się pani czegoś? – zapytałam, gdy siadła przy stole.

Miałam już tego poważnie dość. Doskonale wiedziałam, do czego zmierza ta rozmowa.

Mąż tylko się dziwnie uśmiechał

– Nie, dziękuję. Ja od razu do rzeczy przejdę, jeśli pani pozwoli, dobrze? No właśnie… – uśmiechnęła się. – Pani wie, że my mamy dwójkę dzieci? No jasne, przecież się widujemy. Proszę sobie wyobrazić, że mniejsza, ta roczna, nie dostała się do żłobka, a ja muszę wracać do pracy. Nasze mamy mieszkają w innych miastach, więc musielibyśmy opłacić małej prywatną placówkę... – zaczęła, a ja już wiedziałam, o co chodzi.

Ale milczałam. Dałam jej dokończyć, a mąż tylko się dziwnie uśmiechał. Dziewczyna wyjaśniła nam wtedy, że razem z mężem wyliczyli, że bardziej opłacałoby się im wynająć opiekunkę, niż puszczać córkę do prywatnego żłobka, a synka do publicznego przedszkola.

Tym bardziej – dodała – że potrzebowali pomocy jedynie na cztery, pięć godzin dziennie, bo oboje mieli nienormowany czas pracy i mogli go sobie poukładać.

– No i tu dochodzimy do sedna sprawy. Czy pani, pani Bożeno, nie chciałaby, nie mogła? No, wie pani… – uśmiechnęła się do mnie, a ja ciężko westchnęłam.

– Ale ja na emeryturę przeszłam trzydzieści dni temu…

– Niecałe… – wtrącił mąż.

– Niecałe… – potwierdziłam.

– Wiem, tak też myślałam – zmartwiła się sąsiadka. – Ale postanowiłam spróbować. Tym bardziej że tyle dobrego o pani słyszałam. Ale jak nie, to nie. Nie będę pani nagabywała. Dziękuję, do widzenia.

Poszła, a ja wróciłam do kuchni do swoich zajęć

Nic mi jednak robota nie szła. Kręciłam się tylko w kółko, po trzy razy myłam ten sam talerz, aż w końcu wróciłam do salonu, do męża.

– Pięć godzin dziennie… – westchnęłam. 

– I dzieci fajne – uśmiechnął się mąż.

– To ty nie byłbyś przeciwny? – spojrzałam na niego zdziwiona.

– Oj, Bożena, i tak gdzieś pójdziesz, do jakiejś roboty, przecież widzę, co się dzieje. To już chyba lepiej, żebyś pracowała w tej samej bramie …

– To co, brać?

– Bierz, bierz!

No i poszłam powiedzieć sąsiadce, że jednak się namyśliłam. Wpadła mi w ramiona, jakby spotkała starą krewną. Wyściskała mnie, zawołała męża, zaprowadziła do dzieci, a potem puściła do domu, żebym sobie przed poniedziałkiem trochę odpoczęła.

No i tak właśnie rynek pracy zmusił mnie do powrotu. A miałam wylądować na bruku jeszcze przed emeryturą. Na szczęście to były tylko czarne prognozy. Śmieszne jest też to, że tydzień po tym, jak poszłam do pracy u sąsiadów, dostałam SMS-a od byłej dyrektorki.

„A nie mówiłam” – napisała. Tak, przewidziała, że nie posiedzę długo na emeryturze, choć pewnie nawet ona nie przypuszczała, że tak prędko skapituluję. 

Czytaj także:
„Mąż zostawił mnie, bo zaszłam w ciążę. Powiedział, że to mój problem i mam coś z tym zrobić. On się na bachora nie pisał”
„Dziadek na starość chciał zaznać miłości i znalazł sobie młodszą żonę. Tylko moja matka odbierała mu prawo do szczęścia”
„Zajęta pracą i nowym facetem nie zauważyłam, że córka chudnie w oczach. W ostatniej chwili wyrwałam ją ze szponów choroby”

Redakcja poleca

REKLAMA