Zaczęło się niewinnie. Tuż po swoich szesnastych urodzinach Martyna oznajmiła, że przestaje jeść słodycze. Uśmiechnęłam się, bo moja córka od dziecka kochała wszystko, co słodkie. Byłam pewna, że szybko zmieni zdanie, a jednak konsekwentnie unikała kalorii. Z kuchennej szuflady zniknęły jej ukochane batoniki, przestała nawet słodzić herbatę.
Nie przejęłam się tym. Zresztą i tak nie miałam czasu kontrolować, co je, a czego nie je Martyna. Sama prowadziłam rozrastającą się firmę, często docierałam do domu późnym wieczorem. Poza tym w moim życiu pojawił się ktoś wyjątkowy. Artur. „Tylko jej wyjdzie na zdrowie” – powtarzałam sobie, obserwując coraz to nowe ograniczenia, jakie narzucała sobie córka: sałatka na śniadanie, obiad i kolację, zielona herbata zamiast cappuccino, które kiedyś uwielbiała.
Owszem, czasem – pomiędzy pracą, randkami i całą masą obowiązków – gdzieś mi tam świtało, że córka mało je, ale co z tego? „Każda nastolatka któregoś dnia zaczyna niemal obsesyjnie się odchudzać” – pocieszały mnie koleżanki, więc udawałam, że wszystko gra. Dla uciszenia skowyczącego sumienia, od wielkiego dzwonu przygotowywałam specjalnie dla córki jakieś dietetyczne danie…
Szesnaście lat to za mało na diety
Któregoś wieczoru pani, która od kilku lat pomaga mi w domu, pokazała mi zawartość kosza na śmieci: kanapki z wędliną, twarożek ze śniadania i gulasz sojowy.
– Spryciula opakowała to jedzenie w torebkę z „H&M”, ale ja już nie dam się nabrać – powiedziała pani Józia z buntowniczą miną. – To nie pierwszy raz, kiedy Martynka wyrzuca jedzenie!
Zrobiłam córce awanturę. Że nie marnuje się jedzenia, że u mnie w domu nie starczało na takie frykasy, że to grzech. Ledwo na mnie spojrzała i odburknęła, iż nie była głodna, a żarcie wyrzuciła, aby nie robić mi przykrości. Już otwierałam usta, by jej udzielić jakiejś pedagogicznej reprymendy, gdy zadzwonił Artur.
– Może dasz się zaprosić na późną kolację? – zapytał.
– Nie wiem… Dochodzi dziewiąta, powinnam posiedzieć w domu – zawahałam się, zerkając na Martynę.
– Nie musisz mnie niańczyć – oznajmiła córka, wzruszając ramionami, i zniknęła w łazience.
– Nie daj się prosić – namawiał mnie Artur tym swoim balsamicznym głosem, który ostatnio wydawał mi się receptą na wszystkie moje smuteczki.
Przypomniało mi się, że nie widzieliśmy się chyba z pięć dni, i w końcu się zgodziłam.
– Wychodzę! – rzuciłam jakiś kwadrans później w stronę zamkniętych drzwi łazienki.
Przez chwilę zdawało mi się, że córka wymiotuje, lecz szybko wmówiłam sobie, że się przesłyszałam. Przecież wyglądała na najzupełniej zdrową!
Randka z Arturem była udana, do domu wróciłam rano, tylko po to, żeby się przebrać. Kiedy weszłam do kuchni, pani Józia smażyła właśnie jajka na boczku.
– Martynka tak mało ostatnio je… – powiedziała z westchnieniem. – Pomyślałam, że jeśli jej zrobię śniadanie, to nie odmówi.
Chwilę później córka weszła do kuchni i niemiłym tonem oznajmiła, że nie zamierza jeść tej kupy kalorii. Wtedy puściły mi nerwy.
– Przede wszystkim nie tym tonem! Pani Józia od lat jest dla ciebie jak babcia! – huknęłam. – A po drugie, jeśli nie zjesz, możesz zapomnieć o piątkowym wyjściu na lodowisko! – posunęłam się do marnego szantażu.
– Jakoś to przeżyję – syknęła Martyna, a potem był tylko trzask drzwi i tyle ją widziałyśmy.
Mój eksmąż w ogóle się nie przejął
Ze szkoły zadzwonili jakieś pięć godzin później. Zaniepokojona wychowawczyni klasy powiedziała mi, że Martyna zemdlała podczas zajęć na wuefie.
– To pewnie nic groźnego, ale prosiłabym, żeby pani przyjechała po córkę – usłyszałam.
Kiedy udało mi się wreszcie przedrzeć przez sparaliżowane korkami miasto, Martyna siedziała w gabinecie pielęgniarki.
– To wygląda na anemię – pocieszała mnie kobieta.
Córka milczała, patrząc przez okno. Była bardzo blada.
– Kiedy ostatnio jadłaś coś konkretnego? – zapytałam ją już w samochodzie.
– Codziennie jem coś konkretnego – odburknęła. – Po prostu chcę zrzucić parę kilo, mamo – dodała łagodniejszym tonem.
– Nic nie jedząc? To nie jest dobra metoda – zaczęłam w kółko powtarzaną w ostatnich tygodniach śpiewkę, ale córka już założyła na uszy słuchawki, pogrążając się we własnym świecie.
„Super – pomyślałam zniechęcona. – Wygląda na to, że nie radzę sobie z szesnastolatką!”
Kilka dni później pojawił się u nas Marcin, mój były mąż i ojciec Martyny. Wspomnienie rozwodu było dla mnie koszmarem – publiczne wywlekanie brudów, wzajemne oskarżenia… Choć od naszego rozstania minęły ponad cztery lata, wciąż odzywałam się do niego półgębkiem. Jednak dla dobra Martynki postanowiłam zakopać topór wojenny i wzięłam byłego na rozmowę. Tym bardziej, że Marcin zamierzał zabrać córkę na trzy dni do siebie.
– Słuchaj, Martyna zaczęła się jakoś idiotycznie odchudzać, niemal nic nie je – zaczęłam.
– Serio? – zdziwił się eks, dodając, że u nich jadła pizzę, a nawet kawałek czekoladowego tortu.
– Na pewno tego nie zjadła – powiedziałam z naciskiem. – Wyrzuca jedzenie. Ostatnio posuwa się nawet do tego, że siedząc przy stole, upycha żarcie po kieszeniach, a potem się go pozbywa. Znalazłam tłuste plamy na jej ubraniach – westchnęłam.
Marcin wyglądał na niebotycznie zdumionego.
– Owszem, schudła, ale przecież dorasta. Dziecięce krągłości znikają, staje się młodą kobietą – tłumaczył mi, wydymając wargi. – Pewnie ćwiczy. Może rzeczywiście mniej je, ale nie robiłbym z tego aż takiego problemu…
– Widzę, że nie tylko ja jestem mistrzynią samooszukiwania – syknęłam. – Ty jej lepiej przypilnuj. I niech Dominika przygotowuje jej dietetyczne, zdrowe posiłki, wtedy może chętniej coś zje – mówiąc to, skrzywiłam się na myśl o drugiej żonie Marcina, on zaś posłał mi złośliwy uśmiech.
Obiecałam sobie, że zaraz po weekendzie zabiorę Martynę do ośrodka na badanie krwi. Jednak jakoś nie było okazji – a to zaspałyśmy, a to miałam rano ważną konferencję, a to coś innego. Mimo że od omdlenia Martyny minęły prawie dwa tygodnie, wciąż nie dotarłyśmy do lekarza… Jutro! – obiecywałam sobie co wieczór, lecz potem nadchodził kolejny dzień i znowu coś krzyżowało mi plany. I pewnie taka sytuacja ciągnęłaby się jeszcze długo, gdyby nie to, że Martyna znowu zemdlała. Tym razem na lekcji geografii, w dodatku przy tablicy. Spanikowana młoda nauczycielka wezwała karetkę.
Musiałam więc jechać po córkę do szpitala.
Szpakowaty lekarz dyżurny powitał mnie kwaśną miną.
– Pani córka ma taką anemię, że właściwie nadaje się jedynie do przetoczenia krwi – usłyszałam.
A potem padły oskarżenia, które do tej pory mi się śnią:
– Czy pani jest ślepa? Jak można było doprowadzić dziewczynę do takiego stanu?! Już dawno nie widziałem tak fatalnych wyników krwi!
Jak mogłam być tak ślepa?
Przy łóżku Martyny zaczęłam płakać.
– Mamo, no co ty? – syknęła cicho, dodając, żebym nie robiła jej obciachu, lecz chwilę później tuliła się do mnie jak małe dziecko. – Przepraszam, może rzeczywiście nie powinnam się głodzić… Ja tylko chciałam schudnąć – powiedziała cicho.
– Kochanie, ale ty jesteś szczupła – pogładziłam ją po policzku.
– Niewystarczająco – odparła córka, a potem dodała, że z takimi grubymi udami nigdy nie zostanie topmodelką.
– Co? – wykrztusiłam, sądząc, że mnie słuch myli.
– No modelką. Teraz jest w telewizji taki program o modelkach i pewnie niedługo zrobią castingi do kolejnych edycji, a ja bardzo chciałabym na jakiś jechać i…
Patrzyłam na Martynę jak na kosmitkę. Modelką?! Jeszcze niedawno chciała zostać weterynarzem, miała ambitne plany na studia, a teraz? Jej największym marzeniem jest świecenie tyłkiem na pokazach jakichś szmat?! Już miałam jej powiedzieć, co o tym wszystkim sądzę, lecz uznałam, że krytykowanie jej w takim momencie to zły pomysł. Obrałam więc inną taktykę.
– Chcesz być modelką? Okej. Jednak modelki nie głodzą się aż tak, córciu. Muszą być zdrowe i zadbane, mieć lśniące włosy. Twoje zaczęły wypadać z niedoboru mikroelementów. Masz połamane paznokcie, suchą skórę…
Nagle, patrząc na nią z tak bliska, zdałam sobie sprawę, że moja córka wygląda strasznie. Jak mogłam być taka ślepa?! Martyna zapytała cicho, co w takim razie ma robić.
– Na początek zapiszemy się na basen i aerobik. Obie, dobrze? Mnie też ruch dobrze zrobi. A jeśli zaczniesz normalnie jeść, w nagrodę opłacę ci kurs włoskiego albo francuskiego. Wiesz, te wybiegi w Mediolanie i Paryżu… – mrugnęłam znacząco.
Od pobytu Martyny w szpitalu minął ponad rok. Córka jest pod opieką psychologa, poza tym ma się dobrze. Jest szczupła, ale nie wychudzona, wyniki wreszcie ma w normie. Dużo ćwiczy, zdrowo je, a ja… już nie jestem ślepa. Dużo rozmawiamy, spędzamy razem więcej czasu.
Ostatnio córka powiedziała, że jednak nie chce być modelką.
– Tęsknię za czekoladą, poza tym weterynaria to fajniejszy wybór. Będę mogła pracować, nawet jak się pomarszczę i przytyję.
Kamień z serca! Oczywiście do odwołania, bo wiadomo – dzieciaki szybko zmieniają plany…
Czytaj także:
„Mimo protestów przyjaciółki zgłosiłam na policję, że mąż ją pobił. Najpierw się obraziła, ale potem doceniła moją pomoc”
„Agata świeciła tyłkiem przed moim chłopakiem. A on? Ślinił się na jej widok. Zranili mnie do szpiku kości”
„Życie poświęciłem pracy, a żonę i dziecko widziałem tylko przelotnie. Myślałem, że pieniądze i prestiż im mnie zastąpią”