„Emerytura i >>syndrom pustego gniazda<< spędzały mi sen z powiek. Nie chciałam stać się staruchą bez werwy i wigoru”

Zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Nie chciałam czuć się niepotrzebna. Na myśl przyszli mi moi rodzice, którzy całą starość spędzili w fotelach, oglądając teleturnieje i brazylijskie seriale, a ich ponury dom wypełniał duszący zapach leków. Nie widziało mi się tak spędzić ostatnich lat życia”.
/ 03.06.2022 07:30
Zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

– Syndrom jakiego gniazda? – udałam głupią. – O czym ty mówisz?

– No, nie mów, że nie wiesz – żachnęła się przyjaciółka. – Zostaniesz sama z mężem. Po tylu latach to już nie jest bajka. Jak dzieci się wyprowadzą, ludzie odkrywają nagle pustkę. Nie mają o czym ze sobą gadać. A dzieci tracą zainteresowanie rodzicami, bo niezależność uderza im do głowy!

– Nie przypuszczam, żeby mnie to dopadło. Właściwie to już się nie mogę doczekać – odparłam ze śmiechem.

– No wiesz! To tylko pozory wolności. Tak naprawdę to raczej samotność we dwoje. Zresztą co ja cię będę straszyć. Sama się przekonasz – sfoszyła się.

Nie chce mnie straszyć? Dobre sobie!

Słuchałam jej zaskoczona, bo jakoś o tym nie pomyślałam. Zastanawiałam się, czy faktycznie dopadnie nas pustka i zwątpienie w sens wszystkiego, ale jakoś trudno mi było sobie to wyobrazić.
Owszem miałam wkrótce skończyć 60 lat, ale wciąż byłam bardzo aktywna.

Nawet nie myślałam o emeryturze, zaaferowana przygotowaniami najmłodszego syna Przemka do matury i załatwianiem mu kursu przygotowawczego na studia. A poza tym dwójka starszych dzieci także jeszcze często wpadała w weekendy, licząc na to, że dostaną jakiś obiadek na wynos, jak zwykli to nazywać.

Pracowałam w dziekanacie uniwersytetu jako sekretarka, więc nie miałam chwili, żeby pomyśleć o tym, co mnie czeka na emeryturze. Wieczorem, kiedy usiadłam z mężem na balkonie, żeby opowiedzieć mu o minionym dniu, wspomniałam o rozmowie z Kasią.

– Myślisz, że faktycznie nas dopadnie? – zapytałam, a on się roześmiał.

– Ja tam się nie mogę doczekać tego pustego gniazda! W końcu będziemy mieć święty spokój!

No tak, cały Maciek. Dla niego liczył się tylko spokój. Ale ja byłam zawsze pełna energii, zapracowana i aktywna, więc zaczęłam się obawiać, czy Basia nie ma racji. Dopóki mieszkały z nami dzieci, to nie miało wielkiego znaczenia. Ale teraz?

Nie chciałam czuć się niepotrzebna

I wtedy dopadł mnie strach przed wyjazdem ostatniego dziecka. Na myśl przyszli mi moi rodzice, którzy całą starość spędzili w fotelach, oglądając teleturnieje i brazylijskie seriale, a ich ponury dom wypełniał duszący zapach leków. Nie widziało mi się tak spędzić ostatnich lat życia.

Postanowiłam się tym nie przejmować. Uznałam, że co będzie, to będzie. W końcu każdy jest kowalem własnego losu, więc to ja zdecyduję, jak będzie wyglądała moja starość. Na kilka dni przed zakończeniem roku akademickiego, który zbiegł się z początkiem mojej emerytury, zostałam zaproszona na pożegnalną kolację, którą zorganizował kierownik dziekanatu.

Było mi miło, że o tym pomyśleli, a jednocześnie nagle dotarło do mnie, że to już faktycznie koniec.
Przemek dostał się na wymarzone studia i czekała go przygoda życia, a ja swoją właśnie kończyłam.

Na samą myśl, że więcej nie wrócę do tych kątów, ciągle piętrzących się spraw, papierów i dokumentacji, zrobiło mi się smutno. Nieraz narzekałam na pracę, ale żeby nie mieć jej wcale? Już wiedziałam, że ciężko będzie się przyzwyczaić.

Dwa dni przed imprezą poszłam z najstarszą córką na zakupy, by wybrać jakiś ładny ciuch na pożegnanie.

– Może garsonkę? – zapytałam.

– Po co ci garsonka? – zaśmiała się Marysia. – Przecież już nie będziesz chodzić do pracy! Masz ich całą szafę! Czas kupić coś na początek nowej drogi!

– Podomkę? – zaśmiałam się, a ona postukała się w czoło, po czym wybrała wieszak z bardzo kolorową koszulą.

– Bluzkę w kwiaty. Czerwoną! A do tego białe spodnie. Będziesz wyglądać fenomenalnie. Świeżo i letnio.

Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz!

Zmierzyłam ją sceptycznie wzrokiem, ale Marysia uparła się, żebym poszła przymierzyć strój. Nigdy w życiu nie założyłabym czegoś takiego, ale kiedy zobaczyłam się w lustrze… Cóż! Trzeba przyznać małolacie rację, ewidentnie miała do tego dryg. Uchyliłam zasłonę, a ona zagwizdała z wrażenia.

– Marysia! Jak ty się zachowujesz? – wycedziłam przez zęby zawstydzona.

– Musisz się przyzwyczaić do takich reakcji, mamissima. Wyglądasz bosko. Dwadzieścia lat młodziej.

– Oj, już nie przesadzaj. Ale faktycznie, całkiem ładnie – przyznałam.

Poszłam do kasy zadowolona z zakupu. Komplet był rzeczywiście strzałem w dziesiątkę. Koledzy z pracy wciąż powtarzali, że nie wyglądam na emerytkę, a szef nawet zażartował, że musi się upewnić w dokumentach, czy aby na pewno należy mi się odprawa. To było bardzo miłe.

Podobnie jak prezent, piękny grawerowany zegarek i kartka z podpisami wszystkich pracowników. Studenci także przekazali dla mnie podarunek, plakat z moją podobizną opalającą się na Hawajach.

– Oby tak było! – zaśmiałam się wzruszona i zachwycona prezentem.

Jednak kiedy wyszłam z restauracji, poczułam nieprzyjemny dreszcz na plecach. Wieczór był przemiły, ale wiedziałam, że bezpowrotnie zostawiam za sobą przeszłość. Wróciłam do domu po imprezie i usiadłam z mężem na balkonie.

Nie mogłam uwierzyć, że zostaliśmy sami

– I jak się ma moja kochana emerytka?

– Boję się, skarbie! – powiedziałam, a Maciek złapał mnie za rękę.

– Nic dziwnego. Też bym się bał, jakbym miał zostać ze sobą do końca życia. Całe szczęście, że to ty mi przypadłaś w udziale! – objął mnie i przytulił.

Przemek wyjechał do pracy w Anglii, żeby zarobić trochę grosza na rok akademicki, więc w domu panowała całkowita cisza. Nie mogłam uwierzyć, że zostaliśmy sami z Maćkiem. Kiedy rano otworzyłam oczy, nerwowo zerwałam się z łóżka. Już dziewiąta, a ja śpię? No tak! Śpię, bo mogę.

Trudno było wyplenić dawne nawyki. W końcu przez dwadzieścia pięć lat zrywałam się na równe nogi o wpół do siódmej, żeby pomóc całemu domowi zebrać się do porannych zajęć, zadbać, żeby wszyscy wszystko wzięli i sama przygotować się do wyjścia.

W weekendy wcale nie spałam dłużej, bo zawsze ktoś rano wstawał, parzył kawę, trzaskał drzwiami. A teraz? Spokój, cisza i żadnych obowiązków. Odkąd dzieciaki wyprowadziły się z domu, nawet ich wieczorne wyjścia nie stresowały mnie tak jak wcześniej.

Gdy szli na imprezę, nie mogłam zmrużyć oka, dopóki nie usłyszałam, że wrócili, a teraz, choć nadal przejmuję się ich problemami, to do pewnych spraw nabrałam dystansu i już tak wszystkiego nie przeżywam. Widocznie jest coś w powiedzeniu, że im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.

Maciej skoczył do piekarni po świeże bułki, zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy na spacer nad morze. Mieszkamy zaledwie trzy przystanki od plaży, a nie byłam tam od dwóch lat. Zawsze było coś ważniejszego do zrobienia. Teraz obiecałam sobie, że żadnych przyjemności nie będę odkładać na później.

Po tylu latach nadal potrafi mnie zaskoczyć

W końcu po latach poświęceń dla pracy i najbliższych znaleźliśmy się w punkcie życia, kiedy nikt już nie nazwie nas egoistami. Nasze najważniejsze role spełniliśmy najlepiej jak potrafiliśmy, a teraz usiedliśmy na plaży i w spokoju przyglądaliśmy się leniwie przetaczającym się falom i przysłuchiwaliśmy znajomemu szumowi.

– Mam dla ciebie niespodziankę. Nie uwierzysz – powiedział i wyciągnął z plecaka… butelkę.

– Wino? – zapytałam rozbawiona.

– Tak. Ale nie byle jakie. To, moja droga, wino, które kupiłaś, gdy dowiedziałaś się, że dostałaś pracę. Tego samego dnia okazało się, że jesteś w ciąży z Marysią. Pamiętasz, jak wtedy się bałaś, że stracisz posadę? Wszystko się ułożyło, a wino zostało. Schowałem je w piwnicy. Myślę, że już czas na nie. Opijemy twoją nową rolę! Wiesz, co jest w niej najlepsze? Teraz możesz się nawet napić, jeśli tylko masz na to ochotę!

– Nawet w południe? – zaśmiałam się i spojrzałam na niego zauroczona, nie mogąc uwierzyć w to, że po tylu latach nadal potrafi mnie zaskoczyć.

– Ze mną zawsze!

2 miesiące później zadzwoniła Kasia

Ta sama, która tak mnie straszyła syndromem opuszczonego gniazda.

– I jak kochana? Starość nie radość, prawda? – zapytała, spodziewając się, że dam jej satysfakcję i wyleję żale.

– No, tak. Łatwo nie jest – przyznałam. – Najpierw trzeba wypić kawę i zjeść śniadanie, a później… można już robić, co się tylko chce – roześmiałam się.

Miałam wrażenie, że usłyszałam dźwięk opadającej szczęki. Najwyraźniej nie każdego dopada syndrom opuszczonego gniazda. Mnie nie dopadł. Chwile w domu, na wycieczkach po okolicznych miastach lub spacerach z mężem, to najlepszy czas jaki miałam w życiu.

Owszem, nie jesteśmy już młodzi i mamy zmarszczki i siwe włosy. Ale czy nie tego chcieliśmy, przysięgając sobie, że będziemy ze sobą, dopóki śmierć nas nie rozłączy?

Oto i jest nasza wspólna starość, spokojna, pozytywna i pozbawiona stresu. Nie przeżywam żadnego syndromu opuszczonego gniazda i szczerze mówiąc, nie mam z tego powodu najmniejszych wyrzutów sumienia.

Czytaj także:
„Piotr miał być ratunkiem od samotności, a okazał się gwoździem do trumny. W kilka sekund nadzieja na miłość przepadła”
„Teściowie od początku traktowali mnie gorzej niż psa. Byłam wyrodną synową, która odebrała im synka i dała chorego wnuka”
„Miałam żal do mamy, że porzuciła mnie w dzieciństwie. Dziś wiem, że nie miała wyjścia, a mój ojciec był podłą gnidą”

Redakcja poleca

REKLAMA