„Porzuciłam Agatę, gdy była w 3 m-c ciąży. Zwiałem na drugi koniec kraju, ale nawet tu dopadła mnie przeszłość”

Mężczyzna, który uciekł od odpowiedzialności fot. Adobe Stock, AntonioDiaz
„Jego matkę porzuciłem, gdy była w trzecim miesiącu ciąży. Byłem gotów płacić alimenty, byle tylko się z nią nie wiązać. Ta dziewczyna była największą pomyłką w moim życiu i wcale nie byłem ciekaw owocu fatalnego zauroczenia. I oto minęło kilkanaście lat, moja porażka stoi pod moim domem”.
/ 06.02.2022 15:09
Mężczyzna, który uciekł od odpowiedzialności fot. Adobe Stock, AntonioDiaz

Miałem już na sobie piżamę, kiedy odezwał się dzwonek domofonu. Ponieważ dwunasta to nie jest odpowiednia pora, by przyjmować gości, najpierw wyjrzałem przez okno w kuchni. Przy furtce stał wyrostek w bluzie z kapturem i z torbą na ramieniu.

Mieszkamy w spokojnej dzielnicy i nie słyszałem, żeby w pobliżu zdarzył się ostatnio jakiś napad, ale zawsze mogłem być pierwszym frajerem. Podszedłem do interkomu i podniosłem słuchawkę.

– Dzwonię zaraz na policję – powiedziałem. – O tej porze nikomu nie będę otwierał, więc lepiej znikaj, zanim podjedzie radiowóz.

– To ja, Michał – małolat schylił się do mikrofonu. – Jestem pana synem…

Zastygłem nad słuchawką jak czapla

Porównanie nasunęło mi się mimochodem, gdy zorientowałem się, że w panice zapodziałem gdzieś kapcia i stoję na jednej nodze. Byłem świadom obecności mojego potomka na tym świecie, ale nigdy go nie widziałem.

Jego matkę, Agatę, porzuciłem, gdy była w trzecim miesiącu ciąży, i zwiałem na drugi koniec kraju, gotów płacić alimenty, byle tylko się z nią nie wiązać. Ta dziewczyna była największą pomyłką w moim życiu i wcale nie byłem ciekaw owocu fatalnego zauroczenia.

I oto minęło kilkanaście lat i przeszłość mnie odnalazła… Przeszłość w osobie zmarzniętego nastolatka drepczącego przed furtką mojego domu.

– Tato – usłyszałem. – Jesteś tam?!

A gdzie niby miałem być? Jasne, że byłem, tyle że nie miałem pojęcia, co dalej robić.

– Poczekaj chwilę – powiedziałem.

Wmawiałem sobie, że powinienem dokładnie sprawdzić, z kim mam wątpliwą przyjemność, jednak tak naprawdę grałem na czas. Narzuciłem kurtkę, nogi wsunąłem w plastikowe klapki, a do ręki wziąłem solidną metalową latarkę. Tymczasem w sypialni zapaliło się światło i rozespana Marzenka stanęła w uchylonych drzwiach.

– Co się dzieje, Jurek? – spytała, ziewając.

Cholera, mogłem zachowywać się ciszej!

– Mamy gościa – powiedziałem z ociąganiem. – Gościa, który podaje się za mojego syna. Mam nadzieję, że to jakiś żartowniś i zaraz do ciebie dołączę. Połóż się spać, kochanie.

Brwi żony powędrowały dobre trzy centymetry w górę. Ani trochę nie wyglądała na osobę, która zamierza wrócić do łóżka, więc tylko bezradnie wzruszyłem ramionami, włączyłem światło na zewnątrz i wziąwszy głęboki oddech, wyszedłem stawić czoło nieuniknionemu.

Małolat w kapturze – mimo moich modłów, by zniknął – dreptał przy furtce, szczękając z zimna zębami. Zaświeciłem latarkę i skierowałem strumień światła na jego twarz, próbując odnaleźć w niej znajome rysy. Zmrużył oczy, oślepiony jaskrawym światłem.

– Pan to wyłączy – powiedział.

Opuściłem reflektor w dół.

– Masz jakiś dokument? – spytałem.

Z tylnej kieszeni spodni wyciągnął pomiętą legitymację szkolną i podał mi przez metalowe pręty furtki. Imię się zgadzało, ale nazwisko brzmiało inaczej niż należące do dziewczyny, którą kiedyś znałem.

– Noszę nazwisko ojczyma – wyjaśnił.

No tak, przypomniało mi się, że w wieku dwóch lat został adoptowany przez mężczyznę, który poślubił jego matkę. Przecież od tamtej pory nie musiałem już płacić alimentów. Prawnie przestał być moim synem, więc czego do cholery się spodziewał, dzwoniąc w środku nocy do obcego człowieka?!

Zerknąłem jeszcze na legitymację, by sprawdzić, kiedy się urodził. Wszystko się zgadzało, więc oddałem mu wyświechtany dokument i spytałem rzeczowo:

– Czego ode mnie oczekujesz?

Wzruszył ramionami.

– Chcesz pieniędzy?

Pokręcił głową, ale tak niezdecydowanie, że równie dobrze mogło to oznaczać zaprzeczenie, jak i przytaknięcie. Byłem gotów zapłacić haracz, byle tylko nie chciał skorzystać z gościny. Nie o tej porze i nie tak niespodziewanie.

W domu spały moje córki, nieświadome faktu, że mają brata, spała (albo i nie) moja żona, która mogła sobie nie życzyć konfrontacji w środku nocy. I do tego wszyscy musieliśmy wcześnie wstać, dziewczynki do szkoły, a my do pracy.

– Nawiałem z chaty – oznajmił ponurym tonem mój (o Boże!) pierworodny.

Milczałem. Nie umiałem wykrzesać z siebie niczego na kształt ojcowskiej odpowiedzialności. Ba, nie byłem w stanie przyjąć, że stojący przede mną małolat jest ze mną w jakikolwiek sposób spokrewniony!

Trochę mnie to nawet zaniepokoiło, miałem się zawsze za raczej sympatycznego gościa. Kochałem swoje dwie córki jak nikt na świecie, byłem przykładnym mężem i wzruszał mnie los bezdomnego człowieka czy widok wychudzonego zwierzaka, a tu nagle wewnątrz taka uczuciowa pustka…

Mało tego: czułem rosnącą irytację, patrząc na uniesioną w górę głowę chłopaka i jego wysuniętą do przodu szczękę. Pragnąłem, by gdzieś sobie poszedł i dał mi święty spokój. Mało mnie obchodziły jego problemy, ale jakoś zareagować musiałem.

– Nie powinieneś robić tego swojej matce… – zacząłem wykład.

– A ty mogłeś? – przerwał mi brutalnie, wysuwając jeszcze bardziej szczękę do przodu.

Zarzut był słuszny, jednak nie zamierzałem się gówniarzowi tłumaczyć. Nie mogłem mu powiedzieć, że przespałem się z jego matką tylko dlatego, że na to pozwoliła. Nie należała do cnotliwych dziewcząt, a ja szukałem tylko seksu.

Wyszło, jak wyszło. Przyznałem, że moje nasienie mogło być powodem jej rosnącego jak dynia brzucha, ale znając jej sposób prowadzenia się, nigdy nie miałbym stuprocentowej pewności. Do tej pory nie mam.

To ja też tak idiotycznie wyciągam szyję?

Wiem, że istnieją badania genetyczne, ale nie było powodu, by je przeprowadzać. Uznałem się za sprawcę ciąży, byłem gotów płacić alimenty – czy to mało? Dlatego mnie zdenerwował. Tak to zabrzmiało w ustach gówniarza, jakby miał do mnie pretensję…

– Dobra – powiedziałem znużony. – Nawiałeś i nie wiesz, co ze sobą zrobić, ale to nie mój problem. Jesteś niepełnoletni, więc powinienem powiadomić twoją matkę albo policję, co pewnie ci się nie uśmiecha… Mnie zaś nie uśmiecha się działanie wbrew prawu i ukrywanie cię, czy to jest jasne? Chcesz się spotkać, to zadzwoń, umów się… Możemy pogadać, nie widzę problemu, ale teraz stawiasz mnie w niezręcznej sytuacji. Powiem ci, jak zrobimy: przyniosę z domu portfel, dam ci na hotel i taksówkę, a ty sam zdecydujesz, co dalej robić.

Wpatrywał się we mnie chłodnym wzrokiem, unosząc hardo głowę. Co za wkurzająca maniera! Słowo daję, jakby się prosił o guza. Nie odezwał się, więc uznałem, że trafiło do niego, co powiedziałem. Odwróciłem się i poszedłem do mieszkania po pieniądze.

– Czego szukasz? – spytała żona, odchodząc od kuchennego okna.

Podeszła do mnie od tyłu i przytuliła się, mocno obejmując mnie ramionami.

– Ależ on jest do ciebie podobny – powiedziała cicho. – Wiesz, że obaj macie ten idiotyczny zwyczaj unoszenia głowy w czasie rozmowy? Komicznie to wyglądało, jakbyście robili zawody, kto bardziej wyciągnie szyję. Normalnie jak gęsi. Nie zaprosisz go do środka?

Zastygłem w bezruchu.

– Żartujesz sobie ze mnie, co? – spytałem. – Chcesz powiedzieć, że podniesiona głowa i wysunięta szczęka to moja normalna pozycja przy dyskusji? Naprawdę tak głupio się zachowuję? Czemu dopiero teraz mi to mówisz?

– Oj, na swój sposób jest to urocze – szepnęła, całując mnie w ucho. – Powiedz lepiej, co z twoim synem. Gdzie zamierzasz mu pościelić?

Nie przyznałem się, że właśnie próbowałem spławić szesnastolatka, zostawiając go na łasce nocnego świata i obcego miasta. Wiedziałem przecież, że żaden hotel nie zamelduje małolata bez dowodu osobistego.

Próbowałem być sprytny, a wyszedł ze mnie niezły sukinsyn. Wyswobodziłem się z uścisku Marzenki i pognałem w stronę furtki, klapiąc plastikowymi podeszwami po betonowym chodniku. Niestety, przed furtką nie było już mojego syna. Nie należał do tych, którzy potrafią się płaszczyć i udawać, że pada deszcz, kiedy ktoś pluje im w twarz. Zupełnie jak ja.

Poczułem coś na kształt dumy z chłopaka, za którego kilkanaście minut wcześniej nie dałbym pięciu groszy. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie miałem pojęcia, jak go odnaleźć.

– Poszukaj na stacji – doradziła Marzenka. – Tam zawsze kręcą się ludzie, którzy nie wiedzą, co ze sobą zrobić, gdy zapada noc.

Błyskawicznie się ubrałem, wsiadłem w samochód i pojechałem na dworzec. Niestety, chociaż straciłem na poszukiwania dobrą godzinę, nie odnalazłem chłopaka. Kamień w wodę.
Wyglądało na to, że skrewiłem sprawę i los nie da mi drugiej szansy, żeby naprawić cokolwiek.

Z matką Michała od lat nie utrzymywałem żadnych kontaktów, więc adres, jakim dysponowałem, mógł być już dawno nieaktualny. Mimo to jeszcze tej samej nocy napisałem list do swojego syna.
Nigdy nie doczekałem się odpowiedzi, więc pewnie ten list do niego nie doszedł. Chociaż jest też druga możliwość – jednak nie wszystko da się w życiu naprawić. 

Czytaj także:
„Trwałam przy jego szpitalnym łóżku, mimo że byłam tą drugą. Gdy tylko wyzdrowiał, spakował manatki i wrócił do żoneczki”
„Byłem marynarzem i nienawidziłem swojego życia. Nawet nie lubiłem morza, ale to ojciec kazał mi ruszać w rejsy”
„Mam 50 lat, gęste brwi i odrost. Nikt by nie przypuszczał, że niechcący odbiję szefowej młodego przystojniaka”

Redakcja poleca

REKLAMA