„Sądziłem, że gdy ja zarabiam na życie, żona baraszkuje z kochankiem. To, co wyprawiała, było o wiele gorsze”

zdradzony mąż fot. iStock, Red Stock
„Znacznie bardziej kusiła mnie perspektywa wślizgnięcia się pod pościel z ukochaną, zanim nasza córka powróci od dziadków, niż wdawanie się w polemikę na temat jej osobliwej nowej pasji”.
/ 27.07.2024 13:15
zdradzony mąż fot. iStock, Red Stock

Zacznę od momentu, gdy nieuczciwy wspólnik przejął mi firmę. Już samo to, że oszukała cię zaufana osoba, wystarczy, żeby człowiek się załamał, a ja w dodatku miałem na głowie niespłacony kredyt. Z pensji mojej żony ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, więc byliśmy w sytuacji bez wyjścia.

Aż tu nagle pojawiła się oferta pracy dla mnie, całkiem nieźle płatnej. Problem w tym, że praca była w Norwegii i nie mogłem zabrać tam rodziny. To oznaczało, że musiałbym się z nimi rozstać na długo. Mógłbym wpadać do Polski góra raz na dwa miesiące.

Przynajmniej w pierwszych miesiącach

– Nie martw się o nas, damy radę. Tak będzie lepiej – Agnieszka spojrzała na męża z lekkim uśmiechem. – Patrycja ma już swoje lata, pojmie, że tak musi być. Zresztą, przez tą twoją firmę i tak niewiele czasu spędzaliśmy razem, więc jesteśmy przyzwyczajone.

Fakt, do teraz nie za wiele mogłem być z moim dzieckiem. No cóż, odwieczne pytanie ludzi, którzy dopiero się dorabiają brzmi: „posiadać czy egzystować?". Rachunki same się nie opłacą, dlatego spakowałem manatki i wyruszyłem w świat, żeby wreszcie kiedyś tylko sobie „być". Początek rozłąki był ciężki, ale z czasem jako tako przyzwyczailiśmy się do tej sytuacji.

Regularnie, raz na jakiś czas, zjawiałem się w naszym mieszkaniu i spędzaliśmy ze sobą kilka cudownych dni. To były fantastyczne chwile. Niepokoiłem się jednak o moją małżonkę, ponieważ nie posiadała w tym mieście nikogo bliskiego, a samotność zapewne dawała jej się mocniej we znaki niż mi lub naszej córce, która miała wręcz nadmiar koleżanek.

Z tego względu poczułem ulgę, gdy pewnego razu podczas rozmowy telefonicznej Agnieszka oznajmiła mi, że nawiązała znajomość z sympatycznymi osobami z pewnego stowarzyszenia i zaczęła się z nimi widywać.

Kiedyś myślałem, że Agnieszka wstąpiła do jakiegoś zgromadzenia wyznaniowego, ponieważ zawsze mocno praktykowała swoją wiarę i w każdą niedzielę uczęszczała na msze. Jak się później okazało, podczas następnej wizyty w domu, wcale tak nie było. Totalnie mnie zatkało, kiedy moja małżonka wyznała mi, że ta jej organizacja to nic innego jak... ochotnicza obrona terytorialna!

– Wybacz Aga, ale to co mówisz jest dla mnie mocno pokręcone. Zupełnie jakbyś mówiła o jakimś wojskowym klubie czy innej takiej organizacji – oznajmiłem, gdy już udało mi się uspokoić.

– Raczej o grupie paramilitarnej – sprecyzowała beznamiętnie, jakby to nie była ona.

– No i co, uczycie się jeździć czołgami? – zażartowałem sarkastycznie, bo nijak nie mogłem ogarnąć, że moja delikatna małżonka, która dotąd ufała jedynie Bożej łasce, raptem zaczęła interesować się sprawami wojskowymi.

– Nie, to nie o to chodzi – sprostowała. – Wiesz, ostatnie wydarzenia związane z twoją spółką uświadomiły mi, jak wszystko wokół nas jest kruche i ulotne. Jak niewielki dystans dzieli nas od utraty dachu nad głową, mimo iż wydawać by się mogło, że nasze życie jest ugruntowane i niezachwiane. Nic już takie nie jest, to tylko wizja, złudzenie. Musimy być w każdej chwili gotowi na najczarniejsze scenariusze, musimy potrafić odnaleźć się w skrajnych okolicznościach i właśnie tego uczę się wraz z przyjaciółmi. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo wzrosło moje poczucie własnej wartości dzięki tym spotkaniom.

Monolog Agnieszki przypominał nieco płomienne przemówienie pastora, lecz jeśli sprawiało jej to przyjemność i dawało poczucie spełnienia, nie zamierzałem wszczynać niepotrzebnych dyskusji.

Znacznie bardziej kusiła mnie perspektywa wślizgnięcia się pod pościel z ukochaną, zanim nasza córka powróci od dziadków, niż wdawanie się w polemikę na temat jej osobliwej nowej pasji. Gdy następnym razem odwiedziliśmy nasz dom, przypadkiem zerknąłem do garderoby żony. Pośród żakietów, które nosiła do pracy, wisała bluza w panterkę o odcieniu khaki, a na półce obok spoczywały identyczne spodnie, starannie poskładane.

Ten uniform prezentował się dziwnie

Na początku obrzuciłem wzrokiem sypialnię, chcąc wypatrzeć jakiegoś atrakcyjnego wojskowego, do którego mógłby pasować ten strój, ale gdy okazało się, że nikogo takiego tu nie ma, doszedłem do wniosku, że to pewnie ma coś wspólnego z tym, czym ostatnio pasjonuje się moja małżonka. Nieco osobliwe, ale raczej nieszkodliwe hobby. Gdy zaspokoiłem swoje żądze po długiej przerwie bez seksu i w końcu miałem dość figli w łóżku, z ciekawości spytałem o ten gustowny fatałaszek.

– Kupiłam dwie sztuki – odpowiedziała z przejęciem niczym brzdąc, który chwali się nową zabawką. – Druga ma taki miejski wzór maskujący, no wiesz, takie kwadraciki? Jest teraz w pralce, bo ostatnio strasznie ją upaćkałam błockiem... A, no i buty! Widziałeś moje nowe glany?

Zaprzeczyłem ruchem głowy. Agnieszka wyskoczyła z wyrka, kompletnie ignorując potrzebę ubrania czegokolwiek na siebie, co swoją drogą przypadło mi do gustu, po czym pognała do szafki w korytarzu.

Byłem święcie przekonany, że zaskoczy mnie fajnym prezentem w postaci butów na zabójczo wysokich obcasach, bo takie obuwie zawsze doprowadzało mnie do szaleństwa, kiedy je nosiła. Wróciła do sypialni tylko w butach i jednym susem wylądowała z powrotem na łóżku.

Nie były to co prawda szpilki, ale i tak prezentowała się obłędnie. Wyciągnąłem ręce w jej stronę, bo znowu zalała mnie fala podniecenia, ale ona całkowicie to olała.

– Widzisz, to trapery spadochroniarzy – zaczęła nawijać. – Są wodoodporne, ale jednocześnie pozwalają stopom oddychać. Chodzenie w nich to czysta przyjemność, są ultralekkie. Zamierzam ci sprawić takie same. Przecież ty się męczysz w tych okropnych starociach, to musi być uciążliwe...

– Nie przesadzaj, kotku, nie jestem aż tak cherlawy! – zaprotestowałem. – Poza tym w tej chwili nie zależy mi na nowych butach, tylko na dziewczynie.

Z gracją wyprostowała ciało

– Dostrzegam to, skarbie, ale o względy niewiasty należy zabiegać. Czy podejmiesz to wyzwanie?

– W tym momencie zmierzyłbym się nawet ze smokiem, gdyby tylko stanął mi na drodze – odparłem bez wahania.

– A zatem do boju! – zaklaskała radośnie niczym mała dziewczynka i zwinnie zeskoczyła na miękki dywan. – Jeśli uda ci się wykonać więcej pompek niż ja, będę należeć do ciebie… Ale jeśli to ja zwyciężę, sprawimy ci nowe obuwie, umowa stoi?

Z ochotą przystałem na tę propozycję, w końcu warto wprowadzać odrobinę szaleństwa do związku… Niestety, tego wieczora nic z tego nie wyszło. Myślałem, że osiemnaście pompek w zupełności wystarczy, by zgarnąć główną nagrodę. Ale gdzie tam! Moja drobniutka Agnieszka machnęła ich… dwadzieścia pięć i nawet specjalnie się nie zasapała!

– Daj spokój, ćwiczę to od dwóch miesięcy, a ty pewnie ostatni raz robiłeś pompki jeszcze w liceum – próbowała mnie podnieść na duchu.

Zdaję sobie sprawę, że te słowa miały dodać mi otuchy, ale odniosły przeciwny skutek. Opuszczałem dom z przekonaniem, że nasza mozolnie wypracowana, stabilna relacja właśnie uległa zachwianiu… Coś ulegało zmianie, a ja, będąc tak daleko, nie miałem na to żadnego wpływu!

To uczucie niepokoju towarzyszyło mi przez następne trzy lub cztery tygodnie. Aby je jakoś stłumić, każdego wieczoru ćwiczyłem pompki. To przynosiło pewną ulgę. Udało mi się dojść do trzydziestu powtórzeń za jednym podejściem.

Ostatnio sporo dumałem nad stowarzyszeniem, w którym znalazła się moja małżonka i doszedłem do wniosku, że moja wiedza na ten temat jest po prostu żenująca. Tak naprawdę to prawie nic nie wiem, mimo że ostatnimi czasy mówiła tylko o tym! Postanowiłem, że będę bardziej uważnie przysłuchiwał się temu trajkotaniu. Może powinienem coś z tym zrobić, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli?

Co oni tam w ogóle wyczyniają?!

– Zdobywamy wiedzę na temat udzielania pomocy w sytuacjach kryzysowych – odparła. – Mamy również ćwiczenia budujące kondycję i wytrzymałość, biegamy na orientację, chodzimy na prelekcje związane z taktyką wojskową, no i strzelamy...

– Pif-paf? – zapytałem z coraz większym zaskoczeniem. – Oszalałaś?! – wrzasnąłem przerażony. – W co ty się, babo, władowałaś?!

Po pewnym czasie wyszło na jaw, że nie był to autentyczny karabin, a jedynie jego doskonała kopia zrobiona z tworzywa sztucznego. Każdy element funkcjonował identycznie jak w pierwowzorze, z tą różnicą, że strzelał plastikowymi kuleczkami. Moja małżonka wraz z takim sprzętem hasała po błotnistym terenie, ostrzeliwując podobnych sobie śmiałków. Niby przyjemna rozrywka, ale jakoś nie mogłem pojąć, że kobieta w taki sposób spędza swój wolny czas...

Trzeba przyznać, że taka zabawka do najtańszych nie należy i zdecydowanie wykraczała poza nasz budżet. Harując jak wół, jedynym luksusem, na jaki mogę sobie czasem pozwolić, jest porządne piwo, a tu nagle ona bez mrugnięcia okiem wydaje kupę szmalu na jakiegoś plastikowego gnata!

Poczułem się dotknięty, ale jak się później okazało, zupełnie bez powodu. Kasę na ten cel wzięła bowiem ze sprzedaży porcelanowego zestawu do parzenia kawy. Ładny był ten komplet, Agnieszka odziedziczyła go po babci, tyle że w sumie prawie z niego nie korzystaliśmy.

Chociaż z drugiej strony to jednak kawał żalu, w końcu mówimy o oryginalnym Rosenthalu i szczerze powiedziawszy, zawsze sądziłem, że Patrycja dostanie go w prezencie ślubnym czy coś w tym stylu. Nie zrobiło na mnie wrażenia, gdy usłyszałem, że „poszedł za dobrą kasę", ani też fakt, że za uzyskane pieniądze zakupiono specjalnie dla mnie buty desantowe.

Ten serwis może i nie był jakiś wyjątkowy, ale przynajmniej stanowił lokatę pieniędzy, a na co go wymieniono? Na jakąś plastikową zabaweczkę i buciory, których wcale nie chciałem!

– Chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz wstąpić do armii i oddać życie za kraj?

– Nie do końca. Po prostu stanę w obronie tego, co jest dla mnie najważniejsze na świecie: was dwojga - ciebie i naszego maleństwa – powiedziała zdecydowanym głosem.

– Apokalipsa nadchodzi, a moja lepsza połowa będzie mnie ochraniać! Ale przecież płeć piękna nie została do tego stworzona, są subtelniejsze i mniej krzepkie od przedstawicieli płci brzydkiej!

– Serio? To sprawdźmy swoje możliwości? – zapytała przesłodkim tonem, a kiedy bez cienia zwątpienia, przyjmując wyzwanie, ułożyłem się na brzuszku, dodała: – Nie, nie chodzi o pompeczki. Przekonajmy się, komu uda się więcej razy podciągnąć na drążku. No, śmiało!

Cóż, w starciu bez uprzedzenia nikt nie ma prawa pokonać Agnieszki. Akurat jeśli chodzi o ćwiczenia na drążku, zawsze wypadałem dość marnie, a moja ukochana jest teraz niezwykle wysportowana...

Mariusz, 37 lat

Czytaj także:
„Byłem świadkiem na weselu kumpla, a teraz będę nim na ich sprawie rozwodowej. Wszystko przez moją przesadną szczerość”
„Na delegacji w Krakowie podziwiałem Wawel i długie nogi koleżanki. Dla faceta byłoby grzechem przepuścić taką okazję”
„Mąż nie chciał się przyznać, gdzie podziało się 50 tysięcy z konta. Myślałam, że padnę, gdy poznałam prawdę”

Redakcja poleca

REKLAMA