„Pan Bóg nie rychliwy, ale sprawiedliwy” – chciałoby się rzec, patrząc na to, jak potoczyły się losy mojego byłego męża. Myślał, że jest taki sprytny, a tymczasem to jego wykiwano! I dobrze mu tak!
Cztery lata temu w moim życiu spełnił się scenariusz jak z kiepskiego melodramatu.
Mąż zostawił mnie dla sekretarki
Młodszej ode mnie o dobrych kilka lat. Pewnego dnia oświadczył, że kocha ją do szaleństwa, spakował się i wyprowadził. Zostałam sama, z dwunastoletnią wtedy córką, Julitą. Rozwód przebiegł w miarę gładko. Spodziewałam się ostrej walki o majątek, tymczasem Jarek godził się na wszystko.
Bez zmrużenia oka oddał mi mieszkanie, samochód. Obiecał też, że będzie regularnie łożył na dziecko. Nie zaprotestował, gdy zażądałam przed sądem 1500 złotych alimentów miesięcznie. Co więcej, zadeklarował, że będzie fundował córce wakacje, kupował ubrania, rzeczy do szkoły. Byłam w szoku. Co prawda mąż miał dobrze prosperującą firmę, ale nigdy nie był skłonny do wydawania pieniędzy na nas.
Zwykle długo musiałam go przekonywać, żeby coś kupił. A tu taka niespodzianka. Nawet sędzia była zaskoczona. Wtedy jeszcze myślałam, że jest szczery i naprawdę myśli o dziecku.
Wkrótce przekonałam się, że to była tylko gra
Zależało mu na błyskawicznym rozwodzie i dlatego udawał spolegliwego i dobrego. Chciał jak najszybciej ożenić się z tą przeklętą sekretarką. Porządnie zawróciła mu w głowie. Jarek przysyłał alimenty tylko przez trzy miesiące. Potem nie zapłacił już ani grosza.
Byłam zdruzgotana. Z jednej pensji trudno mi było utrzymać dom, zapłacić rachunki. Dzwoniłam więc, pytałam, co się dzieje. Wykręcał się jak piskorz. Tłumaczył, że jest w chwilowym dołku finansowym, że na razie ma puste konto. Obiecywał jednak, że gdy tylko stanie na nogi, to wszystko wyrówna. I to z nawiązką.
– Ale kiedy to będzie? Nie pozwolę się dłużej zwodzić – denerwowałam się.
– O rany, nie wrzeszcz tak, bo mi uszy pękną. Za tydzień, najdalej dwa dostaniesz przelew – obiecywał.
Biegałam do banku, sprawdzałam stan konta, ale pieniądze nie nadchodziły.
Po pół roku czekania miałam dość. Pojechałam do firmy męża. Siedział w gabinecie i przeglądał jakieś papiery.
– Jeśli nie zapłacisz alimentów, pójdę do komornika! – wrzasnęłam w progu.
Podniósł głowę.
– Proszę bardzo, nie będę cię zatrzymywał. Ale uprzedzam, to strata czasu. I tak nie dostaniesz ode mnie ani grosza – wzruszył ramionami.
– Doprawdy? To trafisz na czarną listę dłużników. I twoja firma straci wiarygodność. Nie wiem, czy ci się to opłaca.
– Widzę, że odrobiłaś lekcje. Gratuluję. Ale twój plan i tak nie wypali.
– A to dlaczego?
– Bo firma nie jest już moja. Przepisałem wszystko na Izę.
– Jeśli to żart, to kiepski – prychnęłam.
– Wcale nie żartuję, możesz sprawdzić w rejestrach. Jestem na utrzymaniu żony. To ona płaci rachunki, ubiera mnie, żywi. Ale grosza do ręki nie daje. Twierdzi, że za bardzo szastam pieniędzmi – bezczelnie śmiał mi się w nos.
– Boże drogi, Jarek, dlaczego jesteś taki złośliwy i bezwzględny? Przecież tu chodzi o twoje dziecko! – zdenerwowałam się.
– Nie martw się o Julitę. Mojej córce nigdy niczego nie zabraknie. Ale ty wystarczająco się już nachapałaś na sprawie rozwodowej. Nie pozwolę ci się więcej okradać – wycedził.
Myślałam, że były mąż blefuje
Jego firma przynosiła pokaźne dochody. Był z tego dumny. Nie wierzyłam, że mógł ot tak po prostu przekazać ją żonie. Niestety, komornik wyprowadził mnie z błędu.
– Pan Jarosław rzeczywiście nie jest już właścicielem firmy. Nigdzie nie pracuje, nie posiada żadnego majątku. Z żoną ma rozdzielność majątkową. Nie mam więc z czego ściągnąć alimentów – stwierdził.
– Jak to? Przecież to oszustwo! Zwyczajny, chamski unik – zdenerwowałam się.
– Pani to wie, ja też. Ale cóż z tego. Według prawa pani były mąż jest, za przeproszeniem, goły i wesoły.
– To co mam teraz zrobić? Przecież muszę z czegoś żyć – jęknęłam.
– Nie wiem, może niech pani idzie do opieki społecznej – odparł, wręczając mi zaświadczenie o bezskuteczności egzekucji.
Do domu wróciłam przybita. Usiadłam przy stole w kuchni i zatopiłam się w niewesołych myślach. Moja sytuacja finansowa była, delikatnie mówiąc, kiepska. Na pomoc społeczną nie miałam co liczyć. Zarabiałam dwa tysiące na rękę, więc byłam „za bogata”. Moi rodzice nie żyli, teściowie mnie zbywali.
Nieraz prosiłam, żeby porozmawiali z synem, zmusili go do płacenia alimentów. Za każdym razem odpowiadali, że nie chcą się wtrącać, że Jarek jest dorosły i nie mają na niego wpływu. A potem wciskali mi do ręki dwieście złotych. Brałam te pieniądze, bo były mi potrzebne, ale czułam się jak żebraczka.
Siedziałam tak i myślałam chyba ze trzy godziny. Na dłuższe rozczulanie się nad sobą nie miałam czasu. Musiałam wziąć się w garść.
Miałam przecież na utrzymaniu dziecko i dom
Od tamtej pory brałam więc dodatkowe zlecenia, nadgodziny. Robiłam wszystko, by żyło nam się w miarę dobrze. Niestety Julita tego nie doceniała.
– Nie możesz znaleźć lepszej pracy? Wiecznie tylko słyszę, że na nic nas nie stać – zaczęła narzekać.
– Ciesz się z tego, co masz. Innym powodzi się jeszcze gorzej! – denerwowałam się.
– Doprawdy? A mnie się wydaje, że lepiej. Dobrze, że chociaż ojciec kupuje mi fajne ciuchy i gadżety. Gdyby nie on, wyglądałabym w szkole jak bezdomna – naburmuszyła się.
Już miałam odburknąć, że to przez niego klepiemy biedę, ale ugryzłam się w język. Byłam wściekła na byłego męża, ale nie zamierzałam oczerniać go w oczach córki.
– Los bywa zmienny. Dziś ci kupuje, a jutro? Nie wiadomo, czy będzie go na to stać – odparłam tylko.
Wiem, że to nie w porządku, ale w głębi duszy modliłam się o to, żeby Jarek kiedyś zapłacił za to, że mnie skrzywdził. Mijały kolejne miesiące. Byłemu mężowi i jego żonie powodziło się coraz lepiej. Od znajomych i Julity wiedziałam, że zatrudnili nowych pracowników, kupili dom, podróżują po świecie.
Wydawało mi się, że Jarek już zawsze będzie wiódł dostanie życie, że nie spotka go żadna kara. A jednak…
To było dwa tygodnie temu
Szykowałam sobie kolację, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi. W progu stał Jarek. Był dziwnie przygaszony.
– A co ty tu robisz? – zdziwiłam się. – Julity nie ma. Poszła do koleżanki
– To nawet lepiej – odparł.
– Lepiej?
– Nie chcę, żeby słyszała naszą rozmowę.
– Przyszedłeś do mnie? – zdziwiłam się.
– Tak. Mogę wejść? – zapytał nieśmiało.
– Proszę – odsunęłam się od drzwi.
Nie ukrywam, byłam ciekawa, co go do mnie sprowadza. Jarek nie od razu wyznał, po co przyszedł. Przez dobre kilka minut tylko wzdychał i tępo gapił się w podłogę. W niczym nie przypominał tego butnego faceta, z którym przed czterema laty rozmawiałam w gabinecie firmy. W końcu się odezwał.
– Mam problem – zaczął nieśmiało.
– Dopiero teraz? To miałeś szczęście. Ja zmagam się z kłopotami od czterech lat. I to przez ciebie! – podniosłam głos.
– Nie dokładaj mi, proszę. Dużo mnie kosztowało, żeby tu przyjść – spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
– No dobrze, mów – uspokoiłam się.
– Iwona mnie zostawiła… Złożyła pozew o rozwód – wykrztusił.
– Chcesz się wypłakać? Wybacz, nie mam ochoty cię pocieszać – prychnęłam.
– Nie oczekuję współczucia. Potrzebuję pomocy.
– Ode mnie?
– Chodzi o podział majątku. Iza nie zamierza mi niczego zostawić. Przed sądem twierdzi, że firma, dom, samochody należą do niej. Jeśli wygra, zostanę z niczym.
– Dobrze ci tak. Trzeba było nie oddawać jej majątku – nie kryłam satysfakcji.
– Wiem, byłem głupi i zaślepiony… Ale jest pewna nadzieja…
– Jaka?
– Rozmawiałam z adwokatem. Twierdzi, że jeśli udowodnię, że to ja stworzyłem firmę i cały czas w niej pracowałem, to mam szansę ją odzyskać. Albo chociaż część.
– A co ja mam do tego?
– Byliśmy razem, kiedy rozwijałem firmę. Wiesz, jak to wszystko wyglądało…
– Chcesz wezwać mnie na świadka?
– Tak. Twoje zeznania bardzo by mi pomogły… Proszę… Odwdzięczę się. Jeśli uda mi się odzyskać majątek zapłacę zaległe alimenty i będę ci regularnie pomagał. Jeśli chcesz, dam ci to nawet na piśmie…
– Mam już jedno pismo. Wyrok sądu. Na niewiele mi się przydał – przypomniałam.
– Teraz będzie inaczej. Przysięgam. Pomożesz mi? – patrzył na mnie z nadzieją.
– Zastanowię się – odparłam spokojnie.
Od tamtej pory trzymam Jarka w niepewności
Wydzwania, pyta, czy już się zastanowiłam, ale ciągle go zwodzę. Chcę, żeby się podenerwował. Należy mu się, za to, co mi zrobił. Odpowiadam więc, że nie miałam czasu przemyśleć sprawy. Prawda jest taka, że już podjęłam decyzję. Będę zeznawać. I nie chodzi tu wcale o te zaległe alimenty. Ta cała Izunia nie może sobie żyć jak pączek w maśle nie za swoje! Przecież rozwaliła mi małżeństwo.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”