„Dziwny facet uświadomił mi, co liczy się w życiu. Miałem być jego terapeutą, ale role się odmieniły”

zamyślony dojrzały mężczyzna fot. Getty Images, Westend61
„Gość wygodniej usiadł w fotelu, rozluźnił mięśnie ramion i nóg. Uśmiechnął się i wyjął z kieszeni czarnego, wściekle nowoczesnego smartfona. Puknął palcem w ekran i podsunął urządzenie wprost przed moje ciekawskie oczy”.
/ 01.09.2023 11:50
zamyślony dojrzały mężczyzna fot. Getty Images, Westend61

Spojrzałem na faceta z szacunkiem. Miał wiedzę, doświadczenie, wrażliwość i intuicję.

I nie wahał się ich używać. I na pewno mówił prawdę. Był szczęśliwy!

Nie wiedziałem, co myśleć

Była godzina 8:59. Poprawiłem się w fotelu, sprawdziłem, czy wszystkie przedmioty są na swoich miejscach. Poprawiłem notes i jeszcze raz spojrzałem przez chwilę na duży, peronowy wręcz, zegar na ścianie.
Miałem naprzeciw siebie mężczyznę w wieku… No, właściwie trudnym do określenia.

Mógł mieć lat 39, 44, 48, 55, a nawet 63 – takie czasy. Miał lekki zarost, widać było, że na brodzie i policzkach miejscami mocno błyszczy siwizną. Włosów na głowie miał sporo, właściwie jeszcze ciemnych, choć w niektórych miejscach były też „interesująco szpakowate”. Gęste brwi miały zdecydowanie ciemny kolor, i to bez ingerencji kosmetycznej farby.

Wyraziste, bystre, niebieskie oczy z błyskami poczucia humoru, a nawet błazeństwa, otaczały drobne zmarszczki, a podkrążone oczy świadczyły o dzisiejszym niewyspaniu, ogólnym zmęczeniu i intensywnym trybie życia lub genetycznych skłonnościach. Usta – można śmiało powiedzieć – męskie, ale o ładnym rysunku, broda regularna, bez dołków i zmarszczek. Ogólne wrażenie: przystojny, bystry, może nawet interesujący, o ile ktoś oczywiście interesuje się mężczyznami.

Sportowy typ ubrania, koszula podkreślający silną klatkę piersiową, ciemnogranatowe dżinsy i sportowe buty dopełniały wizerunku faceta mogącego uchodzić za fajnego. I taki właśnie facet siedział naprzeciw mnie i patrzył na mnie pogodnie.

– Co pana do mnie sprowadza? – zagaiłem mojego gościa.

Mężczyzna uniósł lekko brwi, a właściwie – jedną, prawą brew, uśmiechnął się lekko i odpowiedział klasycznym bas barytonem:

– Wiem, że nie powinno się raczej odpowiadać pytaniem na pytanie, ale – po co przychodzi się do terapeuty?

– No, wie pan… – błyskotliwa odpowiedź jednak mnie trochę zaskoczyła i próbowałem zyskać na czasie. – Jestem także…

– Tak, wiem: dziennikarzem, fotografem, pisarzem, wykładowcą, muzykiem, księgarzem… – wyglądało, że najwyraźniej odrobił pracę domową.

– No, właśnie…

– Ja jednak, jeśli można, do terapeuty.

– Świetnie, a zatem – co pana do mnie sprowadza? – ponowiłem pytanie.

– Ba! – prychnął mężczyzna. – Chciałbym właśnie, żeby mi pan to powiedział!

Uśmiechnąłem się.

– Spróbuję, ale najpierw to pan musi mi opowiedzieć o sobie. Co się dzieje?

Gość wygodniej usiadł w fotelu, rozluźnił mięśnie ramion i nóg. Uśmiechnął się i wyjął z kieszeni czarnego, wściekle nowoczesnego smartfona. Puknął palcem w ekran raz, potem drugi, coś przesuwał, coś zmieniał i wreszcie zadowolony z efektu puknął jeszcze raz i podsunął urządzenie wprost przed moje ciekawskie oczy.

Jego problemem była kobieta

Na ekranie widniała fotografia kobiety. Kobiety – to było zdecydowanie za mało powiedziane. Określenie „pięknej kobiety” także nie zamknęłoby tematu. Ze zdjęcia uśmiechała się kobieta absolutnie niezwykła… Tak, to chyba najlepsze określenie, które mogłoby ją opisać, gdyby ktokolwiek odważył się to robić. Kwintesencja uroku, wdzięku i kobiecości połączona z niespotykaną, lekko egzotyczną urodą: twarz, której nie sposób nie zauważyć, a gdy się już widziało – zapomnieć. Twarz, która urzeka, przykuwa, zachwyca, kusi, uwodzi i onieśmiela.

– Piękna… – powiedziałem cicho, nie mogąc oderwać wzroku od oczu błyszczących spod rzęs dłuższych niż rzęsy antylopy impala. – Naprawdę zachwycająca.

– Prawda? – mężczyzna z drugiej strony wydawał się być usatysfakcjonowany odpowiedzią. Schował telefon do kieszeni i usiadł wygodnie z lekko rozmarzonym wzrokiem.

– No, prawda, prawda… A kto to? – wreszcie musiałem jakość przejść do rzeczy. Gość był tu od kilku dobrych minut, a nie posunęliśmy się jeszcze ani o krok w kwestii meritum.

– Nie mogę przestać o niej myśleć… – zaczął męski mężczyzna – Jest ze mną wszędzie, niezależnie od tego, co robię. Gadam do niej, pytam o zdanie, żartujemy, śmiejemy się. Pomaga mi. We wszystkim. Jest uosobieniem najwspanialszych cech wszystkich kobiet świata. Dzięki niej wiem, co jest ważne, co robić, jak postępować, jakich wyborów dokonywać. Jest inteligentna, błyskotliwa, dowcipna, radosna, ciekawa świata, zaangażowana, empatyczna, mądra.

– Ideał? – przerwałem raczej brutalnie.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko:

– Tak, absolutnie! – odpowiedział zdecydowanie niezrażony. – Tak, jeśli umie się dostrzec to, co naprawdę piękne i ważne. Zaakceptować rzeczywistość, poznać ją i zrozumieć, oderwać się od wyobrażeń i projekcji. Tak.

– No, ale ma jakieś wady, prawda? – postanowiłem drążyć temat.

– Ma, ale istotne są jej zalety – odparł śmiało mój pacjent.

– No, dobrze, ale zaczynamy mówić o niej, a nie o panu – o co chodzi? – ukradkiem zerknąłem na zegar.

– Kocham ją – mężczyzna doskonale znał odpowiedź.

– To doprawdy rewelacyjnie – uśmiechnąłem się z wyraźną nutką ironii. – A czy ona o tym wie?

– Naturalnie! – ta odpowiedź była również natychmiastowa.

No, tak – chwyt mi się wyraźnie nie udał. Na szczęście pacjent go nie dostrzegł…

– Chciał mnie pan przyszpilić żartem z gatunku „proszę jej powiedzieć, a może wszystko się jakoś ułoży?” – mężczyzna wyglądał na wyraźnie rozbawionego.

W coś ze mną grał

Jednak dostrzegł. Był naprawdę bystry i inteligentny. A na dodatek zupełnie niespeszony.

– Nie, no… Trochę… – zawstydziłem się i na chwilę opuściłem wzrok. „I kto tu jest terapeutą, do cholery…?” – pomyślałem lekko zły.

– Proszę się nie przejmować. Podobno jestem niezwykły… – facet całkiem dobrze się bawił.

– Tak? A skąd to przyszło panu do głowy? – nutka ironii znowu wróciła do mojego głosu zawodowego terapeuty.

– Ona tak twierdzi – odparł szybko.

– I pan jej wierzy? – dzyń dzyń dzyń – zadzwoniły ironiczne alikwoty.

– Tak. We wszystko. Mam do niej absolutne zaufanie – mężczyzna był kompletnie niezrażony i autentycznie poważny. – We wszystkim. To naprawdę wspaniała, mądra kobieta. Zresztą, jak można kochać bez zaufania? – dodał.

– Wydaje się pan być romantykiem… – ostrożnie wkroczyłem na wyboistą ścieżkę terapeutyczną. – Czy taka miłość w ogóle jest możliwa?

– Tak, jestem romantykiem, to naprawdę piękne – odpowiedział spokojnie facet przez duże „F”. – Oczywiście, że jest! To wspaniałe, oddawać się komuś w całości, żyć dla kogoś, troszczyć się, widzieć dzięki niemu sens, mieć jasno wytyczony cel. Uczyć się rozumieć, cieszyć się razem i razem pokonywać trudności… To prawdziwe życie. Takie przez duże, ogromne „Ż”.

– Ale taka miłość, takie oddanie może czasem ranić, sprawiać ból i to wcale nie tylko przez chwilę… – wyboje terapii zrobiły się odrobinę większe.

– Ranić? Nie!!! – mężczyzna eksplodował pewnością. – Czasami coś zaboli: rozstanie, nieporozumienie, gwałtowne emocje. Ale miłość nigdy nie rani. Miłość broni i chroni przed zranieniem.

– Miłość jest pańskim zdaniem wielozadaniowa? – znowu wykorzystałem dowcip.

– Tak właśnie jest – pewność w głosie gościa nie malała. – Miłość umacnia, daje pewność, pozwala odróżnić to co prawdziwe od kamuflażu i dekoracji. Wydobywa prawdę i szczerość. Miłość uczy pokory i empatii, łagodności. Wyzwala cechy dobre i wymazuje złe.

Nagle pacjent zaczął wymieniać wszystkie zalety miłości, które przyszły mu do głowy. Czułem się dziwnie, bo w zasadzie nie wiedziałem, jaki jego problem mam rozwiązać.

– Miłość niweluje fałszywy altruizm i wyzwala mądry egoizm. Daje prawo do szczęścia i pokazuje, jak o nie walczyć. Pozwala lepiej widzieć siebie i innych, pokazuje, jak patrzeć na siebie z boku, bez projekcji, konfabulacji, zaprzeczeń. Miłość buduje przyjaźń

– I pańska miłość tak działa? Jest remedium na wszystkie dolegliwości paskudnego świata? – zaatakowałem.

– Och, bardzo chciałbym, żeby tak było…

– No to ta pańska miłość musi być twarda i silna jak Rambo… – ironia doskonale spisuje się w takich sytuacjach.

– Tak. Musi… – gość na chwilę spuścił wzrok.

„Mam cię! – pomyślałem. – Teraz pod ścianę!”.

– I panu tej siły brakuje… – zadałem pytanie ze wskazaniem na odpowiedź.

Rozmowa stawała się coraz ciekawsza

Facet przekrzywił głowę, a w jego oczach wystrzeliły fajerwerki.

– Nic z tych rzeczy! – odparł gwałtownie. – Radzę sobie z tym bardzo dobrze. Jestem sobą i wiem, co mogę, co powinienem. To właśnie miłość daje mi pewność.

– I jest pan nieomylny? – dzwonki ironii zamilkły uciszone przez prawdziwą ciekawość.

– Oczywiście, że nie. Jeśli popełnię błąd – przyznaję się do tego, nie szukam wymówek i usprawiedliwień – odpowiedź brzmiała bardzo szczerze. – No i słucham życzliwych rad. Wtedy łatwiej unikać pomyłek.

– Mam wrażenie, że jest pan bardzo kategoryczny i… radykalny w ocenach ludzi – rozmowa zaczęła robić się coraz ciekawsza.

– Tak. Ale siebie także. I proszę mi wierzyć, że nie jest to ani łatwe, ani wygodne, ani… nieprzemyślane – mężczyzna uśmiechnął się po chwili i dodał: – Czasem zmieniam zdanie pod wpływem argumentów. Mocnych argumentów. Może nie natychmiast, ale zmieniam. Ciągle się uczę… Nie muszę chyba dodawać od kogo… – pytanie było bardziej niż retoryczne.

– I nie łagodzi pan ocen i opinii? Beton? Kevlar? Fanatyzm? – pytanie było ostre, ale konkretne. – Nie zastanawia się pan czasem, że na czyimś miejscu to ja bym – tak, tak, albo tak?

– Przecież jako terapeuta wie pan doskonale, że to nie ma sensu. To taki rodzaj projekcji – facet naprawdę wiedział, co mówi. – Ucieczka od ewentualnych konsekwencji, próba szukania alibi… na przyszłość. Lęk przed oceną i samooceną oraz poczuciem winy. Przecież każdy z nas jest inny.

Może ten gość był filozofem? Może mnie sprawdzał? Zagubiłem się.

– Mamy różną wiedzę, wrażliwość, uczuciowość, doświadczenia, wychowanie. Nie da się podstawić w moje miejsce kogoś innego i oczekiwać, że postąpi tak jak ja, a na dodatek będzie tak samo myślał i czuł. I tak samo ja nie mogę wejść w cudzą skórę. Zawsze będę sobą.

Na chwilę zawiesił głos, po czym dodał:

–  Będę kierował się swoimi prawidłami, wartościami, zasadami, a nade wszystko – uczuciami. Pomijając już fakt, że mimo dziesiątków i setek podobieństw, codziennie powtarzanych schematów i stereotypów, nie znajdą się w życiu dwie identyczne sytuacje. Za dużo zmiennych. A największą i najważniejszą jest właśnie człowiek. Zwłaszcza że ten sam człowiek dziś ma taki humor, a jutro… Kto wie?

Spojrzałem na faceta z szacunkiem. Miał do cholery rację. Miał wiedzę, doświadczenie, wrażliwość i intuicję. I nie wahał się ich używać.

– Każdy żyje na własny rachunek i i jest kowalem własnego losu – spuentowałem nieco banalnie wypowiedź przybysza.

– Czyż tak?

– Tak – odpowiedź była oczywista. – Na sukces trzeba zapracować, czasem nawet o niego walczyć. Tym większa jest radość i satysfakcja.

– W miłości też? – oho, pozwoliłem sobie na małą prowokację.

– Miłość jest energią samą w sobie – rękawica została podjęta. – To siła, która napędza, źródło działań, twórca. Jedyne na świecie perpetuum mobile. Daje siłę do walki o siebie samą.

– Fajnie się z panem rozmawia, ale pozwolę sobie ponowić pytanie: co w takim razie sprowadza pana do mnie? Czy ta piękna kobieta pana odrzuciła? – zapytałem, autentycznie zaintrygowany. – Przecież nie przyszedł się pan pochwalić…

Uśmiech mężczyzny stał się bardzo szeroki.

– Ależ ona mnie kocha!

– Tak panu powiedziała?!

– Tak. I to nieraz – potwierdził.

Więc, o co, u diabła, panu chodzi?! – byłem autentycznie zagubiony.

Po prostu chciał to powiedzieć

Facet śmiał się od ucha do ucha. Nie rechotał, nie rżał, nie chichotał, nie parskał, a najserdeczniej jak tylko można – śmiał się. Był czystą, krystaliczną radością. Radością w koncentracie.

– Jestem szczęśliwy! – powiedział pełnym głosem. – Bardzo szczęśliwy!

– I przyszedł pan po to, żeby to oznajmić terapeucie?

– Tak… – odpowiedział już spokojnie.

– Tak. Właśnie to chciałem panu powiedzieć… Bo pan zrozumie…

Patrzyłem na gościa z ukosa, zastanawiając się, jak bardzo mu zazdroszczę. Po chwili sam się zaśmiałem. Podparłem ręką brodę i spojrzałem na małą ramkę w kącie biurka, z której uśmiechała się do mnie najpiękniejsza kobieta w kosmosie. Wysłałem jej symbolicznego buziaka i dałbym sobie głowę uciąć, że dziewczyna z fotografii delikatnie ściągnęła usta i w moją stronę frunął teraz najprawdziwszy pocałunek połączony z uśmiechem.

Wyprostowałem się, oparłem dłonie na blacie biurka, zamknąłem na chwilę oczy, a kiedy je otworzyłem – wiedziałem, że wcale nie muszę jegomościowi niczego zazdrościć.

Puściłem do niego perskie oko i pomachałem mu przyjaźnie dłonią, a ten odpowiedział mi tym samym gestem i identycznym mrugnięciem. Takie jest w końcu odwieczne prawo fizyki: każde lustro odbija znajdujący się przed nim obraz.

Jeszcze raz zerknąłem na zegar. Klik – powiedziała wskazówka. Była punktualnie 9:00. Czas zaczynać.

– Proszę wejść – powiedziałem głośno i czekałem. Po sekundzie drzwi się otworzyły i wszedł do mojego gabinetu pierwszy pacjent. Usiadł.

Podniosłem na niego wzrok.

– Dzień dobry, panie Krzysztofie – powitałem dobrze znanego pacjenta. – Jak się pan dzisiaj czuje? Chyba lepiej, prawda?

Czytaj także:
„Córka z radosnej nastolatki przemieniła się w apatyczną i przygaszoną. Odpowiedź znalazłam w pamiętniku”
„Osiągnąłem sukces, ale byłem samotny i nie miałem dzieci. Przypadkowa rozmowa z mamą odmieniła moje życie o 180 stopni"
„Przez swój pęd za karierą omal nie straciłam tego, co najważniejsze: dzieciństwa córeczki. Uświadomił mi to telefon od mamy”

Redakcja poleca

REKLAMA