Zapłakana kobieta błagała o lekarstwo, od którego zależało życie jej syna. A ja musiałam jej odmówić.
Bałam się spełnić marzenie
Zawsze marzyłam, żeby zostać farmaceutką. A ponieważ jestem uparta i konsekwentna, skończyłam studia i znalazłam zatrudnienie w jednej z aptek. Po kilku latach nieoczekiwanie dostałam niewielki spadek i zaczęłam myśleć o założeniu własnej apteki. Marzyła mi się taka jak z dawnych lat, z rodzinną atmosferą. Chciałam być przyjaciółką moich klientów, a nie anonimową panią magister.
Marzyłam, ale jednocześnie się bałam. Fakt, jestem nieco strachliwa, a przede wszystkim niepewna siebie. Wkrótce myśli: „Jak to byłoby wspaniale mieć własną aptekę,” zaczęły ustępować bardziej mrocznym: „A co będzie, gdy powinie mi się noga?”. Biłam się z myślami, co robić.
Pewnego dnia wybrałam się do parku. Odpoczywałam na mojej ulubionej ławce, za którą znajdował się rozłożysty krzak jaśminu, gdy usłyszałam rozmowę dwóch starszych, sądząc po głosach, pań. Widocznie siedziały na ławce po drugiej stronie krzaka.
– Mówiłaś, Kaziu, że po studiach chciałaś założyć prywatny biznes?
– Aptekę, moja kochana, chciałam otworzyć własną aptekę.
Nadstawiłam uszu.
– Nie ukrywam, że miałam mnóstwo wątpliwości. Wiesz jak to jest z ważnymi decyzjami. Kiedy już się prawie zdecydujesz, to w głowie odzywa się głos, który ostrzega, straszy lub tylko poddaje w wątpliwość słuszność twojego zamierzenia.
– Ale w końcu ją otworzyłaś?
– Powiedziałam sobie, że nigdy nie dowiem się, czy postępuję słusznie, dopóki nie skoczę na głęboką wodę. Jak to mówią, raz kozie śmierć. Początkowo nie szło mi najlepiej. Przez pierwsze kilka dni nie zjawił się żaden klient. Wówczas pomyślałam, że prawdopodobnie ludzie jeszcze nie wiedzą, że na ich ulicy otworzyła się nowa apteka. Chodzą, patrząc przed siebie, zatopieni we własnych myślach, śpieszą się i nie rozglądają na boki – kobieta o imieniu Kazia zaczęła kaszleć
Po chwili podjęła przerwany wątek.
– Wtedy postanowiłam wystawić na chodnik baner reklamowy.
– I co, pomogło?
– Wyobraź sobie, że tak. Już godzinę później rozległ się dzwonek nad drzwiami i do środka wszedł chłopak, może osiemnastoletni. Miał fioletowe włosy postawione na irokeza.
– Złodziej?
– Dlaczego zaraz złodziej?
– Tak mi się powiedziało.
– No więc muszę cię uspokoić, że nie był złodziejem, lecz zwykłym klientem, który poprosił o proszki od bólu głowy. Poradziłam mu najlepsze… I tak się zaczęło.
Ponieważ w pobliżu nie było konkurencji, interes zaczął się kręcić. Pół roku później kobieta zatrudniała już dwie farmaceutki.
Nieznajoma pomogła mi podjąć decyzję
Kiedy słuchałam opowieści nieznajomej, przyszło mi do głowy, że to los mi ją zesłał. Może chce mi w ten sposób przekazać, żebym się nie zadręczała wątpliwościami, tylko – jak to powiedziała pani Kazia, skoczyła na głęboką wodę? W końcu co miałam do stracenia? Tylko pieniądze.
Pomyślałam, że warto byłoby poznać starszą panią, która natchnęła mnie do podjęcia tak ważnego życiowego kroku. Wstałam i obeszłam rozrośnięty krzew. Okazało się, że ławka po drugiej stronie jest pusta. Najwyraźniej starsze panie już odeszły.
Następnego dnia poszłam do urzędu i złożyłam stosowne papiery.
Jestem taką osobą, która długo się waha, zanim podejmie jakąś decyzję. Kiedy jednak klamka zapadnie, działa szybko i konsekwentnie. Upatrzony przeze mnie lokal na aptekę okazał się do wynajęcia i co najważniejsze, w pobliżu nie było innej apteki, zatem mogłam liczyć na powodzenie.
Pół roku później interes szedł mi na tyle dobrze, że zatrudniałam już dwie panie i zastanawiałam się, czy nie otworzyć kolejnej apteki. Czasami w wolnych chwilach siadałam na ławce w parku przy jaśminie i chyba miałam nadzieję, że usłyszę za sobą głos dwóch starszych pań, które wspominały stare dobre czasy. Niestety, najwidoczniej one przychodziły w to miejsce o innych porach.
Tajemniczy telefon
Rok po otworzeniu apteki około pierwszej w nocy zadzwonił telefon. Wymacałam w ciemności przycisk lampki nocnej, potem sięgnęłam po słuchawkę. Dzwonili z firmy ochroniarskiej. Męski głos poinformował mnie, że centrala odebrała sygnał o włamaniu do apteki.
– Dobrze byłoby, gdyby pani przyjechała – powiedział ochroniarz.
Wizja złodzieja, który buszuje w mojej aptece, momentalnie postawiła mnie na nogi. Odłożyłam słuchawkę i zaczęłam się pospiesznie ubierać. Zbiegłam na dół do samochodu i dziesięć minut później parkowałam przed apteką.
Przy drzwiach czekali ochroniarze.
– Z zewnątrz zamki są nienaruszone – odezwał się jeden z nich, który przedstawił się jako dowódca patrolu. – Warto jednak, żeby pani otworzyła. Sprawdzimy pomieszczenia, gdyż sygnał przyszedł z czujników zamontowanych wewnątrz lokalu.
Weszliśmy do środka, ochroniarze dokładnie sprawdzili pomieszczenia, ja przyjrzałam się kasie. Nic nie ruszone, nikogo nie znaleziono.
– Może to był fałszywy alarm? – stwierdziłam trochę zła, że niepotrzebnie ściągnięto mnie tu w nocy.
Ochroniarze nie potrafili jednak dać na to pytanie odpowiedzi.
– Jutro odezwie się ktoś z centrali – oznajmił dowódca i wyszedł.
Zamknęłam drzwi na zasuwę. Byłam rozkojarzona, jak każdy, kogo wyrwano z głębokiego snu, i postanowiłam dać sobie kilka minut na ochłonięcie. Przysiadłam na krześle. Chwilę później usłyszałam natarczywe pukanie w okno. Przez szybę zobaczyłam młodą, może trzydziestoletnią kobietę. Płakała. Najwidoczniej potrzebowała pomocy.
Nagle wszystko zrozumiałam
Kiedy otworzyłam drzwi, wpadła do środka i wydusiła łamiącym się głosem, że jej synek ma atak padaczki, a w domu właśnie skończył się lek, który musi mu natychmiast podać.
– Nie mam recepty, ale bez tego leku… – rozpłakała się głośno.
Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, nie była życzliwa kobiecie. Co to za matka, która nie ma zapasu tak potrzebnego dziecku leku?! Jak mogła dopuścić, by się „nagle skończył”?
Oczywiście, w takiej sytuacji powinnam pomóc, nawet pomimo braku recepty, ale leku, którego nazwę podała, nie mieliśmy w stałej sprzedaży. Był drogi, a więc sprowadzaliśmy go jedynie na zamówienie. Już otwierałam usta, by jej to powiedzieć, gdy mój wzrok odruchowo spoczął na półce z lekami na zamówienie. Leżało tam opakowanie preparatu, o który prosiła kobieta. Podeszłam zdziwiona. Pod pudełkiem była kartka z informacją jednej z moich pracownic, że ściągnęła z hurtowni lek na życzenie dzwoniącej klientki, pani Kazimiery.
Wzięłam pudełko i wręczyłam je zapłakanej kobiecie. Wybiegła z apteki, krzycząc podziękowania dla mnie i dla wszystkich świętych. I oczywiście zapomniała zapłacić. W jednej sekundzie wszystko stało się dla mnie jasne. Jakby kawałki puzzli wskoczyły na swoje miejsce.
Kiedy rok wcześniej otworzyłam aptekę, przez cztery dni nikt się nie pojawił. Wtedy przypomniałam sobie opowieść starszej pani, jak to wystawiła na chodnik baner. Zrobiłam to samo. Godzinę później nad drzwiami zadźwięczał dzwonek, a do środka wszedł młody chłopak uczesany na irokeza. Poprosił tylko o proszki od bólu głowy. Nawet się zdziwiłam, że historia się powtarza, ale potem przyszedł kolejny klient i o wszystkim zapomniałam.
Czy mógł to być tylko przypadek? Teraz już wiedziałam, że nie. Następnego dnia spytałam Zosię, która zamówiła lek, jak to było.
– Nie przyjmujemy telefonicznych zamówień – przypomniałam.
– Wiem, ale tamta kobieta była tak przekonująca – Zosia uśmiechnęła się przepraszająco. – Opowiedziała mi o swojej córce i jej małym synku. Powiedziała, że lekarstwo jest małemu niezbędne…
Po południu w aptece zjawiła się kobieta, która zapukała do mnie w nocy. Przyszła oddać pieniądze.
– Mam okropnego męża – wyznała zawstydzona.– Pije. A kiedy jest pijany, twierdzi, że Krzysio nie jest jego synem. Nie może pogodzić się z jego chorobą. Wczoraj – drżącą dłonią potarła czoło – znów przyszedł pijany i zrobił mi awanturę. I wrzucił całe pudełko leków do ubikacji, mimo że płakałam i błagałam.
– Mój Boże... – szepnęłam, besztając się za swoje nocne myśli o nieodpowiedzialnej, głupiej matce.
– To była ostatnia kropla – wyprostowała się dumnie. – To moje mieszkanie, po zmarłej mamie. Wyrzucam drania i biorę rozwód.
Coś mnie tknęło.
– Przepraszam, a jak na imię miała pani mama? – spytałam niepewnie.
– Kazimiera – odparła. – A wie pani... – rozejrzała się – mama miała kiedyś własną aptekę...
„Mnie też pomogła spełnić marzenie” – pomyślałam, uśmiechając się.
Czytaj także:
„Żona odejmowała sobie od ust, by spełnić marzenie męża. W tym czasie on sam balował i szastał kasą na prawo i lewo”
„Próbowałem spełnić marzenie z dzieciństwa i omal nie zginąłem. Udawałem wielkiego zawodowca i dostałem za swoje”
„Zaszyłem się w górskiej samotni. Myślałem, że spełniam swoje marzenie, a już po 2 dniach marzyłem o powrocie do cywilizacji”