Moja najstarsza wnuczka mieszka ze mną od czasu swoich studiów. Skończyła nauczanie początkowe i dzisiaj właśnie wróciła po pierwszym dniu pracy. Śmiejąc się, opowiadała mi o wrażeniach.
– Te dzieciaki są wspaniałe, żebyś ty, babciu, wiedziała, jakie cuda opowiadały. Rozmawialiśmy o wakacjach – Alinka przysiadła przy mnie.
– No to się pewnie nasłuchałaś różnych cudów – kiwnęłam głową. – Bo teraz dzieciaki to chyba byle gdzie na wakacje nie jeżdżą.
– Niektóre tak – zgodziła się Alinka. – Jedna dziewczynka opowiadała o safari w Afryce, ale była też taka, która jako wielką atrakcję zapamiętała pieczenie chleba przez góralkę, u której mieszkali – uśmiechnęła się wnuczka. – Tak dokładnie to opisała, że prawie poczułam zapach takiego pieczonego w domu bochenka…
Zrobiłam własny chlebek
Przymknęłam oczy, Alina mówiła dalej, a ja sama poczułam ten najpiękniejszy zapach na świecie. Myślami wróciłam do dawnych lat, zaraz po wojnie, gdy razem z bratem Adkiem jeździliśmy na wakacje do dziadków na wieś. Pamiętam tamte letnie dni, pachnący dojrzewającą pszenicą upał, gdy szłam ścieżką między kołysanymi wiatrem łanami, zrywane w zbożu maki i chabry, żółte jabłka ze starej, pochyłej jabłonki, pod którą pasła się koza…
No i to mleko od kozy, które zawsze rano musieliśmy pić, na apetyt i lepsze zdrowie, jak zwykła mawiać babcia. Nie cierpiałam tego mleka, miało okropny smak, ale wypicie go było warunkiem, żeby na śniadanie dostać przylepkę świeżutkiego chleba z chrupiącą skórką, który babcia piekła raz w tygodniu, w soboty.
Przymykam oczy i widzę babcię, jak schyla się nad wielką, drewnianą dzieżą i zarabia ciasto, a potem sprawnie formuje siedem okrągłych, dużych bochenków. Siedem dużych bochnów, po jednym na każdy dzień tygodnia… Potem wsuwała je ostrożnie na drewnianej łopacie do pieca.
Lubiłam się temu przypatrywać, schowana za drzwiami prowadzącymi do sieni. Gdy babcia zorientowała się kiedyś, że ją podglądam, uśmiechnęła się i kiwnęła na mnie dłonią.
– Zrób sobie swój własny chlebek, Marylko – oderwała od góry ciasta mały kawałek i podała mi.
Byłam taka dumna, że mogę mieć swój własny chlebek, że nie mogłam doczekać się niedzielnego śniadania, kiedy to będę go mogła zjeść. Ale okazało się, że mała bułeczka, jaką zrobiłam, włożona razem z wielkimi bochnami, za bardzo się spiekła i nie nadawała się do jedzenia. Babcia Wikcia, gdy zobaczyła, jak rozpaczam nad tą poczerniałą, twardą grudką, pogłaskała mnie po mokrych policzkach i powiedziała:
– Nie płacz, Marylko. Dostaniesz za to świeżutką przylepkę…
– A co to jest? – spytałam z ciekawością, ocierając oczy.
– Zobaczysz – uśmiechnęła się tajemniczo. – Na pewno ci posmakuje.
To moje najpiękniejsze wspomnienia
Przy niedzielnym śniadaniu, do którego siadaliśmy wszyscy wspólnie, to zawsze babcia pierwsza rozkrawała chleb, żegnając go najpierw znakiem krzyża. Teraz też zrobiła znak krzyża, a potem odkroiła sporą piętkę i położyła ją przede mną. A drugą przed moim bratem.
– Masz swoją przylepkę – uśmiechnęła się do mnie. – Żebyś już tak nie płakała nad tym swoim chlebkiem. Potem pokruszysz go kurkom.
Tylko kuzyni protestowali, bo do tej pory to oni dostawali przylepki. Do tej pory zgodnie żyliśmy z kuzynami, ale gdy babcia Wikcia w tamten poranek dała jedną przylepkę mnie, a drugą mojemu bratu, kuzyni obrazili się na nas. Więc sami z Adkiem bawiliśmy się koło domu…
Ale babcia była mądrą i ciepłą kobietą. Miała sposób, aby pogodzić swoje wnuki. I nazajutrz, gdy usiedliśmy przy stole do śniadania, przy każdym talerzu leżała przylepka. Zadowoleni, rzuciliśmy się na nie, nie zastanawiając się wcale, że przecież chleb ma tylko dwie piętki. A wieczorem, gdy wujostwo wrócili już z pola, do kuchni weszła ciocia, niosąc ze spiżarki bochenek chleba.
– A czemu ten chleb jest taki pookrawany dookoła? – spytała groźnie. – Nie umiecie po kolei kromek odkrawać? – pokręciła głową i zatrzymała wzrok na nas, miastowych. – U nas chleb się szanuje…
Zaczerwieniłam się, bo te słowa wyraźnie były skierowane do mnie i do brata. I chociaż nie byłam niczemu winna, ciocia mnie zawstydziła.
– A dajże, Elka, spokój – odezwała się babcia. – Sama tak pokroiłam, bo przecież cztery przylepki na śniadanie dla dziecisków trzeba było ukroić. A że chleb okrągły jest, no to… sama widzisz, dało się.
Do dzisiaj pamiętam tamten smak, chrzęst chrupiącej pod zębami skórki. I nawet ten kubek koziego mleka przestał być już taki straszny, czekała nas przecież zawsze nagroda w postaci tej smakowitej przylepki.
– A jeden z chłopców opowiadał o podroży statkiem wycieczkowym dookoła Europy – z zamyślenia wyrwał mnie głos Alinki.
Inne teraz wspomnienia miały dzieciaki z wakacji. Ale i te o dalekich podróżach, i to o przylepce z pieczonego przez babcię chleba były i zawsze będą najpiękniejszymi wspomnieniami w życiu.
Czytaj także:
„Sąsiedzi to pijacy i nieroby. Mnożą się jak króliki i zaniedbują dzieci. Ja byłbym dobrym ojcem, ale nie mogę nim być…”
„Pokochałem ją całym sercem, a ona z dnia na dzień ze mną zerwała. Nie wierzyła w moje uczucia, myślała, że jestem z nią z litości"
„Mąż odszedł do młodszej i zaprzepaścił 20 lat wspólnego życia, a ja ciągle go kocham. Chce rozwodu? Niedoczekanie!"