Spojrzałam w kalendarz. Data rozprawy rozwodowej zbliżała się wielkimi krokami. Za dwa tygodnie moje małżeństwo przejdzie do historii. Wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Dwadzieścia dwa lata, dobre lata… Tak przynajmniej mi się wydawało. Dziwne, ale nadal – nawet po tym wszystkim, co Marek zrobił – nie umiałam myśleć o nim źle.
Wierzyłam, że nasze małżeństwo było udane
Ktoś mógłby powiedzieć, że gdyby było takie udane, mój mąż nie odszedłby pewnego dnia do innej. Ale życie nie jest czarno-białe, prawda? Składa się z półtonów, odcieni szarości… Chyba w głębi duszy nie chciałam tego rozwodu. Chociaż przecież wiedziałam, że nie mam wyjścia: muszę się z nim rozstać. W tej chwili nie było innej drogi.
Podczas terapii zrozumiałam, że to rozstanie, jak na ironię, stanowi zarazem jedyną szansę na to, żebyśmy kiedyś tam mogli spróbować jeszcze raz. Niewielką szansę, ale zawsze. Dużo czasu zajęło mi zaakceptowanie tego faktu.
Dzisiaj wiedziałam już, że tak trzeba, ale i tak kusiło, żeby zawalczyć jeszcze raz. Tylko zaraz potem przychodziło otrzeźwienie.
Wyjdę na desperatkę! Marek utrzymywał, że chce rozwodu. Stało się za dużo złego, za bardzo mnie skrzywdził, musimy nabrać dystansu. Niewyobrażalnie bolało to, że ani razu nie chciał do mnie wrócić.
Nawet kiedy został sam, gdy tamta odeszła, gdy cierpiał, był samotny, chyba nawet żałował. A jednak ani razu nie próbował o mnie walczyć. Moja przyjaciółka, Aśka mówiła, że może po prostu nie chce wracać, zamknął ten rozdział życia i uważa, że każde z nas powinno pójść własną drogą. Ależ jej nienawidziłam, kiedy to mówiła! Powoli poszłam do kuchni. Otwierałam szafki zupełnie bezmyślnie, byle tylko czymś zająć ręce.
Poczułam wilgoć na policzku. Uniosłam dłoń. Łza. Obraz powoli się zamazywał. Nie mogłam tego zatrzymać. Zatrzepotałam rzęsami, zagryzłam usta, intensywnie oddychałam… Nie pomogło. Łzy płynęły jedna po drugiej. Usiadłam na stołku barowym przy kuchennej wyspie, ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam łkać. Na głos, całą sobą. Mam gdzieś rozsądek, terapię, wszystkie mądrości i powinności!
Nie chcę tego rozwodu!
Chcę, żeby Marek wrócił, żebyśmy próbowali i walczyli do skutku, bo musi się nam udać, bo jesteśmy dla siebie stworzeni! Położyłam głowę na blacie. To się nie dzieje… Jestem w totalnej rozsypce, choć niby wszystko już sobie uporządkowałam i wyjaśniłam. Zerwałam się zbyt gwałtownie i poczułam lekki zawrót głowy. Szybko przeszłam do korytarza i nurkując w mojej przepastnej torebce, zaczęłam szukać telefonu. Jest! Szybko wybrałam numer. Nawet się nie przywitałam.
– Asia, przyjeżdżaj natychmiast – rzuciłam.
– Stało się coś? Pranie robię…
– Tak, stało się, totalnie mi odwaliło. Nie chcę rozwodu – wyjaśniłam w skrócie.
– Dobra. Poważna sprawa. Będę za jakieś czterdzieści minut.
Otworzyłam wino i czekając, nerwowo popijałam łyk za łykiem. Nim zjawiła się moja przyjaciółkę, opróżniłam butelkę do połowy. Asia weszła do domu bez pukania. Wiedziała, że nigdy nie zamykam drzwi na klucz.
– Co się dzieje, do cholery? – zaczęła już w przedpokoju. – O czym ty w ogóle gadasz?
Wino zdążyło już swoje zrobić: osuszyło łzy. Powoli spojrzałam w kierunki Aśki i wycedziłam:
– O niczym nowym. Nie chcę rozwodu.
– Jak to nie chcesz?! Przecież od dawna macie wszystko ustalone!
– Ale to nie są moje ustalenia – warknęłam.
– Marta, do ciężkiej cholery! Jak nie twoje? Przecież to się wlecze już prawie dwa lata. Tak się nie da! Świrujesz. Zrozum wreszcie, że to jest najlepsze, najrozsądniejsze wyjście. Na teraz. Sądziłam, że już to pojęłaś. Jeżeli jeszcze kiedyś macie być razem, to będziecie. Ale na dziś musicie ten etap zakończyć, zamknąć drzwi. Inaczej nigdy nie zaczniecie od nowa. Wciąż się będą za wami wlokły stare błędy…
– Przynudzasz jak moja terapeutka – warknęłam. – Tylko sobie nie myśl, że zacznę ci płacić – zachichotałam, rozbawiona swoim głupim żartem.
Po chwili spojrzałam przyjaciółce prosto w oczy.
– Nie chcę tego rozwodu. Chyba nigdy nie chciałam. Nawet wtedy, kiedy tak bardzo cierpiałam z powodu jego zdrady. Nawet wtedy, kiedy sama znalazłam sobie faceta, żeby odbudować swoje ego w jego ramionach. Nigdy, rozumiesz?! To Marek mówił o rozwodzie. Marek, terapeutka, ty i jeszcze parę innych osób.
– Chyba wystarczy, że Marek o tym mówił, nie sądzisz? – spytała Asia nieśmiało.
Spojrzałam na nią ostro.
– Może mówić, co chce. Ale ja nie muszę się na to zgadzać! Jasne?!
– Chyba… – Aśka wyglądała na zagubioną.
Totalnie ją zaskoczyłam zwrotem o sto osiemdziesiąt stopni.
– No ale co teraz będzie? Termin, rozprawa…
– A co mnie to obchodzi? Nie idę na żadną rozprawę. Albo pójdę i powiem, że się nie zgadzam.
– Nie możesz tego zrobić…
– A niby dlaczego? – nakręcałam się i irytowałam coraz bardziej. – Pytał mnie ktoś, czy chcę, żeby mąż mnie zdradził i zostawił? Żeby odszedł do młodszej i zaprzepaścił dwadzieścia lat wspólnego życia? Dobrego życia! No powiedz, czy ktoś mnie pytał o zdanie?! Moje pytanie zawisło w powietrzu.
– Nie… – odezwała się cicho Asia. – Tak się zdarzyło. Czasami ktoś inny podejmuje za nas decyzję, a my możemy się jedynie dostosować.
Zapadła cisza, w której słyszałam tylko nasze oddechy.
„Po co się wysilać na oddychanie, skoro i tak nie mam wpływu na swój los?” – pomyślałam.
Chciałam zniknąć, zasnąć…
Chciałam się upić, zapomnieć. I też nie mogłam. Znowu pojawiły się łzy. Policzki zrobiły się mokre. Asia podeszła i choć się broniłam, przytuliła mnie do siebie.
– Wiem, cholernie boli.
– Nie wiesz, ciebie nikt nie zostawił – smarkałam jej w rękaw. – A ja go ciągle kocham, nie wyobrażam sobie życia bez niego…
– Wiem – szepnęła Asia. – Wiem, kochanie.
– Co ty tam wiesz! – warknęłam. – Nic nie wiesz! Nikt nie wie...
Przyjaciółka przytuliła mnie mocniej.
– Aśka… – zaczęłam po chwili – przepraszam.
Nie mam pojęcia, co się dzieje, co mnie napadało…
– Po prostu cierpisz. Potrzebujesz czasu i dystansu. Nie gniewaj się, ale właśnie tego potrzebujesz, zamiast rozdrapywania ran.
Odsunęłam się od niej i ponownie sięgnęłam po kieliszek.
– Gadam bez sensu, co? – zakpiłam sama z siebie.
– Nie bez sensu. Przemawiają przez ciebie emocje, z którymi jeszcze się nie uporałaś. I tyle, kochana, nic więcej.
Nalałam sobie wina.
– Chcesz? – zapytałam, wskazując na butelkę.
– Odrobinę. Podałam przyjaciółce kieliszek i spojrzałam jej w oczy. Twardo, przytomnie, choć przez łzy.
– Muszę się rozwieść, prawda?
Asia wytrzymała moje spojrzenie
– Skarbie, ustalmy, że niczego nie musisz. Ale myślę też, że owszem, rozwód to najlepsze wyjście. Niczego by się teraz nie udało na nowo zbudować. Za dużo zgliszczy.
Wzięłam w usta duży haust wina, przełknęłam.
– Wiem – westchnęłam. – Głupio się buntuję, ale wiem, że to jedyne dobre wyjście. Tylko czasami… to takie cholernie trudne! Tak boli! Po prostu aż tracę oddech. Boję się, że nigdy już nie pozbieram się do kupy…
– Oczywiście, że się pozbierasz, poskładasz, coś nowego odkryjesz, spojrzysz na sprawy z innej strony. Wierzę w ciebie, dasz radę, a ja będę cały czas przy tobie.
Spojrzałam na przyjaciółkę i wreszcie szczerze się uśmiechnęłam. Nie złośliwie, nie sarkastycznie ani żałośnie. Poczułam ulgę, wypływającą z akceptacji. Nie było innej drogi.
Próbowałam na nowo się odnaleźć
Trudne? Tak. Bolesne? Jak najbardziej. Ale życie nie jest ani proste, ani bezbolesne. I nikt nie obiecywał, że takie będzie. Ważne, żeby mieć przy sobie kogoś, kto wesprze i pomoże się podnieść. Patrzyłam na Joannę i uwierzyłam, że przetrwam. A potem nadejdą lepsze dni… Sama nie dałabym rady przez to wszystko przejść.
Życie nie jest ani proste, ani bezbolesne. I nikt nie obiecywał, że takie będzie…
Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"