Jak to się dzieje, że gdy zaczyna się sezon wakacyjny, nasze koleje wariują? Tego nie wie nikt. Wszystkim podróżującym wiadomo za to, że efekt wariacji jest zawsze ten sam: mniej składów, przedziwne rozkłady, tłok. Ja, niestety, też tego doświadczam, jako że często jeżdżę służbowo do Krakowa, także latem. Obowiązki układają mi się różnie i nie zawsze mogę kupić bilet z wyprzedzeniem na najlepszy pociąg.
Tak było i tym razem: spotkanie z kontrahentami się przeciągnęło, i został mi tylko skład TLK, który dociera do Warszawy przed północą. Miałem nadzieję, że podróż osłodzi mi chociaż pierwsza klasa. W końcu należała mi się odrobina komfortu po dniówce, która zaczęła się o czwartej rano.
– Czy pociąg ma wagon z bufetem? – spytałem kasjerkę, kupując bilet.
– Nie wiem, jaki skład przyjedzie. Może tak… – odpowiedziała z uśmiechem.
Poszukałem więc sklepu i na wszelki wypadek kupiłem butlę wody mineralnej. „Jakoś przeżyję trzy godziny” – pocieszyłem się i ruszyłem do windy. Była dziewiętnasta jedenaście.
Wesołe iskierki w jej oczach po prostu mnie urzekły
Pociąg przyjechał szczęśliwie do Krakowa i czekał na odjazd. Na peronie kręciło się ciągle sporo ludzi i jak zwykle tuż przed odjazdem słychać było nawoływania, pokrzykiwania i turkot walizkowych kółeczek po betonowej nawierzchni. W pociągu było tłoczno. Szukałem wagonu pierwszej klasy, licząc, że tam będzie trochę wolnej przestrzeni. Nic z tego – korytarz wyglądał tak, jak kolejka po cytryny w PRL–u.
Przebijałem się przez tłumek naburmuszonych „stojaków”, którzy mieli mi za złe, że mam miejscówkę. Dotarłem do swojego przedziału umordowany. Zdjąłem torbę z ramienia i wrzuciłem na półkę. Tylko butelkę z wodą wysokomineralizowaną i gazowaną zostawiłem sobie pod ręką. Usiadłem i głęboko odetchnąłem. Musiało to zabrzmieć jak jęk cierpienia, bo siedząca naprzeciw pasażerka wychyliła nos zza książki i spojrzała na mnie z troską.
Za książką kryła się urocza dziewczyna. Wielkie, wyraziste brązowe oczy, mały prosty nos i ślicznie wykrojone usta w pociągłej twarzy wyglądały tak wdzięcznie i naturalnie, że na chwilę zagapiłem się na nią. Uśmiechnąłem się przepraszająco.
– Przepraszam, nic mi nie jest. Ot, tylko ucieszyłem się, że już siedzę i zaraz ruszamy – powiedziałem i w tym momencie wagon jęknął, szarpnął i powoli zaczął jechać.
– Wygląda pan na zmęczonego… – powiedziała dźwięcznym, niskim głosem. Miała równiutkie białe zęby.
– Trochę się nabiegałem w sprawach zawodowych. Chciałem wracać wcześniej, ale nie zdążyłem.
– O, to ciekawe… – cały czas się uśmiechała. – Ja też nie zdążyłam na wygodniejszy pociąg, bo sprawy zawodowe mnie zatrzymały. No, tak czasem bywa…
Wesołe iskierki w jej oczach po prostu mnie urzekły. Miała delikatne brwi, włosy z przedziałkiem na środku związane z tyłu błękitną aksamitką. Żadnego makijażu, żadnej szminki. Mogła mieć dwadzieścia kilka, trzydzieści kilka albo nawet ponad czterdzieści lat – nie umiałem ocenić. Zwyczajnie i naturalnie ładna, pełna dziewczęcego uroku i jednocześnie kobiecego seksapilu.
Przyłapałem się na tym, że przestałem na nią patrzeć, a zacząłem się gapić. Zrobiło mi się głupio.
Zerknąłem na pozostałych pasażerów. Obok mnie siedziała tęgawa pani po czterdziestce, która – tak jak jej nastoletni syn przy oknie – wpatrywała się w smartfona i z zadziwiającą prędkością przebierała kciukami po jego ekranie. W kącie przy oknie młody brodaty facet w okularach podłączony był do laptopa i telefonu jednocześnie. Na środku zaś siedziała około trzydziestoletnia kobieta w widocznej ciąży, która co pewien czas zagadywała po portugalsku kędzierzawego faceta na korytarzu.
„Tylko ja zwróciłem uwagę na dziewczynę? – dziwiłem się. – A niby kto jeszcze miał to zrobić. Portugalka w ciąży?”.
Zaśmiałem się do siebie cichutko. Zerknąłem ukradkiem na nią, ale zobaczyłem tylko szczupłe palce obejmujące okładkę książki „Art deco. Przewodnik dla kolekcjonerów”. W pewnej chwili pociąg z nieprzyjemnym zgrzytem zahamował i po chwili się zatrzymał. Z okna przedziału widać było gęste drzewa, a z korytarza – krzaki i kawałek ciemniejącego szybko nieba. Książka opadła i wielkie zaciekawione oczy rozglądały się dookoła.
– To nie stacja – powiedziały ładne usta.
– No, nie… – odpowiedziałem. – Pewnie przepuszczamy jakiś superekspres.
– Przynajmniej można okna otworzyć i przewietrzyć.
– Wentylacja chyba nie działa…
– Może kiedy ruszymy…
Ding–dong. Głośnik w przedziale zaczął mówić męskim głosem: „Szanowni państwo! Nastąpiła awaria lokomotywy i podróż nie może być kontynuowana. Czekamy na podstawienie lokomotywy zastępczej. Prosimy nie otwierać drzwi i nie opuszczać wagonów”.
Ciemne oczy znowu pojawiły się nad książką. Były większe niż poprzednio i lekko zaniepokojone. Zamknęły się, pokazując długie rzęsy. Ja też zamknąłem oczy. Nie wiem, jak długo drzemałem. Zresztą wszyscy w przedziale starali się w miarę wygodnie wtulić w siedziska. Dziewczyna uśmiechała się przez sen.
Przebudziłem się – wagon wyraźnie drgnął
– Chyba podpinają nową lokomotywę – powiedziała dziewczyna. – Nareszcie…
Spojrzałem na zegarek: minęło ponad półtorej godziny.
– Ładny – powiedziała dziewczyna. – Art deco. Lubię ten styl…
– Dziękuję, ale to nie oryginał… – uśmiechnąłem się i sam spojrzałem na mojego prostokątnego Atlantica. Był rzeczywiście efektowny. – Pani jest chyba specjalistką w tej dziedzinie.
Uśmiechnęła się szeroko.
– Z zamiłowania. Zawodowo zajmuję się starymi książkami… Nic ciekawego.
– Starodruki, inkunabuły?
– Widzę, że zna pan różnicę. To rzadkie.
– Lubię książki, od zawsze…
– A my stoimy i stoimy – westchnęła moja rozmówczyni.
Ding–dong! Ding–dong! „Uprzejmie informujemy, że lokomotywa zastępcza jest doczepiana. Pociągnie skład do najbliższej stacji, gdzie zostanie odczepiona uszkodzona jednostka. Wtedy ruszymy do Warszawy. Osoby, które mają przesiadki, proszone są o kontakt z drużyną konduktorską w wagonie numer dziesięć.”
– Pani jest czarodziejką! Kiedy będzie następna informacja?
– Och, zaraz ją wywołam. Ale dajmy im szansę z tą lokomotywą… – zaśmiała się.
Wreszcie rozległy się gwizdki konduktorów i ruszyliśmy. W całym wagonie rozległy się oklaski. Zaśmiałem się. Dziewczyna z książką też. Ding–dong! Ding–dong! „Szanowni państwo, uprzejmie informuję, że pociąg ma w tej chwili sto czterdzieści pięć minut opóźnienia, za które serdecznie przepraszamy. Pociąg zatrzyma się dodatkowo na kilku stacjach, żeby umożliwić przesiadki potrzebującym pasażerom”.
– No, dobra informacja… – skomentowałem głos z głośnika.
– Przepraszam – moja rozmówczyni puściła do mnie oko. – Następna będzie lepsza, obiecuję.
Schowała się za książką, a ja zamknąłem oczy. Przysnąłem. Obudził mnie zgrzyt hamulców. Znowu staliśmy. Spojrzałem naprzeciw. Tym razem to dziewczyna spała wtulona w zagłówek. Zerknąłem na zegarek: mijała północ. „O rety, ile jeszcze tych przystanków?” – myślałem niecierpliwie.
Ding–dong! Ding–dong! „Szanowni państwo, dojeżdżamy do stacji Warszawa Zachodnia. Osoby wysiadające proszę o sprawdzenie, czy nie został w wagonach bagaż. Dziękujemy za skorzystanie z usług PKP.”.
– Nareszcie! – dziewczyna ucieszyła się. – Wysiadam na Dworcu Centralnym. Czy mógłby pan…
Zerwałem się i jak sprężyna wyprostowałem. Sięgnąłem po czerwoną walizeczkę z półki nad dziewczyną i delikatnie postawiłem na swoim siedzeniu.
– Dziękuję bardzo. Szybki pan jest…
– Lata wyczynowej gry w siatkówkę…
– Jeszcze raz dziękuję – wzięła bagaż i usiadła.
Pociąg powoli wjeżdżał na Dworzec Centralny. Zniecierpliwieni pasażerowie stali już w kolejce na korytarzu, czekając na zatrzymanie składu. Pisk, szarpnięcie – pociąg wreszcie stanął. Ludzie kroczek po kroczku przesuwali się do drzwi, które z sykiem się otworzyły. Współpasażerowie z mojego przedziału już znikali w korytarzu. Dziewczyna z naprzeciwka wychodziła ostatnia. Wstałem.
– Wiem, że już późno, ale… szkoda, że już pani wysiada – powiedziałem.
– Ja też trochę żałuję. Do widzenia – odpowiedziała i wyszła.
Przez chwilę widziałem jeszcze jej czerwoną walizkę na kółkach i zostałem w przedziale sam. Jeszcze chwila i dotrę do Warszawy Wschodniej i kwadrans potem będę w domu. „Makabryczna podróż” – pomyślałem. Wyjrzałem przez okno – w ciemności błyskał białymi i czerwonymi światłami Stadion Narodowy. Znowu pisk i pociąg zwolnił. Sięgnąłem po moją torbę z laptopem i odruchowo rozejrzałem się po przedziale.
– O rety! Jej książka… – wciśnięty między siedzisko i ściankę tkwił przewodnik dla kolekcjonerów art deco. Wyjąłem tom ze szpary i schowałem do torby.
„I jak ja go jej oddam?” – pomyślałem bezradnie, ale jednocześnie z nadzieją, że może uda się jakoś ją odnaleźć. Pociąg stanął. Pobiegłem przez pusty wagon i wyskoczyłem na peron.
Gdyby nie ta dziewczyna, chyba bym tam oszalał…
Tablica informowała, że pociąg dotarł do stacji końcowej z opóźnieniem. No raczej tak. Pokręciłem głową i zbiegłem schodami do tunelu. Jeszcze trochę, jeszcze minutka i stałem przy swoim ukochanym, starym samochodzie. Wsiadłem i odpaliłem silnik. Zaraz potem włączyłem klimatyzację – co za ulga po pięciu godzinach zaduchu w pociągu.
„Gdyby nie ta dziewczyna, chyba bym tam oszalał…” – myślałem i jechałem nieco zbyt szybko pustymi uliczkami. „Fajna była…” – dojechałem pod dom i dopiero poczułem, jak koszmarnie jestem zmęczony. Wychodząc spod prysznica, miałem już zamknięte oczy. Usnąłem w kapciach.
Kiedy nazajutrz szykowałem się do pracy, wyjąłem z torby książkę. Uśmiechnąłem się na wspomnienie dziewczyny z pociągu.
„Jak jej szukać?” – zapytałem sam siebie. Otworzyłem tom i na stronie tytułowej zobaczyłem odręczną inskrypcję: „Julii – mama” i datę siedemnasty marca dwa tysiące dziewiętnastego roku.
„A więc – Julia…”. Sprawdziłem w sieci – to nie imieniny. „Prezent urodzinowy. Ale nadal nie wiem, jak jej szukać…”.
Kiedy opowiadałem znajomym w pracy historię o swoim powrocie z Krakowa, przerywały mi co chwila ochy, achy i inne okrzyki. Śmiałem się, bo wyglądało na to, że jestem jakimś bohaterem.
– Łukasz! Ty żądaj odszkodowania! – zawołał do mnie jeden z kolegów. – Moja siostra kiedyś załatwiała podobną sprawę. Zadzwonię do niej i powiem ci, co i jak.
– Super! Osiemdziesiąt złotych piechotą nie chodzi – odpowiedziałem. – Dzięki.
Zajęliśmy się robotą. Pod koniec dniówki Janek położył mi na biurku kartkę. Urząd Transportu Kolejowego, strona www, adres, telefon. OK, to bardzo blisko. Pójdę jutro. Zapisałem namiary w telefonie i poszedłem do auta. Dzięki korkom jechałem do domu ponad godzinę.
Wszystkie plany na następny dzień wzięły w łeb. Telekonferencja z „chłopakami z Krakowa” ciągnęła się w nieskończoność. Wyszliśmy z firmy przed dwudziestą. Nie zdążyłem nawet na mecz. O wizycie w urzędzie kompletnie zapomniałem. Następnego dnia postanowiłem, że idę tam i już. W ciągu dnia po prostu wyszedłem i udałem się do urzędu. Po kwadransie byłem już w hallu urzędu. Już miałem podejść do recepcji, kiedy ją zobaczyłem biegnącą do windy. Tak – ją, dziewczynę z pociągu. W niebieskiej sukience wyglądała cudownie.
– Pani Julio, halo! Pani Julio! – zawołałem, chyba bardzo głośno.
Stanęła i zgrabnym piruetem obróciła się w moją stronę. Jej wielkie oczy zrobiły się jeszcze szersze i… uśmiechnęła się.
– To pan… – powiedziała cicho. – Skąd pan wie, jak mam na imię?
– Tak, ja. Mam pani książkę… Ale nie przy sobie… – powiedziałem. – Miałem tu być wczoraj, tylko że nie wyszło.
– Ja też, ale wpadła do mnie mama…
– Ta od książki…
– Tej, której pan dziś nie ma, panie…
– Oj, przepraszam! Łukasz K. – wyciągnąłem rękę. Podała mi swoją – była delikatna, ciepła i aksamitna.
Jej usta mają smak poziomek
– Julia N. – uśmiechnęła się. – Idziemy po rekompensatę? Wiem gdzie.
– Jasne! Nie darujemy im tej awarii.
– Oczywiście. I następnym razem pojedziemy do Krakowa pendolino.
– Naturalnie! Choćby jutro.
– Jutro to poproszę książkę, dobrze?
– Cudownie! – szybkim ruchem wyciągnąłem z kieszonki wizytówkę i podałem Julii. – Będę czekał na telefon. Jutro.
– Świetnie – schowała kartonik do torebki. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że zabrałeś z pociągu książkę.
– Ja też. Bardzo…
– No, to chodźmy.
– Tak, chodźmy.
Wcisnęła strzałkę skierowaną do góry i chwilę czekaliśmy na windę. Jechała na górę bez awarii.
Kiedy z niej wychodziliśmy, wiedziałem już, że jej usta mają smak poziomek.
Czytaj także:
„Znalazłem kochankę na jedną noc, by wyleczyć serce po ukochanej. Ten głupi wybryk ciągnie się za mną jak smród po gaciach”
„Zanim kwiaty na grobie mamy zwiędły, ojciec już przygruchał sobie kochankę. Dla mnie to jasne, że drań cały czas ją zdradzał”
„Córka nie chce wziąć chłopa ze wsi, bo to pijaczyna i rozbójnik. Niech się cieszy, że ktokolwiek chciał taką starą pannę”