Z Moniką kojarzyła mi się piosenka „Flôr Di Nha Esperança”. Śpiewała ją Cesária Évora, bosonoga piosenkarka z wysp Zielonego Przylądka. W wolnym tłumaczeniu tytuł brzmiał „Kwiat moich marzeń”. Domyślałem się tylko, że Cesária śpiewa o kolejnej smutnej miłości, bo nie znam portugalskiego. Piosenka w pełni oddawała moje uczucie do Moniki.
Poznałem ją na konferencji poświęconej nowej serii kosmetyków. Była szefową działu prasowego firmy i osobiście prezentowała produkty. Miała dar perswazji. W kilka minut oczarowała całą salę zblazowanych dziennikarzy. Nie mogłem od niej oderwać oczu. Wysoka, rudowłosa, o pięknych ustach i zielonych oczach. Musiałem poznać ją bliżej. Namówiłem szefową redakcji na artykuł, w którym Monika miała być ekspertem.
Nie była już czarodziejką, tylko chłodną szefową
Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego spotkania w jej biurze. Cała jedna ściana była przeszkolona. Kiedy wszedłem, słońce akurat oświetliło jej sylwetkę. Siedziała za ogromnym stołem konferencyjnym i pisała coś na tablecie.
– Cieszę się, że pana widzę – podniosła głowę i posłała mi uśmiech.
– Ja też – uścisnęliśmy sobie dłonie i od razu rozpoczęliśmy rozmowę o kosmetykach.
Po wywiadzie chciałem zaproponować jej kawę, ale ona spieszyła się na jakieś zebranie. Zadzwoniłem do niej dzień później. Podziękowałem za wywiad i poprosiłem o kolejne spotkanie, żeby autoryzować tekst.
– Może mi pan przesłać artykuł mejlem – zaproponowała.
– Wolałbym osobiście, można będzie jeszcze coś uzupełnić – nie poddawałem się.
Po drugiej stronie zapadła cisza, która zdawała się trwać milion lat.
– Dobrze – padło w końcu.
Spotkaliśmy się w kawiarni w tym samym budynku, w którym miała biuro z imponującym widokiem na Warszawę. Kawiarnia też była cała oszklona; pośrodku, w oranżerii, pyszniły się piękne rośliny egzotyczne.
Gdy przyszedłem, ona już była. Taksowała mnie wzrokiem. Nie uśmiechała się. Wyczułem chłód. Wokół nas ludzie z tabletami przeglądali mejle i portale społecznościowe, odbierali telefony i omawiali przez komórki ważne sprawy. Od szklanych ścian odbijały się słowa po francusku, angielsku, niemiecku, hiszpańsku. Obsługa wykrzykiwała, że gotowa jest kawa taka a taka.
– Ma pan wydrukowany tekst?
Podałem jej artykuł. Wykreśliła kilka słów, dopisała jedno zdanie. Zastanawiałem się, co zrobić, by przedłużyć spotkanie. Z głośników sączył się dźwięk skrzypiec i gitary akustycznej, a po nich ciepły głos Cesárii.
– Coś jeszcze? – pytała oficjalnie.
Nie była już czarodziejką z konferencji, tylko chłodną szefową międzynarodowej firmy.
– Tak, dziękuję… Czy mogę zadać pani osobiste pytanie? – odważyłem się wreszcie.
Przestała mieszać prawie białą kawę w wysokiej szklance i odłożyła łyżeczkę o długiej rączce na spodeczek.
– Proszę. Najwyżej nie odpowiem.
– Czy jest pani wolna? – ćwiczyłem to pytanie, ale wyszło strasznie drętwo.
– Ma pan ofertę pracy dla mnie? – skontrowała z uśmiechem.
– Nie – poczułem falę ciepła rozlewającą się na twarzy, jakbym miał kilkanaście lat.
Nie przyszło jej nawet do głowy, że to pytanie osobiste, a nie służbowe. Zabrakło mi odwagi, by powiedzieć, że chciałbym z nią być. Zdradziła mnie mina urażonego Romea.
– Ach… to – chwilę milczała.
Cesária smutno śpiewała a ja czułem, że ziemia usuwa mi się spod nóg.
– Bardzo mi pochlebia pana zainteresowanie, jestem jednak… z kimś związana.
W marzeniach odważnie szedłem na całość
Zapadła cisza z gatunku tych najcięższych, prawie przygważdżających do ziemi. Wbiłem wzrok w blat stołu. Widać było na nim kółeczka po filiżankach. Bałem się podnieść oczy i na nią spojrzeć.
Karaibski klimat prysnął razem z moimi nadziejami. Gdy Cesária skończyła śpiewać, Monika wyszła, zostawiając niedopitą kawę.
Po tygodniu dowiedziałem się, że awansowała. Objęła stanowisko menedżerskie w siedzibie firmy, która mieściła się w Szwajcarii. Nie miałem szansy spotkać jej nawet przypadkowo. Gdziekolwiek słyszałem potem Cesarię, od razu przypominałem sobie, jak Monika odchodzi długim korytarzem, a jej obcasy uderzają o lśniącą posadzkę.
Chociaż tak naprawdę nawet się nie znaliśmy, poczułem stratę, jakby odszedł ktoś mi bardzo bliski. W moich marzeniach byliśmy parą. Przed zaśnięciem wyobrażałem sobie, że słyszę dzwonek do drzwi, otwieram i widzę ją, opartą o framugę i pytającą lekko zachrypniętym głosem, czy może wejść. Wpuszczam ją bez słowa i zaczynamy się kochać. Teraz to marzenie sprawiało mi ból.
Pół roku później odezwała się do mnie. Mieszkała w Bienne w Szwajcarii. Podziwiała tamtejszą starówkę i pobliskie jezioro. Najwięcej jednak napisała o czymś innym. Chociaż miasteczko było dwa razy mniejsze niż przykład Otwock, to już na początku XX wieku jeździły tu tramwaje elektryczne.
Niestety po wojnie dość szybko je zlikwidowano. Teraz powstał pomysł przywrócenia starej trakcji. Nie bardzo wiedziałem, po co mi o tym pisze. Mejl zakończyła tym, że w kawiarence usłyszała piosenkę Cartoli „Preciso Me Encontrar” i przypomniała sobie mnie. Omal nie oszalałem ze szczęścia!
Ona jednak mnie pamiętała, i nawet do mnie napisała. I to tak bezpośrednio, bez „pan“.
Odczekałem dwa dni, żeby nie pokazać, jak bardzo mi zależy, i wtedy jej odpisałem. Zacząłem od tego, że najdłużej działająca linia tramwajowa jest w Nowym Orleanie, a w Polsce już w XIX wieku we Wrocławiu ruszył pierwszy tramwaj elektryczny. Moja wiedza była internetowa, miałem nadzieję, że nie piszę bzdur. Na końcu wspomniałem, że gdy się ostatni raz widzieliśmy, to śpiewała Évora. Monika przez tydzień nie odpisywała.
Wyrzucałem sobie, że średnio się przyłożyłem do tego mejla. Już szykowałem się do przeprosin, gdy przyszła odpowiedź. Tym razem Monika przysłała swoje zdjęcie znad jeziora. Była bez makijażu i słońce padające jej na twarz uwidoczniało piegi. Miała w sobie coś z dziewczynki, chociaż skończyła już trzydzieści lat.
Ktoś zrobił jej to zdjęcie. Chyba nie facet, bo w jej uśmiechu było coś beztroskiego. Tak się uśmiechamy do starych znajomych. Napisała, że mnie pozdrawia, i nic więcej. Czułem się trochę zawiedziony, ale pocieszyłem się, że zdjęcie jest bardziej osobiste niż mejl o tramwajach. Odpisałem, że wygląda pięknie, że Szwajcaria jej służy, choć, oczywiście, wolałbym, żeby była bliżej. Na ten list już mi nie odpowiedziała.
Wpadliśmy na siebie w dniu, gdy spadł pierwszy śnieg
W knajpianym zagłębiu nad rzeką kłębił się tłum. Przy ławach na wolnym powietrzu prawie nie było wolnych miejsc. Najwięcej ludzi tłoczyło się w pobliżu płonących koksowników. Za kilka minut miał się rozpocząć koncert Pustek. Niosłem dwa kubki z grzanym winem. Parowały jak dwa Wezuwiusze po erupcji. Ona stała w kolejce po pieczone ziemniaki. Była w puchowej kurtce i kolorowej czapce z pomponem, ale poznałbym ją nawet w stroju astronauty.
– Cześć, Monika – rzuciłem, a ona odwróciła się i długo na mnie patrzyła.
– Michał – przypomniałem się jej. – Byłaś ekspertką w moim artykule, a potem korespondowaliśmy, jak byłaś w Szwajcarii.
– Pamiętam, ale jestem zaskoczona. Przepraszam – kupiła dwie porcje ziemniaków.
– Urwał się nam kontakt – ciągnąłem, gdy wyszła z kolejki. – Wróciłaś na stałe?
– Nie bardzo mogę rozmawiać. Muszę iść – wskazała głową ziemniaki.
Odprowadziłem ją wzrokiem. Dołączyła do grupy znajomych siedzących przy koksowniku. Zauważyłem postawnego bruneta, któremu podała tackę z ziemniakiem. Wróciłem do koleżanki z pracy, z którą umówiłem się na randkę. Wysoka szatynka o piwnych oczach. Tak jak ja miała fioła na punkcie gór. Wydawało mi się, że mamy szansę na związek. Bez słowa przyjęła chłodnego grzańca. Milczałem do końca spotkania, nie mogłem przestać myśleć o Monice.
– Przepraszam, byłem dziś beznadziejny. Następnym razem się poprawię.
– Oczywiście.
Oboje wiedzieliśmy, że nie będzie okazji
Znów padał śnieg. Płatki unosiły się w powietrzu niczym babie lato. Monika szła bez czapki, w płaszczu rozpiętym pod szyją. Zauważyła mnie, ale musiałem zawołać, żeby się zatrzymała.
– Dasz się zaprosić na kawę?
Zastanawiała się, jakbym poprosił ją o rękę.
– To nie najlepszy pomysł – odparła.
– Nie jest taki zły. – uśmiechnąłem się.
– Skoro tak mówisz.
Szliśmy w milczeniu do kawiarni na rogu. Przed wejściem spojrzała na mnie uważnie.
– Naprawdę tego chcesz?
– Jasne, że tak.
W środku było ciepło i gwarno. Młodzi bariści robili z namaszczeniem kawę, w tle słychać było maszynę do mielenia ziaren i gwizd gorącej pary. Co jakiś czas krzyczano „karmelowa latte” albo „cappuccino z ciastkiem”.
– Co chcesz, ja zapraszam…
– Chai latte.
– Dwa razy chai latte – nie wiedziałem, co to jest, ale postanowiłem zaryzykować.
Usiedliśmy przy małym stoliku. Przy sąsiednim dwóch brodaczy opowiadało sobie o Warszawskim Festiwalu Filmowym, obok nich matka z nastoletnią córką ekscytowały się rywalizacją w „Azja Ekspress”.
Chai latte okazało się herbatą z mlekiem, czyli zwykłą bawarką z kardamonem, cynamonem i imbirem. Równie dobrze mogłoby się nazywać Nigdy więcej.
– Więc mówisz, że to była Cesária, a nie Cartola? – nawiązała nagle do naszej dawnej wymiany mejlowej. – Jesteś pewien?
Przypomniałem sobie, jak Monika wtedy odchodziła, stukając obcasami w podłogę, a Cesária śpiewała „Na dispidida. Bo tchora tcheu. M'magoa. M'tchora tambem”. Co w wolnym tłumaczeniu oznaczało, że po rozstaniu oboje cierpieliśmy i płakaliśmy.
– Jestem pewien, ale Cartola też by pasował… – zacząłem, lecz weszła mi w słowo: – Ja jestem pewna, że to był Cartola, a ty, że Cesária. Dlatego musimy sprawdzić naszą pamięć na czymś, co można będzie od razu zweryfikować. Pamiętasz Ewę M.?
Bardziej nie mogła mnie zaskoczyć. Ewa? Wbrew pozorom nie jest to popularne imię. Potarłem brodę w nadziei, że przemkną mi przed oczami wszystkie Ewy, które spotkałem w życiu. Nie pomogło.
– Kto to jest? – spytałem.
– Poznaliście się w górach dwa temu. Razem zdobyliście Rysy – odparła.
Tak! Teraz sobie przypomniałem niską brunetkę o dużych, smutnych oczach. Była słaba, ale udawała herosa. Sama się wybrała zdobywać najwyższy punkt polskich Tatr. Musiałem ją ubezpieczać, bo spadła by ze szlaku w przepaść, gdy zaczęły się łańcuchy. Podczas zejścia osłabła, nie miała siły iść. Konwojowałem ją do najbliższego schroniska na Słowacji. Rzeczywiście miała na imię Ewa.
– Przypomniałeś sobie, widzę. Potem pisała do ciebie, dzwoniła. Nigdy nie odpisałeś.
Chyba tak było. Tylko nie bardzo rozumiałem, dlaczego o tym rozmawiamy. Imponowało mi w Monice to, że ciągle mnie zaskakiwała. Musiałem być wciąż skupiony.
– To moja przyjaciółka.
Mina mi zrzedła. Tamta Ewa była namolna i stanowczo dałem jej do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany. Jeśli były przyjaciółkami, to moje szanse u Moniki spadły do zera. Na kobiecą solidarność nie było mocnych.
– Nie wiem, co powiedzieć – westchnąłem. – Z nią nigdy nie chciałem być tak jak z tobą. To zbrodnia? Jeśli chcesz, przeproszę ją.
Roześmiała się nieoczekiwanie, a mnie dreszcz przeszedł po plecach.
– Tak, oczywiście, przeproś ją. Dobrze, żebyś wiedział, jak wygląda. Bo twoja pamięć, jak już wiemy, jest zawodna, prawda?
Wyjęła tablet. Postukała w ekran i zobaczyłem najpierw duże, smutne oczy, potem postać smuklejszą, niż pamiętałem.
– Pokażę ci inne, takie, na którym lepiej wygląda – zaproponowała Monika.
Na tym zdjęciu Ewa miała na sobie obcisłą bluzkę. Najwyraźniej piersi też jej urosły. Na rękach trzymała płaczącego bobasa.
Z Ewą spędziliśmy tylko tę jedną noc
– Co powiesz?
– Okej. Ładnie wygląda.
– Jesteś niesamowity – nie kryła ironii.
– Nie rozumiem.
– To twój syn.
Później, gdy ją odrzuciłem, już się ze mną nie kontaktowała. Monice powiedziała tylko, że ojcem dziecka jest ktoś bez znaczenia. Ale gdy Monika była w Szwajcarii, sporo mówiła o mnie i w końcu Ewa skojarzyła, że mnie zna. Wtedy wyznała przyjaciółce prawdę.
Nie chciała jednak, aby ta powiedziała mi o synu. I gdyby nie to nasze przypadkowe spotkanie, Monika pewnie dotrzymałaby obietnicy, a ja nigdy bym się nie dowiedział, że zostałem ojcem. Siedziałem oszołomiony, nie wiedząc, co począć. Patrzyłem na numer telefonu, który Monika napisała mi na serwetce. Dopiero po paru godzinach wybrałem numer.
– Ewa…? Tu Michał. Chciałbym zobaczyć naszego syna – wydukałem.
Czytaj także:
„Klientka była pewna, że jej mąż ma kochankę. Chciała złapać go za rękę, więc cwaniara uknuła sprytną intrygę”
„Rodzice i dziadek zginęli, gdy miałam 2 miesiące. Wychowała mnie babcia, która z zaświatów pomogła znaleźć mi męża”
„Mąż myśli, że jest moim pierwszym mężczyzną. Od 17 lat ukrywam przed nim, że byłam w nastoletniej ciąży i porzuciłam dziecko”