„Dziewczyna przyjaciela sama wlazła mi do łóżka. Była doskonała, nie mogłem się jej oprzeć, ale gryzły mnie wyrzuty sumienia”

Dziewczyna przyjaciela mnie uwiodła fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Ktoś po cichu otworzył drzwi. Ciche kroki bosych stóp. Szelest leciutkiego materiału. Ktoś uniósł brzeg mojej kołdry… – Justyna. Nie. – Przecież chcesz tego. Od pierwszego momentu myślisz tylko o tym, prawda? Ja też. Ja też tylko o tym myślę. – Justyna. Nie możemy”.
/ 08.11.2022 14:30
Dziewczyna przyjaciela mnie uwiodła fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Odłożyłem książkę do torby podróżnej. Jakaś głupia historia, którą kupiłem na dworcu, bez zastanowienia, bo pociąg zaraz miał ruszyć. Wszystko przez ten pośpiech. W normalnej sytuacji biorę coś z mojej biblioteki, mam sporą kolekcję książek czekających na przeczytanie. Czasami, przez przypadek, można na coś ciekawego trafić, ten wybór był jednak fatalny, jakaś telenowelowa opowieść o miłości i zdradzie. Tyle tylko, że skutecznie odciągnęła mnie od myśli o papierosach. Staram się unikać zamykania w pociągowym kiblu, w celu wciągnięcia kilku machów nikotyny. Na szczęście już byliśmy w Gdańsku, do Sopotu rzut beretem. Nie byłem tam kilka lat, jakoś mi nie było po drodze.

Dopiero teraz. Po telefonie od Marka

– Ryś? Marek mówi…

– Widzę, że to ty, na wyświetlaczu mi się wyświetla. Co się takiego stało, że się odzywasz po takim długim milczeniu?

– Przepraszam. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Chyba tylko tyle, że naprawdę czułem się fatalnie. 

– Przestań chrzanić!

– Dzisiaj też patrzę na tamten stan ze zdumieniem. Tak niewiele potrzeba, żeby kompletnie zmieniło się podejście do życia.

– A co to za „niewiele”?

– 168 centymetrów.

– Co?

– Takie niewielkie blond chucherko.

Babeczka? Związałeś się z kimś?

– Związałem, związałem, nawet nie wiesz, jak bardzo poważnie. Wstąpiłem na kobierzec, tak to się jakoś mówi?

– Ożeniłeś się?

– Ryś, zrobiłem to. I wiesz co? Jestem szczęśliwy! Wpadnij do nas, zapomnijmy o tych ostatnich latach. Jesteś jedyną osobą, przed którą chcę się pochwalić Justynką.

– Ale jak to, ślub? Przecież zarzekałeś się zawsze… A poza tym, dlaczego nie zadzwoniłeś przed ślubem? Może ja chciałbym być świadkiem? Co?

– No sorry, tak wypadło. Poznaliśmy się, i zanim się obejrzałem, już było po ceremonii. Trudno mi wytłumaczyć. Taka karma, taki los. Zresztą, zobaczysz Justynkę, to sam zrozumiesz…

Nie miałem wyjścia

Musiałem wybrać się do Sopotu. Z Markiem poznaliśmy się na studiach i od razu zaiskrzyło. Obaj byliśmy rozrywkowi i wolność ceniliśmy sobie nade wszystko. Prywatki, kluby, wakacyjne włóczęgi i korowody dziewcząt, to wypełniało nasze życie. Żadnych poważnych wyborów, żadnych zobowiązań, ot tak, z dnia na dzień, byle się coś wesołego działo. A potem wszystko się skończyło. Marek poznał Izę i zakochał się na zabój. Wolał spędzać czas z nią niż ze mną i resztą chłopaków. Nie trwało to długo, bo Iza wpadła pod tramwaj. Marek wpadł w dół i zniknął do reszty. Nie odbierał telefonów, sam nie dzwonił, przypadkowo spotkanemu kumplowi powiedział tylko, że to była kara dla niego za życie, które pędził w naszym towarzystwie.

– Powiedział jeszcze, że widocznie za późno się ocknął, za późno i dlatego musiał stracić Izę. A ona zapłaciła najwyższą cenę za jego błazeństwa…

– To kretynizm jakiś! – wkurzałem się. – Co ma piernik do wiatraka?

– Mnie nie pytaj. Ja tylko powtarzam, co mi wykrzykiwał na Brackiej.

– Coś jeszcze ci wykrzyczał?

– Że niszczy teraz wszystko, co wiąże się z tamtym życiem, sprzedaje mieszkanie i wynosi się z tego miasta.

– Wyprowadza z Warszawy?

– No, tak powiedział.

– Dokąd?

Tego to już nie powiedział.

Kilka lat później inny znajomy spotkał Marka w Sopocie. Znajomy mówił, że zrobił na nim wrażenie szaleńca.

– Wyglądał tak, jakby od miesięcy nie mył się i nie trzeźwiał. Taki dziad nadmorski.

– Dziwne. Chciał zmienić swoje życie, nie sądziłem, że akurat w tę stronę.

– Zdarza się. A teraz ten telefon. Dziwne to wszystko.

Jadę, bo nie mam wyjścia

Zawsze czułem się trochę nie w porządku, że tak łatwo sobie go odpuściłem po śmierci Izy. Gdybym miał w sobie więcej desperacji, to może wszystko wyglądałoby inaczej. Tak czy siak, skoro się odezwał i chciał kontaktu, to musiałem tu być.

– Rysiek!

– Marek, stary koniu!

Uścisnęliśmy się radośnie. Przyjrzałem się jego twarzy, nie wyglądał na szaleńca ani alkoholika.

– Zmiana, bracie, zmiana. Istotą świata jest zmiana, nie wolno tego bagatelizować, jeśli jest gorzej, to znak, że nadejdzie lepiej!

– Bywa też odwrotnie.

– To oczywiste. Pulsowanie Yin i Yang.

– Czyli teraz jest lepiej?

– Rysiu! Jest bosko! Anielsko i mrucząco.

– Mrucząco?

– No, ja mruczę i Justynka mruczy, i cały świat mruczy! Tak jak zadowolony kot, wszyscy mruczymy.

– Ja tam wcale nie mruczę.

– Zamruczysz i ty. Spokojna głowa. Idziemy. Justynka już szykuje coś na obiad.

Marek i Justyna mieszkali niezbyt daleko od dworca, a ja nie miałem dużego bagażu, więc poszliśmy na piechotę, gadając, wspominając i ciesząc się ze spotkania po latach. Gdy weszliśmy do mieszkania, z kuchni wypłynęła zjawiskowa dziewczyna. Drobna, wiotka, jakby była trzcinką na wietrze. Spojrzała na mnie błękitnym spojrzeniem wydostającym się spod aureoli jasnych włosów.

Coś zdecydowanie zamruczało we mnie

Zrozumiałem w jednej chwili, dlaczego Marek czuł się anielsko i mrucząco. Sam się tak poczułem.

Strasznie się cieszę, że przyjechałeś. Naprawdę. Marek tyle mi opowiadał o waszych przygodach…

Powiedzieć, że zawróciła mi w głowie albo że wywarła na mnie oszałamiające wrażenie, to jakby nic nie powiedzieć. Oto stała przede mną istota, za którą mógłbym pójść na koniec świata.

– No co?

Marek trącił mnie znacząco w łokieć. Uśmiechał się, nie próbując nawet ukryć nuty triumfu.

– No… miło mi. Też się cieszę… po tylu latach… – bredziłem coś bez sensu, czując, że drżenie mojego głosu zdradza kocią eksplozję emocji.

– Do stołu? Zjemy coś?

– Umyję łapy?

– Jasne. Chodź, tu jest łazienka.

Umyłem łapy i schlapałem zimną wodą rozpalony łeb. Usłyszałem zza drzwi drobne kroczki i brzęk rozstawianej zastawy. Jej stopy i jej dłonie – pomyślał we mnie jakiś potwór.

– Napijesz się odrobinkę? Jeśli jeszcze pijesz, bo nie wiem?

– Tak… odrobinkę.

– Ja też odrobinkę napiję się z tobą, bo Marek nie dotyka alkoholu, i to już od kilku miesięcy – powiedziała.

– No raczej. Ja już swoje wypiłem i swoje wycierpiałem. Teraz moim jedynym alkoholem, moją jedyną używką i nałogiem, jesteś ty, najdroższa. Jest Justynka.

– No. Poszło – roześmiała się po umoczeniu warg. – To ja teraz was zostawię na kilka godzin. Ja mam swoje sprawy, a wy swoje.

Justynka wyszła, a my szczękaliśmy widelcami, przy czym ja, dodatkowo, trącałem kieliszkiem o zęby.

– I jak? Jak ci się podoba?

– Mieszkanie?

– Ryś! Nie żartuj sobie! Justynka…

– Marek… bardzo. Bardzo mi się twoja Justynka podoba.

– Wiedziałem! Boże, gdybyśmy ją spotkali wtedy, na studiach albo jakoś tak, to przecież byśmy się o nią pozabijali. Nie uważasz?

Nie wiem. Nie spotkaliśmy jej.

– Zgadza się. To jest zrządzenie boże, że spotkałem ją właśnie w tym miejscu i w tym czasie. Zrozum, gdyby nie ta tragedia, wiesz, o czym mówię, gdyby nie moja przemiana i gdyby nie decyzja o przeprowadzce… I gdyby nie mój upadek, nie moje picie upiorne, to przecież nie spotkałbym jej.

Małe szanse, fakt.

– Nigdy nie wiemy, czy zło, które się dzieje, nie obróci się w dobro. Teraz jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Tak jakby los wynagrodził mi te lata upadku, ale też odwdzięczył się za pokutę, w której tkwiłem. Ona mi uratowała życie. Dosłownie. Nie chcę o tym opowiadać, ale uwierz mi, że gdyby nie ona, to by mnie ryby w Bałtyku dawno zjadły. Kocham ją, Rysiu, jak nigdy nikogo nie kochałem.

Marek gadał, ja słuchałem.

Justynka wróciła, pachnąc morską bryzą

– No dobrze, bracie. Teraz tak, Justynka się tobą zaopiekuje, bo ja mam dziś taki fatalny dyżur w robocie. Ale spoko, kilka godzin tylko, dopiero wczoraj to wyskoczyło. Wrócę koło pierwszej w nocy, ale jutro od rana zabieramy cię z Justynką na wycieczkę po najfajniejszych miejscach Trójmiasta. Może tak być?

– Jeśli musi…

Marek wybiegł, a ja poczułem, że mnie dusi w piersiach. Zmora. Anielska zmora.

– Kawkę?

– Nie, dzięki, nie przed snem. Wiesz co? Ja jestem jednak trochę tym zmęczony, mam na myśli podróż i to powietrze od zatoki i te trochę alkoholu. Myślę, że powinienem…

– Pójść spać. Już wszystko jest przygotowane. To jest nasz pokoik gościnny.

Wprowadziła mnie tam. Musnęła mnie włosami. Znów poczułem jej zapach.

– Dam już sobie radę. Dobranoc.

Zamknęła drzwi, a ja natychmiast położyłem się do łóżka. Zasnąć, jak najszybciej zasnąć. Obudzić się dopiero jutro rano, zwiedzić miasto i uciekać do domu! Ale nie mogłem spać. Kręciłem się z boku na bok. Patrzyłem na zegarek. Gdy zamykałem oczy, widziałem Justynkę, która na dobre rozgościła się w moich myślach. Spojrzałem na zegarek. Kwadrans po jedenastej. Cholera jasna.

Ktoś po cichu otworzył drzwi. Ciche kroki bosych stóp. Szelest leciutkiego materiału. Ktoś uniósł brzeg mojej kołdry…

Justyna. Nie.

– Przecież chcesz tego. Od pierwszego momentu myślisz tylko o tym, prawda? Ja też. Ja też tylko o tym myślę.

– Justyna. Nie możemy.

Zbierałem w sobie siły, żeby odeprzeć ten atak, kiedy nagle Justyna zniknęła. Otworzyłem oczy i zobaczyłem w mroku, że cicho zamyka drzwi. Potem usłyszałem trzask zamka i cichą rozmowę. Ktoś chichotał.

Obudziłem się rano i zwlokłem z wyra

W kuchni siedzieli oboje.

– No, jesteś! Super. Bałem się, że prześpisz cały poranek. Wczoraj jednak wcześniej mi się to skończyło i byłem już pół godziny po jedenastej. Ale ty już spałeś. To co? Śniadanie i na wycieczkę? Justynka nas obwiezie, ona jest doskonałym kierowcą. Czy powinienem powiedzieć „doskonałą kierowczynią”?

– Kierownicą!

– Kierowniczką.

Pojechaliśmy w dosyć wesołym nastroju aż za Gdynię, za teren lotniska, na którym robią ten słynny festiwal. Byłoby całkiem fajnie, gdyby nie moje przerażenie tą sytuacją. To oczywiste, że nie mógłbym zrobić czegoś takiego przyjacielowi, no dobrze, dawno niewidzianemu przyjacielowi. Facetowi, który z tą kobietą wiąże swoje wszystkie plany i nadzieje. Głowa podsuwała mi jednak upiorną myśl, że broniłem się tylko dla zachowania pozorów.

– Teraz na molo!

– Molo znam przecież.

Ale nie o tej porze roku.

Zawróciliśmy do Sopotu. Przy wejściu na molo Marek odebrał telefon z pracy.

– Szlag, no. Znów czegoś chcą. To jakaś porażka. W sobotę? Muszę. To będzie chwilka. Strasznie mi przykro. Idźcie sami, a potem tam do tego baru z rybami, dobrze? Ja będę za godzinkę z powrotem.

Weszliśmy na molo oboje.

– Przepraszam cię za wczoraj.

– Nie przepraszaj, nie masz za co. Miałaś rację, też to czułem. Chciałem zostać z tobą, dotknąć cię, być z tobą. Jestem zdumiony, że czułaś to samo. Problemem nie do przeskoczenia jest Marek. On miał paskudne życie i przy tobie poczuł, że jednak warto…

– Wiem to wszystko. Ale skąd wiesz, jakie ja miałam życie? Może ja wcale nie jestem taka anielica, jak Marek myśli, może ja też nie zawsze daję sobie radę ze samą sobą?

– Nie wiem tego, ale wiem, że nie możemy. Że ja nie mogę.

– Rozumiem.

– Ale powiedz mi, jak jest? Ty go kochasz? To ty chciałaś wziąć ślub?

– Tak.

– I?

– Też uciekałam od przeszłości i myślałam, że to będzie najlepsze lekarstwo.

– A nie jest?

Widocznie nie. Albo nie na zawsze.

– I co teraz?

– Nie wiem.

Marek wrócił mocno zdenerwowany

– Oni są nienormalni, muszę coś z tym zrobić, marzę o zwykłej pracy, od 7 do 15 i cześć. A jak wy? Smaczna ryba?

Ryba świetna i rozmowy z Justyną świetne. Było naprawdę fajnie, ale ja już muszę zbierać się na pociąg…

– Wiem, wiem. Obiecaj, że już teraz będziesz nasz częściej odwiedzał.

– Obiecuję.

Odwieźli mnie na dworzec. Uścisnęliśmy się z Markiem. A potem z Justyną. Czułem wyraźnie, jak wali jej serce. A może to moje tak waliło. Nie dzwoniłem do nich, nie mogłem sobie poukładać tego w głowie. Marek odezwał się pierwszy. To było już w czasie wakacji.

– No, cześć Rysiu. Mam taki pomysł, może wpadniesz do mnie na troszkę dłużej? Pojedziemy wzdłuż wybrzeża, tylko my dwaj, jak za dawnych lat, co?

– Co cię nagle naszło?

– Zmieniłem pracę, luz mam teraz, bracie.

– No, to nawet kusząca propozycja. A co na to Justynka?

Justynka? Nie ma już Justynki. Rozwodzimy się. Poszła sobie.

– Jak to poszła? Dokąd?

– Nie wiem dokąd, nie pytałem. Nie chciałem ci wtedy mówić, ale to bardzo pokręcona osoba. Śliczna, ale pokręcona…

– I jak to znosisz? Jak ty…?

– Dobrze. Nadspodziewanie dobrze. Poczułem, że jeśli coś się nie układa, że jeśli coś ją gdzieś ciągnie, to widać tak musi być. Zawsze będę miał ją głęboko w sercu, bo nikt mi tak nie pomógł jak ona.

Dziwne to wszystko.

– Dlaczego? Zdarza się. Mam nadzieję, że znajdzie gdzieś swoje szczęście, należy jej się. To co? Umawiamy się jakoś?

– Pewnie!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA