„Marzena była jak tykająca bomba - jej huśtawki nastrojów mnie wykańczały. Postawiłem jej ultimatum, bo tak się nie da żyć”

kłócąca się para fot. Adobe Stock, Goran
„Obawiałem się wspólnych wyjść, bo mogło być różnie. Mogła się zdenerwować na kelnera w restauracji i wybuchnąć. Mogła ją zniecierpliwić kolejka do kasy. Mogła się na mnie obrazić w sklepie i wyjść, zostawiając mnie samego z zakupami”.
/ 19.06.2023 10:30
kłócąca się para fot. Adobe Stock, Goran

Marzenę poznałem w akademiku medyków. Sam nie studiowałem, byłem mechanikiem samochodowym, ale wpadłem do kuzyna, który tamtego wieczoru świętował zdane egzaminy. W pokoju grała muzyka, jakieś dziewczyny tańczyły, kilku znanych mi z widzenia kolesi siedziało na tapczanach i o czymś dyskutowało. Przywitałem się z nimi, wypiłem kieliszek wódki i klapnąłem obok kuzyna. Rozejrzałem się po pokoju…

I wtedy ją dostrzegłem

– Ty, a to kto? – szturchnąłem kuzyna.

– Marzena. Spoko laska, chociaż trochę dziwna. – Te z psychologii już takie są – zaśmiał się jeden z chłopaków.

Chwilę przyglądałem się jej, aż zdecydowałem się podejść.

– Cześć. Dobrze się bawisz? – zagadałem, opierając się o parapet.

– Czy ja wiem? – spojrzała na mnie pięknymi oczami.

Zakochałem się od pierwszego spojrzenia.

Nie mogłem uwierzyć we własne szczęście, gdy zaczęliśmy się spotykać. Z każdym dniem coraz bardziej ją podziwiałem: kilka lat młodsza ode mnie, ale czuła, dobra – moja bratnia dusza, moje przeznaczenie.

Pierwsze zderzenie z rzeczywistością nastąpiło, gdy poruszyłem temat wspólnego zamieszkania.

– Spotykamy się od roku, co powiesz na przeprowadzkę do mnie? – zaproponowałem, gdy wyszliśmy z kina.

Byłem pewien, że się ucieszy

Tym bardziej że ostatnio narzekała na hałaśliwe koleżanki w akademiku. Ale Marzena spojrzała na mnie tak, jakbym zaproponował jej coś zdrożnego.

– Mam zamieszkać u ciebie? Prać ci, sprzątać i gotować? Tak to sobie wymyśliłeś?

Zszokowany nie wiedziałem, co powiedzieć. Ona odwróciła się i odeszła, rzucając prze ramię:

– Wracam do siebie.

Zamurowało mnie. Dopiero po chwili pobiegłem za nią. Wtedy pierwszy raz się pokłóciliśmy. Marzena zagniewana wróciła do akademika, a ja pół nocy snułem się po mieście, zastanawiając, co zrobiłem źle. Bo wtedy uważałem, że czymś ją uraziłem. Kilka dni później pogodziliśmy się, a Marzena, ot tak, po prostu zgodziła się do mnie wprowadzić.

Pierwsze tygodnie były istną sielanką

Oboje rano wychodziliśmy z domu. Ja do pracy w warsztacie, Marzena na uczelnię. Wracaliśmy po południu lub pod wieczór. Wtedy oboje gotowaliśmy, sprzątaliśmy, oglądaliśmy telewizję, chodziliśmy na zakupy.

– Chciałbym, żeby tak było już zawsze – westchnąłem i przytuliłem Marzenę, gdy siedzieliśmy na kanapie przed telewizorem.

Zesztywniała i odsunęła się ode mnie. Spojrzała ze złością.

– Czyli już zawsze mam po tobie zmywać?

– Ale…

Nie rób takiej miny! Rano zostawiłeś kubek z kawą w zlewie.

– Chyba nie będziemy teraz kłócić się o kubek? – znowu spróbowałem ją przytulić.

– Zostaw mnie! – wstała z kanapy. – Idę spać, jutro mam ważne zajęcia.

Tej nocy spaliśmy osobno, a ja poczułem się jak wtedy przed kinem. Przez kolejne dni starałem się naprawić swój błąd. Zaraz po powrocie z pracy wstawiałem obiadokolację, sprzątałem mieszkanie.

Chciałem, by Marzena była zadowolona i szczęśliwa, i by tego szczęścia nie zepsuło jakieś głupstwo. Byłem młody, nie wiedziałem, że prawdziwym szczęściem nie zachwieją nawet sztormy.

A u nas wytworzył się jakiś chory układ

Kilka dni sielanki, kłótnia, ciche dni. Pogodzenie się, tydzień, dwa idylli, a potem znowu awantura i kara w postaci ignorowania mnie. Po pół roku wciąż nie wiedziałem, co właściwie robię źle, gdzie popełniam błędy.

Starałem się przewidywać, w jakim humorze będzie Marzena, na uszach stawałem, by poprawić jej nastrój, gdy wracała z zajęć zmęczona albo smutna, dbałem o nią, uprzedzałem życzenia, gdybym mógł, podarowałbym jej gwiazdkę z nieba. Ale wcześniej czy później wybuchała złością, robiąc aferę z jakiejś pierdoły, a potem milczała coraz dłużej i zacieklej.

– Może to hormony? – zastanawiał się mój szef, kiedy kolejny raz przyszedłem do pracy niewyspany z powodu wieczornej kłótni. – Z moją żoną nie dawało się wytrzymać, gdy była w ciąży.

– Poczekaj, jak dojdzie do menopauzy – wtrącił Józef, starszy pomocnik. – Jak moja Jadźka dostała tych wahań, to myślałem, że się pozabijamy.

– Ale Marzena ani nie spodziewa się dziecka, ani nie przekwita…

– No to może za dobrze jej z tobą i księżniczka strzela fochy – mruknął szef.

– Niektóre baby takie są – zawtórował mu Józef. – Dasz im palec, to zeżrą ci całą rękę.

Gadali jak seksiści, ale zwrócili mi na coś uwagę

To chyba ona miała problem, nie ja. Spróbowałem więc porozmawiać z nią, ryzykując nową awanturę.

– Znowu się czepiasz? – patrzyła na mnie z wrogością. – A może masz na boku inną i próbujesz się mnie pozbyć?

Zmroziło mnie. Jak mogła tak pomyśleć?

– Wiesz co? Przemyślałam to sobie – warknęła. – Nie będę czekać. Wracam do akademika.

I zaczęła się pakować.

– Kochanie… Co ty robisz? – bezwiednie przybrałem błagalny ton. Tak już mnie wytresowała. – Zostaw te rzeczy, proszę. Porozmawiajmy. Jeśli zrobiłem coś źle, to mi powiedz, pomóż naprawić… Marzenko, proszę cię…

– Daj mi spokój. Nie chcę tu być. Wracam do siebie.

Coś ścisnęło mnie w dołku

Wiedziałem, że jeśli teraz odejdzie, jeśli pozwolę jej odejść, stracę ją. Nie chciałem do tego dopuścić, jednak moje prośby i błagania nie robiły na niej wrażenia.

– Zostaw to, do cholery! – nie wytrzymałem w końcu i wyrwałem jej plecak, do którego się pakowała. – Oszalałaś?! Tu jesteś u siebie! Tu jest nasz dom!

Marzena osłupiała. Otworzyła usta… po czym nagle się rozpłakała. Przytuliłem ją mocno.

– Już dobrze, kochanie, już dobrze – szeptałem, całując jej włosy.

Marzena cała drżała.

– Przepraszam, przepraszam… – teraz to ona obsypywała mnie pocałunkami.

– Marzenko, nie odchodź – poprosiłem cicho. – Tak ci ze mną źle?

– Nie odejdę – obiecała.

I znowu przez jakiś czas było dobrze, do wybuchu kolejnej awantury. I tak w kółko. Marzena skończyła studia, znalazła pracę, mnie szef zaproponował spółkę. Finansowo układało nam się coraz lepiej, Marzena przebąkiwała o ślubie. Jednak tym razem to ja nie byłem pewien, czy tego chcę.

Życie z Marzeną było jak życie na huśtawce

Raz na górze, raz na dole. Raz spokój, radość, sielanka, a zaraz potem kłótnie, awantury i ciche dni. Bałem się odezwać, bo nie wiedziałem, jak zostanę zrozumiany. Mogła uznać, że robię jej na złość, a mogła roześmiać się jak z dobrego żartu.

Obawiałem się wspólnych wyjść, bo mogło być różnie. Mogła się zdenerwować na kelnera w restauracji i wybuchnąć. Mogła ją zniecierpliwić kolejka do kasy. Mogła się na mnie obrazić w sklepie i wyjść, zostawiając mnie samego z zakupami.

Chociaż wciąż ją kochałem, jakoś nie zachwycała mnie wizja wspólnej przyszłości. A tak chyba być nie powinno. Zamiast planów i marzeń przepełniały mnie lęki i wątpliwości. Jak się dogadamy, skoro nie rozmawiamy? Co będzie, gdy pojawią się dzieci albo jakiś poważny problem? Rozumiem spory, wypracowywanie kompromisu, ale nie wyobrażałem wiecznego chodzenia wokół niej na palcach.

Na dłuższą metę tak się nie da żyć

Już byłem bliski kresu wytrzymałości. A jak będzie się tak zachowywać również wobec naszych dzieci? Nie zrobię z nich zakładników jej humorów…

– Może porozmawiałabyś z kimś, hm? – poruszyłem temat pewnego wieczoru, kiedy wydawała się być w wyjątkowo dobrym humorze. – Te twoje niekontrolowane wybuchy sprawiają, że nie wiem...

– Chcesz mi powiedzieć, że jestem nienormalna? – przerwała mi, momentalnie przyjmując agresywno-obronną postawę. – Wszystkie kobiety tak mają! Ale tylko ty jeden masz z tym problem!
Tamtego wieczoru nie udało nam się pogadać.

Nabrałem już jednak wprawy w postępowaniu z Marzeną, dlatego zająłem się swoimi sprawami, czekając, aż złość jej minie i sama przyjdzie porozmawiać. Nie było łatwo o cierpliwość, bo zawsze istniało ryzyko, że znowu zacznie się pakować. Może skończy się jak zwykle na straszeniu, może na cichych dniach, a może naprawdę wyjdzie i nie wróci.

Mogła też czekać na mnie z obiadem, uśmiechnięta, jakby nic się nie stało. Ta huśtawka nastrojów rozwalała mnie psychicznie. Bywały chwile, w których zastanawiałem się nad sensem naszego związku i wątpiłem w swoje uczucie do niej.

Bo czy taka chora miłość to w ogóle miłość?

Odnosiłem wrażenie, że im bardziej otwieraliśmy się na siebie, tym szybciej Marzena w takich momentach uciekała. Jakby się bała, że ją skrzywdzę. Jakby...

– Jakby sprawdzała, czy wciąż ją kochasz – zdiagnozował mój szef. – Małe dzieci tak robią. Uciekają na spacerze od mamy, ale tak, by nie stracić jej z oczu. To jakiś bunt czy coś – podrapał się po głowie.

– Żona mi tłumaczyła, jak nasza mała zaczęła tak robić. Ja to bym dał smarkuli klapsa, no ale żona ma swoje metody i jeszcze ja bym oberwał. – pokręcił głową. – Baba babę zrozumie, ale my za nimi nie trafimy… – westchnął. – Arek, jak cię lubię, tak ci powiem, poszukaj sobie normalnej panny. Od szczeniaka cię znam, kupę czasu razem pracujemy, a od kiedy zamieszkałeś z tą Marzeną, jesteś jak nie ty. Jak ludzie się kochają, to są szczęśliwi, robota im się w rękach pali, radośni są, a ty co?

Miał rację. Z wesołego chłopaka zrobił się ze mnie mruk. Do tego zamiast skupiać się na pracy, zastanawiałem się, co zastanę po powrocie do domu. W jakim humorze będzie Marzena? Co mi zafunduje?

Czy tak ma wyglądać reszta mojego życia?

Ciągły niepokój? Wieczne zważanie na słowa i gesty, bo byle drobiazg może sprowokować Marzenę do kłótni?

– Ale ja wciąż ją kocham – westchnąłem ciężko. – Staram się, tylko chyba mi nie wychodzi – opuściłem głowę. – Widać nie umiem jej uszczęśliwić.

– Jak nie jest szczęśliwa sama ze sobą, to z nikim nie będzie – mruknął milczący do tej pory Józef.
Obaj z szefem spojrzeliśmy na niego szczerze zaskoczeni.

– No co? – wzruszył ramionami. – Moja żona tak mówi. Jak człowiekowi jest źle z samym sobą, to z nikim mu dobrze nie będzie. Bo najpierw musi pokochać siebie, a potem innych.

– Józek, jak już ty coś powiesz… – szef parsknął śmiechem.

Mnie jednak słowa Józefa mocno poruszyły

 Może rzeczywiście Marzenie było źle samej ze sobą? Tamtego dnia wróciłem do domu późnym wieczorem, bo w tajemnicy poszedłem do psychologa. Opowiedziałem mu całą historię naszego wspólnego życia z Marzeną. Po ponad dwóch godzinach wyszedłem z gabinetu z mocnym postanowieniem zawalczenia o nasz związek. Zawalczenia o moją ukochaną.

Przede wszystkim jednak musiałem namówić ją do wizyty u specjalisty. Wiedziałem, że nie będzie łatwo i nie pomyliłem się. Ale tym razem nie zamierzałem ustąpić i po dawce cichych dni postawiłem sprawę na ostrzu noża.

– Albo dasz sobie pomóc, albo z nami koniec.

– Co?! – pierwszy raz widziałem ją tak przerażoną. Ale też pierwszy raz to ja zagroziłem rozstaniem.

– Kocham cię, ale nie widzę dla nas wspólnej przyszłości, jeśli nic się nie zmieni. Mam dosyć tej niepewności, tego strachu o nas. Wiadomo, różnie bywa, raz dobrze, raz źle, ale ty mi fundujesz jakiś cholerny rollercoaster. Albo zbudujemy trwały związek, o który oboje się będziemy starać, albo się rozstańmy.

Byłem stanowczy, a Marzena uparta. Uniosła się dumą i wyprowadziła. Tym razem nie pobiegłem za nią i nie błagałem, żeby została. Zacisnąłem zęby i zdecydowałem się przeczekać. Zadzwoniła po kilku dniach z pytaniem, czy może przyjść po resztę rzeczy.

Rozmawiałaś z psychologiem? – zapytałem, gdy się pojawiła.

– Po co? – warknęła. – Sama nim jestem. Mogę pogadać ze sobą.

– Ale tego nie robisz. Nie zawsze człowiek umie sam sobie pomóc. Może wybrałaś psychologię podświadomie, ale wiesz… szewc bez butów chodzi.

Spojrzała na mnie niepewnie. A potem odeszła

Nasza rozłąka trwała ponad miesiąc. Tyle czasu potrzebowała moja ukochana, żeby zdecydować się na pomoc terapeuty. Nigdy nie zapomnę tamtego południa, gdy stanęła na progu warsztatu. Moja jasnowłosa piękność o jasnoniebieskich oczach i porcelanowej skórze. Wtedy już wiedziałem, że będzie dobrze. Wyciągnąłem ręce. Podbiegła i wtuliła się we mnie, nie zważając, że jestem brudny od smaru.

– Nie chcę cię stracić – szepnęła.

Minęło kilka lat. Marzena przeszła terapię, zmieniła się, bo chciała, dla siebie, nie tylko dla mnie, w naszym domu nie ma już cichych dni, bo oboje wiemy, że najtrudniejsza rozmowa jest lepsza od milczenia.

Czytaj także:
„Długo rozpaczałem po tym, jak rzuciła mnie narzeczona. Gdy odkryłem, dlaczego to zrobiła, otarłem łzy i rozpętałem burzę”
„Babka upozorowała chorobę, by wymusić rozejm z mamą. Obie są tak krnąbrne, że nie widziały się od 26 lat, a poszło o banał”
„Jako samotna matka ledwo wiążę koniec z końcem. Wiem, że córka wstydzi się naszej biedy, a szkoła tylko ją w tym utwierdza”

Redakcja poleca

REKLAMA