Należę do pokolenia, które zwracało uwagę na formy i zasady. Uważałam, że jestem winna szacunek mężczyźnie, z którym przeżyłam ponad pięćdziesiąt lat. Ale teraz czułam się zwolniona z konieczności smucenia się, wspominania i rozpamiętywania mojej samotności. Musiałam zadzwonić do wnuczki.
– Oleńko, mam do ciebie taką delikatną sprawę… – zaczęłam, nie bardzo wiedząc, jak właściwie powinnam jej to opowiedzieć…
Byłam oddana mężowi, kochały go nasze dzieci, uwielbiały wnuki, ale… Zanim wyszłam za Henryka, kochałam kogoś jeszcze. I z jednej strony chciałam do końca życia zatrzymać tę tajemnicę dla siebie, a z drugiej nie wiedziałam, ile jeszcze czasu przede mną. Może dzień, może miesiąc, może pięć lat. Należało przed śmiercią załatwić wszystko tak, by nie zostawiać po sobie żadnych niedokończonych spraw. Testament spisałam, ubezpieczenie było opłacone, grób załatwiony, sukienka do trumny wybrana. Takie przyziemne sprawy miałam, jak to mówi mój wnuk, ogarnięte. Została tylko jedna rzecz…
On musiał wyjechać, a ja nie chciałam
Te listy miałam schowane głęboko, żeby nikt ich przypadkiem nie znalazł. Może bezpieczniej byłoby je zniszczyć, ale nie miałam serca. To by oznaczało brak szacunku i uczucia do osoby, która je napisała. A to byłoby kłamstwo. W moim długim życiu kochałam dwóch mężczyzn, choć jednego nie widziałam od ponad półwiecza. Teraz, kiedy Henryk zmarł, mogłam tę zakazaną miłość znowu wydobyć na światło dzienne, zwłaszcza że już nie obowiązywała mnie żałoba.
Rok 1966. Byłam młoda, dostałam się na studia, a tam wpadł mi w oko kolega ze starszego rocznika. Boże drogi, jaki on był przystojny… A jaki miał głos! Kiedy śpiewaliśmy do wtóru gitary, mocny, czysty głos Leona zawsze wybijał się na pierwszy plan. Zakochałam się w nim na zabój, choć teoretycznie niepozorna panienka z mysimi włosami nie miała u niego szans. A jednak to mnie wybrał, to ja mu się spodobałam. Planowaliśmy się pobrać, mieć dwójkę albo trójkę dzieci. Studiowaliśmy weterynarię, więc miło byłoby zamieszkać na wsi, pracować w jakiejś przychodni, może blisko pegeeru…
Świat był wtedy mniej skomplikowany niż dziś – robiło się plany, by wcielać je w życie. Nikt nie czekał, jak dziś, do czterdziestki, by się na poważniej rozejrzeć za partnerem. W tym wieku to się powoli nastawiało na wnuki! Tak więc życie było prostsze, ale… nie czasy.
Nastał marzec 1968 roku, kiedy na Polaków pochodzenia żydowskiego zaczęto niemal wydawać wyroki. To było istne szaleństwo. Każdy był podejrzewany o to, że jest Żydem. Ludzie się bali, że padnie na nich choć cień podejrzenia, jakby to, kim byli ich przodkowie, miało jakiekolwiek znaczenie. Leon od razu mi się przyznał, że jego babcia była Żydówką.
– Jeśli to wszystko ma tak wyglądać, to może lepiej wyjechać, co? – pytał.
Bo Żydzi masowo wtedy wyjeżdżali do Izraela. Kto tylko mógł, miał tam rodzinę, znajomych albo –zaszczuty i opluwany – nie widział już dla siebie innego wyjścia, pakował dobytek w jedną walizkę i znikał, najczęściej bez pożegnania. Tak straciliśmy dwóch profesorów na uczelni, tak wyjechała nasza sąsiadka z rodziną, tak chciał wyjechać Leon. Tyle że on chciał wyjechać ze mną.
– Weźmy szybki ślub, żeby twoja rodzina mogła w nim uczestniczyć, i pojedziemy. Tam mieszka rodzina mojej babci, przeżyli holocaust, pomogą nam. Z głodu nie umrzemy, mamy dwie ręce do pracy, skończymy studia, będziemy pracować… – mówił, tuląc mnie mocno do siebie.
Ja płakałam. Bałam się wyjeżdżać. Bałam się, że nigdy już nie zobaczę rodziców, rodzeństwa, że nie wrócę do kraju. Nie umiałam się zdecydować, a sytuacja pogarszała się z dnia na dzień.
– Jeśli wyjedziesz, wyrzeknę się ciebie! – zagroziła mama, gdy powiedziałam o prośbie Leona.
Z duszą rozdartą między miłością do mężczyzny a do rodziny, między głosem serca a rozsądku, między uczuciem a obowiązkiem – odmówiłam. Bo się bałam, bo mama płakała, a ojciec się do mnie nie odzywał. Rodzeństwo też się bało – szykan. Bo jeśli wyjadę z Żydem, ich też uznają za Żydów. Nigdy nie zapomniałam bólu w spojrzeniu Leona, gdy mu to powiedziałam. Widok jego twarzy został ze mną na zawsze. Wiele tygodni przepłakałam. Leon wyjechał z dnia na dzień, zostawiając w moim sercu dziurę, której niczym nie dało się potem załatać.
Pisał do mnie z Izraela, wysłał mi swoje zdjęcie z ciocią i wujkiem oraz ich dziećmi. Stali przed niedużym domem i uśmiechali się. Czytałam piękne zdania, że nadal mnie kocha, że na mnie czeka, że wystarczy jedno moje słowo, a po mnie przyleci albo wszystko zorganizuje na mój przyjazd. Kiedy jednak raz napomknęłam w domu, że chcę do niego polecieć, rozpętało się istne piekło…
Postanowiłam poprosić o pomoc wnuczkę
Mama trafiła do szpitala z podejrzeniem zawału, a ojciec pił przez tydzień. Nie mogłam polecieć. Nie odpisałam Leonowi na ostatni list, ale schowałam wszystkie, które od niego otrzymałam – na pamiątkę tego, że byłam kiedyś tak bardzo, tak pięknie zakochana – i starałam się żyć po prostu z dnia na dzień.
Dwa lata później poznałam Henia. To był dobry człowiek. Miły, uprzejmy. Rodzie byli nim zachwyceni. Polak z dziada pradziada, nikt go za granicę wyganiać nie będzie, moi bliscy z jego powodu nie doświadczą prześladowań. Tak mi powtarzali, przekonywali mnie dzień i noc. W końcu machnęłam ręką. W kolejną wielką miłość i tak nie wierzyłam. Taka jak moja i Leona zdarza się raz na sto lat. A Henio… był mną zauroczony. Mówił, że jestem ładna i mądra, obiecywał, że nigdy nie pożałuję, jeśli za niego wyjdę…
Zgodziłam się, a w dniu, kiedy ślubowałam mu przed Bogiem, przyrzekłam też sobie, że póki trwać będzie to małżeństwo, póty nie będę myśleć o Leonie. I dotrzymałam słowa. Z czasem poczułam coś do człowieka, który stał obok mnie przed ołtarzem. To nie było to szalone, namiętne i wszechogarniające uczucie, jakie łączyło mnie z Leonem, ale pojawiło się jakieś ciepło, tkliwość, a potem przyzwyczajenie i przywiązanie. Żyliśmy przykładnie, starzeliśmy się razem i opiekowaliśmy sobą.
Teraz, po żałobie, mogłam już wrócić do dawnych uczuć i wspomnień, wyciągnąć listy, zdjęcia i medalik, który dostałam od Leona.
– To rodzinna pamiątka – powiedział. – Każdy z mojej rodziny ci pomoże w razie potrzeby, wystarczy, że go pokażesz.
Chciałam więc zwrócić ten cenny medalik jego rodzinie. Nie podejrzewałam, by Leon chciał się ze mną skontaktować, o ile żył, skoro ja zakończyłam naszą znajomość dawno temu i bez słowa. Może któreś z tych dzieci ze zdjęcia byłoby zainteresowane odzyskaniem rodzinnej pamiątki? Nie miałam jednak pojęcia, jak się do tego zabrać. Dlatego poprosiłam wnuczkę o pomoc. Ola znała się na tych internetach, fejsbookach i innych mediach… Oby tylko nie wyśmiała starszej pani szukającej śladów pierwszej miłości…
– O Boże, babuś, tyle lat trzymałaś to w tajemnicy! Ja myślałam, jak wszyscy zresztą, że dziadek to twój pierwszy chłopak. Kiedyś tak było, że zapoznanie, zaraz ślub, dzieci…
– Bo tak było. Gdyby nie ta zawierucha w sześćdziesiątym ósmym, pewnie byłabym z Leonem. Nie zrozum mnie źle, skarbie, kochałam twojego dziadka i nie w głowie mi…
– Babuś… – przerwała mi – głupia nie jestem, domyślam się, że konta na Tinderze nie będę ci zakładać. Nieważne – machnęła ręką, widząc moje uniesione brwi. – Ale to piękna i bardzo smutna historia. Wiesz, nie byłoby mnie ani mamy, gdybyś była z Leonem, więc nie mogę powiedzieć, że żałuję, iż wam nie wyszło, ale… przykro mi, że musiałaś przeżyć coś takiego. Poszukam go. Albo jego krewnych – dzieci, wnuki muszą mieć na bank konto w jakiejś społecznościówce…
Dla mnie to był prawdziwy cud
Tyle lat… Tyle lat i nagle coś, o czym zaledwie nieśmiało marzyłam, nabierało realnych kształtów. Ze złudnego „kiedyś” zmieniało się w „tu i teraz”, bo wnuczka już tydzień później zadzwoniła do mnie z nowiną:
– Babuś, znalazłam kuzyna tego twojego Leona. On sam też żyje, ma się dobrze i pamięta cię – miłość swojego życia. Tak cię nazywa, uwierzysz?!
Dla mnie to urastało do rangi cudu. Po pięćdziesięciu latach można odnaleźć dowolną osobę na świecie, nie wiedząc, gdzie ona jest, co robi i czy w ogóle żyje…
– Babciu, podobno od dowolnego człowieka na świecie dzieli cię siedem osób. Tak działają media społecznościowe. Ja kogoś szukam, tysiąc osób to udostępnia, potem kolejni, i w końcu trafia się na właściwą osobę.
Może, ale dla mnie, urodzonej rok po wojnie, to było jak cud. Wnuczka znalazła kogoś, kto był spokrewniony z Leonem. Swojego rówieśnika, syna tego chłopaka, który pozował z Leonem na zdjęciu sprzed lat. A potem… Potem Leon zadzwonił.
– Janinko… – usłyszałam głos, który chociaż zmienił się przez te lata, poznałabym zawsze i wszędzie.
Stałam przy telefonie, trzymając dłoń przy ustach, łzy ciekły mi po policzkach i nie byłam w stanie wydusić słowa. I tak trwaliśmy, w milczeniu. Bo co można było powiedzieć po pół wieku ciszy, gdy dzieliło nas pół świata? Wszystko zabrzmiałoby banalnie…
– Janinka, będę w Polsce za miesiąc – powiedział w końcu.
– Dobrze – odparłam, choć wcale nie czułam, że będzie dobrze.
Jak miało być dobrze? Jak miałam się z nim spotkać po takim czasie? Zmieniłam się, postarzałam się, miałam siwe włosy i mnóstwo zmarszczek. Wiedziałam, że on też nie pozostał tamtym pięknym młodzieńcem, ale…
Bardzo się denerwowałam naszym spotkaniem. I tylko moja wnuczka o nim wiedziała. Nie chciałam, by mój sekret wypłynął na szersze wody. Bo i po co? Ot, oddam mu rodzinną pamiątkę i tyle, nic więcej, bo co więcej mogłoby się teraz wydarzyć…
Gdy otworzyłam drzwi i spojrzałam w te zielone oczy... Płakaliśmy oboje. Leon przytulił mnie tak jak dawniej. Mocno. Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś naprawdę go zobaczę i nagle – był tu! Z wnukiem swojego kuzyna. Stali obydwaj w moim mieszkaniu. Goście, którzy przejechali pół świata, jakby z innego czasu czy wręcz wymiaru.
Rozmawialiśmy, a Leon nie wypuszczał mojej dłoni ze swojej, jakby wciąż się upewniał, że naprawdę jestem tuż obok, że to wszystko prawda. Oboje nie umieliśmy powstrzymać wzruszenia. Dzieciaki zostawiły nas samych. Ola zamierzała pokazać Natanowi miasto, w którym nigdy nie był, które znał tylko z opowiadań dziadka, jak nazywał Leona. A nam nie zamykały się usta. Rzucaliśmy jakieś zdania, wariacko, na oślep. Ja opowiadałam mu o moich dzieciach, on, że nigdy się nie ożenił, że zawsze tęsknił za mną.
Nigdy nie jest za późno, by odzyskać miłość
Zostali tydzień, podczas którego codziennie się widywaliśmy, całą czwórką. Ola uznała, że jak raz czy drugi nie pojawi się na wykładzie, nic wielkiego się nie stanie. Wyskakiwali z Natanem na miasto, wieczorami chodzili potańczyć. Podwozili nas w jakieś miejsce, które chcieliśmy z Leonem odwiedzić, i natychmiast pogrążali się w swoim świecie, jakby znali się od lat i tylko przez chwilę się nie widzieli.
– Janinko, tak bardzo nie chcę tam wracać bez ciebie – szeptał Leon ostatniego dnia.
– Ale nie odważyłbym się prosić cię teraz, żebyś ze mną pojechała. Masz tu rodzinę, bliskich, których nie opuścisz. Wiem, taka już jesteś. Ale wierz mi, z ciężkim sercem wsiądę jutro do samolotu.
– Wiesz, gdzie jestem – odparłam niby lekkim tonem, choć starałam się ze wszystkich sił powtrzymać łzy. Świadomość, że kolejny raz go tracę, była wprost nie do zniesienia. – Zawsze jesteś tu mile widziany, jeśli będziesz chciał przyjechać...
Znowu cierpiałam. Znowu dziura w moim sercu ziała pustką, jakby to była otchłań, która wciąga wszystko, co dobre i radosne. Znowu były tylko tęsknota i ból.
– Babuś, nie smuć się, możecie porozmawiać na wideo, teraz można się widzieć podczas rozmowy i nawet za to nie płacisz. My tak z Natanem gadamy niemal codziennie – pocieszała mnie Ola, ale bezskutecznie.
Aż któregoś dnia, wiosną, ktoś niespodziewany zapukał do moich drzwi. Listonosz już był. A dzieci czy wnuki, zajęte pracą i nauką, w środku dnia mnie raczej nie odwiedzały. Otworzyłam i nogi się pode mną ugięły. Na progu mojego mieszkania stał Leon!
– Wyjechałem z jedną walizką i z jedną walizką wracam. Wpuścisz mnie? – spytał.
Otworzyłam mu szeroko drzwi i ramiona. Głaskał mnie po plecach, przytulając, a ja płakałam. Jak ja płakałam...
– Janinko, kochana, nie płacz, bo i ja będę płakał. Na starość już tak mam.
Mój sekret przestał już być sekretem. Musiałam opowiedzieć o Leonie dzieciom. Bałam się, co sobie o mnie pomyślą, ale syn i córka wykazali się pełnym zrozumieniem. Cieszyli się, że tak smutna historia miała jednak happy end. Nigdy nie jest za późno na odzyskanie miłości. Na kolejną wiosnę jesienią życia.
Tym bardziej że przyjazd Leona do Polski pociągnął za sobą jeszcze jedną konsekwencję. Natan również się przeprowadził. Zakochali się w sobie z Olą bez pamięci. Cudownie patrzeć, jak między dwojgiem młodych ludzi rozkwita miłość. Już planują ślub, a my z Leonem chcemy przekazać im medalik, który kiedyś dostałam od niego. Mam nadzieję, że Ola z Natanem napiszą szczęśliwą historię swojej miłości i wspólnego życia, której nam nie było dane doświadczyć. I mam nadzieję, że będziemy mogli jeszcze długie lata na nich patrzeć. Razem. Ile by nam lat nie zostało, chcemy spędzić je razem.
Czytaj także:
„Po latach odnalazłem dawną miłość. Gdy chciałem odnowić kontakt, z buta wygarnęła mi, że lepiej jej beze mnie”
„Zamiast zamieszkać na starość z córką, wybrałem prywatny dom opieki. I dobrze, bo spotkałem tam... swoją dawną miłość”
„Mnie i Jacka połączyła przed laty miłość, ale nie dane nam było zostać rodzicami. Doczekaliśmy się za to... wspólnego wnuka”