„Zamiast zamieszkać na starość z córką, wybrałem prywatny dom opieki. I dobrze, bo spotkałem tam... swoją dawną miłość”

zakochana starsza para fot. Adobe Stock, Cherries
„Gdy tylko udało mi się wynająć pokój, natychmiast do niej napisałem, ale nie odpowiedziała. Ani na ten list, ani na dziesięć kolejnych. Chciałem pojechać do niej do Warszawy, ale ostatecznie zrezygnowałem. Pomyślałem, że gdy wróciła do swojego świata, zapomniała o moim istnieniu. Choć więc tęskniłem okrutnie, także postanowiłem wymazać ją z pamięci”.
/ 11.11.2022 07:15
zakochana starsza para fot. Adobe Stock, Cherries

To historia jak z kiepskiego wyciskacza łez, i nigdy bym w nią nie uwierzył, gdyby… Nie przytrafiła się właśnie mnie. Facetowi pod osiemdziesiątkę, który postanowił na resztę swoich dni przenieść się do domu opieki.

Bywają takie chwile, gdy nawet silny i dumny mężczyzna musi przyznać się do słabości. Tak było ze mną. Któregoś dnia zrozumiałem po prostu, że nie powinienem już dłużej mieszkać sam. Było to wtedy, kiedy podgrzewając obiad, omal nie spaliłem mieszkania. Poszedłem do kuchni i postawiłem garnek na gazie, ale już go nie zdjąłem. Przysiadłem na chwilę w swoim ulubionym fotelu, włączyłem telewizor i zapomniałem o bożym świecie.

Uratowały mnie otwarte okno i czujność sąsiadów, którzy na widok wydobywającego się przez nie dymu wezwali straż pożarną. I choć skończyło się tylko na spalonym garnku i lekko osmolonych ścianach w kuchni, byłem przerażony. Zrozumiałem, że następnym razem mogę nie mieć tyle szczęścia. A że ten następny raz nastąpi, było niemal pewne, bo już wcześniej zdarzało mi się zapominać i gubić w wielu sprawach. Kiedy więc już trochę ochłonąłem, zadzwoniłem do córki mieszkającej na stałe w Niemczech.

– Joasiu, możesz przyjechać na trochę do Polski? Chcę, żebyś mi pomogła w pakowaniu – powiedziałem.

– Czyli co, zdecydowałeś się wreszcie zamieszkać z nami? – ucieszyła się.

Porozmawiamy jak przyjedziesz. A na razie przepraszam, muszę kończyć bo mam trochę sprzątania – uciąłem i się rozłączyłem.

Nie chciałem, by po raz kolejny namawiała mnie na wyjazd do Niemiec. Doceniałem to, że po śmierci żony proponowała mi opiekę i pokój u siebie, ale nie zamierzałem skorzystać. Chciałem dożyć reszty swoich dni w Polsce. Obiecałem więc sobie, że kiedy już przestanę sobie radzić, wynajmę swoje mieszkanie i przeprowadzę się do prywatnego domu opieki. Nawet sobie upatrzyłem jeden. Niedaleko miasta, w cichej, spokojnej okolicy. Andrzej, mój przyjaciel z dawnych lat, zamieszkał tam rok wcześniej i bardzo sobie chwalił to miejsce. Teraz uznałem, że czas do niego dołączyć.

Czułem się prawie jak na koloniach

Córka przyjechała tydzień później. Gdy usłyszała, co zamierzam zrobić, natychmiast zaczęła protestować.

– Dom opieki? Chyba żartujesz! Nigdy się na to nie zgodzę! – zakrzyknęła.

– A to dlaczego? – udałem zdziwienie, choć spodziewałem się takiej reakcji.

– Bo cię bardzo kocham i nie chcę, żebyś czuł się porzucony, niechciany…

– Jesteś najlepszą córką na świecie, ale… Choćbyś nie wiem jak mnie błagała, nie wyjadę do Niemiec. Starych drzew się nie przesadza, zwłaszcza tak daleko.

– Jesteś pewien?

– W stu procentach. Dlatego proszę cię, uszanuj moją decyzję… Bo jest przemyślana i ostateczna – patrzyłem jej błagalnie w oczy.

– No dobrze, ale obiecaj mi jedno…

– Co takiego?

– Że jak będzie ci smutno i źle albo dojdziesz do wniosku, że chcesz być jednak z rodziną, to mi o tym powiesz. Przyjadę natychmiast i cię zabiorę.

– Obiecuję. Słowo harcerza – podniosłem do góry dwa palce.

Przeprowadziłem się do domu opieki miesiąc później. I wcale tego nie żałowałem.

– Wiesz, czuję się jak na koloniach. Same przyjemności i atrakcje, żadnych obowiązków, regularne posiłki, mnóstwo kolegów i koleżanek – relacjonowałem córce przez telefon po kilku tygodniach pobytu.

– Tato, czy ty przypadkiem mnie nie oszukujesz? Bo nie chcesz, żebym się martwiła? – dopytywała się.

– Ależ skąd! To była naprawdę dobra decyzja! – zakrzyknąłem.

Mówiłem szczerze. Oczywiście, jak to na koloniach, zdarzały się rozmaite zgrzyty i nieprzyjemne sytuacje: ktoś się z kimś pokłócił, ktoś kogoś obraził lub obgadał. Ale ogólnie czas upływał mi bardzo miło. Zwłaszcza że w pokoju obok mieszkał mój przyjaciel. Nie sądziłem jednak, że najlepsze dopiero przede mną…

 Mniej więcej rok po mojej przeprowadzce, do domu opieki przybyła nowa pensjonariuszka. Andrzej, stary flirciarz, od razu ją zauważył.

No, no, niczego sobie babeczka. A jaka figura! – szepnął do mnie, gdy po raz pierwszy zeszła do jadalni na obiad.

– To ruszaj w konkury – zachichotałem.

– Chętnie… Tyle że to chyba bez sensu. Nie mam u niej szans – machnął ręką.

– A to dlaczego? – zdziwiłem się bo nigdy się nie poddawał.

– Bo ona przez cały czas patrzy na ciebie. Chyba wpadłeś jej w oko – westchnął.

Pisałem do niej listy, ale nie odpowiadała

Zerknąłem dyskretnie w stronę kobiety. Rzeczywiście, przyglądała mi się z uwagą. Jej twarz wydała mi się dziwnie znajoma. Próbowałem sobie przypomnieć, kiedy mogliśmy się spotkać, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. Czułem, że nie zaznam spokoju, dopóki nie rozwiążę zagadki więc odważnie chwyciłem talerz i ruszyłem w jej kierunku.

– Przysiądę się, dobrze? Przykro patrzeć, jak pani je w samotności. Mam na imię Henryk – przedstawiłem się.

Myślałem, że się uśmiechnie i zaprosi mnie do stolika. Tymczasem ona nie odezwała się. Na jej twarzy malowało się zdumienie pomieszane ze wzruszeniem.

– A więc jednak się nie pomyliłam… To naprawdę ty – wykrztusiła w końcu.

– Czyli my się znamy, tak? – spojrzałem na nią niepewnie.

– Ula... Pamiętasz? – uśmiechnęła się nieśmiało.

Postawiłem talerz na stoliku i bezładnie opadłem na krzesło, bo nogi się pode mną ugięły.

– O Boże, oczywiście, że pamiętam. Jakże mógłbym zapomnieć – wyszeptałem.

Wróciły wspomnienia… 

Ula była moją pierwszą wielką miłością. Poznaliśmy się pod koniec lat sześćdziesiątych w Sopocie. Ja, biedny student z Wrocławia, tułający się po akademikach i wynajmowanych pokoikach, dorabiałem sobie wtedy w smażalni niedaleko molo, ona, świeżo upieczona maturzystka elitarnego warszawskiego liceum, przyjechała z rodzicami na wypoczynek do Grand Hotelu. Nie mieliśmy prawa się spotkać, bo pochodziliśmy z różnych światów, a jednak nie tylko na siebie wpadliśmy, ale zakochaliśmy się w sobie bez pamięci.

Spotykaliśmy się codziennie, choć jej rodzicom nie podobało się, że ich ukochana jedynaczka zadaje się z kimś takim jak ja, i próbowali nas rozdzielić. Ojciec chciał mi nawet zapłacić, bym rzucił pracę i natychmiast wyjechał. Oczywiście się nie zgodziłem. Nadal widywałem się z Ulą.

– Obiecaj, że o mnie nie zapomnisz. I napiszesz, kiedy już będziesz wiedział, gdzie dokładnie mieszkasz. Przyjadę, choćbym nawet miała uciec z domu – prosiła tuż przed powrotem do Warszawy.

– Oczywiście, że napiszę. I nie zapomnę – odparłem.

We Wrocławiu, gdy udało mi się wynająć pokój, natychmiast do niej napisałem, ale nie odpowiedziała. Ani na ten list, ani na dziesięć kolejnych. Chciałem pojechać do niej do Warszawy, ale ostatecznie zrezygnowałem. Pomyślałem, że gdy wróciła do swojego świata, zapomniała o moim istnieniu. Choć więc tęskniłem okrutnie, także postanowiłem wymazać ją z pamięci. I z czasem mi się to udało. Poznałem swoją żonę, urodziła mi się córka…

– Mogę cię o coś zapytać? – wyrwał mnie nagle z zamyślenia głos Uli.

– Tak, oczywiście. Pytaj śmiało – nadstawiłem ucha.

– Wiem, że minęło już ponad pół wieku i pamięć ci pewnie nie dopisuje. Ale powiedz mi, dlaczego do mnie wtedy nie napisałeś? Znalazłeś pocieszenie w ramionach innej dziewczyny? – wpatrywała się we mnie.

– Że co? Nigdy! Napisałem do ciebie jedenaście listów! Przysięgam na wszystko, co mi święte i drogie! – zakrzyknąłem.

– Naprawdę? Nigdy żadnego nie dostałam. Pewnie rodzice je przechwycili i zniszczyli – westchnęła.

– No tak… Od początku chcieli nas rozdzielić, i jak widać, dopięli swego – pokiwałem głową ze smutkiem. Tymczasem Ula nagle się rozpromieniła.

– Rzeczywiście, udało się im. Ale nie do końca. Bo przecież jednak się spotkaliśmy…

Nie dla nas codzienny kierat

Nie sądziłem, że to niespodziewane spotkanie zaowocuje wybuchem wielkiej miłości. Raz, że od naszych gorących randek minęło mnóstwo czasu, dwa, mieliśmy swoje lata. Byłem więc pewien, że połączy nas tylko przyjaźń typowa dla starszych ludzi którzy mieszkają obok siebie i codziennie się widują. Ale, jak widać, stara miłość nie rdzewieje. Im więcej ze sobą rozmawialiśmy, tym stawaliśmy się sobie coraz bliżsi. A w końcu postanowiliśmy się pobrać.

W domu opieki nikogo to nie zdziwiło bo nie byliśmy pierwszą parą, która postanowiła spędzić resztę życia razem. Ba, obiecano nam piękną uroczystość w kościele, bo Ula także była wdową, i wielkie weselisko. Musiałem tylko jeszcze powiadomić córkę. Odkładałem tę rozmowę w nieskończoność, bo nie miałem pojęcia, jak zareaguje na takie wieści, ale w końcu chwyciłem za telefon.

– Wiesz Joasiu, muszę ci coś powiedzieć. Tyle że nie wiem jak… – zająknąłem się.

– Nie musisz mi niczego mówić. Wszystko wiem! – usłyszałem.

– Naprawdę? – zdziwiłem się.

– A tak. Masz dość pobytu w domu opieki, bo jest ci tam smutno i bardzo źle. Ale trudno ci się do tego przyznać. Bo raz, że się wstydzisz, dwa, źle się czujesz z tym, że jednak podjąłeś złą decyzję. Mam rację? – bardziej stwierdziła, niż zapytała.

– Nie… Zdecydowanie nie. Chcę ci powiedzieć, że zakochałem się i biorę ślub. No i zapytać, czy przyjedziesz z mężem i dzieciakami – wykrztusiłem.

Po drugiej stronie słuchawki zapanowała na dłuższą chwilę kompletna cisza.

– Tato, możesz powtórzyć, bo nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam? – odezwała się w końcu Joasia.

– Zakochałem się i biorę ślub. Z kobietą, która skradła mi serce pół wieku temu. Zły los nas wtedy rozdzielił, ale nawet się z tego cieszę. Gdyby się tak nie stało, nie miałbym tak wspaniałej córki… Liczy się tylko to, że teraz mogę mu zagrać na nosie… – zachichotałem.

Joasia znowu zamilkła na długie sekundy.

– Jestem w szoku. Ale oczywiście gratuluję. I przyjedziemy… Całą rodziną. Możesz mi tylko powiedzieć, co planujecie dalej? Chcecie razem wrócić do twojego mieszkania? Jeśli tak, muszę wypowiedzieć umowę wynajmującym.

– Nigdzie nie wracamy – przerwałem jej. – Zostajemy tutaj. Przeprowadzimy się tylko do apartamentu małżeńskiego. Jak człowiek ma prawie osiemdziesiąt lat, to nie ma ochoty na codzienny kierat. A tu, jak ci już mówiłem, jest jak na koloniach: mało obowiązków i same atrakcje. No i koledzy i koleżanki blisko, gdybyśmy się pokłócili i mieli ciche dni. Zawsze jest z kim pogadać! 

Czytaj także:
„Gdy siostra dowiedziała się, że nie jest córką naszego ojca, zaczęła traktować go jak obcego. Mściła się, gdy mnie faworyzował”
„Mąż nie miał w sobie ani krzty romantyzmu. Szybko zadurzyłam się we flirciarzu, dla którego prawie zrujnowałam małżeństwo”
„Mąż zamiast dbać o swoją ciężarną żonę, ganiał jak piesek do wylaszczonej sąsiadki. Ciekawe, czy łóżko też już z nią testował”

Redakcja poleca

REKLAMA