Zbliżały się wakacje i wiem, że mój młodszy syn znów dogaduje się w tajemnicy ze starszym bratem, który studiuje na politechnice, aby ten mu pożyczył laptop. Bardzo mi się to nie podobało!
– Zobacz, jaki Krzysiek jest mały i blady! Musi złapać w końcu trochę słońca, a nie ciągle siedzieć przez ekranem i grać w te swoje gry – uzmysłowiłam mu.
– Masz rację – zgodził się ze mną. – Ale ja mu tego nie powiem.
– Ja mu powiem! – wzruszyłam ramionami. – To moja decyzja.
Oczywiście Krzyś ciężko zniósł mój zakaz. Od razu stwierdził, że w takim razie to on woli zostać w domu niż jechać do cioci Asi.
– Co ja tam będę robił? – złościł się.
– Będziesz się bawił na świeżym powietrzu! Pamiętasz jeszcze, co to świeże powietrze? – zapytałam młodszego syna z ironią.
Mój dziewięciolatek spojrzał tak, jakbym łamała mu serce. „Trudno. Jeszcze mi podziękuje, kiedy okaże się po powrocie, że urósł kilka centymetrów na wiejskim masełku i słoneczku” – pomyślałam spokojnie.
Przeniósł grę komputerową do reala
Podejrzewałam zresztą, że Krzysiowi na wsi naprawdę się spodoba. Moja kuzynka Asia jest przemiłą i cudownie ciepłą osobą, której nie sposób nie lubić. Mój syn zresztą dobrze ją znał, bo przyjeżdżała do nas przez ostatni rok co dwa tygodnie, gdyż kończyła w mieście studia podyplomowe. Asia miała dwoje dzieci, niestety, zbyt małych, aby były dobrymi kompanami dla mojego syna. Na szczęście zapewniła mnie, że nie mam się czego obawiać, bo jej sąsiedzi mają dwóch synów mniej więcej w wieku Krzysia.
– Wiem, że Marcin i Tomek w tym czasie nigdzie nie wyjeżdżają, Krzysio będzie więc miał się z kim bawić – usłyszałam.
Mój naburmuszony syn mimo wszystko powitał nowych kolegów z pewną nadzieją. Ta nadzieja szybko się rozwiała, gdy usłyszał, że nie mają w domu komputera.
– A tak na to liczyłem! – przyznał mi się z żalem.
Niestety, rodzice tamtych chłopców uznali, że na razie ich nie stać na taki wydatek. Chcąc nie chcąc, musiał więc Krzysio wymyślić sobie inną zabawę. No i wymyślił. Zabawę w rycerzy.
Nieopodal wsi, w której mieszka Asia, są ruiny jakiegoś zamku. Niezabezpieczone, od lat niszczeją, porastają zielskiem, więc siłą rzeczy są wspaniałym miejscem do zabawy dla takich chłopców jak mój syn i jego nowa kompania. Bo ledwo się obejrzałam, a już Krzyś zrobił sobie ze swoich nowych kumpli zastęp rycerzy. Włączył nawet do zabawy brzdące mojej kuzynki, 5-letniego Janka i 7-letniego Mateuszka.
„Skąd ja znam te imiona rycerzy, te komendy? – zastanawiałam się, słysząc, jak się nawołują. – No tak, przecież to wszystko jest z gry komputerowej Krzysia! Po prostu przeniósł ulubioną zabawę ze świata wirtualnego do realnego. Tak jest o wiele zdrowiej” – śmiałam się, patrząc, jak się bawi, musztrując swój zastęp wojów.
Założyć ją umiał, ale zdjąć już nie bardzo
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Policzki mu się zaróżowiły i nabrał apetytu. W domu był niejadkiem, a tu, na wsi, przy obiedzie zawsze prosił o dokładkę. W mieście wciąż siedział w czterech ścianach, a tu niemal nie wracał do domu, tak podobało mu się na dworze.
– Niech je na zdrowie! – cieszyła się Asia, wspaniała kucharka.
Takiego ciasta z owocami, jakie ona robiła, w życiu nie jadłam. A piekła je prawie codziennie, bo „wychodziło” błyskawicznie. Tamtego upalnego dnia Asia także wystawiła ze spiżarki prodiż, aby upiec kolejne. Ciasto już było gotowe, ubijała tylko białka, które należało połączyć z resztą, aby dodać jej puszystości, i wtedy…
– A gdzie podstawka do prodiża? – zdziwiła się. – Wydawało mi się, że ją zostawiłam tu, na stole.
Jednak na stole jej nie było. Zaczęłyśmy się obie rozglądać nerwowo za podstawką, kiedy nagle do kuchni z bojowym okrzykiem wpadł Jasiek. Plastikowy miecz w jego rękach nie pozostawiał żadnej wątpliwości, że jest rycerzem w szale zbrojnego starcia. Spojrzałyśmy na niego z Asią i obie zamarłyśmy.
– Kochanie, a co ty masz na szyi?! – wykrzyknęła moja kuzynka, choć już na pierwszy rzut oka było widać, co to takiego.
Zagubiona podstawka od prodiża posłużyła Jasiowi za napierśnik (czy raczej „naszyjnik”).
– Zdejmij to natychmiast! – nakazała Asia synkowi.
Łatwo powiedzieć! O ile jakimś cudem Jasiowi udało się wcisnąć nieszczęsną podstawkę na szyję, o tyle żadnym sposobem nie byliśmy w stanie jej zdjąć! Jaś jest pulchnym dzieckiem, a ona za nic nie chciała z powrotem przejść przez okrąglutką głowę.
– Te wasze głupie zabawy w rycerzy! – chrypiała Asia, cała czerwona z bezskutecznego wysiłku.
Stałam nad nimi, gryząc paznokcie, bo przecież to przez mojego syna Jaś w taki sposób postanowił skombinować sobie zbroję!
– Może lepiej go będzie zabrać do szpitala? – zaproponowałam.
– Raczej do ślusarza! – odparła przytomnie Asia.
Faktycznie, nożyce do metalu załatwiły sprawę. Tyle że po zetknięciu z nimi podstawka do prodiża nie nadawała się już do użytku… Odkupiłam kuzynce urządzenie, a wracając ze sklepu, pomyślałam sobie, że jednak gra w rycerzy na ekranie komputera pociąga za sobą chyba mniej niebezpieczeństw. Rycerze „bez prądu” za dużo kombinują!
Czytaj także:
„Żona oskarżyła sąsiadkę o kradzież i zrobiła aferę na cały blok. Ludzie gadają po kątach, a ja nie wiem, gdzie oczy podziać”
„Moja szwagierka jest gorsza niż teściowa. To babsko z piekła rodem wyżera mi lodówkę i robi z mojego domu darmowy hotel”
„Przyjaciółka urządziła sobie polowanie na milionera. Umówiłaby się z byle durniem, jeśli miałby kasę, willę i drogą brykę”