„Kiedy dzieci wyjechały na studia, żona spisała nas na straty. W głowie jej tylko narzekanie. Musiałem ratować to małżeństwo”

Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Wyobrażałem sobie, że gdy znów zostaniemy sami, mnóstwo czasu będziemy spędzać na rozmowach, na które nigdy nie mieliśmy czasu przy chłopakach. A tymczasem mówiliśmy tylko o tym, co trzeba kupić, naprawić, ugotować, wyprać, posprzątać i opłacić”.
/ 09.06.2022 18:15
Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Irena stała przy otwartych drzwiach i słuchała, jak Maciek schodzi klatką schodową. Gdy jego kroki już ucichły, pobiegła do okna, żeby spojrzeć jeszcze, jak syn wsiada do auta. Miała łzy w oczach, bo młody wyprowadzał się na studia. Jego starszy brat przetarł szlak dokładnie dwa lata temu, więc w domu nie zostało nam już żadne dziecko.

Między kęsami rozmawialiśmy o chłopakach

– W porządku, kochanie? – zapytałem, choć wiedziałem, że Irena ledwo trzyma emocje na wodzy.

– W porządku – skłamała.

– Nie przejmuj się. Przecież będą do nas przyjeżdżać. A teraz nareszcie mamy czas dla siebie. Chciałbym ci jeszcze przypomnieć, że kiedyś marzyliśmy o tej chwili… – zażartowałem.

– Ty marzyłeś – zaśmiała się.

– Ale tobie też podobała się perspektywa drugiej młodości, pamiętasz?

– No tak – przyznała.

– To chodź, zaczynamy.

– A jak?

– Na początek zamówimy coś dobrego do jedzenia.

Zamówiliśmy sushi, ale gdy już je dowieźli, zjedliśmy bez większego entuzjazmu. Między kęsami rozmawialiśmy o chłopakach. Zastanawialiśmy się nad ich przyszłością i wspominaliśmy lata, kiedy dorastali.

Było więc raczej sentymentalnie niż radośnie, więc obiecaliśmy sobie, że od jutra zmieniamy nastawienie i cieszymy się z tego, co przed nami.

W ramach tej odmiany wybraliśmy się wieczorem do miasta. Pospacerowaliśmy trochę, zjedliśmy kolację, lody i wróciliśmy do domu. Tuż po wejściu do mieszkania Irena odruchowo zajrzała do pokoju Maćka i przypomniała sobie, że wyjechał. Znów posmutniała i musiałem ją pocieszać.

A potem znów kąpiel, książka i sen…

– A może obejrzymy jakiś dobry film? – zaproponowałem.

– Ale jaki?

– No nie wiem, poszukamy czegoś…

– E, nie chce mi się. Poczytajmy.

Zasnęliśmy przy książkach – tego wieczoru, następnego i kolejnego. Szybko się zorientowałem, że wszystkie dni mijają nam w ten sam sposób.

Powrót z pracy, rozmowy o tym, co nam się przytrafiło, a potem obiad przy włączonym telewizorze. Co drugi dzień jakieś zakupy, telefon do znajomych, rodziców, a czasem telefoniczna rozmowa z chłopakami – krótka, bo nigdy nie mieli dla nas czasu.

Wszystko, co robiliśmy, było jakieś mechaniczne, nudne i pozbawione emocji. Irena wcześnie chodziła spać, a ja snułem się potem po domu bez zajęcia. W dzień czekałem, aż wróci z pracy, ale potem orientowałem się, że jej powrót niczego nie zmienia, bo nie kleiła nam się żadna ciekawsza rozmowa.

Wyobrażałem sobie, że gdy znów zostaniemy sami, mnóstwo czasu będziemy spędzać na rozmowach, na które nigdy nie mieliśmy czasu przy chłopakach. A tymczasem mówiliśmy tylko o tym, co trzeba kupić, naprawić, ugotować, wyprać, posprzątać i opłacić.

No więc postanowiłem działać

Nigdzie nie bywaliśmy, rzadko wychodziliśmy z domu, a gdy już do tego doszło, lądowaliśmy u mojego brata albo w centrum handlowym, gdzie rozchodziliśmy się do ulubionych sklepów.
Gdy byliśmy razem w domu, uśmiechaliśmy się do siebie, przytulaliśmy od czasu do czasu, ale poza tym to niewiele się między nami działo.

Było za spokojnie, za cicho, a nawet trochę zbyt samotnie.

Na początku wydawało mi się, że tak po prostu musi być. Że życie człowieka, który odchował dzieci i jest bliski emerytury, tak właśnie wygląda. Ale potem zdałem sobie sprawę, że nie chcę się do takiego stanu rzeczy przyzwyczaić.

Małżeńską ofensywę rozpocząłem po telefonie jednego z chłopaków. Już dawno zauważyłem, że ożywiamy się z żoną tylko wtedy, gdy rozmawiamy o synach albo gdy dzwoni do nas któryś z nich. Tak też było tym razem.

– Maćkowi trzeba przelać dwie stówy… – powiedziała Irena tuż po odłożeniu słuchawki. – Mówi, że musiał kupić sobie szafkę nocną, bo nie było w akademiku.

– I ty w to uwierzyłaś?!

– A co? – zdziwiła się.

– Dziewczyno, przecież to taki tani blef. Przehulał kasę i teraz kombinuje!

– Myślisz?

– Jestem pewien. Zawsze taki był. Pamiętasz, jak kiedyś wydał wszystkie drobniaki ze skarbonki na lizaki, a potem naciągnął cię w sklepie na klocki? Powiedział, że odda ci w domu ze swoich, chociaż już wiedział, że świnka jest pusta.

O nie, tym razem nie odpuszczę

Oboje zaczęliśmy się śmiać jak szaleni, a ja pomyślałem, że robimy to zdecydowanie za rzadko. Uznałem więc, że jest to dobra chwila, by zacząć tę moją małżeńską ofensywę. Od razu zaatakowałem, chcąc wykorzystać dobry humor małżonki. Zaproponowałem jej, żebyśmy na weekend wyjechali w góry.

– Z moją kondycją, kochanie…? Ja wiem, że Karkonosze to nie Pireneje, ale i tak… Chyba by mi się nie chciało… – odpowiedziała.

– Nie musimy dużo chodzić. Możemy pojechać i posiedzieć w schronisku.

– I co będziemy tam robić? Kisić się w tych prymitywnych warunkach? Ja tu mam swoją łazienkę, swoje kosmetyki. Po prostu wygodę.

– Irena, proszę cię. Trochę optymizmu, energii. Trzeba zacząć działać! – zezłościłem się wreszcie.

– Oj tam, trzeba…

– W naszym życiu nic się nie dzieje. Nie widzisz tego? Jak nie ma chłopaków, to nie mamy o czym gadać.

– Marek, nie dramatyzuj. Takie jest życie. Jesteśmy już w tym wieku, że wszystko się toczy wolniej. Mniej intensywnie – uśmiechnęła się pojednawczo.

Zaproponuje jakąś „wygodniejszą” rozrywkę

Tylko że ja nie miałem zamiaru się poddać i zacząłem jej tłumaczyć, że musimy zadbać o nasze małżeństwo. Irena patrzyła na mnie trochę jak na wariata, choć trudno jej było zbić moje argumenty. Wiedziała, że mam rację.

Do wyjazdu w góry nie dała się jeszcze wtedy przekonać, ale obiecała, że przemyśli sprawę i zaproponuje jakąś „wygodniejszą” rozrywkę. Nie kłamała, bo następnego dnia nieśmiało zapytała, czy nie poszlibyśmy na kurs tańca towarzyskiego.

To zawsze było jej marzenie, więc chętnie przystałem na ten pomysł. Poszukaliśmy w internecie szkółki blisko domu i zapisaliśmy się na pierwszy miesiąc zajęć. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że taki drobiazg da nam tyle radości, tak nas ożywi.

Przed zajęciami byliśmy jak nakręceni, a po nich – gdy już się czegoś nauczyliśmy – kłóciliśmy się o kroki, przypominaliśmy sobie figury i śmialiśmy się z siebie nawzajem.

Irenie tak spodobały się zajęcia taneczne, że po dwóch tygodniach w ramach rewanżu pojechała ze mną na ryby, a po miesiącu zdecydowała się na wypad w góry.

Zgodnie z obietnicą wcale nie ciągnąłem jej na szlaki. Pochodziliśmy trochę dookoła schroniska, a resztę czasu spędziliśmy przy winie i kawie. Tam też odświeżyliśmy nasze małżeństwo w nieco bardziej intymny sposób.

Potem były kolejne wycieczki, zajęcia w pobliskim klubie sportowym, więcej wizyt u znajomych, wyprawy do miasta, kolacje, a nawet randki.

Mijały tygodnie, a my uczyliśmy się żyć od nowa. I muszę powiedzieć, że to była prawdziwa frajda. Powoli docierało do nas, że bez dzieciaków też może być fajnie. Że to jeszcze nie koniec…

Zaczęliśmy nowe życie

Chciałbym napisać, że był taki jeden wyjątkowy, romantyczny moment, w którym nas olśniło, że znów jesteśmy tylko dla siebie, lecz nic takiego się nie zdarzyło. Wszystko układało się między nami powoli – z każdą przegadaną chwilą, z każdym dniem i tygodniem.

Bo o rozmowy w tym wszystkim chodziło. I jeśli już miałbym wskazać jeden dzień, kiedy sobie uświadomiłem, że wybrnęliśmy z małżeńskiego impasu, musiałbym powiedzieć, że to był zwykły poniedziałek.

Późnym wieczorem Irenie przypomniało się, że koleżanka z pracy kupuje dom, i powiedziała mi o tym. Tak właśnie od słowa do słowa zaczęliśmy rozmowę.

Leżeliśmy w łóżku i dyskutowaliśmy o tym, czy warto się na starość budować. Czy my też byśmy chcieli? Gdzie byśmy taki dom postawili? Potem zastanawialiśmy się, czy nie kupić jakiejś chatki nad jeziorem i gdzie wybierzemy się w tym roku na wakacje.

Przypominaliśmy sobie, kiedy ostatni raz byliśmy nad morzem i co z tego wyjazdu pamiętamy. Tak właśnie otwierały się kolejne wątki, aż w końcu Irena spojrzała na zegarek.

– Ludzie święci! Marek, już druga w nocy. Śpimy! Jutro do roboty trzeba.

Tak właśnie zastała nas noc na rozmowie. Nie na seksie, nie na romantycznych westchnieniach czy czułych wyznaniach, tylko na zwykłej rozmowie. Kładłem się spać z wielką satysfakcją, że właśnie zafundowaliśmy sobie drugą młodość.

Czytaj także:
„Brat powiedział, że w Polsce nie ma czego szukać. Sami oszuści i chamy, tylko kradną, narzekają i piją”
„Stawałam na rzęsach, żeby zauroczyć Pawła. Dla niego zmieniłam się nie do poznania. Nie jestem pewna, czy było warto”
„Mam 33 lata, posadę prezesa i niemal śpię w biurze. Ludzie myślą, że nie mam życia, ale to nieprawda. Moje życie to praca”

Redakcja poleca

REKLAMA