„Stawałam na rzęsach, żeby zauroczyć Pawła. Dla niego zmieniłam się nie do poznania. Nie jestem pewna, czy było warto”

Zakochałam się po 40 fot. Adobe Stock, djile
„Byłam, jak widać, typową przedstawicielką płci pięknej – bez mężczyzny czułam się gorsza i bezwartościowa, z czego chyba wcześniej nie zdawałam sobie sprawy. Zainteresowanie Pawła sprawiło, że znowu chciało mi się stroić, malować, biegać do fryzjera”.
/ 06.06.2022 17:30
Zakochałam się po 40 fot. Adobe Stock, djile

Nigdy nie przypuszczałam, że w moim wieku (mam już trochę po 40-stce) jeszcze zainteresuję się jakimś mężczyzną. I to w takim stopniu, że świata nie będę poza nim widziała. Miałam za sobą rozwód i byłam pewna, że czasy, gdy męskie plecy przesłaniały mi horyzont, minęły bezpowrotnie. Tymczasem kiedy poznałam Pawła, stał się on dla mnie kimś tak ważnym i bliskim, że potem wielokrotnie zastanawiałam się, jak dotąd potrafiłam żyć bez niego.

Uważałam swoje życie za udane. Miałam dwie nastoletnie córki, które nie sprawiały mi żadnych kłopotów wychowawczych. Dzięki dobrze płatnej pracy stać mnie było na wiele, nie musiałam się martwić o utrzymanie. „Nie mam powodów, żeby narzekać” – mówiłam sobie nieraz, odganiając od siebie marzenia o płomiennych romansach. „Prędzej czy później wszystkie kończą się podobnie: wpada się w rutynę, obiady, zakupy, pożyczki, a miłość bezpowrotnie ginie. Raz byłam mężatką, to wystarczy” – tłumaczyłam sama sobie.

Znów chciało mi się stroić

Nie mogłam narzekać nawet na stosunki z byłym mężem, bo układały się bardzo dobrze. Darek płacił regularnie alimenty i co parę dni wpadał do dziewczyn albo porywał je na weekend, dając mi trochę czasu tylko dla siebie.

– Kochana, jesteś w czepku urodzona – mówiły koleżanki.

Dni upływały mi w spokojnym rytmie i byłam ze wszystkiego bardzo zadowolona. Do czasu, kiedy do naszego biura wszedł… Paweł. On sprawił, że moje życie wywróciło się do góry nogami.

– To nasz nowy księgowy – powiedziała kadrowa, wprowadzając do naszego biura atrakcyjnego, wysokiego blondyna.

Od jakiegoś czasu pracowałam jako sekretarka w dużej firmie zajmującej się dekoracją wnętrz. Odkąd nasza dotychczasowa księgowa przeszła na emeryturę, to na mnie spoczywał obowiązek prowadzenia ksiąg, sporządzania bilansów i wystawiania faktur. Już więc sam fakt, że nowy pracownik zdejmie ze mnie uciążliwe obowiązki, sprawił, że go z miejsca polubiłam.

Zresztą jego nie dało się nie lubić. Był przystojny, szarmancki i dowcipny, o czym przekonałam się już po paru dniach wspólnej pracy. Sporo czasu spędzaliśmy razem, bo przekazywałam mu wszystkie dokumenty i wyjaśniałam, czym się zajmujemy. 

Chyba czuł, że wpadł mi w oko, bo odwzajemniał moje zainteresowanie. A to proponował, że zrobi mi kawę, a to podsuwał przyniesione z pobliskiego sklepiku czekoladki. Podobała mi się ta jego dyskretna adoracja. Byłam, jak widać, typową przedstawicielką płci pięknej – bez mężczyzny czułam się gorsza i bezwartościowa, z czego chyba wcześniej nie zdawałam sobie sprawy. Zainteresowanie Pawła sprawiło, że znowu chciało mi się stroić, malować, biegać do fryzjera.

Lubił sport, więc ja też polubiłam

Czułam się tak, jakbym po długim śnie przebudziła się na nowo.

Córciu, nie poznaję cię– mówiła ze zdziwieniem moja mama, kiedy zadzwoniłam do niej po przepis na sernik.

Wiedziała, że nie lubiłam piec. Ale kiedy tylko usłyszałam, że sernik to ulubione ciasto Pawła, postanowiłam je czym prędzej upiec i przynieść do pracy.

– Zostało mi trochę z imienin córki – kłamałam jak z nut, podsuwając mu następnego dnia kawałek ciasta.

– Może masz ochotę na jabłecznik? – pytałam i choć poprzedniego dnia, trąc jabłka, klęłam jak szewc, teraz z uśmiechem kroiłam mój wypiek.

Dla Pawła nosiłam wysokie obcasy, bo mówił, że lubi eleganckie kobiety. Zaczęłam czytać Pilcha, którym się zachwycał. A nawet – polubiłam sport!

– Dużo jeżdżę na rowerze, gram w tenisa, nurkuję – wyliczał.

A ja dziwiłam się, że do tej pory nie odnalazłam przyjemności w uprawianiu żadnej z tych dyscyplin sportu i… postanowiłam to nadrobić. Wcześniej, kiedy moje dziewczyny chciały wyciągnąć mnie na rolki albo wspólny spacer, wymyślałam cokolwiek, byle tylko zostać w domu. Zwyczajnie mi się nie chciało. A teraz wystarczyło jedno słowo Pawła, żebym zapisała się do szkółki tenisowej albo kupiła sobie rower!

– Ty i sport? – z niedowierzaniem spytała moja przyjaciółka.

– Co w tym dziwnego? – zmroziłam ją wzrokiem i dodałam z wyższością: – Tobie pewna dawka ruchu dobrze by zrobiła.

Stawałam na rzęsach, by go zadowolić

Dla Pawła byłam gotowa na wiele. Widać w skrytości ducha marzyłam o nowym związku.

– Nie wiem, czy warto dla mężczyzny aż tak się poświęcać – zastanawiała się głośno moja mama, kiedy mówiłam, że biegnę na kort albo idę na rower.

Doskonale wiedziała, jak z natury jestem leniwa i jak bardzo muszę się mobilizować.

Czego się nie robi dla miłości – odpowiadałam jej ze śmiechem.

A co się działo, gdy pierwszy raz Paweł miał wpaść do mnie na niezobowiązującą kawę! Rany boskie! Zaprosiłam go pod jakimś byle pretekstem, a potem wzięłam dzień urlopu, żeby w domu zrobić generalne porządki. O mały włos a chwyciłabym za pędzel i odmalowała kuchnię!

– Mamo, daj spokój – mówiły moje córki, kiedy wchodziłam na drabinę, żeby omieść kąty pokoju z wiszących tam chyba od wieków pajęczyn.

Nic sobie z tego nie robiłam i powtarzałam pod nosem, że cel uświęca środki.

Dziewczyny czuły, że w moim życiu pojawił się ktoś dla mnie ważny, bo miałam dla nich coraz mniej czasu. Niby po pracy wracałam do domu, ale myślami wybiegałam gdzieś z naszych czterech kątów. Byłam z nimi ciałem, ale nie duchem. To musiał być dla nich trudny okres.

Kiedy teraz o tym wszystkim myślę, widzę, jaka musiałam być komiczna w tych swoich przygotowaniach. Nieomal wywróciłam dom do góry nogami, bo tak chciałam zrobić na nim dobre wrażenie. A Paweł… wpadł do mnie jak po ogień!

– Przepraszam cię, Basiu, ale bardzo się spieszę. Mogę zostać dosłownie piętnaście minut – próbował się niezręcznie tłumaczyć, widząc na stole przygotowane dwie filiżanki i sernik, który zawsze tak mu smakował.

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam! To po prostu nie mieściło mi się w głowie… Najwyraźniej mama, ostrzegając mnie, że nie ma co się zmieniać dla mężczyzny, bo on i tak tego nie doceni, miała rację… Byłam załamana. Tak bardzo liczyłam, że ta nasza biurowa zażyłość przekształci się w coś więcej, że nie potrafiłam pogodzić się z tym, że poniosłam fiasko.

Moje dzieci są najważniejsze

Na szczęście nim na dobre się rozkleiłam, do kuchni wpadły moje córki. Zobaczyły, na co się zanosi i… postanowiły zatrzymać bieg wypadków. Doskonale wiedziały, że łzy kręcące się w oczach matki nie zapowiadają niczego dobrego.

– Wszystkie idziemy na rower! – zarządziły natychmiast.

Poddałam się temu pomysłowi i powiem szczerze – nie przypuszczałam, że ta rowerowa wycieczka sprawi mi tyle radości. Kiedy patrzyłam na moje dziewczyny, pękałam z dumy. Wyrosły na fajne młode kobiety – ładne, dowcipne, ale też wrażliwe i umiejące znaleźć się w różnych sytuacjach.

– Musimy częściej razem jeździć – powiedziałam.

Córki przyklasnęły temu pomysłowi. Widać zaczęło im brakować mojej obecności i zainteresowania…

Postanowiłam nadrobić stracony czas i zamiast pozwalać, by mijał na rozmyślaniach o biurowej miłości, spędzać go z własnymi dziećmi. Już następnego popołudnia ponownie wsiadłyśmy na rowery, a w drodze powrotnej wstąpiłyśmy do małej pizzerii, gdzie robili najwspanialsze frutti di mare w całych Katowicach.

Kiedy już prawie udało mi się wybić sobie Pawła z głowy, stało się coś, czego się nie spodziewałam. Pewnego dnia Paweł stanął przed moim biurkiem i patrząc mi w oczy, zaprosił mnie na kawę! O mało nie spadłam z krzesła. W końcu przez tyle tygodni marzyłam, żeby wykonał jakiś krok, który świadczyłby o tym, że traktuje mnie inaczej niż tylko jak koleżankę z biura… Idiotkę, na której ćwiczy się w trudnej sztuce uwodzenia…

Odwzajemniłam jego spojrzenie i powiedziałam, że z przyjemnością z nim pójdę na kawę, ale… nie dzisiaj.

– Dziś idę z córkami do kina – oznajmiłam.

Nadal marzę o opiekuńczych męskich ramionach, jednak wiem też, że czas spędzony z dziećmi jest dla mnie najważniejszy. Dobrze, że sobie to w końcu uświadomiłam. A miłość? Jeśli jest nam pisana, w końcu na pewno nas spotka. Dlatego uśmiecham się do Pawła i proponuję popołudnie w środę. Jesteśmy umówieni. Może pójdziemy na lekkie cafe latte, a może na mocne espresso. Kto wie, co się między nami wydarzy? Wiem jedno: nie warto dla miłości wywracać swojego świata do góry nogami.

Czytaj także:
„Ślub syna był moją życiową porażką. Wziął sobie za żonę rozkapryszoną księżniczkę, która nawet mnie rozstawia po kątach”
„Moi przyjaciele się rozwodzą. Nie chcę opowiadać się po żadnej ze stron, ale każde z nich właśnie tego ode mnie oczekuje”
„Od Sylwka dostałam to, czego mi brakowało: czułe słówka, namiętność, spontaniczność. Ale to za mało, by odejść od męża”

Redakcja poleca

REKLAMA