Była niewiele niższa ode mnie, a zawsze uważałem, się za wysokiego wzrostu. Jej długie, jasne włosy delikatnie kręciły się na końcach. Ciężkie od brokatu powieki, malowane błyszczącą szminką usta. Jej opalona skóra na nogach, ledwo przykryta zbyt ciasną spódnicą mini. Gdy pojawiła się pod naszym blokiem po raz pierwszy, niektórzy sąsiedzi prawie powypadali z okien. Jedynym niepasującym elementem do jej wizerunku był mały chłopiec, który wyglądał na około cztery lata i miał przestraszone spojrzenie. Ciągnęła go za ręce za sobą.
– Jesteś prawdziwym szczęściarzem! – wykrzyknął Ben, Pakistańczyk, mieszkający dwie kondygnacje pode mną. – Nasza nowa sąsiadka, mieszka koło ciebie!
Nie do końca rozumiał, czemu nie robi to na mnie żadnego wrażenia. W końcu, w Polsce mieszkała moja przyszła żona, a do Wielkiej Brytanii przyjechałem, aby zarobić na nasze wesele i renowację mieszkania po jej babci, w którym planowaliśmy zamieszkać po zawarciu związku małżeńskiego.
Nie powinienem oceniać tej kobiety tak pochopnie
– Nazywam się Ania – oświadczyła nowa sąsiadka, gdy zaproponowałem jej pomoc w przenoszeniu mebli. – Dobrze, że mam Polaka za sąsiada. Mój angielski nie jest jeszcze zbyt dobry – dodała.
Zauważyłem, iż jej uroda nieco traci na intensywności, kiedy popatrzyć na nią z bliska. Jej twarz pokryta była grubą powłoką podkładu, który kończył się na szyi wyraźnie zaznaczoną linią, a oczy otoczone sztucznymi rzęsami spoglądały bacznie i dociekliwie – jak u osoby, której los nie raz dał się we znaki.
Kucając, podałem dłoń jej małemu synkowi.
– Witaj! Jak się nazywasz?
Chłopiec wyraźnie się przestraszył na mój widok. Szybko się schował za swoją matkę.
– To jest Piotruś – przedstawiła go Ania. – Jest strasznie nieśmiały. I ogólnie mało mówi. Nawet po polsku.
Zdziwiło mnie, że w jej głosie słychać było tyle irytacji i lekceważenia. Pochodzę z dużej rodziny, mam rodzeństwo, kuzynostwo, dlatego zawsze darzyłem dzieci sympatią. Wiem na pewno, że jeśli kiedykolwiek zostanę rodzicem, o swoim dziecku będę mówił zawsze dumą i szacunkiem. Ale nagle zrozumiałem, że nie powinienem oceniać tej kobiety tak pochopnie. Wydawało się, że jest samotną matką, może ma za sobą ciężkie doświadczenia. Prawdopodobnie jest po prostu zmęczona i sfrustrowana.
– Jeżeli będziesz potrzebować jakiegokolwiek wsparcia, nie krępuj się i daj znać! – rzuciłem na zakończenie rozmowy i zamknąłem drzwi za sobą.
Nie przypuszczałem, że zdecyduje się skorzystać z mojej propozycji tak prędko...
Tego samego dnia, wieczorem, usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Byłem zdziwiony, ale że pracuje zazwyczaj w nocy, to powoli wstałem od biurka i otworzyłem drzwi. Na progu stała Ania.
– Słuchaj... – powiedziała do mnie, owijając kosmyk swoich blond włosów wokół palca– czuję się trochę osamotniona. Czy zaprosiłbyś mnie na herbatę?
– A co z Piotrusiem? – zapytałem. Spojrzała na mnie, jakby zobaczyła kosmitę. – Co masz na myśli mówiąc: Piotruś? – odpowiedziała chłodniejszym tonem.
– Myślę, że nie powinnaś zostawiać tak małego dziecka samego.
Zlekceważyła moje uwagi machnięciem ręki i pewnie przekroczyła próg.
– Przecież on śpi – powiedziała z wyraźną irytacją.
Przygotowałem dwie herbaty i postawiłem je na stole. Ania zasiadła na kanapie, ja natomiast przyciągnąłem do siebie krzesło od biurka. W moim mieszkaniu nie było miejsca na luksusy. Jednak ja nie miałem z tym problemu. Do Anglii przyleciałem przecież tylko na rok.
Szybko znalazłem pracę w zakładzie pakującym mięso. Pracowałem na nocną zmianę. Jestem wysoki i dobrze zbudowany. Nie bałem się ciężkiej roboty. Zarabiałem więcej, niż potrzebowałem, ale nie planowałem tu wydawać pieniędzy. Wszystkie zaoszczędzone środki wysyłałem mojej Agusi, z którą planowaliśmy wziąć ślub, i mojej matce, ubogiej emerytce z okolic Lublina. Nie piłem alkoholu, nie spędzałem czasu w pubach, z mieszkania wychodziłem praktycznie tylko do pracy lub na zakupy.
Miała skomplikowane życie uczuciowe
– Powiedz coś o sobie – zasugerowałem, kiedy Ania popijała herbatę.
Znów zareagowała tym samym, lekceważącym gestem. Ja zaś zrozumiałem, że to jedna z podstawowych form komunikacji tej kobiety. Ania skrzyżowała nogi (ponownie miała na sobie krótką spódnicę), poprawiła włosy i rzuciła:
– Nie ma czego opowiadać. Był ze mną facet, Polak. Zajmował się handlem narkotykami w klubach. Pewnego dnia przyszedł do domu i kazał mi odejść. Razem z dzieckiem. Więc jestem tutaj.
Ta historia, przedstawiona z taką lekkością, lekko mnie zaskoczyła.
Do tej pory tego typu historie znałem tylko z seriali.
– Nie dba o swojego syna? – zapytałem, próbując podtrzymać konwersację.
Ponownie przeszyła mnie tym swoim spojrzeniem, które było połączeniem zdziwienia i reprymendy.
– O jakim synu mówisz? On nie ma dzieci.
– A co z Piotrusiem?
– Och, Piotruś! – odpowiedziała tak, jakby dopiero teraz przypomniałem jej o jego obecności. – Nie, to dziecko z poprzedniego związku. Jeszcze z czasów, kiedy mieszkałam w Polsce.
Zdziwiłem się. Moja sąsiadka miała bardzo skomplikowane życie uczuciowe. I z jaką łatwością o tym opowiadała! Między nami zapadła nieco krępująca cisza, przerwana bezceremonialnie przez Anię.
– No więc? Czy będziesz tylko siedział i drążył temat jak jakiś detektyw, czy raczej odwiedzisz mnie i w końcu coś z tego będzie?
Prawie się zakrztusiłem łykiem herbaty. A nie jestem przecież jakimś aniołkiem. Pochodzę ze wsi, gdzie nie brakuje miejsc do zabawy, gdzie często miało się przelotne romanse, przygody. Ale żadna kobieta nie zasugerowała mi kiedykolwiek seksu w sposób tak bezpośredni, a jednocześnie tonem pozbawionym emocji. Poza tym miałem swoją Agę!
– Wiesz, jesteś dziwny – stwierdziła Anka, kiedy najłagodniej jak potrafiłem, zasugerowałem jej, że dobiegł koniec jej wizyty i odprowadziłem ją do drzwi. – Normalny mężczyzna nie zachowuje się w ten sposób. Czyżbyś był homoseksualistą albo innym dewiantem? – rzuciła do mnie z pogardą.
Przecież ona zupełnie nie dba o dziecko!
Od tamtej pory nasze stosunki stały się nieprzyjazne. Gdy spotykaliśmy się na korytarzu, Anka rzucała mi pełne pogardy spojrzenia i nie reagowała nawet na "dzień dobry". Być może dlatego, że rzadko była sama. Przeważnie była przytulona do jakiegoś mężczyzny. Prawie nigdy tego samego. Mężczyźni, do których się przytulała, różnili się wyglądem, kolorem skóry i narodowością – ale łączyło ich to, że wszyscy byli wysocy i umięśnieni. Szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodziło. Jedynie współczułem jej synkowi.
Bardzo szybko zauważyłem, że Anka regularnie zostawia małego Piotrusia samego na całą noc. Gdy ja wychodziłem do pracy, ona z kolei wychodziła w towarzystwie kolejnego mięśniaka na imprezę. Kiedy wracałem z pracy o świcie, Anki nie było jeszcze w domu. Skąd to wiedziałem? Ponieważ często przez ścianę dochodził do mnie płacz jej dziecka. Było to nie do wytrzymania! Naprawdę aż bolało mnie serce! W takich chwilach pukałem w ścianę, uspokajałem go, że jestem blisko. Doszło nawet do tego, że śpiewałem mu przez ścianę piosenki i opowiadałem bajki.
– Wujek, jestem głodny! Piotruś jest głodny! – po kilku tygodniach, kiedy najwidoczniej zdobyłem jego zaufanie, zaczął wołać do mnie przez ścianę.
Czułem się kompletnie bezradny. Jak mogłem pomóc temu dzieciakowi? Z radością podzieliłbym się swoim śniadaniem z malcem, ale drzwi do mieszkania Anki były zamknięte na klucz, a przez okno nie da się tam wejść – mieszkaliśmy na ósmym piętrze.
– Proszę Cię, zostawiaj, chociaż swojemu dziecku coś do jedzenia! – nie mogłem już dłużej milczeć i w końcu jej to powiedziałem.
Typ, który ją trzymał, rzucił na mnie wściekłe spojrzenie, ale nie przejmowałem się tym. Byłem wściekły. Nie można do cholery głodzić dzieci!
– A ty co? Dobry samarytanin? To nie twoje dziecko, więc się nie mieszaj!
Próbowała mnie ominąć, ale stanąłem im na drodze. Mięśniak próbował mnie odepchnąć. Podniósł rękę, ale złapałem go za nadgarstek z taką mocą, że zrezygnował – jestem silny, bo co noc w pracy przerzucam świńskie tusze. To lepszy trening niż siłownia.
– Jeżeli tak bardzo ci na tym zależy, to weź go do siebie! – warknęła.
– Ale ja pracuję w nocy!
– Ja również!
Co mogłem zrobić. Nie zamierzałem porzucić dobrej pracy, żeby zajmować się dzieckiem, które nie jest moje. Ale z drugiej strony... serce mi pękało, kiedy słyszałem, jak mały Piotruś płacze za ścianą. Czasem płakał aż do południa! Ostatecznie więc uzgodniłem z Anką, że raz w tygodniu wezmę go do siebie. Przynajmniej chłopiec będzie pod opieką dorosłego, naje się do syta i będzie miał z kim porozmawiać. Wymagało to oczywiście rozmowy z moim przełożonym i dokonania zmian w grafiku pracy.
Na szczęście pracownicy, jak i szefostwo zakładu mięsnego lubili mnie i poszli mi na rękę. Byłem też bardzo wytrzymały i silny i pracowałem za dwóch – bez trudu więc uzgodniłem, że w zamian za jedną noc w tygodniu, będę przychodził do pracy w niedziele.
Natychmiast zauważyłem, że Piotruś to dziecko bardzo samotne i zaniedbane. Pomimo tego, że miał już 4 lata, nadal korzystał z pieluch. Jednocześnie zasób jego słów był niezwykle ograniczony. Często się czegoś bał. Widać, że brak mu pewności siebie. Nawet trudno było go porównać do moich siostrzeńców w Polsce, którzy potrafią przegadać każdego, a ich zabawy przypominają rozróby bandy gremlinów.
Zatem okazywałem mu sympatię. Chodziliśmy razem na spacer, na pizzę, do kina (mimo że zarówno ja, jak i on mało rozumieliśmy z dialogów po angielsku). Po powrocie czekała kąpiel, świeże łóżko, opowiadanie bajek, układanie do snu i proste "męskie" konwersacje takie jak: "Dlaczego mama tak często ma gości?" – "Ponieważ jest bardzo miła i gościnna".
O mały włos nie doszło do tragedii
Czasami odnosiłem wrażenie, jakby chłopiec jeszcze głośniej wzywał mnie przez ścianę w dni, kiedy nie nocował w moim domu. W jego słowniku były tylko słowa "wujek" i "wujek". A ja mogłem tylko zaciskać dłonie w poczuciu bezsilności. Przecież nie mogłem wyłamać drzwi do mieszkania tej kobiety... W końcu jednak to zrobiłem. Ale o tym za chwilę.
– Zapomnij o tym dziecku, kochanie! – powtarzała mi Aga, kiedy rozmawialiśmy przez telefon.
Od początku informowałem ją bowiem o wszystkim, co działo się w moim "angielskim" życiu.
– To nie jest twój problem.
Nie podobało mi się, gdy moja przyszła żona tak lekceważąco podchodziła do tego dziecka. Szczerze przyznam, że nie czułem się komfortowo w Anglii. Poza tym koszmarnie tęskniłem za Polską i Agnieszką. Wolałbym, aby Aga wyznała mi miłość i pocieszyła mnie, zamiast udzielać mi bezsensownych rad o porzuceniu dziecka. W końcu mój związek z tym chłopcem stał się zbyt głęboki, aby nagle zacząć go ignorować. Zaczynałem go lubić. I miałem poczucie, że odwzajemnił te uczucia. Ten chłopak wierzył mi i ufał. Doszedłem więc do wniosku, że zabieranie go do mojego domu raz w tygodniu to zbyt mało.
– Absolutnie nie! – Ania wpadła w złość, kiedy zaproponowałem, aby powierzyć mi swoje klucze, tak abym mógł codziennie przygotowywać śniadanie dla Piotrusia. – Żaden dewiant i wariat nie będzie mi grzebał w szufladach!
Jedynie wzruszyłem ramionami. Co za kobieta! Każdy mężczyzna, który był odporny na jej urok, był dla niej dewiantem i idiotą. Wierność, uczciwość, konsekwencja w uczuciach – to dla niej absurdy, których nie rozumiała. Nic więc się nie zmieniło. Do czasu. Pewnego wczesnego popołudnia, kiedy powoli szykowałem się do wyjścia do pracy, niespodziewanie usłyszałem zza ściany głośny huk.
Następnie usłyszałem dźwięk rozbijającego się szkła, a potem intensywny płacz dziecka. Zacząłem uderzać pięściami w ścianę i wołać Piotrusia. Nie odpowiadał, tylko płakał. Rzuciłem się więc do okna. Wysunąłem się najdalej jak mogłem i zauważyłem, że szyba w oknie jest stłuczona. Dojrzałem nawet na parapecie krople krwi! Połączyłem fakty i natychmiast zrozumiałem, że chłopiec musiał stłuc szybę dłonią i teraz jest ranny, być może krwawi. Do cholery! Co mam zrobić? Nie miałem numeru telefonu do Anki ani kluczy do jej mieszkania. Przerwa między moim a jej oknem była zbyt duża, aby dostać się tam z zewnątrz. Pozostało mi więc tylko jedno.
Wezwałem policje i pobiegłem korytarzem do mieszkania Anki, gdzie zdecydowanym kopnięciem otworzyłem drzwi. Ani przez chwile tego nie żałowałem. Maluch był cały pokryty krwią i widać było, że strasznie się bał. Czas oczekiwania na przyjazd patrolu policji i ambulansu spędził przytulony do mnie. Anka, jak zwykle, zaczęła na mnie wrzeszczeć. Nawet po tym, jak odebrała swoje dziecko z opatrzoną ręką ze szpitala.
– Czeka mnie więzienie za zaniedbanie obowiązków wobec dziecka! – krzyczała. – Już kilkukrotnie były na mnie skargi, więc teraz mogą mnie nawet zamknąć!
To jest matka?
– Skoro już wcześniej policja cię odwiedzała w tej sprawie, to nie rozumiem czemu, niczego się nie nauczyłaś – odparłem. – Przecież to twoje dziecko, powinnaś o nie dbać!
Nie odpowiedziała. Jedynie rzuciła mi spojrzenie pełne nienawiści, po czym znikła we wnętrzu mieszkania. Po upływie kwadransa zaobserwowałem, jak opuszcza lokal przez zniszczone drzwi, ciągnąc za sobą bagaż.
– Dokąd idziesz? – zapytałem.
– Nie planuję trafić do więzienia. Uciekam z tego kraju.
– A co z Piotrusiem?
– Możesz go sobie zatrzymać.
Nie trudno było przewidzieć, co nastąpiło potem. Funkcjonariusze przekazali malca do rodziny zastępczej. Gdy go zabierali, przytulił się do mnie, jak gdyby był jego ojcem. Ale co mogłem zrobić? Miałem swoje własne życie. I swoje problemy. Moja Agusia, gdy w końcu udawało mi się z nią skontaktować, była jakby nieobecna. Nawet przestała nazywać mnie "misiem". Około miesiąca później, usłyszałem w słuchawce:
– Mam na imię Dorothy O’Connell i jestem kuratorką. Prowadzę sprawę Piotrusia.
W Wielkiej Brytanii przebywałem już od ośmiu miesięcy i mój angielski poprawił się na tyle, że bez problemu zrozumiałem, co mówi. Zapytałem, jak się ma chłopiec. Westchnęła i zamiast odpowiedzieć, zaproponowała, abym odwiedził jej biuro.
– Matka chłopca przepadła bez słowa – oświadczyła, gdy tylko przybyłem na miejsce. – A on... ma trudności z adaptacją do nowego środowiska rodzinnego. Nieustannie mówi o panu.
– O mnie?! – zdziwiłem się.
Dorothy przyglądała mi się uważnie. Była drobna i niewysoka, z ciemnymi włosami. Gdybym miał zgadnąć, to stwierdziłbym, że ma korzenie indyjskie. Skóra o ciemniejszym odcieniu, subtelna egzotyczna uroda, duże oczy w kolorze migdałowym.
– To właśnie powód, dla którego do pana dzwoniłam. Rozumiem, że proszę o wiele... Ale czy byłby pan w stanie odwiedzić Piotrusia choćby raz w miesiącu? Oczywiście gwarantujemy zwrot kosztów dojazdu.
Prawie ją uściskałem. Ja również często myślałem o Piotrusiu! Polubiłem tego małego łobuza. Bez wahania zgodziłem się odwiedzać go co tydzień.
– Przykro mi, ale będę musiała uczestniczyć w tych spotkaniach – zaakcentowała Dorothy. – Takie są zasady.
Zaczynam nowe życie
I tak się to wszystko zaczęło. Każdą niedzielę spędzałem z malcem. I z Dorotą, jak ją zwykłem nazywać. Zaczęliśmy znów chodzić na pizzę, do kina, na plac zabaw. Nie chcę się chwalić, ale mały zaczął szybko robić postępy. Przestał się moczyć, zaczął mówić po angielsku. Pewnego dnia, zobaczyliśmy uśmiech na jego twarzy.
– Będziesz kiedyś dobrym ojcem – powiedziała mi pewnego dnia Dorota.
– A ty dobrą matką – odpowiedziałem, bo już wtedy wiedziałem, że opiekunka Piotrusia nie ma dzieci ani męża.
Spojrzała na mnie zagadkowym, smutnym spojrzeniem. Tylko jedna rzecz mnie niepokoiła.
Koniec mojej brytyjskiej przygody był już bardzo bliski. Za dwa tygodnie miałem powrócić do ojczyzny. Najwyższy czas na stabilizację! A potem, pewnej soboty, zadzwoniła do mnie Aga. To było prawdziwe święto, bo od dłuższego czasu to ja byłem tym, który próbował się do niej dodzwonić. I to najczęściej bez rezultatu.
– Przykro mi, ale musimy zerwać. Nie chciałam cię niepokoić wcześniej. Ale musisz wiedzieć... mam kogoś. I spodziewam się dziecka.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Byłem tak zszokowany, że następnego dnia – kiedy mały Piotruś bawił się na placu zabaw – opowiedziałem o całej sytuacji Dorocie, osobie właściwie mi nieznanej.
– To oznacza, że nie musisz wracać do Polski! – zdawało się, że jest z tego powodu zadowolona.
Zastanowiłem się przez moment. Faktycznie, do czego miałbym wracać?
– Możliwe, że masz szansę ubiegać się w sądzie o przyznanie praw do opieki nad Piotrusiem. To wyzwanie, zważywszy na twoje emigranckie pochodzenie. Ale jestem tu, aby ci pomóc!
Zaniemówiłem ze zdumienia! Muszę przyznać, że Dorota doskonale rozumiała, jak wykorzystać okazje. Po chwili zastanowienia uznałem, że miała rację. Powinienem to zaproponować już dawno temu! Chłopiec bardzo się do mnie przywiązał. Jego opiekunowie powiedzieli mi, że przez cały tydzień oczekuje na moją niedzielną wizytę. Ale szybko pozbyłem się złudzeń.
– To jest niewykonalne – oznajmiłem.
– Czemu?
– Pracuje praktycznie każdej nocy. Czy miałbym go zostawiać samego w domu?
– Bez obaw, brytyjski system opieki społecznej jest dobrze rozwinięty. Zorganizujemy dla ciebie opiekuna dla dziecka podczas twojej pracy. I tak poza tym... – dodała, zauważalnie rumieniąc się na swojej brązowej twarzy – być może czasami sama będę go zabierała do mnie.
Byłoby zbyt dużym uproszczeniem stwierdzić, że to Piotruś pomógł mi odkryć miłość. Ale jest w tym dużo prawdy.
Ponad pół roku upłynęło od tamtej kluczowej rozmowy. Obecnie jestem prawnym opiekunem tego wyjątkowego chłopca. Dodatkowo awansowałem na stanowisko kierownika zmiany i teraz pracuję w standardowym, tzw. "dziennym" wymiarze czasu pracy. Jednakże największa zmiana polega na tym, że już nie mieszkamy z Piotrusiem tylko we dwójkę. Od trzech miesięcy jesteśmy parą z Dorotą.
Wspólnie zdecydowaliśmy się na wynajęcie komfortowego, aczkolwiek niedużego domku na peryferiach Londynu. Czas dojazdu do pracy dla nas obu się wydłużył, ale mieszkamy blisko stacji, a pociągi jeżdżą regularnie i często – więc, jak to się mówi – dajemy radę.
To niesamowite, że znów jestem zakochamy. W końcu mam rodzinę. Być może wszystko potoczyło się inaczej, niż zakładałem, wybierając się do Wielkiej Brytanii półtora roku wcześniej. Jednak uważam się za szczęśliwca.
Piotruś już uczęszcza do przedszkola, mówi po angielsku lepiej niż ja, jest radosnym i szczęśliwym maluchem. A jeszcze jedno... Wczoraj Dorota przekazała mi informację, że niedługo będziemy musieli poszukać większego mieszkania. Ona jest w ciąży! To bliźniaki.
Czytaj także:
„Pracuję jako sprzątaczka. Piorę cudzą bieliznę, myje naczynia i podłogi. Dla wszystkich jestem przezroczysta, niewidoczna”
„Teściowa obiecała, że przekaże nam mieszkanie, jeśli spłacimy jej kredyt. Spłaciliśmy, a ta franca zrobiła nas w balona”
„Przed ślubem wystartowaliśmy z budową domu na działce teściów. To był ich spisek, a teraz jestem bez kasy i narzeczonego”