„Dzieci uważały, że bycie darmową niańką to mój obowiązek. Robili kolejne wnuki i myśleli, że to ja je odchowam”

Dzieci myślały, że wychowam im dzieci za darmo fot. Adobe Stock, aletia2011
„– Nikt tak nie umie Stasiulka uspokoić, jak się obudzi z płaczem w nocy, jak mama – chwaliła mnie przed koleżankami synowa. – Bo nikt nie jest tak bardzo zainteresowany tym, żeby zasnął, jak ja. Wy śpicie po drugiej stronie mieszkania – wypaliłam. To ja całymi latami spałam z wnukiem w pokoju, bo syn i synowa musieli się wysypiać do pracy”.
/ 21.07.2022 13:00
Dzieci myślały, że wychowam im dzieci za darmo fot. Adobe Stock, aletia2011

Choć przeprowadzki do Warszawy nie było w moich planach, po długich namowach uległam dzieciom. No bo kto by im pomógł, jeśli nie ja? To mój obowiązek…

Kiedy cztery lata temu wreszcie przeszłam na wyczekiwaną emeryturę – miałam tyle planów…! Przede wszystkim – wreszcie na dobre zająć się ogrodem przy moim domu; zapisałam się nawet na kurs ogrodniczy w domu kultury. Pomalować werandę, kupić bujany fotel – a potem zasiadać w nim wieczorami i czytać wszystkie zaległe książki… Nie zdążyłam nawet pójść na pierwsze zajęcia z ogrodnictwa, gdy na weekend wpadł syn z żoną.

Będę miała wnuki

– Mamcia, słuchaj – zagadnął Adam po obiedzie. – Mamy z Kamą wspaniałą wiadomość! Będziesz babcią!

Ucieszyłam się, nawet bardzo. Uwielbiam dzieci, w końcu całe życie byłam nauczycielką. Już sobie wyobraziłam, jak w wakacje do mojego ogródka przyjedzie wnuczka lub wnuczek i będzie stawiać pierwsze kroki wśród kwiatów i owoców. Niestety, gdy skończyły się gratulacje i uściski – pojawiła się propozycja…

– Mamcia. No, wiedziałem, że się ucieszysz. I dlatego tak sobie pomyśleliśmy, że pewnie zgodzisz się przyjechać do nas do Warszawy na parę miesięcy i pomóc przy maluszku, jak już się urodzi. Co ty na to?

Syn, mówiąc to, miał minę, jakby oferował mi wycieczkę dookoła świata! A synowa uśmiechała się, jakby reklamowała pastę do zębów i zachęcająco kiwała głową. Miny im zrzedły, gdy nie wykazałam spodziewanego entuzjazmu.

– Syneczku, Kamusiu – zaczęłam powoli. – Ja na tę emeryturę czekałam już tak długo. Miałam mnóstwo planów, pomysłów. Nie mam pojęcia, ile przede mną, dlatego obiecałam sobie, że z ich realizacją ruszę z kopyta od razu. A przeprowadzki do Warszawy nie było w moich planach.

Próbowałam im tłumaczyć, że przecież stać ich na opiekunkę, są prywatne żłobki, mama Kamy jest na miejscu.

– Do żłobka? Nigdy! Opiekunka? A nie czytała mama, co one robią dzieciom? Przywiązują do łóżeczek, szturchają. A moja mama ma mnóstwo obowiązków. Prowadzi dom, opiekuje się tatą, działa w fundacji… – synowa miała odpowiedź na wszystko.

Niestety – wtedy się poddałam

Ale zastrzegłam sobie, że pojadę tylko na pół roku, do czasu, aż Kama wróci do pracy. Będą sobie musieli poradzić, a ja wracam do siebie. Okazało się, że moja pomoc jest potrzebna zaraz po urodzeniu Stasia:

Kama jest taka zmęczona, mamcia. Urządziliśmy ci pokoik, przyjedź – apelował do mnie syn już dwa miesiące po narodzinach wnuka.

Złamałam się i pojechałam. Syn mieszka na strzeżonym osiedlu – dwa pokoje plus salon z kuchnią. Pokój, który mi przydzieliła synowa, nie był taki do końca własny – tak naprawdę to był pokój Stasia. Tylko wstawiono do niego rozkładane łóżko. A gdy wnuk skończył trzy miesiące i Kama przestała go karmić – wrócił do swojego łóżeczka i odtąd mieszkaliśmy razem w tej kliteczce.

– Nikt tak nie umie Stasiulka uspokoić, jak się obudzi z płaczem w nocy, jak mama – chwaliła mnie przed koleżankami synowa.

Raz nie wytrzymałam i wypaliłam:

Bo nikt nie jest tak bardzo zainteresowany tym, żeby zasnął, jak ja. Wy śpicie po drugiej stronie mieszkania.

Panienki parsknęły śmiechem.

Dziękuję, że mogę trochę odpocząć

Tęskniłam za swoim domkiem. Spacerując z wózkiem po osiedlowych alejkach wysadzanych kwiatami, myślałam, co tam zakwitło w moim ogródku. Gdy w telewizji mówili o burzach na północy kraju, martwiłam się, czy nie złamało mojego orzecha, pod którym planowałam postawić stół… Wszystko wynagradzał mi wnuk. Staś to naprawdę uroczy chłopak. Zazwyczaj bardzo pogodny. I bardzo do mnie przywiązany. Gdy Kama wraca z pracy i bierze go na ręce – po chwili się wykręca i wyciąga łapki do mnie.

Przed Bożym Narodzeniem syn miał dla mnie doskonałą wiadomość:

– Mamcia! Jedziesz na święta do siebie! – bardzo się ucieszyłam, ale to nie był koniec dobrych wiadomości. – Kupiłem ci bilet już na jutro. Żebyś wszystko przygotowała, bo przyjeżdżamy na święta! Ania z Przemkiem też! Bo nie ma to jak święta na wsi. Super, prawda?

Oczywiście, że się cieszyłam na święta we własnym domku z moimi dziećmi. Choć wiedziałam, że narobię się za czworo i nic nie odpocznę.

– Dziewczyny oczywiście pomogą. Przywiozą jedzenie… – deklarował Adam.

I córka, i synowa bardzo się postarały. Ania przywiozła słoik śledzi w oleju. Kama „domowy” sernik (widać zapomniała, że cukiernię, w której robią dokładnie takie serniki, mijałam w czasie spacerów ze Stasiem kilka razy dziennie). Syn wspaniałomyślnie pozwolił mi zostać w domu parę dni dłużej.

– Tylko wróć, mamcia, na sylwestra, bo idziemy do znajomych – uściślił, ściskając mnie na pożegnanie.

Bardzo mi się tych parę dni przydało, żeby posprzątać po gościach. Rozebrałam choinkę, ponakrywałam meble płótnami i pojechałam do moich kochanych dzieci. Stasiem zajmowałam się, aż skończył dwa latka i za namową koleżanek („bo dzieci trzeba uspołeczniać”) Kama zdecydowała się oddać go do prywatnego angielskojęzycznego żłobka. Już miałam wracać do siebie…

Mamuś! Gratulacje, teraz będziesz mieć wnuczkę! – oznajmiła mi rozpromieniona córka. – Już za pięć miesięcy!

Wiedziałam, co będzie dalej. Pogodziłam się z losem. Pojechałam na dwa miesiące do siebie, odpoczęłam.

Kolejne wnuczę w drodze…

Miesiąc przed narodzinami Karolinki wróciłam do Warszawy. Ania i zięć mieszkali w starej kamienicy, w małym mieszkanku. Tym razem miałam do wyboru albo kanapę w salonie, albo sypialnię. Wybrałam drugą opcję – chyba nie tego spodziewał się po mnie zięć. Ale udałam, że nie rozumiem jego rozczarowanej miny.

Trochę już zhardziałam po tych kilku latach darmowej pracy jako niańka. I postawiłam twarde ultimatum: mała w nocy śpi z rodzicami. To były mało komfortowe dwa lata. Dwójka dorosłych, niemowlak i starsza pani na 45 metrach – bywało ciasno.

Szczególnie, jak do córki i zięcia przychodzili goście. Siedziałam sama w sypialence. Na szczęście miałam swoje książki. Ale czasem musiałam pójść do łazienki albo kuchni – zawsze, gdy przemykałam przez salon, zapadała w nim krępująca cisza. Karolinka, bardzo kochana i śliczna – nie była takim bezproblemowym dzieckiem jak Staś. Miewała kolki, często płakała, trudną ją było uśpić. Zdarzało się, że miałam wieczorem albo w weekend pod opieką dwójkę wnucząt – Adaś i Kama uważali, że jak i tak siedzę z małą, to i Stasia przygarnę. Gdy w końcu wracali po synka – zdarzało mi się paść do łóżka tak, jak stałam – bez mycia i w dresie. Ale upragniona wolność była coraz bliżej. Karolina też miała od września iść do żłobka – tego samego co Staś, na dzieciach się nie oszczędza!

Odhaczałam w kalendarzu dni, które jeszcze mi zostały do odpracowania. Miesiąc, 25 dni, 14 dni…

Mamcia, na pewno się ucieszysz! Nie musisz wracać do siebie. Teraz znowu wprowadzisz się do nas. U nas jest tyle miejsca… A Kama znowu jest w ciąży! – do dziś nie wiem, czy mój syn jest tak słabym psychologiem, czy udawał. – Przecież tęskniłabyś za wnukami, a tak będziesz mieć całą gromadkę na oku – trajkotał, nie zwracając uwagi na moją minę.

Tym razem byłam już twarda

Wiedziałam, że jak nie postawię się teraz, to jeszcze przez lata będę darmową niańką, kucharką i sprzątaczką moich dzieci. Dlatego zanim opadły emocje, oznajmiłam Adamowi:

– Synku. Nic z tego. Nie tym razem. Pomogłam już i tobie, i Ani. Każdemu wyniańczyłam pierwsze dziecko, żeby było sprawiedliwie. Na tym koniec. Wracam do siebie. Oczywiście, jesteście u mnie mile widziani w weekendy, tylko uprzedzajcie, bo planuję podróżować. I chętnie wezmę dzieci na tydzień czy dwa w wakacje do siebie. Mogę też z nimi gdzieś pojechać – jak załatwicie wyjazd i zapłacicie za niego. I na pewno urządzę Wigilię – już nawet dziewczyny nie muszą pomagać. Ale o zostaniu w Warszawie nawet o dzień dłużej nie ma mowy. Nawet nie próbuj mnie przekonywać – wygłosiłam oświadczenie jednym tchem, żeby nie dopuścić syna do głosu.

Już lecę usługiwać panu mecenasowi!

Wiedziałam, że zaraz uderzy w jakiś mój słaby punkt. Umiał mnie podejść, spryciarz, od dziecka. Spojrzałam na niego i zobaczyłam szczere zdziwienie i rozczarowanie na jego twarzy.

Mamcia, ty się tu męczyłaś? Nie kochasz swoich wnuków? A wszyscy mówią, że starsi ludzie lubią czuć się potrzebni. Wolisz siedzieć sama na tej swojej wsi? Sama jak palec? – perorował podniesionym głosem.

– Adaś, daj spokój. Nie jestem jeszcze staruszką z demencją, wiem, co próbujesz zrobić. Nic z tego. Wyjeżdżam za dwa tygodnie. Mam już bilet na pociąg. Przemek ma mi potem przywieźć moje rzeczy. Możecie wpaść obaj, mam w domku parę drobiazgów do zrobienia, przydacie się – oświadczyłam i wyszłam z salonu.

Przewidywałam, co będzie dalej – i ponieważ już podjęłam decyzję i wiedziałam, że się nie złamię – bawiłam się setnie, gdy kolejni członkowie rodziny podejmowali pertraktacje. Jeszcze tego samego wieczoru zagadnęła mnie Ania:

Mamuś, ty tylko żartowałaś, że nie pomożesz Adamowi i Kamie?

Spojrzałam na nią tak wymownie, że odwróciła się na pięcie. Chwilę później usłyszałam, jak półgłosem mówi do swojego męża:

– Przemo, mama naprawdę chce wrócić do siebie. Ona chyba to zrobi. Jezu, dobrze, że to nie ja jestem w ciąży. Jak oni sobie poradzą? Jak mama się nie ugnie, to Karolinka zostanie jedynaczką!

Najzabawniejszy telefon odebrałam następnego dnia. Dzwoniła mama mojej synowej.

Hej, Danusiu. Co tam u ciebie, jak zdróweczko? – zaszczebiotała słodziutko Maria, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć, przeszła do konkretów. – Słyszałam, że wracasz na wieś. No, zastanów się jeszcze, co ty tam będziesz robić? Tu masz teatry, muzea, księgarnie… O właśnie, może wybierzesz się ze mną do opery w weekend? Mam doskonałe miejsca w loży! – oznajmiła, a ja nie wytrzymałam i zaczęłam się śmiać.

Niezrażona tym Maria brnęła dalej:

– A wiesz, tam u Kamy i Adasia przy dwójce dzieci to już będzie ciasno. Więc mam taki wspaniały pomysł, żebyś zamieszkała u nas. Też mamy ogródek, jak u ciebie. Do nich kolejką i autobusem dojedziesz w 45 minut. Ryszard już się cieszy, bardzo cię lubi.

Przestało mi być do śmiechu. Szanowny pan mecenas Ryszard najbardziej lubi moje naleśniki i szarlotkę. Ile razy się spotykamy, nasza konwersacja ogranicza się do przywitań, pożegnań i kilku pochwał dla moich wypieków. Nie wytrzymałam i wypaliłam.

– Cudownie, jak rozumiem wam, kochana Mario, też przyda się darmowa kucharka i sprzątaczka. Tylko mam nadzieję, że za czynsz mi nie policzycie!

Marię zatkało, więc rzuciłam „do widzenia” i się rozłączyłam. Wyobrażałam sobie, jak przez najbliższą godzinę grzały się telefony moich dzieci, ich małżonków i teściów. Czegoś się przez te lata nauczyłam Uznałam, że nie mam ochoty męczyć się ani dnia dłużej. Zaprowadziłam Karolinkę do żłobka i ucałowałam w pucołowate policzki. Kiedy się z nią żegnałam, to trochę mi się zaszkliły oczy. Pozbierałam się jednak szybciutko, uprzedziłam wychowawczynię, że dziś wnuczkę odbiorą rodzice, i upewniłam się, że ma ich telefony.

W domu zapakowałam do walizki najpotrzebniejsze rzeczy. Resztę wrzuciłam do kartonów i zostawiłam na środku salonu z karteczką: „Drogie dzieci, jeżeli uznacie, że za lata darmowej pracy u Was cokolwiek mi się od Was należy – wyślijcie te paczki na mój adres. Jeśli nie – oddajcie potrzebującym. Całuję, mama”.

Już z pociągu zadzwoniłam do córki:

– Kochanie, wystarczająco długo siedziałam wam na głowie. Pomyślałam, że was uwolnię od siebie dwa tygodnie wcześniej. Taki prezent. Karolcia jest w żłobku. Musicie ją odebrać do 15. Paaa! – rozłączyłam się i zaczęłam się głośno śmiać.

Czegoś się od moich dzieci przez te cztery lata nauczyłam. Żałowałam tylko, że nie widzę w tej chwili ich min.

Od pół roku wreszcie żyję pełnią emeryckiego życia

Zapisałam się na uniwersytet trzeciego wieku. Studiuję historię sztuki, uczę się włoskiego. Jesienią nasza grupa wybiera się na study tour do Włoch. Przez dwa tygodnie będziemy objeżdżać autokarem najpiękniejsze włoskie miasta: Padwa, Bolonia, Florencja, Rzym… Już mam przewodniki i pilnie je studiuję. Kotami znajdami i towarzyszem moich spacerów, Andrusem (zwichrowany jamnik zabrany ze schroniska) obiecała się zająć w tym czasie miła sąsiadka.

Trzy tygodnie temu zajęłam drugie miejsce w konkursie „Ogród miesiąca”. Jury szczególnie doceniło moje malwy. Wysłałam swoje zdjęcie na ich tle z kopią z dyplomu do Warszawy dzieciom. Na gratulacje ciągle czekam. Nie przejmuję się za bardzo. Przeproszą się przed Wigilią. Przecież nie ma to jak święta za miastem, u mamusi, która poda wszystko pod nos.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA