Przez wiele lat wierzyłam, że poświęcenie dla rodziny zostanie kiedyś odwzajemnione. Pomagałam moim dzieciom w każdy możliwy sposób – kupowałam mieszkania, spłacałam ich długi, wspierałam edukację wnuków. Gdy teraz moje zdrowie zaczyna się pogarszać, liczyłam, że one okażą mi troskę, której tak potrzebuję. Jednak z każdym dniem coraz bardziej czuję, że ich obietnice są puste, a moja nadzieja na ich pomoc staje się coraz słabsza.
Poprosiłam ich o pomoc
Kiedy zdrowie zaczęło mnie zawodzić, początkowo prosiłam o drobne przysługi – zrobienie zakupów, towarzystwo w drodze do lekarza. Nic wielkiego, przynajmniej tak mi się wydawało. Najpierw zadzwoniłam do Moniki. Zawsze była zapracowana, ale myślałam, że dla mnie znajdzie chwilę.
– Monika, mogłabyś mnie zawieźć do lekarza w piątek? Sama już nie dam rady prowadzić – poprosiłam, starając się, by mój głos brzmiał spokojnie.
– Oczywiście, mamo! Mam teraz dużo na głowie w pracy, ale spróbuję znaleźć czas. Zadzwonię jutro – odpowiedziała Monika, jak zawsze z lekkim pośpiechem, jakby ledwo miała czas na tę rozmowę.
Czekałam następnego dnia, potem kolejnego, ale telefon milczał. W końcu sama zadzwoniłam do Krzysztofa.
– Mamo, wiesz, jak jest... Pieniędzy ledwo starcza, firma ledwo się trzyma. Nie dam rady ci pomóc. Może Aneta? Ona zawsze miała więcej czasu – odpowiedział, jakby odsyłając mnie dalej, zanim jeszcze skończyłam mówić.
Z Anetą było jeszcze gorzej. Odkąd zaczęła podróżować, ledwo z nią rozmawiałam. „Wiesz, mamo, teraz jestem w Grecji, może za dwa tygodnie się odezwę” – tak brzmiała ostatnia wiadomość od niej.
Coraz więcej pustych obietnic
Czas mijał, a ja czułam się coraz gorzej. Każda wizyta u lekarza, każdy dzień samotnie spędzony w domu pogłębiały moją frustrację. Monika obiecywała przyjechać „wkrótce”, ale to „wkrótce” zawsze się przeciągało. Zawsze były nowe projekty, spotkania, obowiązki. Krzysztof, kiedyś tak bliski, odsuwał się, bo nie miał już odwagi prosić o pieniądze, a kiedyś liczył tylko na to. A Aneta? Była daleko, za bardzo pochłonięta swoimi podróżami, by pamiętać o moim istnieniu.
W moim sercu rosła gorycz.
„Tak bardzo się dla nich poświęciłam” – myślałam coraz częściej, patrząc na telefon, który milczał dzień po dniu. „Czy naprawdę byłam dla nich tylko bankiem, który zawsze miał pieniądze na ich potrzeby?” Czasem przeszukiwałam stare rachunki, przypominając sobie, ile wydałam na ich mieszkania, na szkoły, na wszystko, co potrzebowali. Zrozumiałam, że dla moich dzieci nie byłam już matką – byłam obowiązkiem, który można odłożyć na później.
Pewnego dnia, zmęczona czekaniem na cokolwiek od dzieci, podjęłam decyzję. Sprzedam dom. Ten wielki, rodzinny dom, w którym wychowywałam Monikę, Krzysztofa i Anetę. To miejsce, które dla mnie było symbolem rodziny, stało się teraz pustą przestrzenią, w której samotność była coraz bardziej przytłaczająca. Dlaczego miałam utrzymywać tę posiadłość, skoro nikt nie chciał tu wracać?
Nie powiedziałam im o swojej decyzji. Wiedziałam, że dla nich dom miał być dziedzictwem, czymś, co kiedyś odziedziczą. Ale ja nie mogłam dłużej żyć z myślą, że czekam na coś, co nigdy nie nadejdzie. Zamiast tego chciałam kupić małe mieszkanie – coś, co będę mogła sama utrzymać, coś, co będzie moje.
Gdy spotkałam się z agentem nieruchomości, czułam ulgę.
– To piękny dom, pani Ireno. Na pewno szybko się sprzeda – powiedział agent, patrząc na przestronne pokoje i duży ogród. – Jest pani pewna tej decyzji?
– Tak, jestem pewna – odpowiedziałam, choć w głębi serca czułam ukłucie. – Dzieci i tak już tu nie wrócą, a ja potrzebuję czegoś mniejszego.
O sprzedaży powiedziałam im po fakcie
Kilka miesięcy później, gdy dom był już prawie sprzedany, dzieci w końcu dowiedziały się o mojej decyzji. Monika była pierwsza, która zadzwoniła.
– Mamo, jak mogłaś sprzedać dom, nie mówiąc nam? To przecież nasz dom! – mówiła, a w jej głosie brzmiała autentyczna złość.
Potem Krzysztof:
– Mamo, ja... nie wierzę. Przecież ten dom to nasze dziedzictwo. Co się z tobą dzieje?
Aneta, jak zawsze spóźniona, napisała tylko wiadomość: „Mamo, naprawdę sprzedałaś dom? Dlaczego?”
Dlaczego? Bo już nie mogłam dłużej czekać. Bo nie mogłam żyć w pustym domu, który przypominał mi tylko o ich nieobecności. Wtedy zaczęli mnie odwiedzać. Nagle mieli czas, nagle dzwonili częściej. Monika obiecała, że odwiedzi mnie na weekend, Krzysztof starał się być bardziej obecny. Nawet Aneta powiedziała, że może przyjedzie z najbliższej podróży. Ale ja wiedziałam, że to tylko puste słowa. Nie dbali o mnie – dbali o to, co stracili. Dom, który miał być ich, nagle zniknął z ich przyszłości.
Dzieci nagle próbowały odzyskać to, co dawno utraciły. Monika dzwoniła częściej, planowała odwiedziny. Krzysztof, wciąż zagubiony w swoich problemach finansowych, też próbował naprawić relacje. Nawet Aneta, która zawsze była daleko, nagle zaczęła pytać o moje zdrowie. Jednak dla mnie było już za późno. Moje decyzje były podjęte. Zamieszkałam w małym, przytulnym mieszkaniu, daleko od wspomnień i oczekiwań, które nigdy nie zostały spełnione. Teraz czułam się bardziej niezależna, choć samotna.
Dam sobie radę bez nich
Pewnego dnia Monika przyjechała do mnie z obietnicą, licząc, że może uda się odzyskać dom. Rozmawiała z Krzysztofem i Anetą. Chcieli się mną teraz zająć, pomóc mi, obiecywali więcej niż kiedykolwiek wcześniej.
– Mamo, teraz możemy się tobą zaopiekować. Może nawet znowu pomyślimy o większym domu – zaczęła Monika.
Patrzyłam na nią przez chwilę, zastanawiając się, jak mogłam tak długo wierzyć w te słowa.
– Nie potrzebuję już większego domu ani waszych obietnic – powiedziałam spokojnie, ale stanowczo. – Miałam nadzieję, że będziecie, gdy was naprawdę potrzebowałam. Teraz muszę żyć dalej, tak jak potrafię.
Widziałam, jak zmieszani opuścili wzrok, nie wiedząc, co powiedzieć. Wiedziałam, że teraz próbują naprawić to, co zostało zniszczone, ale wiedziałam też, że jest już za późno.
Życie w małym mieszkaniu było inne. Mniej przestrzeni, mniej wspomnień, ale więcej spokoju. Moje dzieci teraz próbowały zbliżyć się do mnie, ale wiedziałam, że to wynikało z poczucia winy, a nie z prawdziwej troski. Nie mogłam liczyć na ich miłość. Mój dom zniknął, a wraz z nim wiele moich złudzeń. Teraz miałam przynajmniej spokój, a moje dzieci musiały żyć ze świadomością, że ich obojętność miała swoje konsekwencje. Mimo osamotnienia czułam, że wreszcie mogę żyć tak, jak chcę – bez złudzeń, bez zawiedzionych nadziei, ale za to z godnością, której nigdy nie stracę.
Irena, 73 lata
Czytaj także:
„Od dziecka nawiedzały mnie dziwne sny i wizje. Kiedyś myślałam, że to przekleństwo, dziś wiem, że to unikatowy dar”
„Pacjentka zwróciła się do mnie z nietypową prośbą. Jej błaganie poruszyło mnie do głębi, chodziło o jej córkę”
„Mąż zasuwa przy garach i dziecku, a ja haruję na utrzymanie domu. Rodzina uważa, że niszczymy polskie tradycje”