Z zawodu jestem pedagogiem, do emerytury zostało mi już niewiele czasu. Mam troje dorosłych już dzieci, które rozjechały się po Polsce i Europie – i chyba z tego powodu odczuwam syndrom pustego gniazda. Mój mąż jest zupełnie inny i nie przeszkadza mu brak bliskich.
– Zajmij się czymś, jak masz za dużo czasu – natychmiast ucina temat.
Wcale nie chodzi o nadmiar czasu, bo nigdy nie miałam go zbyt wiele; w domu zawsze jest coś do roboty. Chodzi mi o pustkę wokół mnie. Bo nagle okazało się, że nie mam dla kogo żyć. Mój mąż jest domatorem. Najchętniej spędza czas przed telewizorem lub na tapczanie, bo twierdzi, że w tym wieku ma prawo być zmęczony, gdy wraca z pracy. W weekendy najczęściej zajmuje się przydomowym ogródkiem lub naprawia coś w garażu. A mnie doskwiera samotność.
To tylko jedno spotkanie w roku
Rozmawiam z dziećmi tak często, jak tylko mi się to udaje, ale wiem doskonale, że mają już swoje życie i swoje sprawy. I to jest właśnie przykre. Czasem mam wrażenie, że się narzucam, gdy słyszę:
– No to buźka, mamo, bo zaraz pędzę z Michasią na basen!
– Muszę kończyć, bo jadę po Szymona, zdzwonimy się!
– Pa, mamusiu, buziaczki od Weroniki!
Jest mi mi przykro, że do żadnego z trojga wnuków nie mogłam pójść na Dzień Babci do szkoły czy do przedszkola. Życzenia przez telefon czy laurka przysłana pocztą to jednak nie to samo... Mąż wcale się tym nie przejmuje. Twierdzi, że to nieważne święta, a ja niepotrzebnie się nad tym roztkliwiam. Ale co poradzę, że inaczej nie umiem? Koleżanki z pracy chwalą się swoimi wnukami, które często widują. Ja moje mogę przytulić raz lub dwa razy do roku. Z niecierpliwością czekam zawsze na wakacje, żeby móc odwiedzić wszystkich moich bliskich.
Mamy dwóch synów i córkę. Tylko Asia mieszka w Polsce, ale 300 km od nas. Została na uczelni i pisze pracę doktorską. Płaci grube pieniądze niani, która przychodzi do ich jedynego dziecka. Starszy syn mieszka w Niemczech i ma firmę budowlaną. Jego żona nie pracuje, zajmuje się domem, bo dzieci już chodzą do szkoły. Młodszy syn przed laty z żoną i dzieckiem wyjechał do Szkocji. Pracuje w firmie komputerowej. Wszystkim dzieciom powodzi się bardzo dobrze. Asi zawsze było trochę ciężej, ale też dawali sobie z mężem radę.
Wszyscy razem odwiedzają nas tylko w Boże Narodzenie. Jestem wtedy taka szczęśliwa, że mam ich przy sobie! Uwielbiam, gdy jest gwarno; zamawiamy Świętego Mikołaja – i to jest najpiękniejszy czas w roku. Gdy wszyscy wracają do siebie, wpadam w depresję. Długo nie mogę się pozbierać. I tylko to jedno spotkanie w roku powstrzymuje mnie przed sprzedażą domu, który jest dla nas za duży. Bo w mieszkaniu, do którego byśmy się przenieśli, wszyscy by się nie pomieścili. Przez to czuję się rozdarta. W przeciwieństwie do męża, który nie ma dylematu:
– Co? Sprzedać dom? – oburzył się, gdy kiedyś poruszyłam ten temat. – Tyle mojej pracy, krwawicy, tyle tu zrobiłem własnymi rękami, a teraz miałbym się wyprowadzić? Nigdy w życiu! Chyba że nie będę miał już siły wchodzić po schodach.
Zrozumiał, jakie to dla mnie ważne
Miałam zamiar nad nim popracować, ale zdarzenia potoczyły się szybciej. Okazało się, że córka jest w ciąży, i to bliźniaczej. Gdy napisała, że dostała zwolnienie lekarskie i musi leżeć, niewiele myśląc, spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i oznajmiłam mężowi, że jadę do Asi, bo chcę jej pomóc.
– Zostawiasz mnie samego? – oburzył się. – A kto mi będzie gotował obiady?
– Możesz zjeść w stołówce, nie zostawię Asi bez pomocy – upierałam się. – Wiesz przecież, że jej mąż późno wraca z pracy, więc nie ma kto jej pomóc
Nadal obstawał przy swoim:
– Przypomnij sobie, jak my byliśmy młodzi. Też było ci ciężko. Z brzuchem latałaś do pracy niemal do ostatniego dnia – wyrzucał mi. – Uważam, że to przesada z twojej strony. Nadopiekuńczość. Czy ja już się nie liczę?!
Spędziłam u Asi dwa tygodnie, potem musiałam wracać do pracy. Zresztą ona też już wróciła na uczelnię i zamierza prowadzić zajęcia tak długo, jak będzie się czuła na siłach. Ale pomoc by jej się przydała...
Po powrocie mój mąż nie odzywał się do mnie przez tydzień. Właściwie do wczoraj mieliśmy ciche dni. Z jednej strony chciałabym pomóc Asi, z drugiej rzeczywiście czuję się nie do końca w porządku wobec Bartosza. Wczoraj nastąpił cud. Gdy zobaczył, że rozpłakałam się z żalu i bezsilności, przytulił mnie mocno do siebie i powiedział:
– Wiesz co, idź ty lepiej od września na emeryturę i jedź do tej Warszawy. Ja sobie jakoś poradzę, dopóki będzie trzeba.
Czytaj także:
„Jak nastolatka zadurzyłam się w internetowym przystojniaku. Już pierwsza randka była dla mnie jak kubeł zimnej wody”
„Cała 3 moich dzieci to >>wpadki<<. Jedno poczęłam na imprezie z przypadkowym facetem, a bliźniaki z żonatym kolegą z pracy”
„Wycieczka z wnukami całkowicie przewróciła moje życie. Po 32 latach odnalazłam zaginioną siostrzenicę”