„Mam troje dzieci i wszystkie to >>wpadki<<. Pierwsze to szalona noc z kochankiem. Bliźniaki to romans z żonatym kolegą”

Jestem samotną matką z trójka dzieci fot. Adobe Stock, Konstantin Yuganov
„– Ty to głupia jesteś, Jolka. Kto cię weźmie z bachorami, kiedy pełno jest młodych lasek, co aż piszczą? – powiedziała mi kumpela. Ale pojawił się Waldek. Nie rozmawia ze mną, czasem zapyta tylko gdzie jest piwo albo klucze. Gdyby nie sprzątanie po nim, w ogóle bym nie czuła, że jest w domu, ale lepsze to, niż nic”.
/ 04.07.2022 11:15
Jestem samotną matką z trójka dzieci fot. Adobe Stock, Konstantin Yuganov

Codziennie budzę się o 4:30. Choćbym nie wiem jak wciskała głowę w poduszkę, już nie zasnę. Słyszę zegar sąsiadów. Dzwoni „dzyń, dzyń, dzyń…”, ale na kwadranse i półgodziny grubiej: „bim, bim, bam!”. Więc leżę i liczę te grube i cienkie; 18 cienkich, 4 grube. Nigdy się nie pomylę. Niedaleko naszej kamienicy stoi kościół, więc o szóstej, kiedy zaczynają walić dzwony, mimo że jestem niewierząca, odmawiam szeptem:

– Anioł Pański zwiastował Pannie Maryi i poczęła z Ducha Świętego…

Tylko tyle, bo więcej nie umiem

Obiecywałam sobie, że się dowiem, jak to dalej leci, ale schodziło jakoś, i zostałam w końcu z tą Panną Marią, co miała dziecko nie wiadomo skąd. Za to gdy przy załatwianiu pochówku Bodzia ksiądz mnie zapytał, czy czasem się modlę, mogłam powiedzieć, że tak, modlę się codziennie. W końcu prawdę mówiłam, nie?

Leżąc, czekam do ostatniego cienkiego „dzyń!”, potem wstaję po cichu i zapalam pierwszego szluga. Od razu czuję mrowienie w łydkach, więc zaczynam poruszać palcami, kręcić stopą kółka, a czasem, jak jest silniejszy skurcz, biorę myjkę z trawy morskiej, co ją mam na podorędziu, i masuję nogi w kierunku serca. Wyczytałam w kolorowej gazecie, że to pomaga, jednak najlepiej rzucić palenie, bo żyły wapnieją od nikotyny, i dlatego mam nogi jak nieswoje. Co z tego, skoro nijak z nałogiem się rozstać nie umiem. A może i nie chcę… Kopcę więc i wstawiam czajnik, ale bez gwizdka, bo nie chcę, żeby dzieciaki się obudziły za wcześnie. Są rozmazane do południa, jeśli nie dośpią, dlatego zawsze daję im jeszcze jedno cienkie „dzyń”. Zalewam dwie kopiaste łyżeczki kawy i połykam pierwszy proszek. Na rozruch!

– Waldek, wstawaj już – mówię, ale on jest gorszy od maluchów.

Kiedy wreszcie usiądzie na tapczanie, najpierw się czochra i ziewa, potem przeciąga, mlaska, stęka, aż wreszcie idzie do łazienki. Odezwie się do mnie tylko raz, żeby zapytać, gdzie są jego fajki albo klucze. Gdyby nie to sprzątanie po nim, w ogóle bym nie czuła, że jest facet w domu. Nawet jak się na mnie kładzie i robi co swoje, też myślę o czym innym. Tylko kiedy przesadzi z alkoholem i marudzi, wiem, że mam chłopa.

Do żłobka są trzy przystanki

Julitka zasypia, zanim zdążę skasować bilet. Natalka siąka nosem i chce z powrotem; niby ją brzuch boli. Chociaż przed wyjściem sto razy pytałam, czy się załatwiała, zawsze narobi poruty! Czasami jestem mokra do majtek, zanim oddam dziewczynki pani Zosi. Tylko ona umie z nimi gadać – ja, ich matka rodzona, całkiem nie mam podejścia i zaraz wrzeszczę. Do własnych dzieci nie mam podejścia…

Boguś był inny. Taki do schrupania! Słodki. Kochany. Przylepny. Jak spojrzał tymi oczkami spod wielkich rzęs, to się chciało go zacałować. Włoski miał czarne jak smoła, a źrenice jak chaber. Nie nażył się Boguś, marne 3 latka! Nawet w chorobie nie płakał za bardzo, chociaż był skłuty od kroplówek i zastrzyków… Dziwne było, że ja całe pół roku ryczałam bez przerwy, a kiedy odszedł, jakby mi łzy wyschły. Jakby ich zabrakło! W gardle gula, mówić nie mogę, oczy suche. Tak się porobiło. Nawet mu porządnej zabawki nie zdążyłam kupić, bo zawsze brakowało pieniędzy na głupstwa – było na buty dla dziewczynek, jedzenie, świadczenia, dla mnie na jakąś kieckę od czasu do czasu, a dla tego chłopczyka najlepszego i najgrzeczniejszego nic! Teraz sobie nie mogę przebaczyć, że taka byłam podła i bez serca.

Tyle, co dostał od kogoś, albo co zostało po bliźniaczkach, często połamane, popsute. I przebaczyć sobie nie mogę, że go zostawiałam z sąsiadkami, a sama uciekałam za jednym, drugim chłopem, jakby to było warte zachodu. Po pogrzebie, najmocniej jak potrafiłam, żeby bolało, waliłam się po twarzy:

– Ty kretynko! – wyrzucałam sobie. – Żal ci było na zabawkę, a na randki latałaś z różnymi szubrawcami... Flaszki im kupowałaś... Żeby cię pokręciło, żebyś wyła jak wilk do księżyca za to dziecko biedne, co miłości od ciebie nie zaznało!

To nieprawda, bo kochałam Bogusia bardzo

Byłam dla niego lepsza nawet niż dla dziewczynek, ale wtedy, w tej rozpaczy, tak właśnie mówiłam. Nad jego mogiłką też sama stałam. Tylko ksiądz i jego pomocnik byli, no i grabarze, nie wiadomo po co 4 do takiej malutkiej trumienki. Chyba tylko po to, żeby im w łapę dać! Ale nic nie dostali, bo po pierwsze nie miałam pieniędzy, a po drugie, za co nagradzać? Za to, że śmiertelny dół wykopią?

Ojca Bogusia na pogrzebie nie było. Gdybym wiedziała, gdzie go szukać, to bardzo bym chciała, żeby on też szczerze żałował tego dziecka. Ale ja z nim byłam tylko 2 tygodnie nad morzem, gdzie pracowałam w uzdrowisku jako kelnerka, a on grał na różnych imprezach i dansingach. Taki był piękny, że nie mogłam uwierzyć, kiedy się do mnie uśmiechnął tymi swoimi białymi zębami, chociaż tyle kuracjuszek i wczasowiczek na niego filowało. Ja zarabiałam tam na lepszy ciuch i kino, bo rodzice, chociaż niebiedni, skąpili na wszystkim i wyrwać od nich jakiś grosz, to był cud! Dopiero pod koniec września zaczęłam mieć mdłości, więc nie miałam wątpliwości, że jestem w ciąży. Ojca Bogusia już dawno wywiało; wyjechał i koniec. Nawet nazwisko mi podał fałszywe i miejscowość nie taką, zakpił sobie ze mnie w żywe oczy!

Rzuciłam szkołę w połowie

I powiem wam, że strasznie mi było ciężko samej… Strasznie! Mój ojciec nosi baldachim nad księdzem, a matka więcej czasu spędza w kościele niż we własnej kuchni, ale pognali mnie z domu, jak tylko brzuch zaczęło być widać.

– Rób, co chcesz – powiedziała matka. – My bękarta nie będziemy wychowywać.

Może, gdybym się popłakała, przeprosiła za wstyd, leżała im pod nogami, gdybym obiecała, że oddam dzieciaka do adopcji, byłoby inaczej. Ale ja zacisnęłam zęby i poszłam.

– Szlag z wami – powiedziałam na do widzenia, więc nie było po co się odwracać i czekać, aż zawołają z powrotem.

Do samego porodu pracowałam jako salowa w pobliskim szpitalu. Jak mnie złapały bóle, ledwo zdążyłam windą wjechać na porodówkę. Raz, dwa było po wszystkim… 2 dni i mogłam wracać do mojej klitki z łazienką na korytarzu, wynajętej za 200 zł miesięcznie plus światło. Oddziałowa, dobra kobieta, załatwiła, że ze szpitala odwoził mnie karetką pan Heniek, kierowca z ratunkowego. Ryży, biały jak słonina i pies na baby. Żadnej salowej podobno nie przepuścił, chociaż jego żona co jakiś czas przylatywała z awanturą i groziła rozwodem.

Z Heńkiem właśnie mam bliźniaczki…

Prawie zaraz po Bogusiu znowu zaszłam w ciążę, ale to nie była rozpacz, bo wtedy normalnie żyłam. Tylko z Heńkiem mi było dobrze i bezpiecznie. Lubię co i raz wymieniać jego imię: Heniuś, Heniek, dla Heńka, o Heńku… Wydaje mi się wtedy, że jak o nim gadam, to on jeszcze jest! Mówił, że odejdzie od żony, i może tak by się stało, gdyby nie ciężki udar, z którego już nie wyszedł. Dopiero wtedy powiedzieli mi na internie, że się leczył od dawna, a tętnice tak miał zatkane cholesterolem jak rurki gęstą śmietaną. No i znowu byłam sama z trojgiem nieślubnych dzieciaków… Kiedy Heniek żył, obiecywał mi, że się przeniosę do mieszkania po jego zmarłej matce, co to on opłaca za nie czynsz, więc nikt się nie może przyczepić, komu je wypuści…

Nic wielkiego; pokój z kuchnią, ale w blokach, więc była łazienka, centralne i winda. Planowaliśmy razem, jak się tam rozlokuję i urządzę, więc gdy zmarł, poszłam do jego sióstr i poprosiłam, żeby mi wynajęły to mieszkanie. Skoro i tak stoi puste… Przynajmniej córki Henia miałyby ludzkie warunki. Matko Boska, jaka była awantura! Gdyby mnie nie wyzywały od najgorszych, może i bym poszła na ugodę, nie sądziłabym o alimenty wdowy po Heniu. Ale jak tak, to wet za wet! Miałam świadków, bo pół szpitala wiedziało o naszym romansie, a sam Henio wszystkim rozpowiadał, że urodziły mu się dwie córeczki. Robił zdjęcia, kręcił filmiki telefonem…

Żaden sąd na świecie nie miałby wątpliwości, tym bardziej że wdowa po Heniu prowadziła działalność gospodarczą i nie narzekała na brak kasy. Jego legalny syn pewnie nawet by nie odczuł braku paru złotych dla przyrodnich sióstr. Miał wszystko, nawet quada dostał od matki za skończenie gimnazjum! Ja się go bałam – wyrastał na rozwydrzonego nastolatka i źle mu patrzyło z oczu. Odkąd mi drzwi wymalował sprayem i różne świństwa zostawiał na słomiance, zaczęłam być niespokojna. Okna mam tuż nad chodnikiem, a framugi takie, że wystarczy kopnąć i już się jest w środku. Wtedy zaczęłam się budzić przed świtem i liczyć godziny.

Jak głupia ciągle wierzyłam w miłość

Desperacko szukałam chłopa. Boguś skończył 2 latka, bliźniaczki robiły do nocników, nauczyłam je jeść dorosłe jedzenie, mogłam się więc porozglądać, czy jakiś miły pan nie chce 24-latki z dziećmi I właśnie za ten czas najbardziej siebie obwiniam…

– Ty to głupia jesteś, Jolka – powiedziała mi kumpela z roboty. – Kto cię weźmie na poważnie z trójką bachorów, kiedy pełno jest młodych lasek, co aż piszczą do tego interesu? Chyba musiałby się cud jakiś zdarzyć!

Do łóżka, na trochę, to miałam wzięcie, owszem. Co który do mnie przyszedł, od razu lazł z łapami. Obowiązkowo piwo musiało być, na jedzeniu tak im nie zależało jak na tym piwie! Spałam z każdym, bo bez tego w ogóle byłam bez szans.

– Cnotkę udajesz? – jeden się mnie zapytał. – A dzieci? Z wiatru się biorą?

Jak raz poznałam fajnego, młodego chłopaka, co mówił, że się we mnie chyba zakochał, to zaraz się znalazła jego mamusia i prawie mnie pobiła.

– Zostaw mojego syna! – wrzeszczała na pół ulicy. – Ślepia ci wypalę, jak się nie odczepisz!

To dlatego, kiedy się Waldek napatoczył i chciał zostać ze mną, od razu się zgodziłam. On nie miał stałej pracy i żył tylko z rynku; coś zahandlował, coś zachachmęcił i jakoś wychodził na swoje. Wcale mi w chorobie Bogusia nie pomógł, tyle tylko że zostawał z dziewczynkami, kiedy ja byłam w szpitalu przy małym. Ale palcem nie ruszył. Jak wracałam, dzieci miały mokre rajtuzy od sików, bo jak im się zdarzyło coś grubszego, kazał im ściągać majtki i latały z gołą pupą. Trzęsłam się ze złości, lecz nic nie mówiłam, tylko w głowie mi się przewracało jak w pralce.

Raz jeden (Bogusia już nie było) zawołałam o pieniądze na dentystę. Bolała mnie górna trójka, dziąsło spuchło. Żadne proszki nie działały, to poprosiłam Waldka, żeby dał mi kasę jakąś. Nawet chciałam wszystko w żart obrócić, bo zawsze się wściekał, kiedy musiał sięgnąć do portmonetki. Powiedziałam więc, że chybaby nie chciał mieć szczerbatej dziewczyny? A on mi na to, że nawet dobrze by było, bo nikt inny by się na mnie nie połaszczył!

Od tego jeszcze bardziej go nie lubię!

Nie pogonię go jednak, bo synalek Henia dalej się odgraża, boję się go. Chociaż tak mnie strasznie trzęsie, kiedy Waldek łazi po mieszkaniu i jęczy, że coś mu nie pasuje.

– Czemu ty do opieki nie idziesz? – wścieka się. – Tylko daj i daj! A co to ja, worek bez dna jestem? Powiesz, że jesteś samotna, bezrobotna z dziećmi. Należy ci się jak psu zupa!

– Rodzice żyją? Oboje? – pyta mnie młoda, wymalowana babka przekładająca papiery na biurku.

Na widoku stoi fotografia jej, jakiegoś faceta i dziewuszki z kucykami. Szczęśliwa rodzinka! Specjalnie postawiła; niech się napatrzą te, co same się tłuką po świecie. Niech zazdroszczą!

– Żyją. Oboje – mówię cicho. – Nie utrzymujemy kontaktów.

– To już pani sprawa – burczy tamta. – Jeśli pani jest niewydolna społecznie, trzeba wystąpić o alimenty na siebie i dzieci. Chyba są jacyś ojcowie?

– No właśnie nie ma… – zaczynam, ale dziewucha mi przerywa:

– Proszę pani, ja nie mam czasu na żarty! Niech pani zobaczy, jaka dziś kolejka – macha pazurami. – I każda z was jest w wyjątkowo trudnej sytuacji! Z kim pani ma te dzieci? Z Duchem Świętym? Jaka z pani „samotna”? Są rodzice, są konkubenci, jest na pewno jakaś rodzina dalsza i bliższa, państwo wszystkiego za ludzi nie załatwi!

Zaciskam pięść, bo strasznie mi się chce ją walnąć w tę wymalowaną buźkę! Tak trzasnąć, żeby poczuła, żeby jej rozjechać nos, żeby nie była już taka śliczna.

Jeszcze chwila i to zrobię…

Więc chowam tę pięść do kieszeni, a potem, dla większej pewności, ściskam ją drugą ręką, i tak stoję przed babskiem jak w kaftanie bezpieczeństwa.

– Dostanie pani w drodze wyjątku talony obiadowe i kwit na opał. Pieniędzy nie ma. Nic nie poradzę. Następna!

Wychodzę na zalany słońcem świat, wszystko naokoło jasne i piękne, ludzie ładni, bogaci, szczęśliwi. I tylko ja jakąś mgłę mam w głowie. Chciałabym coś powiedzieć, ale nie wiem co, bo w ogóle nie jestem za rozmowna. Tylko teraz się rozpisałam, żeby się nie rozpaść z nerwów! Jakby była dla mnie furtka do normalnego życia, to otworzyłabym ją zaraz i na tę drugą stronę przeszła. Ale żadnej furtki nie ma dla mnie.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA