„Dzieci nie chcą zostawać z teściową. Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, do czego je zmusza”

babcia z wnuczką fot. Getty Images, ingwervanille
„– Babciu, boję się – płakał Grześ. – Chcę do mamy. – Padnijcie oboje na kolana i módlcie się! – wrzasnęła moja teściowa, a dzieci rozpłakały się jeszcze głośniej i między szlochami recytowały słowa modlitwy”.
/ 07.04.2024 18:30
babcia z wnuczką fot. Getty Images, ingwervanille

Małe dzieci wymagają całodobowego nadzoru, ale bądźmy szczerzy, z czegoś żyć trzeba. Żeby utrzymać się na jako takim poziomie, oboje z mężem musimy zasuwać po osiem godzin dziennie, chyba podobnie jak większość Polaków. Dlatego byłam wdzięczna teściowej, że pod naszą nieobecność opiekuje się Małgosią i Grzesiem. Byłam, bo po tym, czego się dowiedziałam, prędzej padnę trupem niż pozwolę jej widywać się z moimi dziećmi.

Nie chciałam siedzieć w domu 

Gdy urodziłam Małgosię, wspólnie z  Jackiem podjęłam decyzję, że przez jakiś czas nie będę pracować. „Zajmij się małą, a ja będę na nas zarabiał” – mówił mój mąż. Gdy dwa lata później lekarz powiedział mi, że urodzę kolejne dziecko, stało się dla mnie jasne, że kiedy maleństwo trochę podrośnie, będę musiała wrócić do pracy. Już jedna pociecha to duże obciążenie dla domowego budżetu, a co dopiero dwie. Nie jestem kobietą, której jedyną ambicją jest siedzenie na kanapie i czekanie na przelew od pomocy społecznej. Poza tym nie mogłam pozwolić, by Jacek zaharowywał się ponad siły. Klamka zapadła, przynajmniej po mojej stronie.

– Skarbie, chciałabym wrócić do pracy – poinformowałam męża, gdy Grześ miał dwa latka.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Mamy w domu dwójkę małych szkrabów, które wciąż jeszcze potrzebują matki.

– Ale potrzebują też nowych ubranek, butów i masy innych rzeczy, więc przyda się nam dodatkowa wypłata – nie ustępowałam.

– Przecież wiążemy jakoś koniec z końcem – upierał się przy swoim.

– Ale czy w życiu chodzi o to, by zaciskać pasa, czy żeby móc oddychać pełną piersią? – zapytałam retorycznie. – Rozmawiałam już z byłym szefem. Mój dawny etat akurat zwolni się za miesiąc. Roman powiedział, że jeżeli tylko zechcę  wrócić do pracy, przyjmie mnie z otwartymi ramionami.

– I trzy czwarte twojej wypłaty pójdzie na wynagrodzenie dla opiekunki. Gdzie tu sens?

– W kontekście, w jakim to przedstawiasz, rzeczywiście brak tu sensu, ale jeżeli poprosimy o pomoc twoją mamę... – zasugerowałam i uśmiechnęłam się z udawaną przebiegłością, jakbym wpadła na iście szatański pomysł.

Mąż był sceptyczny

W kwestii opieki nad dziećmi, większość młodych małżeństw korzysta z pomocy rodziców. Na moich nie mogłam liczyć, bo mieszkają na drugim końcu Polski, ale Lucyna, mama Jacka, ma mieszkanie rzut beretem od nas. Jest na emeryturze i uwielbia pomagać mi przy Małgosi i Grzesiu. Gdyby było inaczej, nie odwiedzałaby nas co drugi dzień.

– Pomyśl tylko, Lucyna na pewno się ucieszy. Przecież przychodzi do nas prawie codziennie, a w każdy weekend sama proponuje, że weźmie dzieci do siebie, byśmy mogli trochę odpocząć.

– Jest w tym trochę racji. Ale mama ma przecież swoje lata. Co innego weekendowa pomoc, a co innego codzienna opieka.

– Jeżeli stwierdzi, że nie daje rady, zrezygnuję z pracy. Porozmawiajmy z nią. Przecież to nic nie kosztuje.

Jacek nie był przekonany do mojej propozycji, ale w końcu uległ. Ostatecznie uznał, że i tak decyzję podejmie jego mama.

– Niech będzie, ale umówmy się, że jeżeli zobaczymy, że mama zgadza się wyłącznie z poczucia obowiązku, od razu wycofamy naszą prośbę.

– Zgoda.

Teściowa była chętna do pomocy

– Już myślałam, że nigdy mnie o to nie poprosicie – powiedziała, gdy zapytaliśmy, czy da radę zajmować się dziećmi, jeżeli wrócę do pracy.

– Mamo, jesteś tego absolutnie pewna? – zapytał Jacek.

– Bo jeżeli miało by to być dla ciebie zbyt dużym obciążeniem, po prostu powiedz. Na pewno się nie obrazimy – dodałam.

– Oszaleliście? Opieka nad moimi słodkimi kruszynkami to sama przyjemność, a nie żadne obciążenie.

– Mamo, masz przecież 64 lata – stwierdził Jacek.

– I co z tego? Kiedy dzieciaki są u mnie, czuję się, jakby ubywało mi przynajmniej piętnaście lat. Kochani, to naprawdę dobry pomysł – stwierdziła z przekonaniem.

– Czyli mogę poinformować szefa, że od przyszłego tygodnia wracam do pracy? – zapytałam, żeby uczynić zadość formalnościom.

– Oczywiście. Skarbie, jesteś jeszcze młoda i ambitna. Nie możesz całymi dniami siedzieć w domu, bo szybko zmarniejesz. Poza tym przyda się wam dodatkowy grosz. Dzieci rosną jak na drożdżach i ani się obejrzycie, a już trzeba będzie płacić za ich studia.

Cieszyłam się, że wracam do pracy

Lucyna doskonale mnie rozumiała, a ja byłam z tego bardzo zadowolona. Następnego dnia zadzwoniłam do szefa i przekazałam mu dobrą wiadomość.

– Udało się, panie Romanie. Teściowa zgodziła się zaopiekować dziećmi pod moją nieobecność, więc jeżeli pańska propozycja jest wciąż aktualna, chętnie wrócę na moje dawne stanowisko.

– Pani Klaudio, wszyscy tu na panią czekamy. Powiem pani, to tak między nami, że po pani odejściu nie mieliśmy szczęścia do księgowych. Przez ten czas narobiło się tu trochę bałaganu, zwłaszcza w ciągu ostatniego roku. Nie chcę pani straszyć, ale pracy pani nie zabraknie.

– Mi to odpowiada, bo ja też stęskniłam się za wszystkimi.

– Czy może pani zacząć od przyszłego tygodnia?

– Brzmi świetnie.

– Więc widzimy się w poniedziałek.

Dzieci się buntowały

Początkowo wszystko szło dobrze. Dzieci były zadowolone, że całe dnie mogą spędzać z ukochaną babunią. Ja byłam szczęśliwa, że mogłam wrócić do pracy, a i Jacek, gdy zorientował się, że mogę sporo wnieść do domowego budżetu, w końcu przyznał, że miałam świetny pomysł. Problemy zaczęły się po sześciu miesiącach.

To była sobota. Koleżanka z pracy zaprosiła mnie i Jacka na swoje urodziny. Nie zamierzaliśmy zostawać do późna, ale przecież nie mogliśmy zostawić małych dzieci bez opieki.

– Dzieci, jedziemy do babci – zawołałam Małgosię i Grzesia.

– Nie! – usłyszałam stanowczą odmowę mojej córki.

Poszłam do jej pokoju, by zobaczyć, co się stało.

– Nie chcesz jechać do babci, skarbie?

– Nie! Chcę jechać z wami do cioci Anieli.

– Kochanie, ale tam nie będzie żadnych dzieci. Wynudzilibyście się z dorosłymi, a z babcią...

Nie chcę jechać do babci! – powiedziała stanowczo córka i tupnęła nogą.

– Grzesiu, a ty?

– Ja też nie chcę do babci – wymamrotał, przyciskając kocyk do buzi.

Odwołaliśmy nasze przyjście. Nie było innego wyjścia. Dzieciaki najwyraźniej potrzebowały spędzać z nami więcej czasu. Nie doszukiwaliśmy się w tej sprawie drugiego dna. Wkrótce okazało się, że zachowanie malców nie było wyłącznie efektem tęsknoty za rodzicami.

Zabrałam dzieci do lekarza

Kilka tygodni później Grześ znów zaczął moczyć łóżko. To było niepokojące, tym bardziej, że zaczęło zdarzać się regularnie. Z Małgosią też coś było nie tak. Zaczęła krzyczeć i płakać przez sen, a przecież wcześniej spała twardo jak kamień.

Lekarz powiedział, że dzieci są zdrowe

– Małgosi i Grzesiowi nic nie dolega... – zaczął lekarz.

– Ufff... uspokoił mnie pan – powiedziałam z ulgą, ale on podniósł dłoń, dając mi w ten sposób do zrozumienia, że jeszcze nie skończył.

– W sensie fizycznym. Obawiam się jednak, że ich problemy mogą mieć podłoże emocjonalne.

Wyjaśniłam lekarzowi, że w domu nie ma żadnych problemów i powiedziałam całą prawdę. Jesteśmy wyjątkowo zgodnym małżeństwem. Nie kłócimy się, żadne z nas nie nadużywa alkoholu ani nie robi niczego, co mogłoby wywołać u dzieci traumę.

– Na razie proszę obserwować swoje pociechy. Być może ich stan jest przemijającą konsekwencją rozłąki z panią. Jeżeli jednak takie epizody będą się powtarzać, wypiszę skierowanie do specjalisty.

Niestety, problemy powtarzały się, a jakby tego było mało, doszły nowe. Małgosia stała się wycofana, a Grześ prawie całkowicie przestał się odzywać. „To nie może być przypadek” – pomyślałam.

Byłam w szoku

Przyznaję, od razu skierowałam podejrzenia na Lucynę. Pomyślałam sobie, że pewnie jest dla nich zbyt surowa. Nie chciałam jednak oskarżać jej na podstawie swoich przypuszczeń. Nie chciałam też bez dowodów mówić Jackowi, że podejrzewam jego matkę. Żeby mieć pewność, ukryłam w pokoju dzieci dyktafon i drugi podłożyłam w salonie. „Te cacka mogą nagrywać przez cały dzień i zarejestrują nawet ziewnięcie myszy” – zapewnił mnie sprzedawca. Pewność zyskałam już następnego dnia.

Gdy Jacek poszedł pod prysznic, podłączyłam słuchawki do jednego z dyktafonów i zaczęłam odsłuchiwać nagranie. Początkowo urządzenie nie zarejestrowało niczego niezwykłego. Przewinęłam zapis o godzinę i oniemiałam. Nie mogłam uwierzyć, że coś takiego dzieje się pod moim dachem!

– Dzieci, czas na modlitwę – powiedziała Lucyna.

– Babciu, ale my już nie chcemy – usłyszałam głos Małgosi.

– A chcesz smażyć się w ogniu piekielnym, młoda damo? Chyba mówiłam ci już, że szatan tylko czeka, by wziąć na widły dzieci, które nie chcą się modlić – straszyła.

– Babciu, boję się – płakał Grześ. – Chcę do mamy.

Padnijcie oboje na kolana i módlcie się! – wrzasnęła moja teściowa, a dzieci rozpłakały się jeszcze głośniej i między szlochami recytowały słowa modlitwy.

Powyższe to tylko mała próbka zasad, jakie pod moją nieobecność wprowadziła Lucyna. Sama jestem katoliczką i przekazuję wiarę swoim dzieciom, ale jest istotna różnica między byciem  katolikiem a byciem fanatykiem. Straszenie dzieci wiecznymi mękami nie może pozostać bez wpływu na ich psychikę.

Musiałam działać

Puściłam nagrania mężowi. Był w szoku, że jego matka jest do tego zdolna.

– Przysięgam ci, że nigdy nie poznałem jej od tej strony – zapewniał.

– Wiem. Ja też nie miałam pojęcia, że stała się religijną fanatyczką – przyznałam.

Chcieliśmy dobrze, a wyszło jak wyszło. Po tym, co ujawniły nagrania, nie mogłam pozwolić, by Lucyna opiekowała się Małgosią i Grzesiem. Musiałam zrezygnować z pracy i to natychmiast. A co z moimi pociechami? Pracuje z nimi psycholog dziecięcy. Mieliśmy szczęście, bo trafiliśmy do świetnego specjalisty, ale i tak minie jeszcze sporo czasu, zanim przestaną bać się koszmarnych wizji, jakie roztaczała przed nimi ich własna babcia. 

Czytaj także: „Według męża powinnam poruszać się tylko między pralką, lodówką i łóżkiem. Czuję się jak na łańcuchu”
„Mąż przysięgał, że nie opuści mnie aż do ostatniej złotówki. Wydał moją kasę i zwiał do kochanki” „Udawałam, że kocham męża, bo miał dużo kasy. Ślub z rozsądku pomógł mi w końcu wyrwać się z biedy”

 

Redakcja poleca

REKLAMA