Bajki kończą się zwykle: „wzięli ślub i żyli długo i szczęśliwie”. Nie ma w nich jednak mowy o tym, co się dzieje w wypadku, gdy bajkowa królewna nie jest już młodą panienką, lecz na wymarzonego księcia przyszło jej czekać nieco dłużej, ani, gdy wybranek to człowiek po przejściach, z bagażem doświadczeń.
Mój królewicz odnalazł mnie, gdy wszystkie koleżanki dawno miały już mężów i gromadki dzieci, ale warto było na niego czekać. Tyle że on przede mną miał już kiedyś żonę i żyły na świecie dwie młode istotki, które mówiły do niego „tatusiu”…
Bałam się tej relacji
Łukasz. Poznaliśmy się przez wspólnych znajomych. Nie od razu zakochaliśmy się w sobie. Nie byliśmy już tacy młodzi – ja przekroczyłam trzydziestkę. On, starszy, trzydziestoośmiolatek, był sześć lat po rozwodzie. Zdystansowany, spokojny, cierpliwie zaprzyjaźniał się ze mną przez dobrych kilka miesięcy i powolutku zaczynaliśmy myśleć o sobie coraz poważniej.
Od początku nie krył, że jest rozwiedziony, no i że ma dzieci: trzynastoletnią Olgę i dziewięcioletniego Marka. Dzieci mieszkały z matką, z którą zresztą Łukasz był w dobrych stosunkach. Pogodzili się z tym, że ich małżeństwo było pomyłką i z uwagi na dzieci wypracowali sobie przyjazne kontakty.
Olga i Marek bywali u Łukasza co weekend, była żona od paru lat miała nowego męża. Niby wszystko w najlepszym porządku… A jednak, gdy Łukasz zaproponował mi małżeństwo, byłam pełna obaw.
– Jak to wszystko będzie wyglądało? Co na to twoje dzieci? Twoja żona? – rozważałam na głos.
– Była żona – rzekł z naciskiem Łukasz. – Magda sama przecież wyszła powtórnie za mąż, sprawy między nami są wyjaśnione od dawna, wiesz przecież. A dzieci zrozumieją, że i ja wreszcie układam sobie życie.
– Właśnie tego nie jestem pewna. Dotąd miały cię tylko dla siebie, a nagle pojawię się ja… – patrzyłam mu w oczy.
I chociaż wtedy wiedziałam już, że bardzo zależy mi na Łukaszu, powiedziałam, że owszem, wyjdę za niego, ale najpierw muszę dobrze poznać Olgę i Marka i pokazać im, że nie odbieram im ojca. Postanowiliśmy, że pierwsze spotkanie odbędzie się na neutralnym gruncie, w kawiarni.
Moje obawy, niestety, potwierdziły się już od pierwszych minut. Dzieci, owszem, uprzejmie się ze mną przywitały, ale gdy zasiedliśmy we czwórkę przy stoliku, zapadła niezręczna cisza. Łukasz starał się rozładować napiętą atmosferę.
– Pani Halina jest nauczycielką, uczy historii – powiedział dzieciom.
– Co za nudy… – mruknęła pod nosem Olga. Ojciec rzucił jej karcące spojrzenie, ale ja zbagatelizowałam niechęć dziewczynki.
– Historia to nie nudy – rzekłam z uśmiechem – tylko trzeba do niej podejść, jakby to była jakaś opowieść. Wtedy staje się ciekawa, jak film.
– I pewnie stawia pani same jedynki i każe wkuwać głupie daty na pamięć! – Olga wpatrywała się w swoją szarlotkę.
– Ja w ogóle nie lubię szkoły – zachichotał Marek. – Ostatnio wziąłem na biologię chomika. Uciekł mi i goniliśmy go po całej klasie. Pani prawie spadła z krzesła.
„Niewątpliwie” – przebiegło mi przez głowę. Postanowiłam zmienić temat.
– Słyszałam za to, że nieźle grasz w hokeja – zagadnęłam chłopca. Marek spojrzał lekceważąco. – Może opowiesz nam o jakimś ciekawym meczu?
– E, nic ciekawego. Gramy i tyle.
Wieczorem Łukasz usiłował wytłumaczyć zachowanie swoich dzieci.
– Tak mi za nich wstyd. Zachowywali się jak jakieś mruki. Nie wiem, co w nich wstąpiło.
– Boją się, że im cię zabiorę, spodziewałam się, że będą na mnie patrzeć jak na rywalkę. To normalne, nie przejmujmy się na razie, dajmy im czas – uśmiechnęłam się krzepiąco, chociaż w głębi duszy ta rezerwa Marka i Olgi nie napawała mnie optymizmem.
Te dwa potwory dały mi się we znaki
Postanowiłam jednak nie rezygnować i zaprzyjaźnić się z dziećmi Łukasza za wszelką cenę. W kolejny weekend, gdy do niego przyszły, przygotowałam dwudaniowy obiad. Na deser upiekłam ciasto z truskawkami i nakryłam stół kolorowymi serwetkami. Dzieci, stęsknione, rzuciły się na ojca, zasypując go opowieściami, co wydarzyło się w ciągu tygodnia. W moją stronę wymamrotały ponure dzień dobry i uporczywie nie zwracały na mnie uwagi.
Przy drugim daniu zauważyłam, że Olga ledwie grzebie widelcem w jedzeniu.
– Nie smakuje ci? Może wolisz frytki zamiast ziemniaków?
– Frytki są kaloryczne i niezdrowe – orzekła z wyższością. – Mama nigdy nam nie daje.
– Hmm, racja. Tylko co w takim razie z tym pysznym, kalorycznym tortem truskawkowym, który mam w lodówce? – usiłowałam ją podejść.
Na słowo truskawki Markowi zabłysły oczy, ale siostra rzuciła mu mordercze spojrzenie.
– Oboje jesteśmy uczuleni na truskawki, no ale skąd pani miałaby o tym wiedzieć. Tato, obejrzysz z nami film na dvd?
Od tej pory żadne z dzieci nie zaszczyciło mnie ani słowem. Zrobiło mi się głupio i przykro. Łukasz usiłował ratować sytuację, jednak jego pociechy całe popołudnie zachowywały się wobec mnie z lodowatą wyniosłością. Zostawiłam ich przed telewizorem i wzięłam się za zmywanie. Łukasz nakazał wprawdzie dzieciom pomóc mi przy zbieraniu naczyń ze stołu, ale zrobili tak obrażone miny, że czym prędzej zapewniłam, że są tu gośćmi i nie ma potrzeby, żeby mi pomagali.
Niestety, następne próby nawiązania kontaktu przyniosły jeszcze gorsze rezultaty. Gdy wybraliśmy się z Łukaszem na mecz Marka, chłopiec traktował mnie jak intruza, wymknęło mu się nawet, że i tak się nie znam, gdy spytałam o jakiś szczegół gry. Olga zbyła moją propozycję babskich zakupów. Kilka razy zabraliśmy tę niepokorną dwójkę do kina czy na lody, ale zawsze było tak samo… Dzieci uparcie zwracały się tylko do ojca, mnie zbywając półsłówkami i demonstracyjnie dając do zrozumienia, że nie znam się na niczym, jestem nudnym belfrem i tylko czyham, by zabrać im ukochanego tatę na zawsze.
Próbowałam na wszelkie sposoby, ale Olga i Marek nie chcieli mnie poznać ani tym bardziej – zaakceptować. Próby Łukasza, by przekonać do mnie dzieci, nie pomagały. Niby były przykładnie grzeczne, a jednak ta ich chłodna uprzejmość bardzo bolała… Wreszcie miarka się przebrała.
W pewien majowy weekend Łukasz zorganizował dla nas wszystkich wycieczkę rowerową. Dzieci oczywiście marudziły, chciały jechać tylko z nim, ale postawił sprawę jasno: albo jedziemy wszyscy, albo wcale. Przygotowałam kosz słodkości na piknik, który chcieliśmy urządzić po drodze i ruszyliśmy obejrzeć ruiny pobliskiego zamku.
– Ale tu jest fajnie. Tam na dole na pewno kiedyś były lochy! – emocjonował się Marek, gdy rozsiedliśmy się na dziedzińcu dawnych fortyfikacji.
– Masz rację – podchwyciłam. – W szesnastym wieku mieszkał tu pewien zamożny człowiek, który w tych lochach przetrzymywał podwładnych zalegających z daniną na jego rzecz i… – zaczęłam snuć opowieść.
– Jakie to nudne! – weszła mi w słowo Olga. – Tato, chodźmy popatrzeć, czy da się wejść na wieżę. Tym razem Łukasz zareagował ostrzej niż zwykle.
– Tyle razy cię prosiłem, żebyś nie przerywała starszym. Halina chciała wam opowiedzieć trochę o historii tego zamku, więc uszanuj to i posłuchaj chociaż raz!
– Ale to jakieś durne bzdury! – zaprotestowała nastolatka.
Chciałam łagodzić konflikt, ale Łukasz chyba uznał, że miarka się przebrała.
– Bzdury?! Tego już za wiele, moja panno. Halina jest moją przyjaciółką, a dla ciebie osobą dorosłą i nie będziesz jej obrażała. Przestań stroić fochy, a w ogóle należałoby teraz powiedzieć przepraszam.
– Nie będę nikogo za nic przepraszać, a już na pewno nie jakąś twoją głupią babę! – wrzasnęła Olga i zerwała się na równe nogi.
– Jak ty się wyrażasz! Natychmiast przeproś panią Halinę! Olga! Słyszysz? Wracaj w tej chwili! Ale Olga nie oglądając się, wsiadła na swój rower i ruszyła przed siebie.
Rad nie rad, Łukasz pojechał za nią. Zostałam sama z Markiem, który wpatrywał się we mnie ponuro. Chciało mi się płakać. „Pedagog! – pomyślałam o sobie krytycznie. – Radzisz sobie z całą klasą, a z tą dwójką ani trochę.”
– Wasz tata pojechał za Olgą, żeby nie zrobiła sobie krzywdy, jadąc taka zdenerwowana – wyszeptałam. – Wracajmy do domu, na pewno tam na nas zaczekają.
– To nie pani dom, tylko naszego taty – odezwał się i przez całą drogę nawet na mnie nie spojrzał. Straciłam nadzieję, że po tym zdarzeniu jeszcze cokolwiek może ułożyć się dobrze.
Tego wieczoru Łukasz odstawił dzieci do byłej żony, a potem mnie za nie przepraszał i powtarzał, że mnie kocha.
– Tak, ale nie mogę z tobą być, gdy Olga i Marek mnie nie znoszą – rozpłakałam się.
– To tylko dzieci. Olga jest w trudnym wieku, jest obrażona na cały świat, a Marek naśladuje ją we wszystkim. Nie chodzi o to, że nie znoszą akurat ciebie, tylko nie umieją zaakceptować sytuacji. Magda wyszła powtórnie za mąż, gdy byli jeszcze mali, więc łatwiej im przyszło uznać jej obecnego męża za członka rodziny. Teraz zaczynają walczyć o własne zdanie i dlatego są tacy konfliktowi, ale to się przecież w końcu zmieni.
– To może poczekajmy ze ślubem, aż oboje dojdziemy do pięćdziesiątki – zażartowałam, ale wcale nie było mi do śmiechu.
Nazajutrz zadzwoniła do mnie Magda. Była żona Łukasza również przepraszała mnie za dzieci.
– Rozmawiałam z nimi tyle razy, ale nic do nich nie trafia. Strasznie mi głupio, że tak się zachowują. Ja pani dobrze życzę – powtarzała i brzmiało to szczerze.
Od tej pory uzgodniliśmy, że na czas odwiedzin Olgi i Marka będę po prostu zajmowała się swoimi sprawami. Zeszłam dzieciom z oczu, daliśmy spokój wspólnym wyjściom i obiadom. Łukasz powtarzał, że to tylko na jakiś czas, żeby ochłonąć, ale ja myślałam, że lepiej, żeby ten czas trwał jak najdłużej. Bardzo chciałam z nim być, dobrze było nam razem, jednak ta sprawa kładła się cieniem na naszym związku.
Wszystko się w końcu ułożyło
Minęło parę tygodni. Była akurat niedziela. Z Łukaszem nie umawialiśmy się na ten dzień, bo przypadała akurat wizyta dzieci. Postanowiłam, że zajmę się poprawianiem kartkówek moich uczniów. Przeszukałam mieszkanie, jednak nigdzie ich nie było. Wreszcie przypomniałam sobie, że zostawiłam całą teczkę z materiałami szkolnymi u Łukasza. Zerknęłam na zegarek, było dwadzieścia po szóstej. Łukasz miał zabrać dzieci do kina na szóstą.
„Zdążę wejść po swoją teczkę, zanim będą z powrotem” – pomyślałam. Chwilę później stałam pod drzwiami mieszkania Łukasza. Otworzyłam, przeszłam przez cichy korytarz do salonu, odnalazłam swoje rzeczy i już miałam bezszelestnie wyjść, gdy usłyszałam jakiś dźwięk. Dopiero po chwili rozpoznałam głos Olgi. Ona chyba… płakała! A w ogóle, czemu nie była z ojcem i bratem w kinie?
Uchyliłam drzwi do pokoju. Dziewczynka siedziała skulona na kanapie i płakała. Powoli podeszłam do niej i usiadłam obok.
– Olga, co się stało? Podniosła głowę i zmierzyła mnie zdumionym spojrzeniem. – Czemu nie jesteś w kinie?
– Bo tak… – mruknęła, najwyraźniej starając się, by zabrzmiało to wyniośle, ale głos jej drżał.
– A czemu płaczesz? Stało się coś?
– Nic – wpatrzyła się w ścianę, ale to nie było już to pewne, chłodne spojrzenie, które prezentowała, gdy widziałyśmy się ostatnio.
– No tak, ja też dla rozrywki płaczę codziennie o wpół do siódmej. To znacznie lepsze niż jakieś tam kino – spróbowałam zażartować.
O dziwo, Olga nie wygłosiła żadnego złośliwego komentarza, tylko rozpłakała się na nowo i ukryła twarz w ramionach. A wtedy zaczęłam delikatnie głaskać ją po głowie i nie wiem sama kiedy objęłam ją, a ona, chociaż w pierwszej chwili spróbowała się wyrwać, po chwili przylgnęła do mnie. Siedziałyśmy tak przez chwilę, aż płacz dziewczynki zaczął ustawać.
– O ile pamiętam, tata trzyma w szafce zapasową tabliczkę czekolady. Może poszukamy? Chyba, że jesteś uczulona na wszelkie słodycze? – zagadnęłam.
Olga oblała się rumieńcem i tylko pokręciła głową. A potem, nad słodkimi kostkami czekolady, od słowa do słowa, trochę niepewnie, opowiedziała mi o swoim kłopocie z przyjaciółką, z którą pokłóciła się na śmierć i życie o względy kolegi ze starszej klasy. Wysłuchałam tej dziewczęcej opowieści, lekko rozbawiona, trochę wzruszona, a potem opowiedziałam Oldze o mojej pierwszej miłości, pryszczatym molu książkowym, który przez całą podstawówkę nie zwracał na mnie uwagi, a gdy wreszcie zaprosił mnie na randkę, okazał się być zarozumiałym nudziarzem.
Olga dała się rozśmieszyć tą opowieścią, potem zaczęłyśmy pogawędkę o jej szkolnych znajomych, nauczycielach, zajęciach… Olga ośmielała się coraz bardziej – może z początku myślała, że będę ją strofować, pouczać, domagać się przeprosin… Ja zaś byłam szczęśliwa, że po prostu siedzimy i tak zwyczajnie rozmawiamy. Gdy Łukasz z Markiem stanęli w drzwiach, Olga była uśmiechnięta i zadowolona.
Marek nie wiedział, co się stało z jego buńczuczną siostrą i nie mógł pojąć, czy jej zawieszenie broni w stosunku do mnie oznacza, że i on powinien zacząć inaczej mnie traktować. Łukasz z wrażenia niemal zaniemówił.
– To może ja zrobię kolację – rzekłam, rozbawiona ich zdumionymi minami.
– Ja pani pomogę – zerwała się Olga. – Ty też pomożesz – pouczyła brata.
– Nie pani, tylko Halina – uśmiechnęłam się do obojga.
– Ciocia Halina – poprawił Łukasz.
– Ale przecież Halina będzie twoją żoną, więc dla nas będzie… – zaczęła nieśmiało Olga.
– Macochą! – wszedł jej w słowo Marek
– Jak ty się wyrażasz! – upomniała go siostra. – Macoszką!
Tego wieczoru zjedliśmy kolację w doskonałej komitywie. Gdy Łukasz polecił dzieciom ubierać się, by odwieźć je do matki, Olga stanęła przede mną z poważną miną.
– Przepraszam, że byłam taka okropna. Myślałam, że jesteś straszna i że nas nienawidzisz, ale już tak nie uważam.
Objęłam ją. Tak niewiele trzeba było, a wszystko przybrało pomyślny obrót. I chociaż później nieraz jeszcze dzieci rzucały mi nieufne spojrzenia i miewały humorki, to od tej pory szukamy dróg porozumienia… Olga zapisała się nawet do mnie na kółko historyczne… Ślub planujemy na sierpień. Nie wiem, czy jeszcze będę mamą, ale cieszę się, że będę macoszką!
Czytaj także:
Mój syn ma 23 lata i nie rozumie, że ma jeszcze czas na amory
Moja córka ma 3 dzieci. Nie poświęca im uwagi, bo ciągle siedzi w telefonie
Mam 4 synów. I dzięki Bogu, bo z córkami to tylko problemy