„Dzieci od zawsze mnie wyzyskiwały. Kiedy chciałam znów wyjść za mąż, wykpiły mnie. Nadal chciały darmowej kucharki i niańki!”

Babcia z wnuczką na kolanach fot. Adobe Stock, Iryna
„– Powinnaś nazywać się Matką Boską Cudownie Rozmnażającą Skromniuchną Emeryturkę – kpiła moja siostra. – Czy kiedykolwiek któreś z twoich dzieci zapłaciło ci za pracę albo dołożyło się do wydatków na swoje dzieci? Tylko synowa pamięta, żeby zostawić ci parę groszy, ale córka i syn zachowują się, jakbyś żyła powietrzem i miała zdrowie stu koni”.
/ 23.07.2022 13:15
Babcia z wnuczką na kolanach fot. Adobe Stock, Iryna

Właściwie powinnam podziękować synowi i córce. To właśnie dzięki ich reakcji i skandalicznemu zachowaniu wobec Janusza, łatwiej mi było zdecydować o swojej przyszłości.

Sądziłam, że życie zawsze będzie wyglądało tak samo

Pobudka przed siódmą, pośpieszne śniadanie, wyprawa po świeżą wędlinę i pieczywo, wizyta syna z zaspanym pięcioletnim wnuczkiem. Godzinę później powtórka z czteroletnią wnusią, tyle że spóźniona jak zwykle córka nawet porządnie nie ubierze swojej zapłakanej pociechy. Później stały rytuał – gotowanie, karmienie, podcieranie pup przeplatane zabawą, zmęczeniem i obiadem. Czasem także kolacją, jeśli marudzące i śpiące wnuki będą musiały zostać u mnie dłużej. Wreszcie spokój, chwila tylko dla siebie, więc z wyczerpania albo bezmyślne patrzę w telewizor, albo od razu zapadam w drzemkę.

Wreszcie upragniony sen, chwila wytchnienia przed następnym dniem, podobnym do poprzednich. Z wyjątkiem wolnych, choć nie zawsze weekendów. Przecież młodzi też chcą mieć czas dla siebie. Dokądś wyjść, coś zobaczyć albo wpaść do mamy na niedzielny obiad, kiedy ich lodówki świecą pustkami.

– Powinnaś nazywać się Matką Boską Cudownie Rozmnażającą Skromniuchną Emeryturkę – kpiła moja siostra. – Czy kiedykolwiek któreś z twoich dzieci zapłaciło ci za pracę albo dołożyło się do wydatków na swoje dzieci? Tylko synowa pamięta, żeby zostawić ci parę groszy, ale córka i syn zachowują się, jakbyś żyła powietrzem i miała zdrowie stu koni.

– Nie przesadzaj – bagatelizowałam sprawę, nie chcąc wdawać się w dyskusję, bo w głębi duszy byłam przekonana, że kieruje nią zazdrość.

Bez dzieci i męża Jadwiga mogła tylko przyglądać się mojemu szczęściu. Czy znajomi z uniwersytetu trzeciego wieku lub przyjaciele mogli zastąpić rodzinę? Dać jej miłość? Okazać wsparcie w trudnych chwilach? Nigdy, lecz w przeciwieństwie do siostry, byłam na tyle taktowna, że nie śmiałam wypominać jej samotności.

– Samotność wcale nie jest taka zła, jeśli kocha się siebie – mawiała, wyczuwając moje myśli.

Panie, zostaw pan mojego wnuka!

Traktowałam jej słowa jako żałosne próby samopocieszania się i puszczałam mimo uszu uwagi o wyzyskiwaniu mnie przez dzieci, o skromnej emeryturze, do której nie mogę nawet dorobić, bo bawię wnuki za darmo, o braku własnego życia i potrzeb, bo przecież ciągle muszę być pod telefonem na wypadek, gdyby któremuś z moich dzieci wypadło coś nieoczekiwanego. Latami żyłam przekonana o stronniczości siostry, aż pewnego razu mojego wnuczka użądliła pszczoła, wywracając moje życie do góry nogami…

Tamtego dnia, po obowiązkowym, opłaconym niemałym wysiłkiem śniadaniu, zabrałam wnuki na spacer do pobliskiego lasu. Z całej naszej trójki tylko ja miałam ochotę zaczerpnąć świeżego powietrza, maluchy przeciwnie – wlokły się, marudząc o pozostawionych w domu zabawkach, i ani myślały słuchać o mijanych po drodze roślinach czy owadach. Zrezygnowana chciałam już się poddać, kiedy mój zazwyczaj dość flegmatyczny wnuczek wydarł się wniebogłosy, i pokrzykując coś niezrozumiałego, zaczął biegać dookoła mnie. Starałam dowiedzieć się, czemu tak krzyczy; na próżno.

Nie machaj rękami! Uspokój się! – usłyszałam zasapany męski głos.

O co chodziło?

– Pszcz… Pszczoła go użądliła! – wskazał na mojego wnuczka i jeszcze mocniej ucisnął swoją klatkę piersiową. – Tu… tu…

Spocona i zdyszana próbowałam zapanować nad rozhisteryzowanymi wnuczętami, a jednocześnie zerkałam na dziwnie zachowującego się faceta, modląc się, żeby nie padł na serce, za które tak dramatycznie się trzymał.

– Ma pan lekarstwa na serce? – zapytałam go, odruchowo sylabizując każde słowo. – Za-raz je po-dam.

– Nie! – ryknął facet. – Niech pani nie mówi do mnie jak do dziecka! Tutaj mam szpatułkę do wydłubywania żądeł…

Mówiąc to, wskazał ręką na kieszeń w kamizelce usytuowaną dokładnie na sercu, i nim zdążyłam się zorientować, wyrwał z moich rąk wnuczka.

– Panie, co pan?! – ruszyłam do ataku.

Tyle ostatnio mówiło się o porwaniach dzieci, że przed oczami stanął mi obraz faceta uciekającego w leśną gęstwinę z moim wnuczkiem.

Niech pani przestanie! – mężczyzna cudem uniknął zderzenia z moją torebką. – Próbuję wydłubać mu żądło, ale jeśli będzie się pani tak wygłupiać, to z pewnością go skaleczę! No nie wyrywaj się, mały, bądź dzielny jak…Jak rycerz! – nakazał Szymkowi, a ten natychmiast się uspokoił.

Facet chwilę majstrował przy jego ręce, aż z zadowoleniem oznajmił, że „do wesela się zagoi”.

Jesteś najdzielniejszym rycerzem, jakiego znam – poklepał z uznaniem Szymka po drugiej, zdrowej ręce.

– Dziękuję, pójdziemy już – przerwałam dziwnemu człowiekowi.

Chciałam szybko wrócić do domu

Osobiście przyjrzeć się ranie wnuczka, zdezynfekować ją i tak dalej.

– Nie ma za co – odpowiedział mężczyzna. – Chciałem panią przeprosić, to moja wina. Ostatnimi czasy trochę zaniedbałem swoje pszczoły, a one wyroiły się, podzieliły na mniejsze rodziny i uciekły do lasu. Ta, która użądliła pani syna, pewnie broniła swojego nowego, dzikiego ula…

– To mój wnuczek – chrząknęłam, rumieniąc się głupio.

Naprawdę?! A wygląda pani tak młodo! – mężczyzna roześmiał się. – Cóż… – zawahał się. – Może w ramach przeprosin przyjmie pani zaproszenie do mojej pasieki? Pierwsza działka od strony lasu. Mam świeżo zebrany miód, którym chętnie was wszystkich poczęstuję, no i przemyję tę ranę na wszelki wypadek wodą utlenioną. A jeśli zechcecie, to pokażę wam, jak wygląda życie w ulu. Proszę wybaczyć, nie przedstawiłem się… Janusz jestem – wyciągnął w moją stronę pokaźnych rozmiarów dłoń.

Zawahałam się, ale będący pod wrażeniem porównania z rycerzem Szymek z ochotą przystał na propozycję naszego nowego znajomego. Nawet Tośka dała się przekonać do zmiany planów… Na miejscu Janusz natychmiast zdezynfekował ranę Szymka, po czym ubrał dzieci w ochronne, za duże na nich kapelusze i pszczelarskie stroje, i poprowadził je do jednego z pszczelich domków. Maluchy zauroczone patrzyły na pszczoły uwijające się przy ramkach wypełnionych miodem, a ja siedząc w bezpiecznej odległości, sączyłam przygotowaną przez gospodarza wodę z cytryną i miętą…

Zwariowałaś?! – nakrzyczała na mnie później córka. – Ten facet mógł cię otumanić i porwać moje dziecko! Wywieźć je Bóg wie dokąd!

– Niepoważna jesteś, mamo – dodał syn, bo Szymon także się pochwalił, jaki był dzielny po użądleniu pszczoły.

– I jeszcze tam wrócimy – dodał szczęśliwy, kończąc swoją opowieść.

Po moim trupie! – warknął syn. – A jeśli mama chce się zabawiać w romanse z pszczelarzem, to my z Ilonką się zastanowimy nad pozostawianiem u mamy swojego dziecka – dodał, zwracając się do mnie.

– Chyba żartujesz?! Grozili ci, że zabiorą ci wnuki?! Dobre sobie! A gdzie znajdą drugą darmową niańkę?! – śmiała się siostra, kiedy zadzwoniłam do niej zapłakana. – Lepiej opowiedz mi o tym pszczelarzu.

Łatwo było jej mówić, ale mnie wciąż było przykro, że postąpiłam tak nierozsądnie, ufając obcemu mężczyźnie.

Janusz wydawał się jednak taki szczery i prostolinijny

– Jak widać, intuicja cię nie myliła, skoro wróciliście do domu cali i zdrowi – podsumowała siostra.

Domyślałam się, że zacznie mnie swatać, więc przezornie nie dodałam, że nie wróciliśmy, a zostaliśmy przez pana Janusza odwiezieni. Gdyby ten fakt wyszedł na jaw, córka z synem z pewnością kazaliby mi się przeprowadzić albo chociaż zmienić zamki w drzwiach, żeby uchronić mnie przed potencjalnym włamaniem, o morderstwie nie wspominając. Z tego wszystkiego całą noc śniły mi się jakieś porwania i przemoc z pszczołami w roli głównej. Nad ranem wykończona miałam tego dość, a kiedy jeszcze syn nie przyjechał na czas z Szymkiem, zaczęłam się zastanawiać, czy dzieci rzeczywiście nie odseparują mnie od wnucząt.

Z radością przywarłam więc do osłupiałego Szymka i wchodzącej tuż po nim Tosi.

„Życie wróciło na dawne tory” – pomyślałam, przyglądając się dzieciom, jak zwykle marudzącym przy śniadaniu; moja radość nie trwała jednak długo.

Tuż po ostatnim kęsie znienawidzonej kanapki Szymek zaczął dopytywać o pana Janusza, po chwili dołączyła do niego Tośka i wkrótce miałam dwoje beczących dzieciaków. Jakby mało było nieszczęść, zadzwoniła moja siostra, i słysząc, co się u mnie wyprawia, natychmiast zaoferowała podwózkę na działkę pszczelarza.

– Ale ja nawet nie wiem, czy on tam jest – warknęłam bez sensu.

– Babciu, proszę! Nic nie powiem tacie, tylko się zgóóódź – wyjący Szymek uwiesił się mojej spódnicy i ani myślał odpuszczać, podobnie jak Tosia i ich cioteczna babcia po drugiej stronie słuchawki.

– No dobrze – poddałam się.

„Brakuje im dziadka” – pomyślałam, pakując wnuki do auta siostry. Ledwie zdążyłyśmy się zatrzymać pod płotem, maluchy jakimś cudem wypięły się z pasów i pobiegły szukać swojego pszczelarza.

To Janusz podjął decyzję za mnie

– Bardzo pana przepraszam za to zamieszanie – rzuciłam zasapana. – Dzieci nalegały, żeby pana odwiedzić.

Jaka szkoda, że tylko dzieci nalegały – roześmiał się pan Janusz, całując moją dłoń, a tuż po niej dłoń mojej wyraźnie zauroczonej nim siostry.

– Świetny facet – szepnęła.

Janusz zaproponował, że tym razem i mnie wtajemniczy w swoją pracę, i wręczył mi roboczy strój pszczelarza, tłumacząc, że pożyczył go na wszelki wypadek. Kompletnie ignorując moje obawy, ubrał mnie w kombinezon, kapelusz i rękawice, a na koniec wcisnął w dłoń podkurzacz, którym miałam okopcić pszczoły, żeby zajrzeć do ula.

– Zakochasz się – wyszeptał Janusz, gdy dusząc się od dymu, pochyliłam się nad pierwszą ramką wypełnioną miodem i pszczołami.

Zarumieniłam się, ale on miał rację. Spodobały mi się i pszczoły, i ich właściciel. Zauroczona, coraz częściej gościłam na jego działce, tyle że nie sączyłam już wody z miętą, a pomagałam przy ulach albo przy miodzie, jeśli przychodziła pora zbiorów. A czasem po prostu siadałam obok Janusza, wsłuchując się w kojące brzęczenie małych robotnic.

Coraz częściej dzieci nie mogły dodzwonić się do mnie w weekendy czego nie omieszkały mi wypominać, ponieważ jednak zawarłam pakt z wnukami i siostrą, żadne z nas nie zająknęło się na temat Janusza. Jego istnienie było naszą tajemnicą do czasu, aż pod koniec lata Janusz wyznał, że musi wracać do siebie.

– Czyli dokąd? – zapytałam zaskoczona, bo zajęci pszczołami niewiele rozmawialiśmy o przeszłości.

– Nad morze, tam mieszkam i pracuję dorywczo, dorabiając sobie do emerytury, inaczej nie byłoby mnie stać na to wszystko – wskazał na działkę. – Jedź ze mną, Bożenko – zaproponował nagle, patrząc mi prosto w oczy.

– Na weekend? – zapytałam, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.

Na zawsze albo przynajmniej na tak długo, ile ze mną wytrzymasz – zaśmiał się i przytulił mnie mocno do siebie. – Może zabrzmi to dziwnie, ale nie chcę się z tobą rozstawać.

Ani w głowie była mi przeprowadzka

W końcu miałam tu swoje życie, dzieci, wnuki, grób męża, mieszkanie…

– Zwariowałaś?! Jedź z nim, choćby na próbę! Na tydzień lub dwa! – siostra oczywiście nie widziała żadnego problemu w propozycji Janusza. – Będę podlewać ci kwiaty, wyjmować listy ze skrzynki i obiecuję, że zadbam o grób twojego męża.

Nie poszłam za jej radą. Janusz wyjechał, pozostały nam więc telefony i SMS-y, bo o odwiedzinach nie było mowy. Nie lubię podróżować i niechętnie opuszczam swoje miasteczko, a wieść o wizytach Janusza rozniosłaby się po okolicy lotem błyskawicy. Pewnie nasze uczucie szybko by wygasło, gdyby nie Janusz. Któregoś dnia stanął w moich drzwiach z walizką i bukietem kwiatów, i ku uciesze stęsknionych wnucząt, wkroczył do mieszkania i od razu poprosił mnie o rękę. Niemal od progu.

Czyś ty zwariował, a gdzie będziemy mieszkać?! – zapytałam.

Uśmiechnął się szeroko.

– Pół roku u mnie, pół u ciebie!

– A co zrobię z wnukami?

– Wybacz, ale to już problem ich rodziców – wzruszył ramionami. – Przyjmiesz te moje oświadczyny czy nie?

Burknęłam, że muszę się zastanowić, ponieważ jednak nie miałam dokąd odesłać Janusza, to jeszcze tego samego wieczoru moje dzieci dowiedziały się, że nie tylko nie zerwałam znajomości z podejrzanym pszczelarzem, lecz zadurzyłam się w nim, a on wybrał mnie na swoją drugą żonę.

Są obrażeni, ale dzieci podrzucają

– Zgłupiała mama na starość – żachnął się syn, lustrując Janusza uważnie.

– A co z Tosią? Jak sobie poradzę? – warknęła obrażona córka.

Powinnam gorąco podziękować moim dorosłym pociechom, bo ich szyderstwa i egoizm postawiły mnie na nogi. Widząc, jak zachowują się wobec bliskiego mi człowieka, z jakim niesmakiem przysłuchują się jego opowieściom o moim zaangażowaniu przy pszczołach, jak drwią z jego oświadczyn, a zarazem z moich uczuć, zrozumiałam, ile prawdy było w słowach siostry. Wreszcie zrozumiałam, że dla dzieci byłam jedynie darmową niańką, żeby nie powiedzieć służącą, dlatego – ku ich zaskoczeniu – przyjęłam oświadczyny Janusza.

– Tak trzymaj! – poparła mnie siostra.

– Będziemy cię odwiedzać, babciu – obiecał Szymek uradowany wizją zimowych ferii nad morzem.

I choć nie byłam pewna, czy rodzice pozwolą wnukom odwiedzać wyrodną babcię, posłuchałam głosu swojego serca. Od tamtej pory sezon jesienno-zimowy spędzamy nad morzem, a wiosenno-letni w moim miasteczku, pracując przy ulach, bo właśnie wtedy pszczoły potrzebują nas najbardziej. Syn i córka wciąż są obrażeni, co bynajmniej nie przeszkadza im podrzucać nam dzieci, gdy tylko pojawiamy się w miasteczku. Bezdzietny Janusz pokochał moje wnuki równie mocno jak mnie, więc jesteśmy wtedy naprawdę szczęśliwi.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA