„Dzieci były dla mnie całym światem. Gdy założyły swoje rodziny, poczułam, że moje życie już się skończyło”

załamana matka fot. iStock, Justin Paget
„Opadłam z rezygnacją na krzesło w kuchni i wpatrzyłam się w okno. Byłam kompletnie sama. Nie wiedziałam, co ze sobą teraz począć. Odchowałam dzieci, te się usamodzielniły, więc co miałam robić? Nie znajdowałam już żadnego celu w swoim życiu”.
/ 31.10.2023 07:15
załamana matka fot. iStock, Justin Paget

Już w liceum dużo myślałam o zakładaniu rodziny. Widziałam się nawet wtedy w roli matki, która chętnie poświęca czas swoim dzieciom. Wydawało mi się to takie piękne, chciałam z tego nawet zrobić sens swojego życia. Nie słuchałam mamy, która twierdziła, że o niczym nie mam pojęcia, a bycie rodzicem to nie przelewki.

Nie słuchałam też głupiego gadania

Opowiadała o wielkiej odpowiedzialności, ciągłym zmęczeniu i obowiązkach, od jakich nie dało się odciąć, żeby odpocząć. Jakby to całe macierzyństwo to była tak naprawdę zwyczajna orka na ugorze.

Myślała, że podchodzę do tego lekkomyślnie, bez żadnej refleksji. Ja tymczasem chętnie pomagałam cioci przy młodszym kuzynie, a ta zresztą nie mogła się mnie nachwalić, jak to świetnie radzę sobie z maluchami. Wtedy rodzice zaczęli mnie przekonywać, że powinnam pomyśleć raczej o pracy związanej z dziećmi – w przedszkolu, szkole czy żłobku. Tyle tylko, że ja miałam akurat inny pomysł na siebie: chciałam działać w lokalnej gazecie, o ile uda mi się dostać do redakcji. A dzieci chciałam swoje – takie do kochania, a nie tylko do zaopiekowania.

Nie słuchałam też głupiego gadania, że bardziej zależy mi na dzieciach niż znalezieniu dobrego męża. Witka wybrałam, bo rzeczywiście pokochałam go całym sercem. I, co ważne, byłam pewna, że będzie świetnym ojcem. Mój wybranek sam mówił, że chciałby mieć dużą rodzinę. Całą gromadkę dzieci. Uważałam więc, że dobraliśmy się idealnie i nie było co nad tym nawet dyskutować. To rodzice niczego nie rozumieli.

Kiedy mąż umarł, poświęciłam się pociechom

Niestety, niedługo było nam się dane z Witkiem cieszyć szczęściem. To miało być zwykłe przeziębienie, a niestety w jego przypadku skończyło się tragicznie. Najpierw nie przechodziło, potem nadeszła wysoka gorączka i duszności. Choć próbowano mu jeszcze pomóc w szpitalu, nie udało się. Płuca nie wytrzymały. Witek odszedł i zostawił mnie z dwójką małych dzieci: pięcioletnim Jasiem i trzyletnią Anitką.

To mnie zaskoczyło. Brutalnie i nagle, bo do końca wierzyłam, że jakoś z tego wyjdzie. A nie mogłam się przecież załamywać. Mimo tego, że czułam się przez pewien czas jak wrak samej siebie, jakby ktoś wyrwał mi kawałek serca. Miałam jednak dzieci i rozum podpowiadał, że to im musiałam teraz poświęcić całą siebie. Przeniosłam więc znaczną część obowiązków zawodowych do domu, a dzięki temu mogłam maksymalnie wykorzystywać czas na opiekę i wychowanie pociech. To z kolei pozwoliło mi zostać najlepszą matką, jaką tylko sama potrafiłam sobie wyobrazić.

Kiedy Janek i Anita poszli na studia, nasz kontakt znacznie się ograniczył. Syn niemal w ogóle nie odbierał telefonów, a kiedy już mu się to zdarzyło, kończył po kilku niechętnych mruknięciach, a do domu wpadał wyłącznie na święta. Nawet na Sylwestra nie chciało mu się zostawać – wolał spędzać go ze znajomymi. Córka była ze mną dłużej ze względu na wiek, ale kiedy wyjechała, miałam z nią dobry kontakt jedynie przez pierwszy rok.

Dorosły i odeszły

Dużo dzwoniła, wpadała do domu każdego miesiąca i często zapraszała mnie do siebie, do wynajmowanego mieszkania. Potem nasze rozmowy były coraz rzadsze, a ona poświęciła się rówieśnikom. To ona pierwsza znalazła sobie męża i wyprowadziła się do innego miasta. Janek zamieszkał z narzeczoną dokładnie półtora roku później, przynajmniej w tej samej miejscowości, choć na jej drugim końcu.

Któregoś dnia chciałam zaprosić ich do siebie. Miałam imieniny, a oni nawet nie złożyli mi życzeń. Łudziłam się, że w ferworze obowiązków po prostu jeszcze nie zdążyli. W końcu dopiero wchodzili w dorosłe życie – musieli się jeszcze do wszystkiego przyzwyczaić. Byłam dumna, że tak prędko i sprawnie się usamodzielnili, choć jednocześnie miałam delikatny żal o to, że raczej rzadko uwzględniają mnie w swoich planach. Najpierw zadzwoniłam do Anity.

– Dzisiaj? – W głosie córki słyszałam niechęć. – Mamo, ty jak coś wymyślisz… Mam ponad sześćdziesiąt kilometrów do ciebie! Możemy się umówić… ja wiem, może na przyszły miesiąc? Teraz mam dużo pracy.

Niezrażona pierwszym niepowodzeniem, przedzwoniłam też do syna. Pocieszałam się, że on przynajmniej ma blisko.

– Mamcia, daj spokój – jęknął. – Idę dzisiaj z kumplami na imprezę, Izka ledwie się zgodziła… Nie mam już pięciu lat, żeby przesiadywać u ciebie. – Przerwał na dłużej. – Ale nie obrażaj się, okej? Wpadnę może w przyszłym tygodniu, jak znajdę chwilę.

Zawsze miałam wrażenie, że dobrze się ze sobą z dziećmi dogadujemy. A one nawet nie pamiętały o moich imieninach… Opadłam z rezygnacją na krzesło w kuchni i wpatrzyłam się w okno. Byłam kompletnie sama. W pustym domu tak cichym i ponurym. Nie wiedziałam, co ze sobą teraz począć. Moje życie nie miało sensu. Odchowałam dzieci, te się usamodzielniły, więc co miałam robić? Nie znajdowałam już w tym wszystkim żadnego celu.

Zosia starała się mnie pocieszyć

Kolejnego dnia po pracy umówiłam się na obiad z najbliższą przyjaciółką, Zosią. To ona jedna zawsze mi pomagała i nieodmiennie wspierała, gdy miałam chwile zwątpienia. Tyle tylko, że ta była znacznie poważniejsza niż którakolwiek wcześniej.

– Moje życie nie ma już sensu, Zosia – powiedziałam w końcu, gdy nalegała, żebym zdradziła, co mnie trapi.

– No co też opowiadasz – oburzyła się. – Paulina!

– A po co mi żyć? – mruknęłam. – Dzieci już nie ma…

– No to teraz możesz wreszcie odetchnąć! – Popatrzyła mi głęboko w oczy. – Powinnaś wyjść do ludzi. Spróbować czegoś nowego. Może… zacząć się z kimś spotykać?

Spojrzałam na nią jak na wariatkę.

– No coś ty! – rzuciłam z rozbawieniem. – Ja? Zosia, zaraz mi pięćdziesiątka stuknie!

Wzruszałam ramionami.

– No i co? – Chwilę milczała, ale po chwili dostrzegłam na jej twarzy wyraźny przebłysk entuzjazmu. Jakby nagle sobie o czymś przypomniała. – Właśnie! Paulina, dwa tygodnie temu ściągnął tu, do nas, mój brat. Pamiętasz Zygmunta?

– Pamiętam…

– No, to właśnie Zygmunt przyjechał do miasta na stałe. – Uśmiechnęła się szeroko. – Wiesz, pochował teraz żonę i nic go już nie trzymało tam, nad morzem. Musicie się spotkać! Nie podzielałam co prawda tego przekonania, ale chciałam zrobić jej przyjemność. W końcu ani na chwilę mnie nie porzuciła. Coś jej się należało przecież.

Spotkanie z Zygmuntem przebiegło nieco inaczej, niż się spodziewałam. Brat Zosi nie był jakimś mrukiem, nie poruszał też w kółko tematu swojej zmarłej żony, czego osobiście się obawiałam. Nie miałam pojęcia, co bym mu odpowiedziała. Że mój mąż nie żyje od dawna, a ja nie mogę przeboleć tego, że dzieci się ode mnie odcięły?

Okazało się, że mamy wiele wspólnych tematów. Wypiliśmy razem kawę i dobrze się czuliśmy w swoim towarzystwie. Byłam tym nawet trochę zdziwiona, bo dawno z nikim nie rozmawiało mi się tak dobrze i swobodnie.

Może coś jeszcze na mnie czekało

Mimo że szłam na to spotkanie bardzo pesymistycznie nastawiona, nie żałowałam, że ostatecznie się na nie zdecydowałam. Po wyjściu z kawiarni udaliśmy się jeszcze na spacer po parku. Tam niewiele mówiliśmy – po prostu chłonęliśmy oboje otaczającą naturę, nie przeszkadzając sobie nawzajem. Przyznam, że nigdy nie czułam się taka swobodna, wolna i wypoczęta. A to trochę mnie zastanowiło. Zwłaszcza że złapałam się na tym, że po raz pierwszy moje myśli nie uciekają do dzieci.

Nie wiem, czy powinnam sobie robić jakieś nadzieje, ale Zygmunt umówił się ze mną jeszcze dwa razy. Wciąż jeszcze nie jestem pewna, czy dobrze postępuję. W każdym razie moje życie się zmienia. Nagle to ja znalazłam się na pierwszym planie, a Zygmunt wyraźnie mi przypomina, że powinnam o sobie myśleć.

Pierwszy raz czuję, że komuś na mnie zależy. Że jestem dla kogoś ważna. I że ktoś ustala cały swój plan dnia właśnie pode mnie. Nie chcę zapeszać, ale może pora na drugą młodość? Może mam jeszcze szansę naprawdę się odnaleźć w tym moim życiu?

Czytaj także:
„Poszukiwałem wrażeń i przygód, a znalazłem miłość. Zupełnie straciłem głowę dla tej jedynej”
„Byliśmy najszczęśliwsi, a nagle znaleźliśmy się w kleszczach fatum. Kolega mojego męża z zazdrości zrujnował nam życie”
„Chciałem sielskiego życia na wsi, a skończyłem po uszy w krowim łajnie. Piorę teraz brudy w sądzie”

 

Redakcja poleca

REKLAMA