„Chciałem sielskiego życia na wsi, a skończyłem po uszy w krowim łajnie. Piorę teraz brudy w sądzie”

para ma kłopoty finansowe fot. iStock, Andrii Zastrozhnov
„List przyszedł za poręczeniem i miał urzędowe pieczęcie jakiejś kancelarii adwokackiej. Żona go otworzyła i przeczytała pierwsza. Nagle zobaczyłem, jak się łapie za serce i bezsilna opada na krzesło”.
/ 26.10.2023 07:15
para ma kłopoty finansowe fot. iStock, Andrii Zastrozhnov

Od dawna myśleliśmy z żoną o tym, aby na emeryturze przenieść się gdzieś poza miasto, tym bardziej że oboje pochodzimy ze wsi. Marzyła się nam przestrzeń, zieleń i świeże powietrze.

Nie byliśmy tylko pewni, jak naszą decyzję przyjmą dzieci, które prawdopodobnie liczyły na to, że będziemy bawić wnuki. Ale kiedy w końcu przeszliśmy z żoną na zasłużony odpoczynek, te od starszej córki chodziły już do podstawówki i w zasadzie nie wymagały codziennej opieki, a żona młodszego syna wyraźnie nam dała do zrozumienia, że zaangażuje jako opiekunkę swoją mamę, i nie będziemy jej specjalnie potrzebni. Decyzja o wyprowadzce na wieś wydała się nam więc rozsądna i została definitywnie podjęta.

– Przynajmniej wnuki będą miały gdzie spędzać wakacje i dłuższe weekendy. Co może być lepsze od wypoczynku we własnym ogródku, od własnoręcznie wyhodowanych owoców i warzyw. Te są przecież najzdrowsze! – cieszyliśmy się, starannie szukając odpowiedniej oferty.

Prześledziliśmy ich dziesiątki!

Potem zaś obejrzeliśmy kilkanaście domów polecanych przez rozmaite agencje nieruchomości, zanim zdecydowaliśmy się właśnie na ten i żaden inny. Zauroczył nas tradycyjną, chłopską architekturą, no i dachem krytym strzechą. Nie jest wielki, ma zaledwie cztery pokoje i kuchnię ze spiżarką. Z przodu zdobi go mała, drewniana weranda.

Właścicielka powiedziała nam, że jeszcze za życia jej babci doprowadzono do domku wodę z miejskiego wodociągu i gaz, więc nie ma już konieczności korzystania z butli i studni, jednak szambo nadal jest własne.

– Wiem, że domek nie jest w najlepszym stanie i wymaga gruntownego remontu, ale właśnie dlatego jego cena nie jest wysoka – zaznaczyła.

Istotnie, cena była bardzo atrakcyjna, natomiast co do remontu, to…

– No cóż, na to właśnie liczyłem, że będę miał co robić na emeryturze! – powiedziałem do żony i zatarłem ręce.

Lubię bowiem majsterkowanie i do tej pory wyżywałem się w naszym mieszkaniu w mieście. Ale tam nie miałem aż takiego pola do popisu jak tutaj! Oczami wyobraźni już widziałem wymienione okna, odnowione pokoje i drewnianą altankę ustawioną w ogrodzie. Będziemy mogli wypić w niej popołudniową kawę, ja w upalne dni zafunduję sobie zimne piwo i drzemkę. Bajka!

Cena odpowiadała nam jeszcze z tego powodu, że była niższa niż kwota, którą mogliśmy uzyskać za mieszkanie. Po dołożeniu jeszcze naszych skromnych oszczędności mielibyśmy więc za jednym zamachem pieniądze i na zakup, i na gruntowny remont chałupki. I chociaż w ten sposób zostawaliśmy kompletnie spłukani, to jednak optymistycznie patrzyliśmy w przyszłość. Na wsi życie jest przecież tańsze, człowiek ma swoje owoce i warzywa, a także mleko od sąsiadów i prawdziwe wiejskie jaja, za które w mieście musiałby płacić ze dwa razy więcej.

Pierwsze lato na wsi było prawdziwą bajką!

Formalności załatwiliśmy najszybciej, jak się dało. Tym bardziej że monitorowała wszystko ta agencja, która nam wyszukała dom. To oni sprawdzili, że z księgą wieczystą wszystko jest w porządku. Kobieta, która nam sprzedawała domek, była do niej wpisana jako oficjalna właścicielka nieruchomości.

W ciągu zaledwie dwóch miesięcy udało się nam sprzedać nasze mieszkanie w bloku – zresztą już od jakiegoś czasu mieliśmy chętnego klienta – i zakupić wymarzony domek na wsi, za który mogliśmy zapłacić żywą gotówką. Pierwsze lato na wsi to była prawdziwa bajka, mimo że oboje z żoną mieliśmy mnóstwo pracy! Ja remontowałem domek od rana do nocy, a Ewa z poświęceniem i prawdziwą pasją zajmowała się zaniedbanym ogródkiem.

– Ziemia jest tutaj naprawdę bardzo dobra, w oczach wszystko rośnie i kwitnie! – cieszyła się, sadząc coraz to inne kwiaty, krzewy i warzywa.

Dzieci, które mimo wszystko obawiały się tych rewolucyjnych zmian w naszym życiu, musiały w końcu przyznać, że naprawdę podjęliśmy właściwą decyzję. Byliśmy zachwyceni tym, że tak chętnie spędzały u nas upalne weekendy, walcząc jak w dzieciństwie o miejsce na hamaku. A już wnuki to miały prawdziwe używanie! Szczególnie, kiedy miski z wodą zastąpił większy, rozporowy basen.

Zima nas nie zaskoczyła i chociaż nie należała do tych najlżejszych, bo w styczniu i lutym temperatury potrafiły spaść nawet poniżej piętnastu stopni, to przetrwaliśmy ją dzielnie. Domek się sprawdził, ocieplony przeze mnie przezornie jeszcze na jesieni. Choć nas ostrzegano, wcale nie dostaliśmy z żoną zawału na widok rachunku z gazowni. Za to wkrótce, oboje znaleźliśmy się bardzo blisko tego stanu, tyle że z całkiem innego powodu.

Decyzją sądu cofnięto darowiznę…

List przyszedł za poręczeniem i miał urzędowe pieczęcie jakiejś kancelarii adwokackiej. Żona go otworzyła i przeczytała pierwsza. Nagle zobaczyłem, jak się łapie za serce i bezsilna opada na krzesło. W pierwszej chwili kompletnie nie skojarzyłem tego, co się z nią stało, z listem.

Przyskoczyłem do Ewy, podałem jej szklankę wody, i dopiero gdy zaczęła normalnie oddychać, zagadnąłem o to, jak się czuje. Ale ona, zamiast mi odpowiedzieć, pokazała tylko ten papier. Już kiedy zacząłem czytać pismo, poczułem, że serce podchodzi mi do gardła, a żołądek wywraca młynka. Było to bowiem ni mniej ni więcej, tylko wezwanie do wydania bezprawnie zajmowanej nieruchomości!

Najpierw uznałem, że to zwyczajna pomyłka, i nasze nazwisko znalazło się na kopercie przypadkiem. Ale kiedy mój mózg otrząsnął się trochę z zaskoczenia i stresu, i zaczął w miarę normalnie funkcjonować, doczytałem się, że jak najbardziej w piśmie jest mowa o naszej nieruchomości, czyli o domku i działce. Ale kto i na jakiej podstawie żąda jej wydania? Toż to absurd!

W końcu doszedłem do tego, że decyzją sądu została cofnięta jakaś darowizna, i w związku z tym uznano, iż darowana działka z domkiem została sprzedana nieprawnie. Jednym słowem, nabyliśmy nieruchomość od osoby, która nie miała prawa nią rozporządzać. Teraz za czyjąś nieuczciwość przyjdzie nam zapłacić. Całym majątkiem!

Nic dziwnego, że moja żona zasłabła

Mnie także mroczki zaczęły latać przed oczami, a w głowie pojawiła się tylko jedna myśl: gdzie się w takim razie teraz podziejemy na stare lata, jeśli będziemy musieli się stąd wyprowadzić?! Nie wiedziałem, co robić. Czy powiedzieć o tym wszystkim dzieciom, czy ich w to w ogóle nie mieszać, w końcu mają własne stresy i sprawy…

Tylko skąd w takim razie mieliśmy wziąć dobrego prawnika, który powie nam, co dalej robić w tej sytuacji? Tak przecież nie może być, że nieruchomość zostanie nam po prostu odebrana! Co z pieniędzmi, które w nią włożyliśmy? I gdzie jest ta kobieta, która nam domek sprzedała?! Cisnęło się nam na usta tak wiele pytań, że w końcu jednak zdecydowaliśmy się zadzwonić do dzieci.

– O cholera! – powiedział tylko syn i dodał: – Już do was jedziemy!

Chwilę po nim i synowej dojechali także córka z zięciem. Razem pochyliliśmy się nad pismem.

– Mnie to pachnie jakimś przekrętem! – ocenił zięć. – Przecież, kiedy kupowaliście dom, polecony zresztą przez agencję nieruchomości, ta babka, Małgorzata S., była wpisana do księgi wieczystej jako właścicielka, prawda?

– Oczywiście! – żona od razu pobiegła do komody, po odpowiedni dokument.

– A teraz wy już jesteście pełnoprawnymi właścicielami, bo was także wpisano do księgi wieczystej? – drążył dalej zięć.

– Wpisano. Kilka miesięcy temu dostaliśmy zawiadomienie z sądu, że taki wpis został dokonany! – przyznałem, gratulując sobie w duchu, że od razu wystąpiłem o to do wydziału ksiąg wieczystych, nie zwlekając, jak zdarzało się innym.

– No to na razie żaden prawnik nie może wam nic zrobić! – ocenił zięć.

– Nie ma podstaw, aby wyrzucić was z waszego własnego domu! – dodał syn.

– I jeszcze żądać od nas odszkodowania za jego użytkowanie! – krzyknąłem, bo i taki zapis znalazł się w piśmie.

To byłoby chore! Komu niby macie płacić za mieszkanie we własnym domu? – popukał się w głowę syn. – Ale, oczywiście, tę sprawę trzeba będzie dokładnie wyjaśnić! Postaramy się znaleźć wam dobrego prawnika! Jak najszybciej.

Trochę mnie uspokoiła rozmowa z dziećmi, ale i tak nadal oboje z żoną byliśmy przestraszeni. Tyle teraz się mówi o niespodziewanych wizytach komornika, bezpodstawnych zajęciach majątku! Nie dalej jak kilka tygodni wcześniej czytałem w gazecie historię człowieka, którego hala magazynowa została zlicytowana przez komornika. A to dlatego, że nieszczęśnik miał pecha nazywać się tak samo jak dłużnik. I co? Po wyjaśnieniu pomyłki hali wcale mu nie oddano! Teraz musi walczyć o swoje w sądzie!

Każda wizyta listonosza to stres

Ja i Ewa zrobiliśmy się więc nerwowi i podskakiwaliśmy na każdy dzwonek telefonu. Na szczęście syn znalazł nam w końcu dobrego prawnika.

Wszystko sprowadzało się do tego, że skoro mamy dowód zakupu domu od jego właścicielki, to jest nasz, i już! Niestety, sytuacji nie dało się rozwiązać tak prosto, zwyczajnym oświadczeniem. Nasz adwokat musiał najpierw złożyć sprawę do sądu o to, aby zostawiono nas i nasz dom w spokoju.

– Okazało się, że o unieważnienie darowizny poczynionej przez babcię na wnuczkę wystąpił młodszy syn staruszki, czyli wujek kobiety, od której państwo nieruchomość nabyli – powiedział adwokat. – Oczywiście, oszczędzę państwu szczegółów na temat ich rodzinnych brudów, które były prane w sądzie. Grunt, że wuj dopiął swego, i sąd uznał darowiznę za nieprawną. Potem, oczywiście, adwokat wuja się pośpieszył, żądając od państwa oddania nieruchomości, w dodatku wraz ze zwrotem kosztów jej użytkowania. Nie wziął pod uwagę księgi wieczystej i sprawę przegrał. Jego klient będzie musiał dochodzić odszkodowania bezpośrednio od swojej bratanicy. To ona wzięła pieniądze, czyli odniosła korzyści, i ona poniesie konsekwencje. Państwo nie jesteście de facto stroną w tej sprawie, więc możecie już spać spokojnie. Nikt nie ma prawa wtargnąć do waszego domu ani go wam odebrać.

Niby tak, ale… Mając do czynienia z takimi nieprzyjemnymi sprawami, człowiek zawsze obawia się, że to jeszcze może nie być koniec. Bo skoro już raz jakiś adwokat wysmażył wobec nas żądanie, abyśmy zwrócili dom, to może kiedyś przyjdzie jakieś następne pismo?

Niby rozum wie, że to niemożliwe, ale w sercu czają się wątpliwości. I dlatego oboje z żoną źle reagujemy na listonosza, zastanawiając się, po co nam były na starość takie kłopoty. Chcieliśmy żyć spokojnie na łonie natury, a tymczasem musieliśmy się włóczyć po sądach!

Czytaj także:
„Podsłuchałam w pociągu rozmowę o panu do towarzystwa. Byłam w szoku, bo okazało się, że dobrze znam tego amanta”
„Zdradziłam męża, żeby się na nim odegrać. Nie sądziłam, że ten jeden raz skończy się ciążą. Teraz mam za swoje”
„Mąż-despota jak walec rozjeżdżał moje poczucie wartości i czepiał się o wszystko. Ze strachu we wszystko wierzyłam”

Redakcja poleca

REKLAMA