„Byliśmy najszczęśliwsi, a nagle znaleźliśmy się w kleszczach fatum. Kolega mojego męża z zazdrości zrujnował nam życie”

para z problemami fot. Adobe Stock, pressmaster.com
„Nie wierzę w zabobony, kadziła i czary, ale po tym, co nas spotkało, wierzę w ludzką podłość. Najwyraźniej zazdrość jest motorem napędowym zła, bo nie znajduję innego wytłumaczenia dla tego, co nas spotkało”.
/ 26.10.2023 08:30
para z problemami fot. Adobe Stock, pressmaster.com

Moje życie było całkiem udane. Miałam spokojną pracę, którą lubiłam, męża oraz dwójkę dzieci, których kochałam, a nawet czas na hobby.

Oczywiście, trafiały się też gorsze dni, jakieś potknięcia na tej równej ścieżce. Nie były jednak na tyle poważne, by się nimi przejmować. Ważne, że byliśmy zdrowi, kochaliśmy się i szliśmy ramię w ramię przez kolejny dzień.

Pasmo nieszczęść

Ale jak już się zaczęło psuć, to na całego. Najpierw zachorowała Majka. Niby nic takiego, jedynym objawem była gorączka. Zatrzymałam ją w domu i podawałam paracetamol na zbicie temperatury. Po czterech dniach zadzwoniłam do przychodni, bo gorączka wciąż się utrzymywała. Poza nią mała nie miała żadnych innych objawów, więc pediatra przepisała inne leki. Kiedy po tygodniu nie było poprawy, wysłała nas do szpitala. Zrobili konsylium, badali Majkę wzdłuż i wszerz, stawiali wciąż nowe diagnozy… i nic. Gorączka się utrzymywała, a moje dziecko mizerniało w oczach.

– Wygląda to na jakąś chorobę autoimmunologiczną – orzekł lekarz prowadzący. – Tak jakby organizm atakował sam siebie.

– Ale dlaczego?

– Trudno powiedzieć. Będziemy ją dalej obserwować i szukać przyczyny.

Kiedy na zmianę z mężem kursowaliśmy między pracą, domem i szpitalem, okradziono nas. Z mieszkania zniknęły cenniejsze sprzęty, a część została zniszczona, jak płyta indukcyjna, którą złodziej po prostu rozbił.

Zabrano moje pierścionki z komunii, których nie nosiłam, ale były pamiątką po moich nieżyjących już babciach. I konsolę syna, na którą zbierał pieniądze przez dwa lata. Kanapę pocięto, tak samo jak materac z naszego małżeńskiego łóżka. Ale najbardziej rozdarł nam serca widok Kajtka, naszego psa, którego traktowaliśmy jak członka rodziny, całego we krwi i skomlącego z bólu. Nie udało się go uratować.

Wkrótce na moją rodzinę spadł kolejny cios

Trzy dni później, kiedy powoli doprowadzaliśmy dom i nerwy do porządku, mąż wrócił z pracy… bez pracy.

– Jak to: dyscyplinarnie?! – nie mogłam uwierzyć, że Paweł, zawsze taki sumienny pracownik, został zwolniony w ten sposób.

– Zniknęły pliki z mojego komputera. Nikt nie wie, gdzie się podziały, informatycy nie mogą ich odzyskać. Padło podejrzenie, że coś wynosiłem z roboty… No i dyrektor woli się mnie pozbyć, niż narażać siebie. Ania, nie wiem, co my teraz zrobimy… Nawet na odprawę nie mogę liczyć. Z czego będziemy żyć? – Paweł był załamany.

– Kochanie, damy radę. Znajdziesz nową pracę, nie martw się. Majka wyzdrowieje, a jak trochę zaciśniemy pasa, przeżyjemy chudsze dni. Najwyżej nie pojedziemy na wakacje…

Starałam się go pocieszyć, choć sama się bałam. I to coraz bardziej. Mieliśmy jakieś oszczędności, ale co będzie, jeśli przyjdą jeszcze gorsze czasy? Skąd weźmiemy fundusze, gdyby na przykład leczenie Majki okazało się kosztowne?

– Słuchaj, a może ktoś was przeklął? – Wanda, koleżanka z pracy, która uwielbiała takie tematy, od razu wywęszyła coś paranormalnego.

Przewróciłam oczami. Jeszcze tylko klątwy mi brakowało.

– A może po prostu wykorzystaliśmy limit szczęścia oraz względnego spokoju i pech się skumulował? – zripostowałam. – Paweł znajdzie nową pracę, graty w mieszkaniu wymienimy, najważniejsze, żeby lekarze odkryli, co jest Majce. I oby dało się to wyleczyć.

– No nie wiem… Ja bym tam poszukała jeszcze rozwiązania w tym kierunku. Co wam szkodzi?

– Nic, więc poszukaj z łaski swojej, będę ci wdzięczna.

Co za szalony pomysł?

Z wariatem i nawiedzonym się nie dyskutuje, mawiała mama. Dla świętego spokoju lepiej się zgodzić, by Wanda okadziła nam dom jakimś podpalonym wiechciem i zapaliła parę świeczek – jak zrobiła, gdy kupiliśmy mieszkanie – niż wykłócać się z nią, że to bez sensu.

Kilka dni później, gdy tylko pojawiłam się w pracy, podbiegła, zaciągnęła mnie do toalety i zamknęła drzwi.

– Ania… – szepnęła, kładąc dłoń na dekolcie – coś znalazłam.

– Aha. Ale wiesz, to nie musi być od razu nowotwór.

– Anka, ja mówię poważnie! Poszperałam w necie na temat klątw, opisując wasz przypadek, i znalazłam to – wcisnęła mi w dłonie plik kartek. – Wydrukowałam wszystko, na wszelki wypadek, gdyby zniknęło z sieci.

Rzuciłam okiem i… aż usiadłam na sedesie. Nasze zdjęcia. Mnie, moich dzieci, Pawła, naszego domu. Robione z ukrycia. Dalej opis „eksperymentu”. Mieliśmy być losową, niczego nieświadomą rodziną, na której ktoś testował skuteczność działania różnych klątw i zaklęć. Włosy stawały mi dęba, kiedy czytałam, jakich dokładnie.

Chory eksperymentator pisał o mnie, o tym, jak się zachowuję, jak się ubieram, co się dzieje w mojej rodzinie. Że żyjemy spokojnie, dobrze, na niezłym poziomie finansowym. Nie mamy problemów, nie zdradzamy się, dzieci chodzą do szkoły i nie sprawiają kłopotów. Idealne króliki doświadczalne.

Na pierwszy ogień poszła Majka. Ten walnięty gnój wywołał dziwną chorobą u mojego dziecka, a potem sucho komentował, że przestało chodzić do szkoły, że zniknęło z domu, więc prawdopodobnie jest w szpitalu, że w domu pojawiamy się z mężem na zmiany, więc pewnie eksperyment się powiódł.

To ten psychol stał za włamaniem do domu!

Dalej było o opętaniu kogoś. Ów opętany miał nas okraść. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Tam były zdjęcia z wnętrza mojego domu. Ten psychol chodził za złodziejem, którego plecy było widać na niektórych zdjęciach, dotykał naszych rzeczy,  kilka zabrał. Konsolę syna, ulubione spinki do garnituru męża – niezbyt cenne, ale miały stworzyć więź z następną ofiarą.

Nasz pies chciał im przeszkodzić, więc uderzył go pałką. Zabił naszego Kajtka! A na koniec zamieścił zdjęcie mojej apaszki, która zniknęła z wieszaka. Spinki to utrata pracy przez Pawła, pomyślałam. Apaszka i konsola oznaczają, że ja i nasz syn będziemy następni…

Ciąg dalszy tego przerażającego bloga potwierdził moje podejrzenia. Eksperymentator wiedział, gdzie Paweł pracuje, bo zamieścił zdjęcia spod jego biura. Następna klątwa miała sprawić, że mój mąż straci swoją dobrą pracę. Na dowód sukcesu bloger zamieścił zdjęcie zrobione zza okna, pewnie teleobiektywem, na którym przytulam i pocieszam Pawła, gdy ten wrócił do domu jako bezrobotny.

Kolejny wpis na blogu psychopaty zawierał recepturę wpływania na wolę człowieka, tak by ofiara takiej manipulacji popełniła samobójstwo… Matko Boska! Zrobiło mi się niedobrze z przerażenia. Dłonie zlodowaciały, serce tłukło się jak oszalałe. Temu świrowi chodziło o mnie albo… naszego syna! Nie skrzywdził jeszcze tylko nas. A rozpisywał się o tym, że pragnie sprawdzić ludzkie granice. Chce wiedzieć, ile człowiek jest w stanie znieść.

Na końcu była lista rytuałów, które się nie powiodły. Włosy stawały mi dęba, gdy czytałam, czego na nas próbował. Miał nadzieję, że ulegniemy wypadkowi, zbankrutujemy, będziemy łysieć, tyć, chudnąć, pokrywać się wrzodami, stracimy zaufanie do siebie, będziemy się kłócić, zdradzać, bić… Czytałam i dygot z dłoni przenosił się na całe ciało.

Byłam przerażona do granic szaleństwa

Strach ostrzega przed niebezpieczeństwem, tylko nienormalni ludzie się nie boją, ale… to?! To była czysta groza! Bezlitosny, pozbawiony skrupułów psychopata wziął nas na cel. Testował, by ostatecznie zniszczyć. Bo nie miałam wątpliwości, że będzie próbował do skutku. 

– Ania… ja wiem, że nie wierzysz w takie rzeczy, ale…

– Wierzę. Już chyba wierzę… – rozpłakałam się. – Tylko co mam zrobić?

– Idź na policję – Wanda się nie wahała. – Nawet jeśli nie uwierzą w klątwy, to przecież zachowanie tego typa podpada pod regularny stalking. A włamanie z kradzieżą to konkretne przestępstwo. Myślałam o tym całą noc. Znajdą go, namierzą. Muszą. On to opisuje na publicznym blogu! Arogancki, bezczelny gnojek! Zero wstydu. Musi czuć się silny. Dlatego weźmiemy go w dwa ognie. Policja z jednej strony, z drugiej ktoś równie silny. Nie ja – zastrzegła. – Wezwę na pomoc kogoś, kto ma więcej wiedzy i mocy ode mnie. Wolę nie ryzykować porażki, bo ja… boję się, że nie dam mu rady.

Zwolniłam się z pracy i pojechałam na komisariat, po drodze dzwoniąc do Pawła, a potem do syna, by upewnić się, że jest bezpieczny w szkole. Mąż dotarł przede mną na komisariat, więc był przy tym, jak referowałam sprawę, pokazywałam wydruki, a także bloga w telefonie… Widziałam, jak jego oczy robią się coraz większe i większe.

– Nie wiem, czy te rytuały działają, czy nie – mówiłam, a policjant z enigmatyczną miną spisywał moje zeznanie. – Ale wiem, że ten bandyta był w naszym domu, skatował psa, zniszczył naszą własność, podglądał nas i robił na naszej rodzinie jakieś chore eksperymenty. On tam mówi o doprowadzeniu kogoś z nas do samobójstwa! Czy zamiar nie wystarczy, by go oskarżyć? Będziecie czekać, aż znajdzie skuteczny sposób?! – zapalałam się.

Policjant wszystko zapisał i… pożegnał nas standardową formułką, że zajmą się sprawą, poszukają, sprawdzą, mamy czekać, sami nic nie robić, być pod telefonem. Super!

Zaatakujemy go jego własną bronią

Tymczasem Wanda sprowadziła do naszego domu… czarownicę. Ponoć najlepszą w bliższej i dalszej okolicy. Kobieta była niska, pulchna i ruda. Wyglądała na sympatyczną babkę z sąsiedztwa, a nie na potężną wiedźmę.

Powitalny uśmiech spłynął z jej pyzatej twarzy, gdy tylko przekroczyła próg. Zmarszczyła nos, jakby poczuła nieprzyjemny zapach.

– Oj, myślałam, że Wandzia przesadza, jak to ona, ale naprawdę potrzebujecie ochrony.

Bez dalszej zwłoki zabrała się do dzieła. Obeszła każdy kąt, okadzając go dymem z różnych ziół. Zapalała barwne świece, naznaczone jakimiś nieznanymi mi symbolami. Rozsypywała sól w węzłach mocy, nad którymi długo coś szeptała.

– Spójrzcie – wskazała jedno z miejsc, gdzie sól… dymiła. – Tu musiał stać. Widać, jak nasze energie się ścierają. Nie chce odpuścić.

– Boże… – aż zakręciło mi się w głowie, gdy o tym pomyślałam. Fizycznie go tu nie było, a jednak wciąż zatruwał naszą życiową przestrzeń. Przez tego świra nie czułam się bezpieczna we własnym domu. Zabić go to mało!

– Spokojnie, mam coś i na to – rudowłosa wyciągnęła z torebki buteleczkę z niebieskiego szkła i ulała z niej płynu na dymiącą sól. Rozległ się świst, jakby wystartowały fajerwerki, ale nie było jednak wybuchu. – No, załatwione. Aha, i to – wyciągnęła z torby srebrne kółka ozdobione runami. – Noście je przy sobie. To amulety, które będą was chronić poza domem, póki nie złapią tego drania, który używa mocy do robienia krzywdy ludziom. Zresztą noście je nawet potem. Nie wiadomo, co jeszcze może zrobić, skoro już tak mocno wam zaszkodził. Ale to się na nim zemści. Już ja tego dopilnuję – wycedziła ze złością.

Policja też się spisała i szybko namierzyła człowieka, który miał się za wielkiego magicznego eksperymentatora. Wcale się na krył, nie maskował IP komputera. Był dumny z siebie i swojego dzieła. To jedyne wyjaśnienie, jakie złożył, zanim odesłano go do psychiatry.

W jego domu znaleziono mnóstwo rzeczy służących do rytuałów. Zioła, sznury, świece, laleczki, wywary mogące powalić konia… Były tam też rzeczy, które nam ukradł. Odzyskaliśmy je, ale już ich nie chciałam. Nawet konsolę kupiliśmy nową, choć tamta miała dopiero kilka miesięcy. Mogliśmy sobie na to pozwolić, bo Paweł wrócił do pracy – zaproponowali mu nawet w ramach przeprosin podwyżkę.

Okazało się bowiem, że nasz stalker pracował z Pawłem. To on wykasował pliki z jego komputera. I dlatego tyle o nas wiedział. Jednego nie rozumiem. Mój mąż nigdy nie miał z nim żadnej scysji, więc dlaczego my? Czym mu podpadliśmy? Bo byliśmy szczęśliwą, kochającą się rodziną? Jeśli tak, czy to były klątwy, czy moc niczym niepodyktowanej nienawiści?

Tak czy siak, amulety podziałały i Majka wreszcie wyzdrowiała. Znów zadziwiła lekarzy, a ja wreszcie mogłam spać spokojnie.

Nasze życie wróciło do względnej normy. Względnej, bo nie rozstajemy się z amuletami. A we mnie tli się gniew. Chcę zemsty, choć dotąd nie byłam mściwa. 

Czytaj także:
„Przez lata byłam dla mojej matki popychadłem. Teraz ona chce mojej łaski. Niech wiedźma radzi sobie sama”
„Jestem przesądny, wierzę w klątwę czarnego kota i moc czerwonej wstążki. Każdy by uwierzył, gdyby miał takiego pecha jak ja”
„Widziałam zjawę, która rzuciła na mnie klątwę. Metalowa barierka uchroniła mnie przed upadkiem, gdy byłam w szoku”

Redakcja poleca

REKLAMA