„Dziadkowie wcisnęli mi święty obraz. W drodze do domu, cudem uniknęłam wypadku. Chyba to Matka Boska mnie uchroniła”

Kobieta po trzydziestce fot. iStock by GettyImages, Westend61
„Babcia twierdzi, że przyśnił jej się pradziadek, który kazał jej dać mi obraz. Ona wierzy, że dzięki temu uniknęłam wypadku. Czy ja w to wierzę? Nie wiem. Faktem jest jednak, że nie powinnam zgubić się na trasie, którą pokonywałam setki razy. Gdyby nie to, mogłam zginąć”.
/ 06.01.2024 14:30
Kobieta po trzydziestce fot. iStock by GettyImages, Westend61

Właśnie przeprowadziliśmy się do nowego mieszkania. Po wielu latach wynajmowania studenckich pokoi razem z obcymi ludźmi, a później ciasnej kawalerki z mikroskopijną kuchnią i pokojem, który pełnił jednocześnie funkcję naszego salonu, sypialni, domowego gabinetu oraz suszarni na pranie, udało się nam wreszcie podpisać umowę z bankiem.

Z Hubertem już przekroczyliśmy trzydziestkę i jesteśmy 3 lata po ślubie. Poznaliśmy się jeszcze na początku studiów i szybko zostaliśmy parą, wiedząc, że nasz związek jest już tym na całe życie. Doskonale się rozumieliśmy, mieliśmy podobne zainteresowania i świetnie się uzupełnialiśmy. Czy można chcieć czegoś więcej?

Marzyliśmy o własnym mieszkaniu

– Może tylko brakuje mi jeszcze dobrej pracy i własnego mieszkania – mówiłam, gdy koleżanki z dzieciństwa zazdrościły mi chłopaka, a później narzeczonego  i męża, z którym rozumiałam się bez słowa.

Oboje jesteśmy prawdziwymi pasjonatami. Skończyliśmy biologię. Ja zaczęłam uczyć w liceum, Hubert został na uczelni, gdzie robi doktorat. Nasze zarobki nie są powalające, a na mieszkanie w spadku nie bardzo mogliśmy liczyć. Przez kilka ostatnich lat odkładaliśmy niemal każdy grosz, żeby uzbierać na wkład własny.

– Ten wynajem nas dobija. Gnieciemy się w niewygodnej klitce, a płacimy za nią jak za przysłowiowe zboże – często złościł się mój mąż, który, podobnie jak ja, miał już dość życia na walizkach.

– Damy radę – starałam się go pocieszać i optymistycznie patrzeć na świat, chociaż w głębi serca byłam rozczarowana podobnie jak on

Chciałam już urządzać swoje własne gniazdko. Jasne, wygodne, przestronne i przytulne. Takie, w którym mogłabym zaaranżować piękne pokoiki dla naszych dzieci. Oboje marzyliśmy o dwójce pociech, ale wiedzieliśmy też, że ciąża w naszej sytuacji raczej ni wchodzi w grę.

– Gdzie tam w ogóle ustawimy łóżeczko? Nie chcę, żeby radość z rodzicielstwa popsuła nam ta wynajmowana kawalerka. Chcę, żeby moja córeczka lub synek mieli wszystko, co najlepsze, a na razie nie jesteśmy w stanie im tego zapewnić – dodawał.

Z jednej strony go rozumiałam. Też wiedziałam, że tutaj ledwie mieścimy się we dwójkę, a co dopiero z maluchem. Nie chciałam, żeby mój skarb poznawał świat w tej ciemnej norze, bo tak kojarzyła mi się ta kawalerka w starym wieżowcu na siódmym piętrze. Z wciąż psującą się windą i niezbyt miłym widokiem za oknem. To prawie centrum, wokół pełno przystanków, ulic, sklepów, pubów i żadnego parku w okolicy.

Z mozołem odkładaliśmy więc pieniądze na wkład własny. Decyzję o macierzyństwie też odwlekaliśmy z roku na rok.

– Teraz wiele osób zostaje rodzicami już po trzydziestce. Ważne, abyście mogli zadbać o dziecko. Bardzo żałujemy z ojcem, że nie możemy wam pomóc w zakupie mieszkania – moja mama na szczęście doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że współczesny świat nie rozpieszcza, a ceny nieruchomości w K. są o wiele wyższe niż w ich sennym miasteczku na zachodzie Polski.

Udało się nam kupić przytulne lokum

Niecały rok temu wreszcie udało się nam uzyskać pozytywną decyzję kredytową  i szybko znaleźliśmy swoje wymarzone mieszkanie. Wprawdzie na rynku wtórnym, ale w naprawdę ładnym i zadbanym bloku. Na kameralnym osiedlu z dużym parkiem, przedszkolem kilkanaście minut drogi pieszo, placem zabaw po drugiej stronie ulicy. 3 pokoje na pierwszym piętrze, fajna kuchnia, duży balkon. Naprawdę byliśmy szczęśliwi i długo nie zastanawialiśmy się nad finalizacją umowy.

– To naprawdę jest okazja – przekonywał nas pośrednik. – Poprzedni właściciele mają już swoje lata i przenoszą się do córki pod K. Tam czeka na nich wydzielone mieszkanko na parterze domu jednorodzinnego. Chcą szybko pozbyć się tej nieruchomości, bo potrzebują pieniędzy na remont i wesele młodszego syna – to był naprawdę otwarty człowiek, który tłumaczył nam historię rodziny zajmującej niegdyś ten lokal.

Mieliśmy pewne wątpliwości, ale ekspertyza wykazała, że wszystko jest w porządku. Zarówno z dokumentami, jak i ze sprawami technicznymi. Chyba ta nieco niższa cena rzeczywiście była, dlatego że sprzedającym zależało na czasie.

Radości dopełniła ciąża

I tak staliśmy się wreszcie właścicielami naszego wymarzonego lokum, które odtąd miało być naszym domem. Moim, Huberta i dzieci, które przyjdą na świat. To był doskonały moment, bo już w czasie remontu i odświeżania pokoi okazało się, że jestem w ciąży.

Nasza radość była ogromna, dlatego chciałam podzielić się nią z całym światem. Rodzice i mama Huberta już wiedzieli. Teraz przyszedł czas na moich ukochanych dziadków, którzy mieszkali w zupełnie innej części Polski. Mój tata pochodził bowiem z Podlasia. W dzieciństwie kochałam jeździć do jego domu rodzinnego. Z czasem zaczęłam mieć swoje sprawy, ale zawsze starałam się wygospodarować chociaż odrobinę czasu dla babci i dziadka.Teraz staruszkowie byli już w podeszłym wieku. Mieszkali jednak z ciocią Zosią – siostrą taty – i mieli zapewnioną naprawdę dobrą opiekę.

Mieliśmy jechać do nich w piątek rano i wrócić w poniedziałek. Specjalnie z tej okazji wzięłam wolne w pracy. Niestety nasze plany nieco się pokomplikowały. Okazało się, że na uczelni są jakieś zawirowania i Hubert zwyczajnie nie dostanie wolnego ani piątku, ani poniedziałku.

– To co my zrobimy? Na kiedy odkładamy wyjazd? – mąż starał się zaplanować inny termin.

– A może tak pojadę sama? Jak znam babcię i ciocię, to na pewno przyszykowały już mnóstwo smakołyków na nasz przyjazd. Wiesz jakie one są. Odwiedziny kogoś z rodziny traktują jak największe święto – mówiłam.

– Jesteś pewna, że chcesz w takim stanie jechać tyle kilometrów sama? A to jest bezpieczne? – mąż był pełen wątpliwości.

– Pewnie, że bezpieczne, dam sobie radę. Przecież to dopiero początek ciąży, a nie dziewiąty miesiąc. Nie bój się, nie zacznę rodzić gdzieś po drodze – zaczęłam się śmiać, a mąż w końcu przyznał mi rację.

Chciałam podzielić się radosną nowiną

Stanęło na tym, że wyjechałam w piątek przed 10:00. Na miejscu czekał na mnie już parujący obiad, moja ulubiona sałatka jarzynowa z majonezem i mnóstwo innych smakołyków.

– Specjalnie dla ciebie zrobiłyśmy domowy rosół na kaczce. Wiem, że go uwielbiasz – ciocia uśmiechała się od ucha do ucha, nalewając mi zupę na talerz.

– Dziękuję, jesteście kochane – uśmiechnęłam się do niej i babci, która rozsiadła się w swoim ulubionym fotelu.

W całym domu rozchodził się zapach wyjętej prosto z piekarnika szarlotki, którą upiekły specjalnie na mój przyjazd.

Weekend minął mi błyskawicznie na rozmowach z ciocią, wujkiem i dziadkami, wspólnych wspominkach, przekomarzaniu się i spacerach po malowniczej okolicy. Babcia nie mogła nacieszyć się z mojej wizyty. Kiedy oznajmiłam jej dobrą nowinę, zaczęła płakać ze wzruszenia. Aż bałam się, żeby coś się jej nie stało. W końcu była już po osiemdziesiątce i leczyła się na serce.

– Jestem taka szczęśliwa, że moja ukochana wnusia zostanie mamą. I bardzo cieszę się, że wreszcie udało się wam kupić mieszkanie. Już od dawna się o to martwiłam. Bo to kto to widział tak tułać się po obcych – babcia nie do końca rozumiała, że teraz wiele osób wynajmuje, bo ceny na rynku są zaporowe.

Tuż przed wyjazdem dostałam ogromną torbę z pysznościami. Czego tam nie było. Starannie zapakowane ciasto, domowy smalec, pieczony schab z gęsi, popisowe konfitury z jeżyn według przepisu babci, ogórki kiszone.

– Teraz na pewno będziesz mieć smak na coś kwaśnego – mrugnął do mnie okiem dziadek. – Pamiętam jak Helenka zjadła niemal pół garnka kiszonych ogórków, gdy była w ciąży z Zosią – staruszek, mimo swojego wieku, był jeszcze całkiem rześki i miał doskonałą pamięć.

– Dziękuję, uwielbiam wasze ogórki – uśmiechnęłam się od ucha do ucha i naprawdę żal było mi wyjeżdżać. – Smakują zupełnie inaczej niż te ze sklepu.

– Ma się rozumieć. Poczekaj chwilkę, babcia zaraz przyniesie ci jeszcze jeden prezent. To coś specjalnie do twojego mieszkania – dodał dziadek, spoglądając z wyczekiwaniem w stronę drzwi.

Dziadkowie wręczyli mi obraz

Po chwili babcia wręczyła mi duże i płaskie zawiniątko owinięte szarym papierem i przewiązane sznurkiem. Wyjaśniła, że to święty obraz, który z Częstochowy przywiózł jeszcze jej pradziadek.

– Obraz jest w rodzinie od lat, a ja chcę, żeby teraz trafił na twoją ścianę. On ma magiczną moc. Matka Boska chroni naszą rodzinę. Dzięki niej podczas wojny moi rodzice uratowali się przed Niemcami, którzy cudem ominęli ich dom mimo, że był na samym skraju wsi. Sąsiedzi zza płotu trafili do obozu, kolejnych rozstrzelali. Nie oszczędzili nawet dzieci – babcia Hela opowiadała z przejęciem.

Obraz był bardzo stary i już nieco zniszczony. Przyznam szczerze, że w ogóle nie wyobrażałam go sobie jako ozdoby naszej sypialni czy salonu. Kocham nowoczesny styl i nie znoszę zbędnych dodatków. Nasze wymarzone mieszkanko jest urządzone dość nowocześnie i bardzo minimalistycznie, a te ciężkie drewniane ramy zupełnie do niego nie pasują.

Miałam ochotę powiedzieć dziadkom, żeby zostawili jednak ten obraz na swoim miejscu, ale wcisnęli mi go niemal siłą. Nie miałam sumienia zrobić im przykrości, dlatego ułożyłam go na tylnym siedzeniu – tuż za moim fotelem – i wyruszyłam w drogę powrotną.

Pogoda szybko się pogorszyła. Zaczął siąpić deszcz, który na drodze zamieniał się w lód. Zrobiło się strasznie ślisko, a piaskarki wcale nie jeździły, żeby jakoś opanować tę sytuację.

Cudem uniknęłam wypadku

Jestem dobrym kierowcą i lubię jeździć, ale w tej sytuacji kolejne kilometry pokonywałam niemal z duszą na ramieniu. Maksymalnie skupiałam się, żeby nie wpaść w poślizg. Nie wiem, jak to się stało, ale nagle zorientowałam się, że jestem na jakieś bocznej dróżce. Trasę tę pokonywałam przez wiele lat. Najpierw jeszcze z rodzicami, później sama. Jak mogłam się zgubić? Nie mam pojęcia.

W końcu udało mi się zawrócić i skierowałam się w stronę autostrady. Już z daleka zobaczyłam światła karetek pogotowania i straży pożarnej. Gdy dojechałam bliżej, dostrzegłam prawdziwy karambol. Jakiś samochód wpadł w poślizg i uderzył w nadjeżdżającego z przeciwnej strony tira. Kolejne auto widocznie nie zdążyło prawidłowo zareagować i wylądowało na barierce chroniącej drogę. Za nim stały rozbite jeszcze 4 kolejne pojazdy.

Pierwszy samochód był całkowicie skasowany, drugi niemal podobnie. Na miejscu pracowała straż i policja, a karetki odwoziły rannych. Kątem oka dostrzegłam, że służby pakują kogoś do czarnego worka.

W tym momencie usłyszałam trzask, a obraz podarowany mi przez dziadków spadł pod siedzenie. Co to było? Przecież stałam na poboczu, bo zrobił się ogromny korek, a policja na razie nikogo nie przepuszczała.

Wtedy uświadomiłam sobie, że jednym z tych samochodów mogłam być ja. Przecież właśnie w tym miejscu powinnam być kilkanaście minut temu, gdybym przypadkiem nie skręciła w tę dziwną dróżkę. Mogłam uderzyć w tira i zginąć na miejscu. Mogłam też uszkodzić kręgosłup czy poważnie się połamać. Nagle dopadła mnie straszna myśl. Przypomniałam sobie o moim nienarodzonym jeszcze dziecku i poczułam na plecach zimny lód. Mogłam je stracić w tym wypadku.

Później usłyszałam w radiu, że tym samochodem, który uderzył w tira, jechała rodzina z dziećmi. Cała czwórka zginęła na miejscu. Kierowca, który trafił na barierkę, zmarł w szpitalu, a jego pasażerka walczy o życie.

Ratunek zawdzięczam obrazowi?

Jeszcze zanim dojechałam do domu, odebrałam telefon od cioci Zosi, która usłyszała o wypadku i dzwoniła z przerażeniem, martwiąc się o mnie. Gdy ją uspokoiłam, że wszystko w porządku, dała telefon babci, która musiała mnie sama usłyszeć.

– To cud babciu, że skręciłam przypadkiem w tę boczną dróżkę. Prawdziwy cud. Nawet nie pamiętam, żeby tam była jakaś polna droga. Nigdy nie zwróciłam na nią uwagi.

– To Najświętsza Panienka nad tobą czuwała. Wiedziałam, że muszę ci dać ten obraz. Tak czułam. Przyśnił mi się pradziadek, który mówił, że teraz obraz ma trafić do Sylwii, bo opieka Matki Boskiej jest jej bardzo potrzebna – opowiadała staruszka.

Czy wierzę w to tak, jak babcia? Sama nie wiem. Faktem jest jednak, że nie powinnam się zgubić na trasie, którą pokonywałam setki razy. Sprawdziłam też, że na tym odcinku autostrady nie ma wcale zjazdów. Skąd się wzięła ta droga?

No i ten obraz sam z siebie spadł, gdy stałam w korku. Czyżby to naprawdę był cud? Obiecałam sobie, że obraz zawiśnie na honorowym miejscu w naszej sypialni. To nic, że wcale nie pasuje do nowoczesnych mebli. Był w naszej rodzinie od pokoleń i ja utrzymam tę tradycję. A potem przekażę go mojej córce, która już niedługo ma przyjść na świat.

Czytaj także:
„Dzieci mnie ignorowały, a wnuki wolały iść na burgera drwala, zamiast zjeść rosół u babci. Przecież ja ich wychowałam”
„Mąż wyjechał do USA za chlebem, ale nie przesyłał mi żadnych dolarów. Łajdak bez honoru po prostu mnie zostawił”
„Szukałam mężowi kochanki. Chciałam, żeby w sądzie orzeczono rozwód na moją korzyść. Nie oddam tej ciamajdzie majątku”

Redakcja poleca

REKLAMA