„Dzieci mnie ignorowały, a wnuki wolały iść na burgera drwala, zamiast zjeść rosół u babci. Przecież ja ich wychowałam”

Starsza kobieta fot. iStock by GettyImages, Olga Rolenko
„Od dwudziestu lat jestem wdową, a moje dzieci bardzo rzadko mnie odwiedzają. Co do wnuków, to nawet nie ma o czym mówić – zdecydowanie wolą drugą parę dziadków, młodszą, bardziej zamożną, która ich rozpieszcza prezentami. Pod tym względem nie mogę się z nimi, w żaden sposób równać”.
/ 25.12.2023 14:07
Starsza kobieta fot. iStock by GettyImages, Olga Rolenko

Czy kiedykolwiek słyszeliście historię o kocie, który spadł z drugiego piętra i jedynie złamał sobie łapkę? Możecie oczywiście powiedzieć, że dla kota taka wysokość nie jest zagrożeniem, które mogłoby grozić mu śmiercią. W 99% przypadków mielibyście absolutną rację.

Natomiast u ludzi ten procent nieszczęśników jest zdecydowanie odmienny. Kiedyś, będąc w szpitalu, do sąsiedniego pokoju przewieziono mężczyznę, który spadł z drugiego stopnia drabiny. I mimo że upadł na trawnik, połamał obie nogi i miednicę w dwóch miejscach. Ale, no cóż, to był człowiek, a kot to przecież kot.

Znalazłam takiego pechowego kota

Pomimo że był to kot pechowiec, przyniósł mi szczęście. Zacznijmy jednak od początku. Mam 76 lat, jestem emerytowaną nauczycielką – nie muszę więc chyba wyjaśniać, jaka jest moja sytuacja finansowa.

Nie mogę powiedzieć, że jestem w pełni zdrowia. W lewym biodrze mam protezę stawu, zmagam się z arytmią serca, cierpię na nadciśnienie, nerwicę (to skutek 30-letniej pracy z nastolatkami) i noszę okulary z grubymi szkłami.

Jestem również od dwudziestu lat wdową, a moje dzieci - syn, Kamil oraz córka, Kalina – mieszkają w odległej części miasta i bardzo rzadko odwiedzają swoją starą matkę. Co do wnuków, to nawet nie ma o czym mówić – zdecydowanie wolą drugą parę dziadków, młodszą, bardziej zamożną, która ma możliwość kupienia im iPada, iPoda lub czegoś podobnego...

Czy jestem sarkastyczna? Nie, po prostu rozumiem realia. Mimo iż rzeczywistość od wielu lat płynie obok mnie, za zamkniętymi drzwiami mojego domu.

Ale, ale, przecież miałam opisać kota. Więc tak, mam kota, Kacpra. Nie znam jego wieku, ponieważ to bezdomny zwierzak, którego przypadkiem, dosłownie kopnęłam na trawniku. Zapewne odczuł ból, ale nawet nie wydał z siebie dźwięku. Wyglądał jak siedem nieszczęść. No więc zdecydowałam się go przygarnąć. I, mówiąc szczerze, szybko zrozumiałam, że jest moim jedynym i najbliższym towarzyszem. Nie wiem, jak wcześniej radziłam sobie z samotnością. Moje przyjaciółki nie żyją. Sąsiedzi... nie ma o czym mówić.

Czuję się samotna

Mieszkam w starej, klasycznej kamienicy, w której dorastałam. Czuję wielką tęsknotę do minionych lat, kiedy znało się każdego lokatora. Sąsiad obok był niczym krewny, którego zapraszało się na imieninowy obiad, celebrowanie urodzin czy świętowanie awansu. Co więcej - to był przyjaciel, który zaopiekował się roślinami podczas zasłużonych urlopów pracowniczych, czy dzieckiem, gdy musiałam nagle wybiec do sklepu...

Nie bardzo sobie wyobrażam, żeby teraz udać się do sąsiadów naprzeciwko po jajko czy sól. Z dawnego składu przetrwały tylko dwie rodziny – K. na parterze oraz B. na piątym piętrze. Jednakże nigdy nie darzyłam ich sympatią. Podobnie jak oni mnie. Chociaż byłam ich nauczycielką w szkole. Niestety, nie udało mi się ich niczego nauczyć... Są delikatnie mówiąc, odporni na wiedzę.

Jedyne, co mi pozostało z moich pasji, to gotowanie. Często siedzę w kuchni i przyrządzam smaczne zupy, kotlety, pieczeń po rzymsku czy nadziewaną kaczkę...

No dobrze. Nie mówię do końca prawdy! Kiedyś w kuchni owszem komponowałam te wszystkie cudowności. Teraz, na emeryturze, która nie jest zbyt wysoka, niewiele osób jest w stanie mi pomóc z zakupami, a przede wszystkim, nie mam kogo nakarmić tym, co ugotuję. Dawniej gotowałam dla moich dzieci. Przyjeżdżały ze swoimi pojemnikami i przygotowywałam im posiłki na kilka dni. Ale teraz, kiedy ich dzieci dorosły, jedzenie od babci – jak mi pewnego dnia powiedziała moja córka – przestało im smakować.

Zresztą moja córka Kalina nigdy nie była subtelna... To moja wina. Tak ją widocznie wychowałam. Dzisiaj moje wnuczki wybierają fast foody, co oznacza, że zaśmiecają swój żołądek resztkami mielonego mięsa wraz z warzywami wkładanymi do bułki. To wszystko polewają obficie smacznym ale sztucznym sosem. Jak tylko o tym pomyśle, to już czuję mdłości! Świat się zmienia i widać, że to dotyczy również naszych preferencji smakowych.

Faktyczni mieszkańcy tego domu, bo tak naprawdę nie można ich nazwać sąsiadami – to określenie wymaga czegoś więcej niż mieszkania na tym samym piętrze czy w tej samej kamienicy – są dla mnie tajemnicą. Znam tylko fragmenty ich życia, które udało mi się podejrzeć.

Mężczyzna, który mieszka na parterze, tuż obok K., porusza się starym, zniszczonym citroenem i nosi okulary. Naprzeciwko, w trzypokojowym mieszkaniu, mieszka pani o imieniu Zofia. Znam jej imię, ponieważ kiedyś przechodząc koło jej drzwi, usłyszałam męski głos krzyczący: "Zośka, przestań mnie irytować".

Może to był jej mąż. Ale pewności nie miałam.

Na pierwszym piętrze mieszkam ja i pewien smutny, chudy mężczyzna, który zawsze jest sam. Na piętrze wyżej mieszka puszysta pani z mężem o podobnej budowie ciała. Naprzeciwko nich mieszka para młodych ludzi, którzy często organizują głośne imprezy, a kochają się tak głośne, że słychać ich przez zamknięte okna, niezależnie od pory roku. Dodatkowo, nie są małżeństwem, a dowiedziałam się o tym od K., która jest dozorczynią, tak jak kiedyś jej matka. I to właśnie od nich miałabym pożyczać cukier? Około roku temu spotkaliśmy się na schodach, na półpiętrze – szłam z Kaliną do lekarza. Stali tam pod oknem i się całowali. Na półpiętrze jest ciasno, cztery osoby to już tłok.

– Może jednak pójdziecie do domu i tam będziecie demonstrować swoje uczucia, zamiast robić to publicznie, to przecież niestosowne! – oświadczyłam.

– Niech się wstydzi, ten co widzi – rzekł chłopak, spoglądając na mnie jak na istotę z innej planety.

Natomiast dziewczyna zrobiła się czerwona jak burak. Prawdopodobnie była podniecona, nie podejrzewałam jej o zdolność do odczuwania zawstydzenia.

– Mamo – westchnęła Kalina. Kiedy już zasiadłyśmy w jej aucie. – Nic dziwnego, że brakuje ci przyjaciół. Nawet twój anioł stróż nie mógłby z tobą wytrzymać.

– Zapewne powinnam była zaczekać, aż skończą się całość i może podać im chusteczkę, aby mogli oczyścić usta ze szminki?

– Mamo... – Kalina potrząsnęła głową.– I ty się zastanawiasz, dlaczego Tosia cię nie odwiedza?

Tosia, moja szesnastoletnia wnuczka. Zjawia się u mnie dwa razy do roku, z okazji świąt. Zawsze ubrana w spodnie i czarne luźne ubrania. Zawsze też z krótką fryzurą. Kiedy była malutka, to zawsze odpowiadała na moje pytania, a ja dawałam jej dodatkowe lekcje z historiiObecnie z trudem mówi do mnie "hej". Dlaczego "hej"? Powinno być chyba "dzień dobry".

Mimo że mieszkam na pierwszym piętrze, praktycznie nigdy nie opuszczam domu, brakuje mi sił. Schody są strome jak w każdej starej kamienicy.

Czym zajmuję się przez całe dnie?

Najczęściej oglądam telewizje, zanurzam się w lekturze, siedzę na balkonie, który z trudem pomieści krzesełko i niewielki stolik, albo obserwuję przez wizjer, gdy na korytarzu coś się dzieje. Czyżbym była zbyt ciekawska? To nieprawda. Po prostu... brakuje mi ludzi. Niestety za mną, nikt specjalnie nie tęskni. Co tydzień otrzymuję od syna paczkę z zakupami dostarczaną przez kuriera.

Córka odwiedza mnie jedynie, gdy muszę udać się do specjalisty. Ostatnio nawet na to nie znalazła czasu i załatwiła dla mnie społeczną opiekunkę. Okropna kobieta traktowała mnie jak niewolnika na galerze, a siebie jak jakiegoś nadzorcę.

– Proszę przyspieszyć, pani M., muszę za godzinę podać insulinę pacjentowi z cukrzycą – mówiła ze złością, kiedy powoli zstępowałyśmy po schodach. Trzymała mnie za rękaw. Gdybym była w stanie poruszać się szybciej, poszłabym sama do lekarza i nie potrzebowałabym takiej "samarytanki" z łaski Boskiej.

Znowu odbiegłam od tematu, a przecież miałam opisać sytuację z moim kotem... Kacper ma jakiś problem z oczami lub błędnikiem. To była sobota, rano. Słoneczko przyjemnie grzało. Na zewnątrz było przyjemnie, mimo że lato zbliżało się ku końcowi i zapewne niedługo będzie trzeba szukać w szafie jesiennych płaszczy. Spędzałam czas na balkonie, pijąc słabą herbatę – mocnej nie mogę pić. Kacper zaś przechadzał się po balustradzie. Mówię się do niego: „Przyjacielu, zejdź stamtąd, bo jeśli stracisz równowagę, to więcej się raczej nie zobaczymy”.

Tak jak przewidywałam. Mucha przeleciała tuż nad Kacprem, a on... Nie ma sensu się rozpisywać, mój kot poleciał z piskiem w dół. Natychmiast zerwałam się na równe nogi. Wołam: „Kacper, Kacper”. Z dołu dochodzi do mnie jego bolesne miauczenie. Łzy zaczynają napływać mi do oczu, chwytam laskę i pędzę na dół.

A dokładnie to… miałam taki zamiar, ale nagle przy gwałtownym ruchu, coś w moim biodrze pękło, tym zdrowym... Poczułam koszmarny ból, wykrzyknęłam: „O, boska matko!” i runęłam na podłogę. A ponieważ balkon był dość ciasny, to moja głowa uderzyła we framugę drzwi. Nagle zrobiło się ciemno, a ja straciłam przytomność. Ocknęłam się po pewnym czasie. Ktoś świecił mi prosto w oczy. Poruszyłam głową.

– Wszystko w porządku, pani M. Sprawdzam jedynie, czy nie doszło do wstrząśnienia mózgu. W tym wieku nie powinna pani tańczyć samby.

Samba! Rozpoznałam ten głos – to lekarka z przychodni, która przychodzi tu na wizyty domowe. Co ona tutaj robi?... I wtedy przypomniałam sobie.

– Kacper?

– Kto? – lekarka wyłączyła latarkę.

– Mój kot. Spadł z balkonu...

"Mój jedyny przyjaciel" – pomyślałam – "co jeśli coś mu się stało..."

– Och, kotek. Wygląda na to, że ma złamaną łapkę. Lokatorzy z piętra wyżej przewieźli go do weterynarza.
"Lokatorzy mówisz? Na górze mieszkają tylko ci dwoje."

– Nie doszło do wstrząśnienia mózgu, jednak nadwyrężyła pani staw biodrowy, dlatego przez najbliższe dwa tygodnie powinna pani unikać ruchu.

Coś jeszcze mówiła, ale ja znowu zemdlałam

– Znów jesteś przytomna? – usłyszałam te słowa, kiedy zaczęłam odzyskiwać świadomość. To musiała być Kalina. – Zawsze znajdziesz sposób, aby skomplikować mi życie. Gdy tylko wykupiłam sanatorium, ty nabawiasz się kontuzji biodra. No i teraznie mogę jechać, tylko muszę przychodzić ciebie. Ale jeśli myślisz, że zacznę chodzić z kotem do weterynarza...

Poczułam smutek, ale w końcu to moja córka. Można się pozbyć przyjaciół, męża – to przecież obce osoby. Ale dzieci...

– Zajmiemy się kotem – usłyszałam delikatny, ledwie słyszalny dźwięk. Odwróciłam twarz. Na krześle obok stołu siedziała ta bezczelna dziewczyna z drugiego piętra. Na kolanach miała Kacpra, który intensywnym spojrzeniem ze swoich zielonych oczu wpatrywał się we mnie. Obie przednie łapy miał w gipsie.

– Pewnie – odpowiedziałam spokojnie. – jakbyście mieli wolną chwilę na cokolwiek innego niż… – w tym momencie ugryzłam się w język. Dziewczyna zrobiła się czerwona, wystraszyła się, a w oczach Kacpra zauważyłam wyrzut. – Przepraszam cię – powiedziałam cicho. – Boli mnie biodro i jestem zmęczona.

Kalina spojrzała na mnie zaskoczona. Chyba pierwszy raz od dłuższego czasu, usłyszała, jak kogoś przepraszam. No cóż, być może nigdy tego nie słyszała, ale wyglądało na to, że Kacper czuł się komfortowo na kolanach u dziewczyny, a ja polegałam na jego umiejętności oceny ludzkiego charakteru.

– Nazywam się Katarzyna – oznajmiła młoda kobieta, gdy drzwi się zamknęły, a moja córka zniknęła. – Nie pracuję na etacie, więc mam trochę wolnego czasu. Chętnie pani pomogę...

– Dlaczego? – zapytałam zaskoczona. – Przecież nie okazałam ci sympatii.

– Kacper cię adoruje, a ja jestem przekonana, że koty mają niezwykłą zdolność do odczytywania ludzkiego charakteru. Na pewno się polubimy – rzekła z uśmiechem.

Przez dwa tygodnie miałam opiekunów w postaci Kasi i jej przyszłego męża, Wojtka. Okazało się, że są to miłe, młode osoby, które dopiero zaczynają swoją przygodę z dorosłym życiem.

Pokazałam Kasi jak gotować, z kolei Wojtek podarował mi swój stary laptop i wprowadził mnie w świat technologii. Następnie ja zrewanżowałam się Kasi, która studiowała zaocznie, udzielając jej korepetycji z historii przed zaległym egzaminem.

Nareszcie nie czułam się tak osamotniona. Poczucie bycia potrzebną napełniło moje życie sensem i roztopiło gorycz, która dręczyła mnie od wielu lat. Prawdopodobnie to właśnie sprawiło, że przestałam postrzegać innych ludzi jako potencjalnych wrogów.

Kilka miesięcy później zaczęłam rozmawiać z panem Tolkiem mieszkającym po drugiej stronie ulicy – tym szczupłym.

Miał działkę i w jego mieszkaniu rosły cudowne rośliny. Otrzymałam od niego kilka młodych roślinek. Czasami odwiedza nas na filiżankę herbaty. Z Ireną, tą, która mieszka na drugim piętrze, dzielimy się przepisami kulinarnymi. Niedawno powiedziała mi, że sernik, który robi na podstawie mojego przepisu, cieszy się ogromną popularnością na targowisku, gdzie ona wraz z mężem sprzedają swoje ciasta... Tak, Kacper, mój kot, to prawdziwy pechowiec – ale przyniósł mi szczęście.

Czytaj także:
„W łóżku nie jestem kłodą, lubię pofiglować, ale mój mąż przesadza. Chyba chce ze mnie zrobić pannę lekkich obyczajów”
„Mój zięć traktował mnie jak popychadło. Zaczął się do mnie łasić, kiedy okazało się, że mam spory majątek”
„Jak co roku w pracy będą świąteczne upominki i bony. Wkurzam się, bo najwięcej dostają dzieciaci, to jest dyskryminacja”

Redakcja poleca

REKLAMA